Skocz do zawartości

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie


Rankin

Polecane posty

Cień w budce komentatorskiej szalał z wrażenia:

- Proszę ja was, cóż to za atak! Jaka finezja, jaka szybkość podań, jaki szał pani trener! To się nazywa sewiastawiańska szkoła podnoszenia na duchu. Atak był niesamowity, aż się zakopało przy linii bramkowej a teraz Shadow, czyli ja, tam na miejscu, muszę wykonać tą cholernie niewdzięczna robotę archeologa... Ależ ta ziemia paskudna!

Po bardzo długiej chwili po której co słabsi na trybunach zeszli albo na zawał - spokojnie, dało się odratować - albo zdołali odgryźć wszystkie paznokcie nie tylko u siebie, ale osób towarzyszących też albo wyrwać włosy z głowy, wreszcie zmęczony & uwalony w ziemi Cień wydostał się z głębokiego dołu, bo gdzieś tam przebiegała Złota Linia Bramkowa. Tak naprawdę nie była złota, ale kogo to obchodzi? Utrzymując się na nogach i odchrząknął.

- Sprawdziłem, ugadałem się z sędziami pomocniczymi i werdyktem 2 do 1 stwierdzam, że piłka przeszła linię bramkową. Jeden zero dla Sewastian.

Odetchnął chwytając futbolówkę & kładąc ją kilka sekund później na środku boiska.

- Możemy wznowić mecz! - wydarł się Król Metalu w budce.

Chwila, znowu jakieś zakłócenia w rzeczywistości...

- Oczywiście, że gol dla ekipy Solariona! Moje wcielenie na murawie najwidoczniej nabawiło się udaru! Już jest w porządku...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,7k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź
Keren, dopingowany z trybun przez swoją córeczkę oraz Solariona kopnął piłkę z taką mocą, że siła odśrodkowa przesunęła cały stadion o kilka metrów do tyłu. Niestety, źle wymierzył, a piłka poszybowała w bok. Vikkart spokojnie chwycił stojącego obok Jalitha (ci dwaj się nie lubią) za głowę, zakręcił nim nad sobą i grzmotnął jego nogami w piłkę, która grzecznie poleciała w kierunku bramki Sewastian. Tymczasem Jalith odzyskał przytomność i zaczął kłócić się z Vikkartem.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Proponuję słuchać

. :)

-------------------------------------

Bramkarz został wymieniony. Jest nim od teraz Sewastianin pochodzący z Ziem Niczyich - Seamus O'Diamond. Trzeba bowiem powiedzieć że Ziemie Niczyje są w kręgu kultury irlandzkiej, tak jak Małosewastia i Wielkosewastia w kręgu kultury rosyjskiej. Bramkarz - chluba Nowej Sewastii - wiedział co ma robić. Ruska [Rosjanie nie obrażajcie się! To komplement! Co najwyżej skrót myślowy!] Sewastia jeszcze go nie znała i po cichu powątpiewała w jego talent. Miało się to jednak zmienić. Zawodnik przeciwnej drużyny - Vikkart - spokojnie chwycił stojącego obok Jalitha za głowę, zakręcił nim nad sobą i grzmotnął jego nogami w piłkę, która grzecznie poleciała w kierunku bramki Sewastian. Trener zaprotestowała, bo według niej był to faul na własnym zawodniku. Piłka jednak szybowała dalej w stronę bramki. Seamus był skupiony tylko na tym. Nie obchodziły go krzyki pani trener o Bursztynowej Komnacie. Kropelki potu spływały mu po twarzy. Słyszał wirowanie piłki już od kilku minut. Widział ją. Pod jego bujną rudą czupryną kołatała się jedna myśl - "Nie przejdziesz". Piłka się zbliżała. Trener umilkła na chwilę by łyknąć coś na gardło. Piłka się zbliżała. Seamus spoglądnął na koniczynkę naszytą na piersi. Przypomniał sobie słowa jego babki - "Pamiętaj, kim jesteś". Trener powróciła do sił witalnych i wydarła się do Seamusa mówiąc coś o carze i rewolucji... Seamus się ruszył. Piłka leciała niemiłosiernie szybko odbita jakby bejsbolem. Seamus krzyknął "Téigh ar ais whence tháinig tú!" co oznaczało "Wracaj skąd przybyłaś!" i wykopał piłkę w przeciwną stronę. O ile do niego pędziła niemiłosiernie, o tyle do drugiej bramki pędziła... okrutnie i niewybaczalnie szybko. Przed piłką utworzyła się bariera która odpychała wszystkich zawodników - Solarów jak i Sewastian. Przeleciała boisko zostawiając bramkarza Solarów sam na sam. Dech zaparło pani trener która z wrażenia aż zemdlała. Cygnus wyleciał przez dach robiąc w nim dużą dziurę i zasypując gruzem sektor VIP - ów. Krzyczał po tym "JEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEST!!!". Zapomiał już jak po golu Solarów chciał się przebić soplem lodu, i tylko porządne ogłuszenie boga diamentowym berłem odwiodło go od tego zamiaru.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dace przyjął piłkę na klatkę piersiową. Przez chwilę dwie potężne siły zmagały się ze sobą, tworząc duży krater wokół bramki Solarów. Po paru nerwowych sekundach bramkarz przemógł się i kopniakiem posłał piłkę w górę. Przez kilka chwil nic się nie działo. Nagle na stadion spadł kamienny deszcz. Piłka poleciała tak wysoko, że uderzyła w Niebiosa, wywołując tam niewielkie trzęsienie ziemi i porządnie zaskakując Celestiusa. Teraz odłamane kawałki Nieba zwaliły się na boisko niczym deszcze meteorów. Wśród nich była piłka, która wyprzedziła kawałki skał i znowu leciała prosto w stronę bramki. Dace znowu zaczął siłować się z piłką, tym razem kopniakiem posyłając ją pod ziemię. I znowu przez chwilę nic się nie działo (o ile "nic" to zwalenie Nieba na stadion), a potem ziemia zaczęła pękać i nagrzewać się, by po chwili wystrzeliły z niej słupy piekielnego ognia, które wysłały tutaj rozzłoszczony Książe Piekieł, któremu piłka zburzyła kawałek pałacu. Nasycona diabelską i niebiańską mocą piłka po raz trzeci poleciała w stronę bramki Solarów. Solarzy byli zbyt zajęci unikaniem gejzerów ognia i kamiennego deszczu, by zwrócić na nią uwagę. Zaklęcia ochronne stadionu robiły wszystko, by jakoś utrzymać boisko w kupie. Bogowie na trybunach pośpiesznie osłonili swoich wyznawców. Dace zabrał całą swoją siłę i wymierzył nadlatującej piłce ostatniego, potężnego kopa, mając nadzieję wreszcie ją zatrzymać...
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Seamus widząc to wszystko nie przeraził się. "Szkolenie odbywało się w trudniejszych warunkach". Rzekł sam do siebie po czym splunął na trawnik. Widząc zaglądającego przez dziurę Celestiusa i Księcia Piekieł krzyknął:

- BOGOWIE! WIDZICIE GO? TO ON WAM PRZESZKODZIŁ!!! - i wykopał piłkę równie finezyjnie i równie szybko jak poprzednio, celując tym razem w Dace'a.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Celestius tylko się uśmiechnął i jednym machnięciem ręki naprawił Niebo. Książe Piekieł tak łatwo nie odpuścił, ale w końcu został wypędzony przez ochronę stadionu. Boisko wyglądało jak po nalocie dywanowym, czyli normalnie. Grali już tutaj brutalniejsi bogowie.

Dace widząc nadlatującą piłkę naprężył się i grzmotnął stopą o grunt. Murawa zaczęła się trząść, niebo zniknęło z oczu, zastąpione przez ziemię, a widzowie zorientowali się, co się dzieje. Cały stadion pod wpływem stąpnięcia Dace'a razem w fundamentami wyrwał się z ziemi, poleciał w powietrze, na chwilę zawisł do góry nogami, potem wrócił do normalnej pozycji, a następnie obrócił do tak, że kiedy wylądował z powrotem na ziemi, piłka leciała dalej przed siebie, ale w kierunku bramki Sewastian. Na szczęście zarówno zawodnikom jak i widzom nic się nie stało dzięki zaklęciom ochronnym stadionu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Co za amatorszczyzna... - rzekł Seamus i wykopał jak zwykle piłkę, tym razem z prędkością 1 macha. Tłumy sewastiańskie przed telewizorami mdlały z napięcia, a i w sektorze VIP działy się cuda - wianki z Cygnusem...

-----------------------------------

Nie ma mnie do końca weekendu, może wcześniej :(

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jalith przechwycił piłkę i wykopał ją w stronę Vikkarta. Ten z kolei kopnął z powrotem do Jalitha i tak dalej... Za każdym razem piłka leciała coraz szybciej i szybciej aż po około minucie zarówno ona jak i bramkarze byli tylko rozmazanymi smugami. W końcu jeden z nich kopnął piłkę, tak szybką, że wręcz niezauważalną, w stronę bramki Sewastian.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piłka latała od jednej bramki do drugiej a nawet w górę i dół tworząc niesamowite zniszczenie powstrzymywane ledwie przez samych bogów. Ziemia się trzęsie, moc wisi w powietrzu, co to się dzieje, co to się dzieje... Odgłosy z budki komentatorskiej ucichły a sam Cień na boisku zdawał się leżeć przygnieciony pod jednym z spadających kawałków. Problemem było to, że nigdzie nie było widać ciała. Pomruk z widowni nasilał się, bo właściwie nikt nie trzymał pieczy a cała sytuacja mogła pójść w cholerę...

- Sędzia @%$@#, sędzia #$%#$! - publiczność zaczęła skandować znane hasło.

- Łojacięwmordekopany... - nagle usłyszeli z budki jakieś zdania wyrzucane na jednym oddechu. - Ależórwałjaksiemaheniublahblahblah... - przerodziło się to w niezrozumiały bełkot.

- Solarion, ty żeś chyba Cieniowi za bardzo w łeb przygrzał... - rzucił ktoś z dodatkowej obsługi.

Cisza się przeciągała aż nagle ludzie zdziwieni nie zauważyli, że piłka wpada do bramki... Sewastian.

- Gooooooooooooooooooooool! - nagle wydarł się ktoś z budki jak rasowy Brazylijczyk a potem atmosfera się wyciszyła...

Shadow zniknął.

W mordę kopany.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiadomo dlaczego, ale do Piekła masowo przybywały najstraszniejsze maszkary z całego niemal wszechświata, by - o dziwo - podporządkować się woli Władcy Dziewięciu Piekieł. I to same z siebie! Zdumiewające! Oczywiście orkowie, golemy, gobliny, koboldy, trolle i takie tam pierdoły nawet nie były wpuszczane do Piekła. Z takich jedynie przyjmowano chochliki i impy. Resztę istot przypominających dawnych mieszkańców Piekła witano z otwartymi ramionami. W dodatku już wykluwały się nowe biesy, a już wkrótce miały zostać wykute mechaniczne diabły. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, a wszystko działało sprawnie i szybko, by powracający z urlopu szef był zadowolony...

Kilka dni później kilka najwyższych (znaczy najmniej elYtarnych) kręgów Piekła wypełniło się stworami wszelakiej niemal maści. Nowych mieszkańców cechowały trzy rzeczy: różnorodność, paskudny wygląd i bezgraniczne posłuszeństwo Mhrocznemu Phanu. Kto wie dlaczego tak się działo?

Co najciekawsze jednak rozpoczęto prace nad wykopaniem wielkiego dołu i wypełnienie go czymś, co poza jednym, lodowym kręgiem, nigdzie nie występuje - wodą. Podobno miał w nim zamieszkać legendarny Leviathan (dalej Lewiatan) - gigantyczny wąż o paru głowach...

Tak moje drogie dzieci, wszystko przebiegało sprawnie i zgodnie z iście diabelskim planem, a Piekło szybko odzyskiwało straconych w bitwie o Niebo wojowników. Gdyby Władca Piekieł widział co się działo w Piekle, z pewnością byłby zadowolony. Tym bardziej, że poza siedzibą Mrokasa powoli powstawało nowe miasto...

Ale nie bójcie się, moje drogie maluchy! Niebianie nie przegrali ostatecznie i jak zwykle zasiądą kiedyś na swoich zadkach, spoglądając z góry na tych zUych. Teraz, pozwolicie, dziadek napije się herbatki, a potem opowiem wam, co działo się później...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No te jedziem panie Zielonka...

----------------------------------------

Pani trener zwołała wszystkich na chwilę do siebie. Po chwili specjalną tablicą podała do wiadomości, iż wymienia CAŁĄ drużynę oprócz bramkarza. "Jak to?" dziwili się sędziowie, gdy pani trener wyciągnęła kartę "CHANGE TEAM". Wymieniała ona wszystkich zawodników prócz bramkarza na bohaterów "Hetalii". I tak na boisko wkroczyli:

Ivan Rosja

Francis Francja

Arthur Anglia

Antonio Hiszpania

Ludwig Niemcy

Feliciano Włochy - Północny

Romano Włochy - Południowy

Ulrich Szwajcaria

Gilbert Prusy

Honda Japonia

Alfred Stany - Zjednoczony.

Rolę cheerleaderki pełnił nie kto inny jak Feliks Polska i Toris Litwa. Gra zaczęła się od nowa. Jednak gdy piłka poleciała w górę, Rosja zaczął mówić "KOL KOL KOL!" które ogarniało strachem przeciwników. Przerażenie potęgowały także krzyki Polski "WARSZAWA BĘDZIE TWOJĄ STOLICĄ!" oraz Francji "ZMACAM WAS WSZYSTKICH, A ANGLIA COŚ UGOTUJE!". Na bok poszły wszystkie waśnie w drużynie. Nerwy zostały nadszarpnięte gdy rodzeństwo Włoch dorwało się do piłki i przymierzali się do strzału. Na szczęście to Hiszpania strzelał w światło bramki, gdyż bracia podcięli się nawzajem zostawiając piłkę bez opieki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pracownicy stadionu wykorzystali chwilę, w trakcie której kapitan Sewastii zmieniła drużynę na uprzątnięcie boiska z gruzu i wyrównanie zmasakrowanej murawy. Po kilku chwilach wszystko było gotowe.

Solarzy zignorowali okrzyki Rosji, Polski i Francji. Byli w końcu podopiecznymi Solariona, który nie tolerował tchórzy i właśnie siedział na trybunach, więc jakiekolwiek oznaki zastraszenia byłyby natychmiast zauważone i ukarane. Obrońcy rzucili się, by przechwycić nadlatującą piłkę, a Dace przygotował się na obronę bramki, jeśli inni zawiodą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piłka latała w tę i z powrotem, ale gdzie indziej panowało jeszcze większe zamieszanie. Przecież trzeba znaleźć sędziego! Rozpoczęły się błyskawiczne poszukiwania kogoś bezstronnego...

A piłka ciągle latała po boisku.

Bracia Włochy kłócą się o piłkę, a do strzału przymierza się Hidzpania. Wtem, na boisko wypchnięty zostaje nie kto inny, a... Książek! Oszołomiony blaskiem reflektorów rozgląda się, i podchodzi niepewnie do leżącego na ziemi gwizdka. Stoi dokładnie między strzelającym już Hiszpanią a bramką. Schyla się po gwizdek, a piłka przelatuje tuż nad nim i... Wpada do bramki, mijając bramkarza o włos!

Książek prostuje się, ciągle skonfundowany patrzy na piłkę i gwiżdże.

- Gol! Punkt dla... - rozgląda się, i macha ręką w kierunku Sewastian. - Tych tam!

Surprajz!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Solarzy, niezrażeni golem dla Sewastii, przeprowadzili kontratak. Wszyscy zaczęli skupiać w sobie światło. Kiedy już świecili się jak miniaturowe słońca, wyzwolili energię, wywołując ogromną eksplozję światła, oślepiając przeciwników (widzowie na trybunach stwierdzili, że nagle mają okulary przeciwsłoneczne, mimo, że nigdy ich ze sobą nie zabierali) i ładując piłkę świętą mocą, która teraz zdawała się być rozmazaną plamą światła. Ciężko było na nią patrzeć, a jeszcze ciężej w nią trafić. Kopnięta pomknęła do bramki Sewastian.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piłka leciała z prędkością komety. Nie mogli poradzić sobie z nią ani Ludwig, ani Feliciano, ani Antonio... wreszcie dotarła do bramkarza. Iwan zaczął wypowiadać swoje "KOL KOL KOL KOL KOL" które miało zatrzymać piłkę. Bałtowie (Litwa, Łotwa, Estonia) siedzący jako rezerwowi dostali dreszczy. Na stadionie zrobiło się nieprzyjemnie chłodno i straszno. Bóg strachu doznawał euforii, rozkoszy, a nawet orgazmu... Tak, było to coś strasznego. Iwan to młody człowiek, pozornie niewinny i nic nie wiedzący, a w rzeczywistości dziecinnie okrutny. Często kończąc znania używa terminy tak. Jako dziecko był nękany i prześladowany, jego małe

oczy widziały wiele bitew i wojen. Przeniknęło to do jego psychiki przez co jest teraz taki brutalny. Jego największym marzeniem jest przeżycie jednego, spokojnego, ciepłego dnia w otoczeniu wielu kwiatów Słonecznika. Kiedy zaczyna myśleć o choć jednej ze swoich sióstr (Ukraina i Białoruś) staje się smutny i przygnębiony. Mówi że jego szalik jest częścią ciała dlatego nigdy go nie zdejmuje. Przeważnie przy sobie nosi butelkę wódki, przewody lub baterie.

Komentarze przerwał krzyk widowni. Oto piłka zawróciła z kursu, jakby uciekała przed tym jego "KOL KOL KOL KOL", czyli aluzji do kołchozów. Popędziła jeszcze szybciej w stronę bramki Solarów. Przez całą akcję Iwan się tylko uśmiechał...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piłka zawróciła, przyśpieszając w kierunku bramki Solarów. Leciała idealnie w okienko. Bramkarz rzucił się, ale ledwie musnął piłkę palcami.

Jednak to wystarczyło. Piłka zmieniła tor lotu, odbiła się od poprzeczki i wylądowała idealnie na środku boiska, gdzie się zatrzymała.

Kibice będą jeszcze musieli poczekać na gol.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- OOO TAK! TOTALNIE! HEEETALIA! DO BOJUUUU! TAK JAKBY JESZCZE JEDEN GOL I BĘDZIE LUZIK! A [beeep]IASZCZO BĘDZIE JEŚLI W OGÓLE STRZELICIE DWA!!! - wrzeszczał Polska gibiąc się na wszystkie strony i wymachując różowymi pomponami. Razem z nim gibali się Litwa, Łotwa i Estonia, a także piękna Seszele. Hetalia przeszła do kontrataku. Z takimi sławami jak Hiszpania, Włochy, Niemcy, Francja i Anglia, piłka szybko poleciała w stronę bramki Solarów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czas dodać trochę zabawy do tych nudnych mistrzostw - rzekł Bajcurus, podchodząc do ochroniarza.

- Pan wybaczy, ale mecz już trwa - rzekł napakowany ochroniarz. - musisz pan poczekać tutaj.

- Nie - rzekł Bajcurus, i wyjął pistolet.

- ?! Co...

Nie dokończył, bo Kot wpakował mu kulę w łeb.

- Dobra. Operator wyrzutni, dawaj mi tu ze dwa helikoptery. - rzekł Kot, przeskakując nad ciałem ochroniarza. Wypadło trzech następnych, i od razu zaczęli strzelać seriami z automatów. Bajcurus tylko ruszył ręką, a fala ognia pochłonęła ochroniarzy razem z pociskami.

---

Co tam się dzieje?

Usłyszałem jakieś niepokojące odgłosy z wejścia, a Force Sense mówiło mi, że to nic dobrego. Moja ciekawska natura nakazała mi to sprawdzić. Lepiej zapobiegać zagrożeniom; Szczególnie wtedy, gdy ochroniarze zabrali mi cały ekwipunek przed wejściem na mecz.

Zbliżyłem się do bramy. Nagle poczułem coś...

Musiałem uskoczyć. Musiałem!

...i skoczyłem.

-Kab000m-

Brama główna została wysadzona, a ogromny kawał blachy minął mnie o centymetry. Gdy dym opadł, ujrzałem wchodzącego Bajcurusa.

- Co ty robisz?! - spytałem mimo, że wiedziałem co on robi.

- Po co się pytasz, skoro wiesz, co robię? - odpowiedział, i wypalił w moim kierunku z pistoletu. Nie musiałem się nawet ruszyć; kula minęła mnie o dobre dwa metry.

- Dla zasady - odparłem, i ruszyłem powoli przed siebie. Nacisnął spust ponownie, tym razem trafił. Kula odbiła się od mojego ramienia i upadła na bruk. Za mną zgromadził się tłum kibiców, którzy obserwowali całą akcję.

- No to może czas na rozwałkę - rzekł Bajcurus. Nagle usłyszałem huk wirników helikopterowych. Spojrzałem w górę. Przeczucie mówiło mi, żebym skoczył w bok.

Nie usłuchałem.

Sześć rakiet rąbnęło prosto w miejsce, w którym stałem. Kibice cofnęli się przerażeni, a kot uśmiechnął się szyderczo.

Zbliżyłem się do niego.

- Odłóż te swoje zabawki i zmykaj stąd, kotku, zanim obetnę ci pazurki - rzekłem nieco poirytowany, a moje oczy zaświeciły się na czerwono.

O, tak.

Czas na atak.

Powiększyłem prawą rękę biomasą, i zamachnąłem się.

- Nie - odpowiedział kot, i skoncentrował moc ognia.

Uderzyłem.

Tak jak się spodziewałem, siła uderzenia wyrzuciła Bajcurusa daleko do tyłu. Spojrzałem na swoją rękę, która była ogarnięta płomieniem.

- Ogień mi nic nie zrobi.

Byłem jednak nieco osłabiony - musiałem zablokować wiele rzeczy. I wtedy helikopter wypalił ponownie. Skoczyłem do góry, i złapałem się jednego z helikopterowych minigunów. Wspiąłem się na pokład.

- Wysiadka - rzekłem do pilota, wyrwałem drzwi, wyrwałem pilota, i posłałem helikopter na ziemię. Gdy leciał, wystrzeliłem linkę w drugi helikopter, i przyczepiłem oba.

- Buachachacha, dokładnie o to chodziło! - rzekł Bajcurus. Nie do końca rozumiałem co miał na myśli.

Nagle zobaczyłem, że te helikoptery są wypakowane materiałami wybuchowymi.

-- Kab000m --

Ogromna siła uderzenia wyrzuciła mnie wysoko w górę. Boisko zatrzęsło się. Ustabilizowałem lot, i swobodnie opadając ogarnąłem wzrokiem całą sytuację. Boisko było otoczone demonami, Scionami, Twardymi Dowódcami i innymi. Widziałem chyba nawet potwora Frankensteina.

Gruchnąłem w ziemię, i prędko wstałem.

- Chcesz zabić Solarów... - powiedziałem. Poczułem, że ziemia pod moimi nogami trzęsie się nienaturalnie. Zeskoczyłem na boisko.

- Stop! - krzyknąłem. - Otchłań atakuje, boisko jest otoczone - rzekłem do graczy, i odwróciłem się w stronę Bajcurusa, który szedł w towarzystwie stu demonów. - Nie uda ci się nas pokonać. Jesteś sam, nas jest więcej!

- Buachachacha! Bardzo dobrze, że jest was dużo!

- Co?

Przeczucie nakazało mi spojrzeć w górę, zrobiłem więc to.

Trzy rakiety.

Trzy atomówki.

Wszystkie leciały w boisko.

Skupiłem Moc, i chwyciłem pierwszą atomówkę. Spowolniłem jej lot tak, że pozostałe ją wyprzedziły.

I nagle szarpnąłem.

Rakieta rąbnęła prosto w drugą rakietę.

--- Kab000m ---

Otoczyłem boisko i trybuny barierą z Mocy. Wybuch rozszedł się po niej, i zmył wszystko dookoła. przez chwilę przez barierę nie prześwitywało nic oprócz oślepiającego światła. Gdy światło wygasło, wokół nie było nic.

Kompletnie nic.

Nie wytrzymałem więcej, i upadłem na ziemię. Bariera padła, a śmiercionośne promieniowanie zaczęło przedostawać się do środka.

Tego meczu już chyba nie dokończymy...

-----

Boskie Osiedle, Teraźniejszość, Dzień Dzisiejszy, Godzina Taka Jaką Teraz Masz Na Zegarku (chyba, że jest popsuty)

Otrząsnąłem się z zamyślenia. Nie lubię przypominać sobie tego momentu... Kiedy zaczęło coś się dziać, od razu ktoś wpada i nie zostaje nic.

No cóż, dosyć tego. Mam dużo roboty...

...I trochę czasu wolnego.

-------------------------------------------------------

No dobra, that's taken care of.

Mamy czas wolny! Wee!

Jeśli nic się dziać nie będzie, to lookniemy z Tyt0kiem i przeanalizujemy jego pomysł. Powiem tylko, że postaram się zrobić tak, żeby nie było nudno.

No.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Casulowi polepszyło się. Wyszedł z obłędu, ale nadal czuje poczucie winy (przegrana w Niebie).

"Ciekawe, czy Stanley ma coś ciekawego do powiedzenia."

- Co robiłeś, gdy czułeś się przybity?

- Najlepiej przybić kogoś innego do ściany. Na przykład wiertarką. Wtedy widzisz, że wcale nie masz takiego złego dnia jak ta druga osoba...

- Jednym, którego bym tak chciał urządzić jest na razie tylko Blade, a nie wiem, gdzie on jest i nie chce mi się go szukać. Coś jeszcze?

- Nie ma nic tak odprężającego jak zabicie drugiej osoby. Naprawdę, masz tylu poddanych... Też kiedyś miałem kilku, ale wkurzyłem się, i... No, sam rozumiesz. Wyładowałem na nich emocje. Ale pomogło!

- Wszyscy poddani w najbliższej okolicy to nieumarli. A ja chcę wprowadzić nowy model zła. Wiesz... Taki bez mordowania swoich.

- Nie rozumiem. Pozostawianie swoich w spokoju nie jest w 'złym stylu'. Nie będą się ciebie bać, jeśli nie będziesz ich zabijał. Będą postrzegać cię za kogoś łagodnego, i zbuntują się, zdetronizują cię, zamordują, zaszlachtują, wskrzeszą i zabiją ponownie, po czym sklonują i dotłuką. Lepiej ich po prostu trochę pozabijać.

- Ale gdy nie zabijam ich, to są bardziej lojalni. Poświęcą się dla ciebie. Skoro jest im dobrze, to nie myślą o dezercji, bądź zdradzie i inne takie. Jak jest się kompletnie złym, to trzeba liczyć się z tym, że praca poddanych jest rozproszona pomiędzy usługiwaniem a spiskowaniem.

- Nie! Ta twoja zbroja spowalnia chyba procesy myślowe. Jak będzie im dobrze, to będą chcieli więcej. Będą chcieli władzy, i zrobią rewolucję. Wtedy dopiero będziesz leciał do swojego kumpla Stanleya żeby ocalił ci tyłek.

- Wtedy zastąpi się ich, bo to zwykłe szkielety i to ja je stworzyłem, więc mogę się ich pozbyć.

- Tylko nie próbuj zrobić armii dusz. Jestem jedyny, cudowny i niepowtarzalny. Każdy tak mówił. A potem umierał, bo nie opiewał mojej wspaniałości wystarczająco.

- Niepotrzebna mi armia dusz. Na następny projekt potrzebuję tylko zwykłego anioła, demona lub diabła. A ta dalsza część to jakaś groźba? Pamiętaj, teraz jesteśmy ze sobą związani i ty jesteś częścią mnie. Gdy komuś uda się wyeliminować mnie, to ty padniesz razem ze mną. Ja przygotowałem wszystko na swój ewentualny powrót, ale ciebie wtedy jeszcze nie było, więc nie mogłem cię uwzględnić. To znaczy, że po śmierci wróciłbyś do Otchłani, do Bajcurusa, wuja Blade'a, a jak dobrze pamiętasz miałeś pomóc Blade'owi zgładzić mnie, co też nie udało się, a Bajcurus nie wybacza błędów.

- Chwila, to ty teraz próbujesz grozić mi. Nie obchodzi mnie, gdzie wrócę i co tam będą ze mną robić. Jestem częścią ciebie, a ty częścią mnie, więc nakazuję ci uważać, co do mnie mówisz. Możesz sobie obrzucać szkielety kwiatami, ale nie próbuj mi grozić. Już niejeden próbował, a teraz gnije pod ziemią. Oczekujesz współpracy, to uważaj na słowa, jasne?

- Nie sądzę, żeby ciebie to nie obchodziło. Bajcurus jest... Jakby to powiedzieć? O, on kompletnie nie zważa na swoich podwładnych, przez co jego szeregi topnieją przez jego własną głupotę. Gdybyś był u niego teraz, to wysłałby cię samego na Moderatusa. Potem jeszcze znęcałby się nad tobą za przegraną. A ja ci nie grożę, tylko przedstawiam sytuację i to ty uważaj na słowa, bo teraz tylko dzięki mnie masz szansę na kolejne morderstwa.

MUAHAHAHAHAHA!

- O, dzwonek do drzwi.

- Morderstwa? Tak to nazywasz? Phi. Z mojej strony wyglądasz na dobrego. Tak. Twoi poddani żyją w dobrobycie, kierujesz się honorem, romansujesz z jakąś idiotką zamiast ją zabić... Nigdy nie widziałem, żebyś kogoś zamordował. Najwyżej pokonał w uczciwej walce...

- Lepiej brzmi.

- To ja nazwę cię paladynem który robi dobro myśląc, że jest zły. Nadciąga Casul Głupi, wszyscy oddajcie mu cześć lub obrzuci was pieniędzmi!

- TY jesteś chaotyczny, a JA praworządny. W pewnych sprawach.

- Masz szczęście, że cię lubię mimo takich różnic. A teraz otwórz te drzwi, bo ktoś zaraz się wkurzy i pociągnie je z kopa.

- Masz szczęście, że jesteś użyteczny.

- Masz szczęście, że jestem cierpliwy.

- Masz szczęście, że wymyśliłem nową broń, do której jesteś potrzebny. Będziesz mógł kogoś spalić.

- Masz szczęście, że się zgadzam i z chęcią zjaram komuś chałupę! A teraz...

Stanley skupił się, i na chwilę wyrwał spod kontroli, popychając Casula w kierunku drzwi.

- Boisz się listonosza? Dlatego, tak ci się spieszy do drzwi?

- Każdy jest lepszy niż ta twoja ohydna zbroja. A teraz otwieraj, bo mam dość tego kiepskiego wykonania. Wolę oglądać gołe kości. Ugh...

Skupił się, i popchnął jeszcze raz, tym razem lżej. Był zbyt wyczerpany.

Otwiera drzwi i bierze listy.

- Uważaj, to straszny listonosz, który tylko czeka na chwilę nieuwagi.

Do listonosza, który wygląda co najmniej dziwnie.

