Skocz do zawartości

EGM w sosie własnym


EGM

Polecane posty

Wiesz, o Skrytobójco, ja kiedyś też czytałem łapczywie wszystko, co mi wpadło w ręce. Nie uwierzysz, ale pożarłem nawet "Poemat pedagogiczny" Makarenki. Ale teraz... sam mam mnóstwo własnych, nie do końca domyślanych przemyśleń, więc nie muszę szukać materiału po książkach. Te czytam niemal wyłącznie dla przyjemności.

Kiedyś zresztą książki były niemal jedyną rozrywką (poza np. przywiązywaniem kotom do ogonów pustych puszek po konserwach, lub waleniem z procy w okna posterunku MO, w czym lubowali się niektórzy z moich kolegów). Teraz masz filmy, gry komputerowe, kręgielnie... Wybór jest o wiele większy.

A Kapuścińskiego cenię i ja.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,5k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Wybór jest większy, przez to jest trudniej skupić się. Tamte rozrywki są bardziej kreatywne niż te dzisiaj, choć takiego traktowania kotów nigdy bym nie wybaczył. Owszem dzisiaj łatwiej o informację wiedzę, wtedy jak rozumiem czy zgaduję były tylko książki, przekaz ustny z wykładów. A dzisiaj? Mnogo tego i wybierz tutaj coś co jest prawdziwe weryfikuj zweryfikowane! Wybór o wiele większy nie znaczy lepiej, choć pewnie, jasne, wygodniej.

Człowiek kiedy nie musi, to nie pracuje.

Żałuję tego wygodnickiego świata, przez który i ja staję się tą rozlazłym cywilizacyjnym tworem, choć próbuję pod prąd to nurt bywa zbyt silny. Z góry to powiem, żaden ze mnie punk czy jaki nie wiadomo zakolczykowane co. Normalny człowiek, prawdopodobnie.

ps. Miło, że ktoś wie skąd ten mój nick się wziął. Sam uważałem że to łatwe, ale jakoś nikt nie chwalił się skąd zna mój nick, a używam go prawie wszędzie plus dr. Nawiasem mówiąc motywacja tej postaci jest 'bliska' moim przekonaniom, ale JA będę uważał żeby nie skończyć jak pierwowzór ;-)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiesz, doktorze, jeżeli mowa o rozrywkach...

Nie tylko czytaliśmy książki. Ponieważ trudno było o zabawki, sami je sobie robiliśmy. Proce, łuki, kusze... Całkiem nieźle znam się na mechanice - w zasadzie wszystkie domowe naprawy robię sam. Tamte zabawy były twórcze, wymagały pomyślunku... Trzeba było nieźle kombinować, żeby zrobić dobre łuczysko do kuszy... Ponieważ nie mieliśmy planów, sami musieliśmy wykombinować, jak zrobić mechanizm spustowy.

I do dziś pamiętam, jak zrobić bumerang.

Ramiona wygięte pod katem 110 stopni, stosunek długości 5:6, ale waga musiała być ta sama (dociążało się krótsze ołowianymi nitami) i profilować jak lotnicze śmigło.

I wiesz co? Te bumerangi wracały!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No właśnie wtedy było wszystko inne, bardziej wymagało 'ruszania' tą głową, dziś albo mi się wydaje że jest z tym o wiele gorzej, głowa coraz częściej pusta od tej papki się robi, a odciąć od niej nie da się w stu 'percentach'. Skoro znajduję w dobrych starych czasach tylko same zalety, to cóż? Ja, jako ta 'dzisiejsza młodzież', nie mam dobrego zdania o 'dzisiaj' właśnie.

Ale dosyć tego 'cierpienia za miliony', skoro wystarczę jak na razie sam sobie i jakoś nie mam ochoty dodawać sobie innych. Tyle że niestety do pewnych rzeczy dochodzi się długo i sorasta się tak samo długo, zazwyczaj.

Pora by, przejść się nad tymi świadectweami minionych jestestw, teraz tylko kamiennych 'pudeł', a jak na razie Lem nie daje mi i nie przytwierdza w przekonaniu, że istnieje cokolwiek 'poza'.

