Boże surowy, Boże brutalny
To 2% z Was. które uczestniczyło dzisiaj w nabożeństwie pierwszego dnia Triduum Paschalnego zna słowa dzisiejszego pierwszego czytania. Otóż dotyczyło ono zaczątku święta paschy, które to zapewne jest Wam dobrze znane... Pokrótce chodziło o to, że Bóg nakazał chrześcijanom spożyć w imię jego wieczerzę składającą się z czystego, rocznego baranka lub kozła przyprawionego gorzkimi ziołami z niekwaszonym chlebem. Drzwi domów biesiadników naznaczone miały być krwią jedzonego zwierzęcia. Według wierzeń Bóg wtedy posłał na ziemię żydowską plagę wdzierającą się do każdego domu i zabijającą domowników pomijając te domy, które wcześniej zostaną oznaczone. Sami pomyślcie- ile niewinnych ludzi poniosło wtedy śmierć. Fakt ten może przysporzyć o zatrważające myśli. Pamiętajcie, że domniemaną plagę zesłał Pan Bóg, także on za śmierć tych ludzi jest odpowiedzialny.
Jak głosi prawosławna pieśń "Bóg jest miłością". Czy ktoś określany miłością byłby zdolny do masowego zabójstwa? Przecież on wszystkim przebacza! Czemu miałby nie przebaczyć też tym, którzy nie oznaczyli drzwi, albo po prostu o fakcie tym nie wiedzieli? Cóż... Nie chcę, żeby padły jakieś złe słowa w stronę Boga, bo jako osoba wychowana w tradycji Chrześcijańskiej po prostu za wiele mówić nie powinienem. Wspomnę jedynie o tym, że poza tą plagą, ludzkość spotkało ich o wiele więcej. Co rusz dzieje się coś złego, coś makabrycznego. Tsunami, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, powodzie i inne straszliwe rzeczy. Jaką więc ingerencje miałby w tym Bóg? Czy ludzie, którzy ponieśli śmierć w Tsunami byli czegoś winni? Czy tak samo "nie oznaczyli swoich drzwi krwią"?
Wy- osoby w większości chwalące się swoją niewiarą, lub brakiem praktykowania (tekst wierzę w Boga, ale nie wierzę w Kościół) pewnie macie Boga, jak i wszystkie związane z nim fakty (nie-fakty) gdzieś. Ja też jakiś specjalnie religijny nie jestem, ale zazwyczaj to, co usłyszę w kościele wywołuje w mojej głowie pewne refleksję. Zamiast puszczać mimo uszu wszystko to, co wypłynie z kapłańskich ust, przypatrywać się fruwającej muszce, czy wzorem najczęstszych bywalczyń kościoła
komentować wygląd innych staram się wychwycić to, co mnie w jakiś sposób intryguje. Czasami czytając między wierszami znaleźć można naprawdę ciekawe rzeczy. Na przykład w jednym z czytań powiedziane jest, że pewni ludzie chcący zostać uczniami Chrystusa mieli- jak wszyscy inni- porzucić wszystko, cały swój majątek, całą swoją rodzinę i iść za Jezusem. Poprosili oni o trochę czasu... O uporządkowanie wszystkiego (w jednym przypadku pogrzebanie ojca)... Jezus jednak z miejsca odrzucił ich dając warunek, iż jedynie ci, którzy bez względu na wszystko rzucą, co mają i pójdą za nim mogą być jego uczniami. Fakt ten z jednej strony w złym świetle stawia Jezusa- jako postać bezwzględną i wymagającą stuprocentowego poświęcenia ze strony innych, a z drugiej tych, którzy za nim poszli. Nie rozumiem, jak dla wędrownego mędrca- domniemanego Mesjasza porzucić swoją rodzinę- żonę, dzieci... Są granice.
Jak refleksyjna nie byłaby każda kolejna wizyta w kościele i ilu rzeczy można byłoby się tam dowiedzieć dla większości będących tam ludzi kościół to arena, gdzie pokazać można przed sąsiadkami swój strój i jawnie pośmiać się ze strojów innych. Niektórzy nie chodzą tam właśnie ze względu na nich.
Cóż, i tak tego nie zrozumiecie, co?
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze