Skocz do zawartości

Biało-czarny świat

  • wpisy
    47
  • komentarzy
    139
  • wyświetleń
    45481

Wrogowie Publiczni i odchyły ideologiczne


Rorschach

646 wyświetleń

Jakiś czas temu zdarzyło mi się obejrzeć film "Wrogowie publiczni". Film jak film, nie powalał na kolana żadnym z jego elementów składowych, mimo to, oglądało się całkiem przyzwoicie. Wspominam jednak ten obraz nie bez powodu. Otóż obejrzenie go, dało mi kolejny przyczynek do zamyślenia się nad obiektywizmem dzieł filmowych, a konkretnie, na ile widz jest uczulony na jego oczywisty brak. Kino, książki, gry komputerowe, komiksy, to wszystko są dziedziny sztuki masowej gdzie twórca (lub twórcy) może robić co mu się żywnie podoba, w granicach prawa oraz, teoretycznie, dobrego smaku.

Jednak o ile w przypadku dziennikarstwa, odbiorca jest świadomy tego, że informacja jest podawana w sosie z poglądów przekazującego, mimo tego, że zawód dziennikarza powinien cechować się obiektywizmem. W przypadku sztuki masowej, już te granice są bardziej zatarte.

Spójrzmy na "Wrogów publicznych". Film powstał jak przeważająca większość, w Hollywood. Zdecydowana większość ludzi pracujących w Hollywood, reżyserzy, aktorzy, aktorki, scenarzyści, ma poglądy lewicowe, to fakt. I teoretycznie nic by do tego, to prywatna sprawa, gdyby nie wciskanie ich w filmy dostępne dla szerokich mas i wpływające również w pewnym stopniu na ludzkie postrzeganie świata. Ba ! Nie czepiałbym się, gdyby zachowane były dwie rzeczy - 1) w filmie wyrażenie danej postawy ma sens fabularny 2) nie ma przeinaczania lub wybiórczego traktowania faktów

Tymczasem, te warunki czasami nie są zachowane. W filmie "Masz wiadomość" jest krótka scena gdy dwie osoby rozmawiają o rzekomym romansie starszej pani "matkującej" głównej bohaterce, z generałem Franco przy okazji nazywając go faszystą. Pomijając już historyczne spory i to, że Amerykanie jeśli co czymś wiedzą, to wiedzą "po łebkach", to jaki obraz wynoszą z filmu? Widzom starczy przyrównanie czynione przez lewicową reżyserkę, generała Franco do takich ludzi jak Hitler i Mussolini. A o tym, że Hiszpania pomagała ratować żydowskie dzieci prześladowane przez Francuzów, którzy chętnie denuncjowali je i wysyłali niemieckimi pociągami do obozów w Polsce, o tym, że gdy Hitler zabiegał o pomoc Hiszpanii i Franco umówił spotkanie w pociagu na granicy Francji i Hiszpanii, a gdy Hitler przyjechał, usłyszał tylko: Nie ! co podobno bardzo go wkurzyło, to już widz się nie dowie. O tym, że w czasie wojny domowej, strona republikańska, lewicowa, miała równie dużo ofiar, a nawet więcej, na sumieniu, to też nikt nie wspomni. Jak mówię, rozsądzanie jak było, trzeba czynić dokładnie, ze źródłami historycznymi, tymczasem w popularnym filmie rzuci się hasło i to hasło zapada w pamięć jako proste skojarzenie.

Drugim problemem są kwestie narodowościowych uprzedzeń Amerykanów. W filmie "S.W.A.T." bohaterowie opowiadają tzw. polish jokes i śmieją się z człowieka którego aresztowali po brawurowej akcji wyrwania kawałka ściany i który miał przetrzymywać zakładnika. Teoretycznie ten 'terrorysta' był Polakiem, a oni zastali go w gaciach i podkoszulce. W filmie "Ścigany" z Harrisonem Fordem, policja trafia na trop zbiegłego głównego bohatera, gdy aresztuje syna kobiety wynajmującej mu mieszkanie. Syn i matka to Polacy, słychać to po kilku zdaniach jakie zamieniają czystą polszczyzną, a syn zostaje zatrzymany za, jak to się wyrażają, "sprzedawanie prochów małym dziewczynkom". Ten sam film, Irlandczycy, są przedstawieni jako fajni ludzie organizujący paradę na cześć Dnia Św. Patryka. A gdyby w jakimkolwiek obrazie filmowym, ktokolwiek spróbował żartować z narodowości żydowskiej... opinia publiczna i media zjadłyby go na śniadanie tak jak uczyniły to przy sprawie z zatrzymaniem Mela Gibsona za jazdę pod wpływem alkoholu. O, ja faceta nie bronię, chociaż za "Pasję" krytyka jaka spadła na jego głowę była kompletnie nieuzasadniona, bo standardy podwójnej moralności dobrze działają w Fabryce Snów - gdy robi się film o Jezusie jako facecie z Marią Magdaleną jako żoną to ok, a jak ekranizuje się praktycznie dosłownie fragmenty Ewangelii - już źle. Jestem przeciwny obrażaniu Żydów, Irlandczyków czy kogokolwiek. Ale w tym również Polaków. Nie musi być takich elementów w filmie - niech ich nie będzie.