Pozdrawiam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No właśnie wtedy było wszystko inne, bardziej wymagało 'ruszania' tą głową, dziś albo mi się wydaje że jest z tym o wiele gorzej, głowa coraz częściej pusta od tej papki się robi, a odciąć od niej nie da się w stu 'percentach'. Skoro znajduję w dobrych starych czasach tylko same zalety, to cóż? Ja, jako ta 'dzisiejsza młodzież', nie mam dobrego zdania o 'dzisiaj' właśnie.

Ale dosyć tego 'cierpienia za miliony', skoro wystarczę jak na razie sam sobie i jakoś nie mam ochoty dodawać sobie innych. Tyle że niestety do pewnych rzeczy dochodzi się długo i dorasta się tak samo długo, zazwyczaj.

Pora by, przejść się nad tymi świadectwami minionych jestestw, teraz tylko kamiennych 'pudeł', a jak na razie Lem nie daje mi i nie przytwierdza w przekonaniu, że istnieje cokolwiek 'poza'.

Pozdrawiam.

Wiesz, te "stare dobre czasy" miały jednak sporo wad. Miło jest oglądać na ekranie walki na szpady w wykonaniu trzech muszkieterów, ale dobrze byłoby niekiedy pomyśleć, że ówczesny Paryż można było "wywęszyć" z odległości kilku mil. Jeszcze dwadzieścia lat temu wejście do toalety publicznej w Polsce mogło porazić nielichym szokiem. Środki znieczulające u dentysty były tak marnej jakości, że najmężniejsi oblewali się zimnym potem na myśl o zabiegu stomatologicznym. I tak dalej, i tym podobnie...

Z drugiej strony - był większy spokój na ulicach. Jak ktoś koniecznie szukał guza, to oczywiście mógł go znaleźć, ale największe dzielnicowe kozaki cofały się w głąb bram na widok zwykłego pojedynczego milicjanta. I wcale nie dlatego, że na prawo i lewo jak oszalały Wiking walił pałą...

I było znacznie więcej bibliotek, niż teraz...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hm, no tak, reasumując ogólnie bardzo: Czystość, sterylność, znieczulenie niejako towarzyszy zmniejszeniu się L-przestrzennych bibliotek i spadku reputacji dzielnicowego. Coś w takim zestawieniu musi być, mimo że przypadkowe, ale chyba warto by się móc zastanowić? Odpowiedź raczej jedna, 'coś za coś'?

Kościoły, teraz to nie to co kiedyś, to nie jest sztuka, pietyzm tak zwany, ale klocowisko, bryłowatość, nędza wizualna. Lubię wejść do Katedry w Płocku, tam czuje się 'historię', ale przede wszystkim wynik, arcydzieło, malowidło. I kiedyś takim się chciało..., nie to co teraz, te białe ściany, witraże a'la Pikaso czy kto go tam wie jakie a'la.

Tak samo z ulicami czy kamienicami, ostatnio bywam częściej we Wrocławiu, i tam jest inaczej, niż w tym środku - sercu Polski. Rynek, kościoły, mosty, kamienice, tego jest tam dość dużo jak na cały dzień. Zresztą nie tylko centrum, ale naprzykład te poniemiecki bloki na Księżach Małych, zniszczone ulice przeplatane asfaltem i brukiem na Psim Polu ( swoją drogą ciekawa geneza tej nazwy, ale przynajmniej psy głodne nie chodziły i muszą to datować jako Wielka Wyżerka ). Żeby móc dom zbudować dom w jakimś dajmy na to rokokowym stylu, to pewnie się da, ale tu trzeba mieć mamonę i jeszcze znajdź kogoś kto nie skrewi czegoś. Pieniądz, praca, a poczucie stylu i smaku powoli gdzieś się gubi, albo jak kto woli ewoluuje w coś mało strawnego, bezbarwnego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A widziałeś, morderczo skuteczny doktorze, wille, domki czy pałacyki, jakie sobie niekiedy budują nowi Polacy? Jak się coś takiego zobaczy z autostrady, to do wypadku dojść może... Gdzieś pod Łodzią jest chyba całe skupisko takich "Gargamelów" - niełatwo tamtędy przejechać człowiekowi, co ma jaki taki gust. RGPPanc sam do ręki wskakuje błagając o natychmiastową eksploatację...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po dżentelmeńsku o gustach innych nie powinniśmy dyskutować, ale przecie chata to nie wszystko, a teren wokół chaty to powinno ze soba jakoś współgrać, ale, ech, można sobie tylko marzyć iż pójdą po rozum do głowy, bo bynajmniej rozum z pieniędzmi w parze rzadko raczej chadza.