- Zmiataj już stąd. Hmm... Czasopisma, zaproszenia... O, list z Urzędu. "Szanowny Panie Casulonie, Pański wniosek został rozpatrzony pozytywnie. Niniejszym traci Pan patronat gniewu, a otrzymuje w zamian krew. Życzymy miłego dnia." Nareszcie się doczekałem. Mam jeszcze jeden pomysł. Jane pewnie nie mieszka już w domu Blade'a, więc można go spokojnie zniszczyć. Zbombardować!

- Tak jest.

Bóg zamyka się w kuźni i zaczyna bawić się nowym patronatem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Chrap, chrap, chrap...

- AAAAaaaaaaaaaaa!!!

Mrokasa budzi przerażający krzyk. Po kilku minutach budzi w końcu cały swój organizm i pyta Hrabiego Manteufela.

- Czego się drzesz baranie?! Przestraszyłeś mnie tym krzykiem!

- Ale to Ty, Wasza Piekielność, mnie przestraszyliście... - skulił się w kąt.

- Czyżby? A niby czym, jak spałem do jasnej anielki jasnej cholery?!

- No, eeee... Tym diabelskim chrapaniem, brrrr... - ciarki przeszły Hrabiemu po plecach.

- Chrapaniem? Przecież to nie jest straszny odgłos...

- A tam gadasz! Znaczy, e... Jest straszny, Wasza Złość.

- Dobra, nieważne. Przynieś mi szklankę wody.

Hrabia Manteufel zerwał się z posłania na podłodze, pobiegł gdzieś i szybko wrócił, wręczając szklankę z przezroczystą cieczą swemu władcy. Ten uniósł naczynie, przechylił... i wypluł wodę.

- Kretynie! Zimna! Przynieś mi natychmiast piekielnie gorącą, do diabła!

Hrabia szybko naprawił błąd i profilaktycznie zniknął swemu panu z oczu.

- Gul, gul, gul, siorb, siorb, siorb. Aaaaach... - uśmiechnął się. - Fajnie jest być niekulturalnym... - zamknął oczy i popijał wodę, gdy nagle coś uderzyło go w głowę. Wstał, już obmyślając karę dla tego głupca, który to zrobił, i spostrzegł na ziemi okrągłą piłkę. Wyjrzał przez stłuczone okno i...

- AAAAAaaaaaa! Maniek, cho no tu!

- Tak, panie? - powiedział zdyszany.

- Powiedz mi dlaczego, do diabła, jesteśmy na Osiedlu?!

- Eeee... Nie wiem... W sumie wczoraj sporo wypiliśmy tej "wody ognistej"... To by wszystko wyjaśniało.

- Ech... - westchnął ciężko, zakrywając dłonią twarz. - Dobra, nieważne. Co się działo przez ostatnie kilka dni?

- Z tego co pamiętam, to byliśmy wszyscy uziemieni na Planecie Wojen, gdzie strasznie lało, a potem ktoś zagiął tunel czasoprzestrzenny i jesteśmy w równoległej teraźniejszości, jak sądzę.

- Maniek - stwierdził ze spokojem. - Ty jeszcze jesteś pijany.

- Śmiem wątpić.

- Czyżby?

- Jak najbardziej.

- Jesteś pewien?

- Ależ oczywiście.

- I nie jesteś pijany?

- A skąd!

- Dobra. Znajdź Bajcurusa Core i, jeśli jeszcze nie zna tych wieści o czasoprzestrzeni, przekaż mu je. Ja trochę przemebluję i odpocznę.

Wystarczył jeden *pstryk* i zwyczajny domek jednorodzinny zaczął płonąć niegasnącym ogniem, a wszelkie meble zamieniły się w te zrobione z kości, z wyjątkiem biurka i łóżka z materacem. Mrokas położył się, zamknął jednoźrenicowe oko, a tym o dwu źrenicach patrzył w sufit. Mógłbym sporo zarobić na tych deskach, które się nie spalają... Tylko po co mi złoto? Ach, jak dawno nie podpisałem żadnej umowy! Wstał natychmiast i wyczarował gazetę z ogłoszeniami. Położył palec i zaczął przesuwać nim po kolejnych rubrykach: "Wynajmę", . "Kupię", "Zamienię", "Sprzedam"... Tu palec się zatrzymał. Mrokas szybko przeczytał różne ogłoszenia, aż doszedł do takiego, które go zainteresowało:

Sprzedam tanio duszę! Kontakt: [dane wycięte ze względu na ustawienia prywatności oferenta]

- To jest to! - uradowany teleportował się na planetę Ziemię, gdzie pan Staszek chciał dziesięć lat szczęścia w zamian za duszę. Co to jest dla mnie dziesięć lat... Phew. - Umowa stoi. Podpisze pan tu i tu, a tu postawi pan parafkę i wszystko załatwione. - pan Staszek zrobił, jak mu poradził Mrokas i uradowany pobiegł gdzieś. - Zostało mu dziesięć lat życia, haha. <demoniczny śmiech>

Następnego dnia Mrokasa obudziła syrena. Wybiegł z domu i zobaczył czerwony wóz z drabiną i wężem, z którego leciała zimna woda pod dużym ciśnieniem. Ognień nie gasł, w dodatku sam Władca Piekieł zaczął płonąć ze złości, więc strumień z węża skierowano prosto w jego twarz.

- Dość tego! - mocą wiatru uniósł wóz strażacki i rzucił nim gdzieś daleko, a strażaków spalił. Wszedł do środka, spakował się i otworzył drzwi z napisem "WC", po czym przez nie wszedł. Jak się okazało był to zamaskowany portal do Piekła. Tam, w swoim biurze, usiadł na krześle i zaczął popijać z butelki "wodę ognistą".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cygnus jak zwykle o tej porze szusował na prywatnym lodowisku w swoim pałacu na Boskim Osiedlu. Trochę dziwnie wyglądał skrzydlaty lew na lodzie, ale co poradzić. Nie był jednak sam. Na lodzie znajdowali się też wszyscy "Hetalijczycy". Tylko Kuba siedział przy stoliku i palił cygaro, sącząc rum. Wtem z głośników rozległ się jingiel - pierwszy wers z "Bozhe Carja chrani" wygrany na cymbałkach.

