Marudy przygody z Pingwinem, część I

Maruda, jak to on miał w zwyczaju, narzekał. Siedział cichutko nad pieńkiem służącym mu za biurko, smyrał nóżką o nóżkę, mrużył oczy i patrzył na ekran. I co chwilę spomiędzy jego warg wydobywało się słowo, które gdyby było ciałem, z pewnością jedyne miejsce stałego zamieszkania znalazłoby w szambie.

W pewnej chwili, w przypływie zmęczenia, zniechęcenia i frustracji walnął w pokrywę komputera i zakrzyknął: "Basta!". Wróble na pobliskiej gałęzi nie zdążyły odlecieć i padły rażone gromem tej nagłej ekspresji cichego do tej pory Marudy. Wiatr przestał wiać, zaskoczony i oniemiały obrotem sprawy. Liście na owej felernej gałęzi pożółkły przedwcześnie i opadły, zakrywając dokładnie kopczyk oszołomionych wróbli. Trawa wokół pieńka, na którym ustawiony był komputer sczerniała i poczęła śmierdzieć nieprzeciętnie.

Maruda wstał, założył ręce na piersi i mamrotał. I z tego mamrotania (którego treść chyba nigdy nie będzie zacytowana, gdyż mogłaby przyczynić się do śmierci niejednej wrażliwej duszy) przeszło Marudzie przez głowę parę myśli: po co się frustrować i walczyć ze ścianą? Po co czekać wiecznie na nowe aktualizacje, po co obserwować w przerażeniu stale zmniejszające się miejsce na dysku, pożerane przez krwiożerczego Łindołsa? Nie, tak nie musi być. Na pewno można tego uniknąć.
Trzeba tylko zwrócić się do Czarodzieja Ołpensorsa.

Ołpensors żył w dalekiej krainie, jednak dzięki potężnemu czarowi Internetu można było się z nim skontaktować w dosłownie chwilę. I co zobaczył Maruda po wejściu do ołpensorsowego mieszkanka?
Zobaczył ładny interfejs, setki, nie... tysiące aplikacji, ogromną i uczynną społeczność Pomocników Ołpensorsa, którzy uśmiechali się i zapraszali go do wypróbowania owocy ich pracy. Maruda, jak to Maruda, na początku nie wierzył: "Sekta jaka, czy ki diabeł?" pytał siebie i ostrożnie zaglądał do coraz to nowych pokoi ołpensorsowego siedliska. We wszystkich praca dosłownie huczała i ołpensorsowi pomocnicy klikali i machali myszami tworząc nowe programy. Nad tym wszystkim czuwała postać nietuzinkowa - Pingwin.

Pingwin był... pocieszny. Mały, standardowo umaszczony i uśmiechnięty. Jednak to on był tym, który łączył wszystkie aplikacje w jedno - on czuwał nad ich pracą i jednocześnie zapewniał Użytkownikowi (którym to w duchu Maruda pomału się stawał) wygodę i ładne widoki. To, połączone z fantastyczną pomocą innych Użytkowników sprawiło, że Maruda pierwszy raz od dłuższego czasu się uśmiechnął. No, fakt że to wszystko było za darmo też nie był bez znaczenia.
Zapytał pierwszego napotkanego Pomocnika, jak powinien się zabrać do bycia tym Użytkownikiem, od czego zacząć? - To proste - uśmiechnął się Pomocnik - kliknij tu i tu i poczytaj.
Kliknął i zobaczył:

Gęba rozdziawiła mu się w szerokim uśmiechu i odetchnął uwolniony od ciężkiej Łindołsowej kobyły.
Jednak przesiadka nie była wcale tak bezstresowa, jak mogłoby się wydawać, mimo iż była tego trudu warta. Ale o tym już w następnym odcinku!

KRZYCH
6 Comments
Recommended Comments