Tendencja do cięcia kosztów, mało kto buduje domek z solidnej czerwonej cegły (wiadomo, kosztuje!). Czyż dom to nie powinna być ta ostoja, bezpieczna przystań mimo wiatrów czy deszczu? No, jasne koloryzuję, upraszczam, ale cóż poradzę. Jakbym miał tę kasę której nie mam (jeszcze) to bym sobie kazał bunkier zbudować, z zewnątrz niech będzie i szarobury i nieładny, ale w środku coby jak w domu przytulnie.

Coraz rzadziej widzę wiatrowskazy na dachach, to taka wisienka na torcie każdego antycznego domu z filmów grozy. Koguty widziałem, konia raz... Ale! Ludziom niestety nie można zabronić niech pomieszkują gdzie chcą, w końcu mamy wolność! O radości! Choć dobrze by było karać za totalne bezguście, a oni jeszcze próbują wmawiać ludziom że oto sztuka przez S! I co jeszcze będą próbowali wmówić...? Aha, że mamy fachowców i ludziom żyje się coraz lepiej.

I tak pisząc czuję się jak ten poeta co buja w marach jaźni i kaźni, że nic nie jest jakbyć powinno. I to też takie myślenie kiedy znajdzie się ktoś kto przyciśnie ten cholerny czerwony guzik, żeby to wszystko poszło w..., no, las?

Wracać pora, na ziemię, czy - zgrozo, rzeczywistości opisanej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I było znacznie więcej bibliotek, niż teraz...

Chodzę do LO, do klasy o profilu polski-WOS (bardziej humanistycznej nie ma). Jest nas 30 osób. Niedawno byliśmy całą watahą w miejskiej bibliotece (praktycznie jedyna w mieście). Okazało się, że z moich klasowych friendów zapisanych w niej jest... 3 (trzy) osoby.

Może powinny powstawać nowe biblioteki, tylko rodzi się od razu pytanie: dla kogo je tworzyć?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I było znacznie więcej bibliotek, niż teraz...

Chodzę do LO, do klasy o profilu polski-WOS (bardziej humanistycznej nie ma). Jest nas 30 osób. Niedawno byliśmy całą watahą w miejskiej bibliotece (praktycznie jedyna w mieście). Okazało się, że z moich klasowych friendów zapisanych w niej jest... 3 (trzy) osoby.

Może powinny powstawać nowe biblioteki, tylko rodzi się od razu pytanie: dla kogo je tworzyć?

Myślę, Hebronie, że poza tymi trzema osobami z Twojej klasy jeszcze trochę czytelników się znajdzie. Prawda, że my, Polacy, dumne piastowe plemię, czytamy znacznie mniej, niż ci otępiali od gorzały Rosjanie (tam widok człowieka czytajacego książkę w metrze czy w autobusie jest powszechny). Ale też chyba czytamy więcej, niż przeciętny Anglik, czy Amerykanin (być może się mylę, jeśli tak, niech mnie ktoś poprawi).