- Hyoga, do odebrania pilna wiadomość przy barze! <jingiel> Uprasza się Iwana Bragińskiego o zaprzestanie terroryzowania Bałtów! Dziękuję! <jingiel>

"Przesyłka? Do mnie? Czyżby już przyszedł Serce Oceanu, co go wczoraj zamawiałem?" - pomyślał Cygnus, po czym skierował się do baru. Kraj cygar łypnął okiem znad kubka rumu.

- Hej Hyoga! - powiedział Zacny Sewastiański Barman (ZSB), gdy Hyoga wdrapał się na wysoki stołek. Trochę to trwało, ale w końcu się udało. - To co zwykle?

- Oczywiście. Co tam dla mnie masz? - zapytał Cygnus ciekawsko wyglądając za - jak się spodziewał - paczką. Zdziwił się jednak, gdy ZSB wręczył mu list zaadresowany mniej więcej tak:

"Szanowny Młodzieniec (Cygnus parsknął śmiechem) Hyoga <<Cygnus>> Magnificensis, bóg lodu, śniegu, mrozu, zimy, zamieci, diamentów, miast i ich budowy, Axis Powers Hetalia oraz patron niewidomych, ulica Boskie Osiedle 3, 00-001 Moderatusopol".

Na odwrocie widniał natomiast napis:

"Sąd Boski, Dział Pomyłek pok. 2 dzielone przez 0 (nastąpił lekki wybuch), ulica Jedyna 1z, 00-000 Zajefajny Domek Moderatusa".

"Czyli pismo z sądu" - pomyślał Cygnus. Szybko dostał się do listu przy pomocy barmana i jego nożyczek, po czym zaczął czytać w międzyczasie popijając napój zwany przez Sewastian "kakałkiem", a szerzej w świecie znanym jako kakao.

"Szanowny Młodzieńcze (znowu parsk śmiechem) Cygnusie!

Proszę o natychmiastowe i bezzwłoczne zgłoszenie się do urzędu w celu wyjaśnienia pewnej nie cierpiącej zwłoki sprawy, oraz uregulowania spraw związanych z patronatami. Po prostu mam nieogar totalny w kartotece, przyjeżdżaj i to natychmiast!

Pozdrowionka

Biurus, bóg Biurokracji

P.S. Radzę wynająć prawnika!"

Tymczasem niedaleko, bo na osiedlu "Zodiak", nad którym miał zwierzchnictwo Cygnus, gdzie wszystkie znaki zodiaku miały swój dom, zawrzało. Rozeszła się bowiem plotka, że jakiś śmiertelnik chce pokonać wszystkie znaki, co by oznaczało że stanie się... bogiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajcurus szedł jedną z Ziemskich ulic. Nagle zadzwonił telefon. Kot odebrał go, i wysłuchał wiadomości.

- Powiedz Mrokasowi, że Otchłań została zajęta, a ja zdetronizowany. Niech zwróci się do nowego władcy.

Nie czekając na odpowiedź wyłączył telefon i ruszył w dalszą drogę ku swemu celowi.

----------------

Właśnie kończyłem czyścić moje sztylety, gdy połączenie nawiązał jeden z Asasynów dowodzących wojskami na planecie Hope.

- Johnie Bladzie, Hope jest atakowane! - krzyknął.

Wstałem.

- Przez kogo? - spytałem tylko.

- Przez Bractwo Cienia. Przejęli już dużą część planety, i kierują się na naszą główną siedzibę! Nie utrzymamy się długo, potrzebujemy pomocy. Teraz!

- Idziemy. Próbujcie się utrzymać najdłużej jak możecie.

I wyłączyłem się.

Abi podeszła do mnie.

- Zabierz mnie ze sobą - powiedziała. Popatrzyłem na nią, i pokręciłem głową.

- To zbyt niebezpieczne.

Ruszyłem w stronę Orła. Abi szła za mną.

- Proszę - rzekła. Odwróciłem się.

- Coś ci się może stać, nie rozumiesz? Z Bractwem Cienia nie ma żartów.

- Poradzę sobie.

Widać było, że nie ma zamiaru ustąpić. Westchnąłem.

- Tylko uważaj na siebie.

Wsiedliśmy do Orła, a FNG od razu odpalił silniki i uniósł myśliwiec. 3 minut później byliśmy na miejscu.

Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.

- Ich jest... bardzo dużo - powiedziała Abi. I miała rację. Statków było tysiące, a każdy był zawieszony nad planetą Hope. Niektóre zrzucały Mrocznych Asasynów na planetę, inne okrążały ją w poszukiwaniu statków mojego Bractwa.

FNG uaktywnił niewidzialność statku, i ruszyliśmy w stronę głównej siedziby, która była oblegana. Wylądowaliśmy, a ja wysiadłem z Orła.

- Wyślijcie więcej do głównej bramy, kolejny desant nadciąga od przodu. Wy trzej - pokazałem na Asasynów wyższych stopniem - złapcie jeden z awaryjnych myśliwców. Ja utrzymam posiłki wroga.

Ruszyłem w stronę wejścia. Mechaniczne oczy pokazały mi, że za bramą stoi z trzydziestu Asasynów. Nie przejmując się bramą wypadłem prosto na nich, i zmiotłem okolicę mocą. Odrzuciło ich do tyłu, a brama wpadła prosto na nich. Zza budynku wyszli kolejni. Trzymali pistolety.

Stanąłem na środku ulicy, a za mną było pięciu moich Asasynów, którzy pozostali przy życiu.

- Wynoście się stąd - powiedziałem spokojnie, gdy przeciwnicy zapełnili całą ulicę.

Nikt się nie ruszył.

Skupiłem moc.

- Pokażę więc wam, że popełniliście wielki błąd. I upewnię się, że nie popełnicie go ponownie.

Skupiłem się na Mocy jeszcze bardziej. włożyłem w nią całą swoją siłę, moc i wszystko, co w sobie miałem.

I nagle wyzwoliłem atak. Potężne pchnięcie mocy dosłownie wymiotło całą okolicę. Drzewa, budynki, ludzi, nawet statki kosmiczne zawieszone w atmosferze.

Wszystko.

Opadłem na jedno kolano. Asasyni za mną nie mogli uwierzyć własnym oczom. Próbowałem unieść się, ale nie wytrzymałem. I wtedy usłyszałem wystrzał. A potem drugi. I trzeci. I czwarty. I piąty.

Żaden jednak nie trafił we mnie. Wiedziałem w kogo... Uniosłem się z trudem. Asasyni za mną nie żyli. Byłem tylko ja.