41456.jpg

Wróćmy jednak do "Public Enemies". Historia opowiedziana w filmie jest na podstawie książki Bryana Burrough "Public Enemies: America's Greatest Crime Wave and the Birth of the FBI, 1933-34"

Tytuł może sugerować co innego, ale jest to tylko pewien wycinek, szeroki bo szeroki, ale wycinek historii przestępczości w Ameryce. Za to jak elektryzujący widzów teraz, a opinię publiczną wtedy. Chodzi o napady z bronią w ręku na banki w całych Stanach Zjednoczonych, dokonywane przez śmiałych i bezwzględnych gangsterów. Pomijany jest za to wątek dużych rodzin mafijnych, włoskich, żydowskich, irlandzkich, ale głównie włosko-żydowskich które operowały na różnych poziomach i wielu dziedzinach przestępczej działalności. A przecież, mimo iż prohibicja już była przeszłością, to wciąż mafie czerpały ogromne zyski i rozwijały swoją działalność, czego dowodem utworzenie tzw. Komisji po Wojnie Castellamarese, właśnie na początku lat 30, którą tworzyło dwóch Włochów i dwóch Żydów i która miała być najwyższym organem decyzyjnym i sądowniczym dla wszystkich rodzin mafijnych. Jednak o tym można powiedzieć wiele i może zostawmy to na inny raz.

Tytuł filmu, Wrogowie Publiczni, odnosi się do określenia jakie nadało FBI i prasa, gangsterom stosującym brutalne metody przy napadach na banki w różnych Stanach.

Fabuła koncentruje się głównie na losach Johna Dillingera, który był chyba najsłynniejszym z wszystkich rabusiów banków i długo utrzymywał status "Wroga Publicznego numer 1". Ale w filmie pojawiają się też tacy gangsterzy jak "Baby Face" Nelson, "Pretty Boy" Floyd. Główną rolę, Dillingera, odgrywa Johnny Depp. W jego przypadku nieistotne jest jakie ma poglądy, istotna jest jego fizjonomia. Teoretycznie, nie jego wina, to Michael Mann dobierał aktorów i skoro chciał go obsadzić w tej roli, ok. Tylko, że problem polega na tym iż większość kobiet uważa go za obiekt westchnień, a i scenariusz wsadza go w ramy odgrywania romantycznego bohatera, który

żył szybko i umarł młodo

, ale miał serce. Już lepszy jest Stephen Graham jako "Baby Face" Nelson, w jego przypadku wygląd nie przesłania prawdziwych czynów bohatera. Główny problem filmu leży w scenariuszu. Teoretycznie miało to być pokazanie narodzin FBI jako biura śledczego działającego na terenie wszystkich Stanów, oraz historia rywalizacji agenta FBI, Melvina Purvisa i gangstera, Johna Dillingera. Tymczasem wyszedł pewien miks i nie wiadomo, w którą stronę reżyser chciał pójść. Nie ma takiego wybielania jak w filmie "Bonnie i Clyde" z Faye Dunaway, gdzie bohaterowie są przedstawieni jako ofiary systemu i biedy czasu Wielkiego Kryzysu, a ich przestępcze działania były wynikiem biedy, a wszystko to może zostać wybaczone gdy widzi się jakim uczuciem się darzyli. Bzdury. Kto popełnia chociaż jedno morderstwo, a oni mieli na sumieniu wielokrotne, z zimną krwią i z niskich pobudek typu zysk, chęć przygody czy nienawiść do policji, zasługuje tylko na bycie ściganym bez litości i potępianym na każdym kroku. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w filmie Manna. Nie wspomina się o przeszłości gangsterów, o tym, że od małego wprawiali się w przestępczym fachu i każdy miał na sumieniu co najmniej jedno zabójstwo.