A biblioteka jest jak studnia na pustyni. Nie co dzień trafia się podróżny, który chce z niej skorzystać, ale powinna być, prawda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiając się nad losem bibliotek próbuję przypomnieć co o tym pisze fantastyka, jak to w przyszłości będzie wyglądać. Musze przejrzeć parę lektur by dokładnie sobie przypomnieć, ale napewno oprawa zniknie i pójdzie wszystko w gigabajty, a w XXX wieku posiadanie książki bedzie ekstrawagancją czy wręcz luksusem, prawie jak w średniowieczu, czyż historia nie jest powtarzaniem się jako farsa? ( Czy jak to on mówił, ten Marks? Engels? Lato... e nie ten wątek )

Książka w Polsce jest traktowana chyba jako zło konieczne a przynajmniej w szkole, dajmy na to lektury, jest przymus ich 'znania' i zdawania z tych temató matur, egzaminów a przecież chyba nie o to chodzi by znać Judyma, ale umieć się wypowiedzieć w ogóle, z sensem, z wiarą w to co się pisze, a nie na odfifi się i klepać zdanie według, zgrozo, klucza egzaminacyjnego.

Lepiej żeby, do licha była, ale z książkami może być jak ze studnia pustą, jest ale w środku nic nie ma.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzisz, Doc, ja to widzę tak. Nasi poloniści potrafią wbić ci w łeb mnóstwo wiedzy o okresach literackich, "Panu Tadeuszu" i Przybyszewskim, a nawet o jambach, sonetach i trochejach... Ale niestety, nie nauczą Cię dwu rzeczy - jak czerpać radość i uciechę z czytania książek i jak napisać podanie o pracę z CV tak, żeby twój przyszły szef natychmiast po ich przeczytaniu zrozumiał, że jesteś człowiekiem, na którego czekał jak Żydzi na Mesjasza.

Ot.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo to prawda, bo kiedym skończył szkołę średnią i zacząłem czytać to co chciałem, nastąpił jakiś dziwny skręt by przeczytać parę lektur szkolnych, i co? Lalka, Krzyżacy, Trylogia Sienkiewicza, Rozmowy z katem, przeczytałem i teraz mi się spodobały wręcz to dobre książki są, ale dlaczego do licha wcześniej tego nie zauważyłem? Może to ten bat oświaty, czy może gorący oddech polonistki na plecach [ bardzo to kontrowersyjne wiem, zależnie od tego jaką polonistkę się miało ]?

W każdym razie do tego doszedłem sam, a pisanie CV to porażka, przyznam że nie umiem napisac go inaczej niż mówią poradniki czy kto tam jeszcze. Więc unikam jak mogę i wolę osobiście, by CV potem była jeno formalność i cyknął trybik biurokratyczny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzisz, Doc, ja to widzę tak. Nasi poloniści potrafią wbić ci w łeb mnóstwo wiedzy o okresach literackich, "Panu Tadeuszu" i Przybyszewskim, a nawet o jambach, sonetach i trochejach... Ale niestety, nie nauczą Cię dwu rzeczy - jak czerpać radość i uciechę z czytania książek i jak napisać podanie o pracę z CV tak, żeby twój przyszły szef natychmiast po ich przeczytaniu zrozumiał, że jesteś człowiekiem, na którego czekał jak Żydzi na Mesjasza.

Otóż nie Generale, nawet tego nie potrafią. Mój język polski z liceum wyrobił we mnie taką nienawiść do czytania, że gdybym nie sięgnał tuz po zakonczeniu roku po sagę Sapkowskiego, to bym nigdy wiecej w zyciu nie wzial ksiazki do reki.

Takie typowe "Słowacki wielkim poetą był" i argumentacja - "dlaczego? Bo nazywał się Słowacki".