I szef Bractwa Cienia.

- Ach, John. Jak miło, że postanowiłeś przyjechać.

- Witaj, Bill. Minęło trochę czasu od naszej ostatniej wizyty. - odpowiedziałem.

- To mają być ostatnie słowa? - rzekł, i parsknął śmiechem. - Powinieneś ćwiczyć takie kwestie co dzień.

- Och, ależ ćwiczę. Co powiesz na 'może i zginę. Może. Ale zabiorę cię ze sobą,'?

- Niezłe - odparł, uśmiechając się. - Zawsze marzyłeś o niemożliwym.

Nie miałem zamiaru gadać dalej. Sięgnąłem do kabury po pistolet.

Bill wypalił. Poczułem ostre ukłucie w boku. Oczy przesłoniła mi mgła.

Upadłem.

Wiedziałem, co się dzieje. Dostałem platynową kulą. Zaraz zginę.

- Buachacha! John, zrobiłeś się zbyt powolny. Teraz całe Bractwo...

*łup*

Bill upadł. Ktoś uderzył go łopatą. Nie widziałem, czy się podniósł, nie widziałem też, kto go zaatakował.

Zemdlałem.

---------------------------------

Abi zawlokła rannego Blade'a do Orła.

- FNG, zabierz nas do jakiegoś lekarza. On nie wytrzyma długo - rzekła drżącym głosem.

- Dobra. Kurczę, aleś rąbnęła Billa tą łopatą... Nie lepiej go dobić?

- Nie ma czasu!

- Dobra, jasne. Już lecę.

Orzeł wystrzelił najprędzej jak mógł, i po chwili był na Osiedlu. FNG pokazał Abi drogę do szpitala Tyt0kusa. Abi położyła Blade'a na noszach które pochodzą z części składowej Orła, i weszła do szpitala.

- Tytokusie, potrzebuję pomocy - rzekła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na Osiedlu panował względny spokój. Bóg kawy spacerował sobie po uliczkach, rozpościerając ze sobą mglistą aurę. Szedł tak powoli i rozmyślał. O wszystkim, co się ostatnio stało: ataku na PWB, bitwie o Niebo, a także o tym, iż w zasadzie nie pomógł żadnej ze stron konfliktu. Teoretycznie zachowanie neutralności nie jest ani złe, ani dobre. Ale to nie jest prawdą. Będąc neutralnym zamiast nie mieszać się w konflikt, grabimy sobie u obu stron, gdy potrzebują naszej pomocy.

Zaczął padać deszcz, a w oddali Ravenos zauważył smętny obłok dymu. Chwile potem leżał na ziemi, przygnieciony wozem strażackim, mając twarz całą w pomidorach, których kosz jakaś mieszkanka Osiedla postanowiła postawić na oknie. Skąd miała wiedzieć o tym, iż może on spaść na jakiegoś boga? Bóg kawy pośpiesznie zrzucił z siebie pojazd i pognał w stronę domniemanego pożaru. Jednak, gdy zobaczył dom w ogniu, który wcale nie chciał zgasnąć szybko domyślił się, czyja to posiadłość.

-No tak, Markos. Tylko on jeden jest zdolny do podpalenia swojego domostwa. Jakby nie mógł siedzieć w tym Piekle, zamiast zajmować działki budowlane. Można by tu supermarket zbudować, a nie. Ale jak już tu jestem... Wypadałoby się rozejrzeć.

Rav wszedł do płonącego domku i spokojnie się rozglądał. Płomienie nie robiły mu krzywdy, był bogiem, w dodatku na własnym osiedlu - innymi słowy, pełnia mocy. Z nieśmiertelnością na czele. Tylko trochę za bardzo grzało...

Mimo zbyt wielkiego ciepła, które już dawno zamęczyłoby przeciętnego ognika bóg nadal zwiedzał. Spacerował, zbierał jakieś śmieci... Nie wiadomo po co. Wreszcie doszedł do toalety i wyczuł silne skumulowanie magii. Niebieskie, świecące oczy rozbłysły silniejszym blaskiem. Zaczął mówić sam do siebie. Często to robił.

-Pomyślmy... - usiadł na sedesie - na co komu źródło magii w kiblu? Zwłaszcza komuś, kto jest panem piekielnego wymiaru? To oczywiste - do transportu! - pociągnął spłuczkę- Wystarczy tylko...

Uruchomienie spłuczki uruchomiło portal. Toaleta zaczęła wsysać zaskoczonego Rava, który złapał się muszli. Nic to nie dało, a bóg razem z porcelanowym tronem poleciał wprost do biura Markosa

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus spadł z łóżka. Okazało się, że kiedy inni bogowie nie patrzyli, udało mu się odzyskać boskość, wypijając miksturę, która dawała boskość. Dziwne, że wcześniej nie widział tej mikstury, która leżała na jego biurku. Ale wracając do tematu, Tytokus spadł z łóżka obudzony przez jakąś śmiertelniczkę. Zwracała się do niego, o pomoc dla boskiego asasyna. Tytokus podniósł nosze z asasynem i położył go na stole. Wyjął ze swojej torby medycznej rękawiczki i dokładnie zbadał ranę i uznał, że Blade został raniony święconą platyną. Szybko podszedł do swojego biurka i zaczął przygotowywać się do operacji ratowania jego życia.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Casul przed chwilą skończył ciachanie schwytanego naprędce jeńca. Czerwone ostrze, którym zadawał ciosy, rozpływa się w powietrzu, nasycając je zapachem krwi.

- Słyszysz, Stanley? Lepiej nie znęcać się nad swoimi i zająć się innymi. Rozrywka taka sama, a poparcia nie tracisz. A jeśli przyjąć twój najczarniejszy scenariusz, to można im pokazać hol z poprzybijanymi do ścian zwłokami.

Do kuźni wpada duch.

- Strażnicy na posterunku zauważyli okręt Blade'a, który wylądował przy szpitalu Tytokusa. Wygląda na to, że bóg zabójców jest ciężko ranny. Był na noszach i nie ruszał się.

- Hmm... Taka okazja może się nie powtórzyć. Trzeba odwiedzić boskiego medyka.

Casulono po kilku minutach spaceru wchodzi do szpitala, przy okazji trzaskając obrotowymi drzwiami.

- Tytokusie, zostaw go i pozwól mu "odpocząć" od tego świata!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...