Oto co mówi angielska wikipedia o "Buźce" Nelsonie (tłumaczenie moje):

W przeciwieństwie do Johna Dillingera, Nelson był antytezą popularnych gangsterów - Robin Hoodów z ery Wielkiego Kryzysu. W gorącej wodzie kąpany, Nelson nie wahał się zabijać stróżów prawa i niewinnych przechodniów. Jedna z czołowych postaci będących poza prawem, on i Clyde Barrow (ten Clyde - dop.mój) byli oskarżani o zabicie ponad 12 stróżów prawa. Paradoksalnie, Nelson był oddaną głową rodziny, który często miał ze sobą żonę i dzieci, gdy ukrywał się przed prawem.

Po śmierci Dillingera w 1934, został Wrogiem Publicznym numer 1.

Większość z gangsterów jednak nie miała tak poukładanego życia rodzinnego, a na koncie rozwody, separacje lub cały ciąg kobiet z którymi łączyły ich przelotne romanse. I tu też nie miałbym pretensji - mogę tego nie akceptować i nie pochwalać, ale to jeszcze nie przestępstwo - jednak reżyser stara się przedstawić głównego bohatera jako innego, mającego kochające serce. Marion Cotillard gra Billie Frechette, kochankę Dillingera (granego przez Deppa) i w filmie padają słowa w rozmowie gangsterów, że jeden lubi "związki" z prostytutkami, a na to bohater grany przez Deppa odpowiada, że szuka kogoś komu oddałby serce. Romantycznie. Tylko ani słowa o tym, że w rzeczywistości i ona była po rozwodzie i on, że Dillinger sypiał z różnymi kobietami i na koniec,

zginął zastrzelony przed kinem

z którego wychodził z prostytutką i zaprzyjaźnioną burdelmamą. W filmie jest to pokazane, ale jakby tylko mieszkał z nimi, ukrywając się. Bo oczywiście kochał tylko Frechette. Jaaaasne. Jak obejrzę film z bohaterami którzy istnieli w rzeczywistości, czytam i dokształcam się w sferze ich biografii, tak, że potem mam porównanie. I wiem, kiedy coś jest ewidentnym przekręcaniem faktów, ale ile osób tak robi i po wyjściu z sali kinowej lub po obejrzeniu na dvd, zastanawia się jak było naprawdę ?

I tak doszliśmy do ostatniego zastrzeżenia, przekręcania faktów. Na początku filmu, agent Melvin Purvis, grany przez Christiana Bale'a, zabija w owocowym sadzie "Przystojniaka" Floyda. Data zajścia w filmie jest inna, podobnie jak miejsce, a w rzeczywistości agent Purvis był tylko jednym ze strzelców. Podobnie zmieniona jest wersja śmierci "Buźki" Nelsona

(w strzelaninie w Little Bohemia Lodge)

- w filmie Michaela Manna, to Dillinger jest ostatnim z osławionych Wrogów Publicznych. Zmienione jest też kilka innych faktów. Wiadomo, film ma swoje prawa. Ale już wstawianie słów

w usta umierającego Dillingera

, skierowanych do Frechette, jest bezczelnym podbijaniem romantycznego wizerunku bohatera. O ile przypisuje mu się tylko jedno bezpośrednie zabójstwo, to jednak był bezwzględny gangster, podobnie jak reszta jego "kompanów". Uciekał z więzień i odbijał swych kumpli, zabijał, okradał banki, planował przestępstwa.

Robin Hood tamtej ery ? Nie. W filmie wspomniana jest też mafia, gdy odmawia udzielania pomocy "wrogom publicznym" z uwagi na to, że ich działania sprawiają, że USA tworzą ogólnostanowe biuro śledcze czyli FBI co szkodzi ich interesom w różnych Stanach. Mimo to, bohater nie rezygnuje z napadów, nie zna innego sposobu zarobku, nie chce żyć inaczej? Pytania zostają bez odpowiedzi.