Nie wiem czego ma mnie nauczyc na przyszlosc rycie na pamiec srodkowstylistycznych i sposobow pisania wierszy i ich analizy (która jest glebsza niz samo przeslanie autora; swego czasu Szymborska dostala do zanalizowania swoj wlasny wiersz, i potem wedlug klucza uzyskala jedyne 50%)....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja tam do swoich polonistek nic nie mam. Fajnie by tylko było, by nie zmieniano ich nam co rok (taaaak, w liceum w każdej klasie miałem inną ;/ weź tu się przygotuj do matury itp itd). Najśmieszniejsze było jednak to,że cały czas dostawałem od wszystkich nagany i uwagi za "czytanie na lekcji fantastyki". A te lekcje były tak nudne,że bez Sapkowskiego - umarłbym. I ich magiczny tekst - "to ci nic nie pomoże na maturze!!". Podsumowując - na świadectwie maturalnym z polskiego mam dwóję (akurat ostatnia polonistka mnie nie lubiła), z matury pisemnej uzyskałem około 70% bez nauki, a z ustnej - 100% czyli 20 punktów :) temat na ustnej?? Metamorfozy bohaterów w literaturze fantasy ;D Omów problem odwołując się do wybranych dzieł AS-a i innych autorów fantasy ;) Paranoja :D Rzeczywiście - nie przydało mi się to na maturze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój język polski z liceum wyrobił we mnie taką nienawiść do czytania, że gdybym nie sięgnał tuz po zakonczeniu roku po sagę Sapkowskiego, to bym nigdy wiecej w zyciu nie wzial ksiazki do reki.
THX Lordzie. Mnie tak zraziły latryny w koszarach, że do dziś się wstrzymywałem z defekacją. Dopiero dzięki tobie na nowo poznałem przyjemność wypróżnienia. Nienawiść do czytania spowodowana przez szkołę? ROTFL ? wymówka ćwierćinteligentów i nieuków. Ja tam, nawet jak szkolne lektury mi nie podchodziły, to czytałem. Czytałem to, co mi odpowiadało. Jeszcze napisz, że przez tę nabytą w liceum nienawiść do czytania wpadłeś w nałóg grania w gry komputerowe. Pfff, będąc już w liceum powinieneś mieć już w miarę wyrobiony pogląd na literaturę. A podejście, że ?Nasza Szkapa? jest be, więc nie będę czytał żadnych innych książek jest podejściem siedmiolatka.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chodzi o to, że przez liceum musialem przeczytać z 5000 stron (jeśli nie wiecej) tekstu który uznaję za bezwartościowy. Mogłem w tym samym czasie przeczytać sobie 15000 stron czegokolwiek innego. A uraz polega na tym, że nie miałem kompletnie ochoty na czytanie czegokolwiek innego, kiedy musiałem przeczytać po 200-300 stron jakiejś lektury (w trzeciej klasie) dziennie. Zresztą jak mogłem sięgnąc np po Pratchetta którego kupiłem po angielsku za 1 zł, kiedy miałem jeszcze do przeczytania całą lekturę.

Ja nie migałem się od czytania. Przeczytałem każdą lekturę. Jednak problem polega na tym, że przez cały rok szkolny było tyle książek że nie miałem czasu na żadne inne (w ogóle to popsułem sobie od tego wzrok), i przez ten cały czas ani jedna lektura nie sprawiła mi przyjemności. DLatego się zraziłem. Jednak teraz lubię poczytać... i między innymi skłania mnie do tego to, że nikt mnie do tego nie zmusza.

PeZecie, nie wiem kiedy kończyłeś liceum, i nie wiem jak było wtedy. Teraz jednak język polski w liceach jest tragiczny - nie uczymy sie niczego przydatnego. Ani to czytania książek, ani szacunku do poetów i pisarzy, ani patriotyzmu, a lekcje polskiego należa do najnudniejszych w ogóle. Po prostu siedzimy 45 minut, czytamy jeden wiersz, i zastanawiamy się co autor mógł chciec w nim zawrzeć (ale jak napisalem juz wcześniej - wyduszamy z tego wiersza wiecej niz autorowi sie wydawalo ze w nim jest). Raz w tygodniu sprawdzian z lektury - z czego pytania dotyczyły ubioru bohaterow. I tak w kólko - wiersze, sprawdzian, wiersze, sprawdzian... i potem się ktos dziwi że ludzie mówić i pisać po polsku nie potrafią.

