Jak stać się gorszą odmianą pirata?
Wydawać by się mogło, że największym wrogiem producenta gier jest pirat, osoba pobierająca z sieci gotowy produkt, nie płacąca za niego, a czerpiąca z zabawy taką samą radość, jak nabywca oryginalnej kopii, która często kosztuje grubo ponad 100 zł. Też tak myśleliście? Naiwniacy! Każde dziecko wie, że największym wrogiem publicznym w branży jest ten, kto kupuje gry z ?drugiej ręki?, tak przynajmniej twierdzi część dystrybutorów.
Mafia z Allegro
Maj tego roku był wyjątkowo gorący, oczywiście nie z powodu wysokiej temperatury za oknem, co za sprawą wypowiedzi Matta Westa ze studia Lionhead, twórców serii Black & White oraz Fable. Stwierdził on jakoby wydawcy i developerzy ponosili straty nie ze względu na piractwo, ale przez gry z tzw. ?second-handu?. W porządku, czyli polityka Lionhead jest jasna i klarowna: piraci ? tak, ludzie kupujący oryginalne, ale używane gry ? nie. Zdawać by się mogło, że wypowiedź Westa jest absurdalna, ale ? jak się okazuje ? podobne stanowisko mają również inni branżowcy, którzy podpisują się rękami i nogami pod słowami kolegi z Lwiej Głowy.
Electronics Arts, THQ czy (od teraz) Ubisoft, postanowili wytoczyć ciężkie działa przeciwko bezwzględnym draniom, którzy mają czelność nie kupować nowych gier. O ile utrudnianie im życia sprowadza się do odebrania dostępu do dodatkowych leveli czy nieistotnych elementów gry, to już o wiele bardziej bolesne są inne zagrania, które wkrótce w branży staną się powszechną praktyką. O czym mowa?
Multi i inne wymysły
Wiadomo, tryb zabawy wieloosobowej w dzisiejszych czasach odgrywa znaczącą rolę w branży. To on wydłuża żywotność gry o miesiące, a nawet lata. Dlaczego by go zatem nie odebrać typom, którzy mają czelność kupić używaną grę? Właśnie taki zamiar ma Ubisoft, a za nim kolejni wydawcy, którzy walczą z plagą obrotu używanymi tytułami. Driver: San Francisco, który w Polsce swą premierę będzie miał już we wrześniu, ma być pierwszym tytułem ze stajni francuskiego giganta, wykorzystującym Uplay Password. Cóż to za ustrojstwo, ktoś zapyta. Ano dzióbki, nic czego już byśmy nie zaznali - jest to kod umożliwiający zabawę w sieci oraz pobieranie dodatkowych materiałów. Nawet, jeśli ktoś kupi grę z zamiarem późniejszego jej odsprzedania, to istnieje szansa, że nawet nie grając w multi, wbije Uplay Password z automatu: "a bo tu pisze, że muszę coś wpisać!!11". Tak więc, jeśli ktoś z was zamierzał nabyć drogą kupna nowego Drivera, to zapomnijcie o śmiganiu po San Francisco w kilka osób... chociaż nie do końca. Uplaya będzie można kupić, z tym że kosztował on będzie 10 dolarów, co - jeśli dodać koszt "używki" - przedroży nam cały biznes. Jaki wniosek? Lepiej kupić oryginał (Ubi aż klaszcze uszami na tą śmiałą konkluzję) albo ściągnąć pirata. Że niby to złe? Jak to? Przecież sami producenci wielokrotnie wypowiadali się, jakoby piraci byli mniejszym złem od secondhandowców. Że śmieszne? Że absurdalne? Mi to mówicie?
Ale jak to?
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież brak tego nieszczęsnego multi można przeboleć, ważne żeby grę kupić za rozsądne pieniądze. Ano racja, jednak i o tym pomyśleli nasi branżowi giganci! Ha, nie docenialiśmy ich pomysłowości, nie? Świetnym tego przykładem jest przedwczorajszy panel dyskusyjny na Gamescomie. Mark Cerny, znany twórca gier, powiedział tam, że tryb dla singli, w takim znaczeniu, w jakim występuje dzisiaj, zniknie w przeciągu trzech lat. Jako przykład warto podać chociażby Fable 3, za które odpowiada nie kto inny, jak cytowany na początku wpisu Matt West i jego klika. W Fejblu nawet grając w pojedynkę natykaliśmy się na ludzi z różnych zakątków świata. Wymagało to oczywiście połączenia z Internetem. A co można wprowadzić, żeby umożliwić połączenie z siecią? Tak, zgadliście! Kod, taki jak m.in. Uplay Password. W telegraficznym skrócie, zdaniem Cerny'ego, twórcy będą dążyli do tego, żebyśmy nawet w singlu mieli namiastkę multi, co sprawi, że po pewnym czasie singiel zniknie całkowicie, a zastąpi go tryb wieloosobowy, chociaż będziemy mogli bawić się w nim w pojedynkę. Że zagmatwane? Spokojnie, na przedwczorajszym panelu miejsce miały jeszcze bardziej odjechane teorie.
Jestem zły, jestem subiektywny
Tak, na razie zdążyłem przedstawić tylko jedną stronę medalu. Troszkę to nieprofesjonalne, ale kogo to obchodzi? No dobra, pewnie wydawców, więc stańmy teraz po ich stronie barykady i zastanówmy się, dlaczego ludzie kupujący gry z drugiej ręki są złem wcielonym. Według statystyk, 47 milionów Amerykanów każdego roku kupuje "używki", a skala tego zjawiska z miesiąca na miesiąc rośnie. Świetnym tego przykładem jest sieć sklepów GameStop. Ustrojstwo to oferuje graczom wszystko, czego potrzebują, z tą różnicą, że wcześniej to "wszystko" miało już jakiegoś właściciela. Nie musimy nawet spoglądać za ocean, żeby zobaczyć, o co chodzi. Włączcie sobie Allegro i zobaczcie, co, jak i za ile można tam kupić, jeśli chodzi o gry. Przyznam, że będąc mądrzejszy o te dane jestem w stanie zrozumieć stanowisko branżowców. Może więc w tym szaleństwie jest metoda i faktycznie powinni praktykować ograniczania w stosunku do używanych egzemplarzy gier? Nie wiem. Nie mi o tym decydować. Natomiast pytanie, jakie powinniśmy sobie zadać, to czy dotychczasowi nabywcy "używek" przeniosą się na nowe gry czy zaczną ściągać je z Internetu, nie płacąc nikomu?
Sami wiecie najlepiej, która opcja jest najbardziej prawdopodobna...
Może o zdanie powinniśmy zapytać samych wydawców?
5 Comments
Recommended Comments