Dlaczego twierdzę, że wizja reżysera ma zabarwienie ideologiczne ? Otóż, dołącza do innych dzieł, sugerujących, że bezwględni i amoralni bandyci to byli tylko produkty biedy Wielkiej Depresji, zmuszeni do szukania nieuczciwych sposóbów zarobku, normalni ludzie których ten wredny kapitalizm zniszczył i zepchnął na drogę przestępstwa. A tommy gun czy pistolet w ich rękach wypalał tylko przypadkiem, wręcz gdyby policja ich tak brutalnie nie ścigała, wszystko odbywałoby się w miłej atmosferze, a połowę zrabowanych pieniędzy oddawaliby ubogim. Taaa. [beeep] prawda.

Czy mimo wszystko warto obejrzeć ten film ? Nic nie stoi na przeszkodzie, jeżeli przyjmie się reżyserską wizję świadomie, z zastrzeżeniami, to wciąż przyzwoite kino. Nie wyrózniające się niczym, ale jednak, trochę romantyczny obrazek tamtych bez wątpienia barwnych czasów.

Co do wpływu autorów na dzieło i subiektywność finalnego efektu, tego się usunąć nie da, ale warto zwracać uwagę na szczegóły. Bo możemy się obudzić za ileś lat i stwierdzić, że są ludzie, którzy obejrzawszy film są święcie przekonani, że naziści ukrywają się od czasów wojny po ciemnej stronie księżyca. Przesadzam ? Być może. Jednak o ile sci-fi łatwo zaklasyfikować jako fikcję, o tyle filmy pozujące na prawdziwe historie lub bazujące na nich, są trudniejsze w odrzuceniu przekazu.

4 komentarze


Rekomendowane komentarze

Wszystko to prawda (albo przynajmniej w stopniu w jakim jestem stanie stwierdzić), ale musimy pamiętać że kino jest wynalazkiem dla idiotów. Filmy dokumentalne czy wierne ekranizacje biografii nie zmienią faktu, że prawidła kina są dość proste i dzieło, które ma przynieść zysk musi przestrzegać pewnych zasad (utożsamianie się widzów z bohaterem/bohaterami, sztywna konstrukcja - wstęp, punkt zwrotny, rozwinięcie, punkt zwrotny, zakończenie itp.).

Dla równowagi warto jeszcze zaznaczyć że FBI też nie składało się z kryształowych ludzi a ambicją Hoovera było mieć haki na wszystkich.

Link do komentarza

Odnosząc się do hollywoodzkiego obiektywizmu - zauważyłem też że 'lewostronni' reżyserzy są bardziej skłonni do pokazywania swoich poglądów. Idealny przykład - Oliver Stone. Jak dla mnie poziom propagandy jaką szerzy jest niestrawny (dlatego jedynym filmem za jaki go lubię są Urodzeni Mordercy, gdzie lewica nie była aż tak odczuwalna). Z kolei Eastwood, który w końcu jest republikanem i konserwatystą nie pokazuje w filmach, że lewica to komuniści i porąbani ekolodzy a jedyną nadzieją jest Ron Paul.

Link do komentarza

@Sergi - faktycznie, Hoover miał teczki "na każdego" które zostały zniszczone po jego śmierci. Ale w filmie jest też np. takie przeinaczenie historii, że to właśnie Hoover zadecydował o wezwaniu najlepszych agentów biura do walki z "Public Enemies", widząc, że lokalne policje są za słabym wsparciem, tymczasem w filmie to Purvis sugeruje takie rozwiązanie

@Legogolas - prawda. "Urodzony 4 lipca" było totalną agitką polityczną, a konferencja republikanów jest przedstawiona jako spęd krwiożerczych osób chcących walczyć i walczyć w Wietnamie, zaś główny bohater wyrzucany wraz z kumplami siłą przez ochronę i aresztowany przez policję.

Z najświeższych filmów odchyły ideologiczne prezentują "Idy marcowe" George'a Clooneya, których produkcja została zawieszona gdy wybory prezydenckie wygrał Obama, czyli wg lewicy, "ten dobry". Zaś wspomniany przez Ciebie Clint Eastwood nakręcił choćby "Million Dollar Baby" które prezentuje postawę wybitnie różniącą się od konserwatywnej

Link do komentarza

Co do żartów o Polakach - nie widziałem omawianego filmu, ale widziałem nieco inne podejście do tej sprawy. Znany wszystkim pisarz S. King, który ma poglądy raczej lewicowe jakoś nie unikał tego typu żartów w swoich książkach. A to bohaterowie żartowali z Żydów, a to z Polaków. Wszystko zależy od kontekstu i sposobu wykorzystania w fabule. Czy też chęci uwiarygodnienia swoich postaci.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...