Na szczęscie mam to już za sobą. Teraz jednak nawyk czytania u mnie tez zamiera, ale z innych przyczyn. Brak czasu - po prostu gdy mam usiąśc do jakiejś fantastyki, to przypomina mi się że dostałem spis ksiązek "pomocnych" na pierwszym roku, i że mógłbym zamiast zgłębiać kolejne przygody Geralta, to przeczytać sobie kilka stron sposród tych 7000, które mi jeszcze zostały z tych ksiązek.

Oczywiście nie chcę nikogo straszyć - na studiach NIE TRZEBA tyle czytać. Jednak mój dziekan powiedzial wyraźnie, że wiedza z wykładów wystarczy najwyżej na ocenę 3-4, jeśli ktos mierzy wyżej, to musi to przeczytać. Więc znowu nie czytam tego, co bym chciał naprawdę... ech, zycie jest niesprawiedliwe :(

PS: z tymi 200-300 stronami dziennie w trzeciej klasie to nie przesada - z winy mojej polonistki, w pierwszej i drugiej klasie przerobiliśmy okolo 8 lektur (razem)... na trzecią, która jest tak w ogóle krotsza o dwa miesiące, zostało nam grubo ponad 20. A czym się zajmowaliśmy przez pierwsze dwie klasy? Analizą wierszy, i niczym innym...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiesz, Twoje tłumaczenie brzmi mniej więcej tak, jak ja bym powiedział, że odzwyczaiłem się od jedzenia bo rodzice we mnie szpinak wmuszali. To, że muszę coś przeżuć, nawet wbrew swojej woli, nie oznacza, iż nie będę żarł tego co mi smakuje (BTW uwielbiam szpinak). I nie przesadzaj z tymi stronami lektur. 200-300 dziennie, pewnie tak, jeśli przez parę miesięcy się do nich nie zabierało. I jak się ma do tego te 5k stron, które musiałeś zmęczyć wbrew sobie przez całe liceum? Zakładając, że chodziłeś już do trzyletniego, to jest niecałe 2k na rok. Oczywiście mówię o tych, które Ci nie podchodziły. 10 miesięcy nauki, wychodzi 200 stron niechcianej lektury miesięcznie. I to Cię do czytania zniechęciło? Piszesz, że jakby to było coś, co Ci się podoba, to i 3x tyle byś przeczytał. Wychodzi 600 stron miesięcznie. Tyle to moje dzieci potrafią w trzy dni przeczytać. Oczywiście zależy to od książki, ale standardowej beletrystyki dla młodzieży na pewno.

Teraz jednak język polski w liceach jest tragiczny - nie uczymy sie niczego przydatnego. Ani to czytania książek, ani szacunku do poetów i pisarzy, ani patriotyzmu, a lekcje polskiego należa do najnudniejszych w ogóle. Po prostu siedzimy 45 minut, czytamy jeden wiersz, i zastanawiamy się co autor mógł chciec w nim zawrzeć (ale jak napisalem juz wcześniej - wyduszamy z tego wiersza wiecej niz autorowi sie wydawalo ze w nim jest). Raz w tygodniu sprawdzian z lektury - z czego pytania dotyczyły ubioru bohaterow. I tak w kólko - wiersze, sprawdzian, wiersze, sprawdzian... i potem się ktos dziwi że ludzie mówić i pisać po polsku nie potrafią.
Czyli jest tak jak dawniej. Ja miałem tak samo, ale jakoś do czytania mnie to nie zniechęciło.

PS: z tymi 200-300 stronami dziennie w trzeciej klasie to nie przesada - z winy mojej polonistki, w pierwszej i drugiej klasie przerobiliśmy okolo 8 lektur (razem)... na trzecią, która jest tak w ogóle krotsza o dwa miesiące, zostało nam grubo ponad 20. A czym się zajmowaliśmy przez pierwsze dwie klasy? Analizą wierszy, i niczym innym...
A mnie się wydaje, że spis lektur podaje się na początku roku. Oczywiście później wychowawca mówi jakie są terminy ich przyswojenia. Ale komu szkodzi je przeczytać wcześniej? Tak, wiem, sam rodziłem. Czytanie lektur ?przed terminem? jest passe. Ale to już są błędy młodości. Natomiast stwierdzenie, że przez to ktoś nabawił się awersji do czytania jest niepojęte.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na zakończenie tematu powiem tylko, że czytanie lektur wcześniej mijalo się z celem, bo jak zauważyłes, nie zaciekawiły mnie - w związku z tym i tak nic nie pamiętalem z nich miesiąc po przeczytaniu. Poza tym nie pamiętałbym szczegółów taich jak kolor ubrania bohatera, żeby napisac dobrze sprawdzian. I z tym spisem lektur.... no cóz, niby nic mi nie broni przeczytać tej ksiązki wcześniej, ale fakt faktem w trzeciej klasie mielismy taki natłok lektur (bo mówiłem, wcześniej robiismy 4 na rok...) ze nie było na to czasu. Bywało że odkładałem jedną, i od razu brałem do przeczytania następną.

I w tym że polski zniechęca do czytania musi cos byc, bo oprocz mnie w mojej klasie tylko jedna osoba czytala lektury szkolne w ogole. Inni się wycofali po pierwszej klasie. I rezultat był taki,że nie czytali ani lektur, ani niczego innego.

Możesz mówic, że to znaczy o wrodzonym zburaczeniu a nie zniechęceniu do czytania, jednak moim zdaniem lekcje polskiego odniosły swoj skutek w tym zakresie.

PS: Też lubię szpinak ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I znów muszę się zgodzić z Pezetem - nie umiem pojąć, jak najgorszy nawet polonista zniechęcić może do czytania. U mnie potrzeba czytania - i zdobywania przez lektury wiedzy o świecie - była równie naturalna, jak pragnienie czy potrzeba oddychania. a książki były dla mnie w pewnym okresie jedynym dostępnym źródłem informacji, bo (może niełatwo wam będzie uwierzyć), ale moi rodzice kupili RADIO, kiedy miałem 11 lat. Telewizor pojawił się w moim domu, gdy miałem lat 17 - telewizja czarno biała, jeden program, który zaczynał się ok 17 i kończył po 23.

Kiedy miałem 10 lat zapisałem się do biblioteki (odległej od miejsca mojego zamieszkania o 5 km) i co dwa dni zasuwałem te 10 kilosów (biegiem), żeby sobie poczytać. Czytałem wszystko, co mi wpadło w łapy.

A podręczniki szkolne pożerałem w ciągu pierwszych dwu, trzech tygodni roku szkolnego. Nie musicie wierzyć, ale przez 11-cie lat nauki dostałem tylko raz ocenę niedostateczną - w czwartej klasie podstawówki od cholernie złośliwej nauczycielki przyrody, która wlepiła mi dwóję za "brzydkie pismo".

Ja naprawdę lubiłem się uczyć - nie ze względu na stopnie, tylko chciałem wiedzieć o świecie jak najwięcej. Potrafiłem godzinami siedzieć z nosem w atlasie, śledząc na nim etapy podróży dzieci kapitana Granta, czy kapitana Nemo. I oczywiście mapa Francji - Trzej Muszkieterowie!

Muszkieterowie, szpady w doń! Jak słońce skrzy się stal!

Na dół po schodach i na koń! W skok do Palais Royal!

Nie patrz za siebie, naprzód idź! Śmiej się, choć walka wre!

Kto chce fortuny dzieckiem być, musi mieć serce lwie!

Źli nauczyciele zniechęcili do czytania książek? Dla mnie to równie absurdalne, jak twierdzenie, że zły kucharz potrafi odstręczyć od jedzenia. Jeść musiałem, niezależnie od tego, czy posiłki były smaczne (a w stołówce akademickiej na WAT bywały niekiedy koszmarne - mamałyga na śniadanie! Krwiiii! Krwiiii! Wołać będę - mordować! I spuszczę psy wojny!) . Tak samo było z czytaniem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sierżancie! Sarkazm nie był potrzebny!

A co do pewnej osoby, co mnie troche "skrytykowała"- A czy ja napisałem, że jest słaba? Napisałem, że SŁYSZAŁEM,( lub coś w tym stylu) że jest słaba. I nie wiem, dlaczego piszesz, że oceniam po okładce, jeśli owa okładka mi się podoba. :P Cóż, wyjściem z tej patowej sytuacji jest przeczytanie "Romea i Julii", bo niedługo test ze znajomości tekstu, a ja czytając "Kolor Magii", nie mam ochoty nawet za to sie wziąć. No, ale wczoraj całe 13 stron przeczytałem, normalnie jakiś sukces, na miarę zdobycia Bagażu bez nóżek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To chyba do mnie pijesz, może raczej krytykuję pewną tendencję a nie poszczególne osoby. Wiele osób czyta recenzje które piszą krytycy, a że krytyk bywa różny, czasami bardzo nieobiektywny, skupiający się na czymś innym niż rzetelnym opisie książki. No a ludziska często leniwe, to się wyręcza opinią takiego indywiduum i wybiera te przychylne, czy jak to tam.

Jak to mówią krytyk krytykuje to na czym się nie zna, czy jakoś podobnie to szło.

Książki mają różny poziom, a to że ktoś mówi że jest słaba, jest przyzwyczajony do pewnego stylu czy poziomu, i być może nierzadko, kiedy pisarz próbuje nieco inności. To czytelnicy odwracają się odeń, bo spodziewali się tego co zawsze, miast docenić zmiany.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To chyba do mnie pijesz, może raczej krytykuję pewną tendencję a nie poszczególne osoby. Wiele osób czyta recenzje które piszą krytycy, a że krytyk bywa różny, czasami bardzo nieobiektywny, skupiający się na czymś innym niż rzetelnym opisie książki. No a ludziska często leniwe, to się wyręcza opinią takiego indywiduum i wybiera te przychylne, czy jak to tam.

Jak to mówią krytyk krytykuje to na czym się nie zna, czy jakoś podobnie to szło.

"Żarty na bok! - jak powiedział król Wikingów Olaf Niemrawy, kiedy mu żona urodziła czarnego bobaska" (cytat z AS, choć nie Andrzeja Sapkowskiego). Wchodzisz, Skrytobójco, na wątek krytyka i recenzenta gier komputerowych, któremu redakcyjni koledzy zarzucają brak obiektywizmu i skupianie się zwykle na czymś innym, niż rzetelny opis gry. A potem piszesz, że "...krytyk krytykuje to, na czym się nie zna".

Nie sądzisz, doktorze Cruces, że wkraczasz na dość niebezpieczny teren? :angry:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kto nie ryzykuje, ten w powieściach/komiksach nie występuje.

Zresztą daleki jestem od wytykania palcami wszystkich krytyków, ile razy zdarzyło mi sie pójść na film przed którym nieopatrznie i mimowolnie przeczytałem recenzję krytyczną filmu, i mile się rozczarowałem kiedy film nie był wcale zły tak jak pisano, a wręcz podobał się i nie na siłę.

Cóż, skoro jest niebezpiecznie to nie będę miał tendencji i skłonności 'do ubywania bezpowrotnie', ale spróbujemy droga okrężną, chociażby poprzez empirię czy inne wynalazki czy czapki niewidki. ^_^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kto nie ryzykuje, ten w powieściach/komiksach nie występuje.

Zresztą daleki jestem od wytykania palcami wszystkich krytyków, ile razy zdarzyło mi sie pójść na film przed którym nieopatrznie i mimowolnie przeczytałem recenzję krytyczną filmu, i mile się rozczarowałem kiedy film nie był wcale zły tak jak pisano, a wręcz podobał się i nie na siłę.

Cóż, skoro jest niebezpiecznie to nie będę miał tendencji i skłonności 'do ubywania bezpowrotnie', ale spróbujemy droga okrężną, chociażby poprzez empirię czy inne wynalazki czy czapki niewidki. ^_^

Cruces... doktorze zabójczy. Mam pewną radę. Przed wysłaniem postu zechciej go jeszcze raz przeczytać i upewnij się, że napisałeś dokładnie to, co chciałeś napisać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...