Skocz do zawartości

pavlaq89

Forumowicze
  • Zawartość

    1152
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez pavlaq89

  1. Hm, chwalenie się dobrami fajna sprawa, ale niestety moi rodzice nie są bogaci na tyle, żebym mógł pozwolić sobie na całe półki figurek po kilkaset złotych/sztuka. Założę się że zdecydowana większość tu obecnych podziela moją sytuację. Swoją drogą dwa Gundamy i (podrobiona) Konata na razie mi starczą.

    Wracając do mangi i anime, natknąłem się niedawno na Titanię. Świeżak, ale postanowiłem po niego sięgnąć, bo "statki kosmiczne naparzają do się z laseruf!" i na pierwszy rzut oka wygląda toto fajnie. Od jakiegoś czasu mam na widelcu LoGH, ale za Chiny się nie mogę za niego zabrać, toteż wziąłem Tytanię na ruszt, jako rozgrzewkę przed porządniejszą porcją kosmicznyj krucyjaty. Po siedmiu odcinkach mogę stwierdzić tylko tyle, że anime jest drętwe i nudne. Ot, szajka gogusiów trzyma wszystkie ciała niebieskie w żelaznym uścisku, a akcja skacze po przeróżnych, totalnie randomowych planetach, o których dowiadujemy się jedynie tego, że są. Oszczędne ochłapy historii serwowane są w monotonnych dialogach, a większość szołu kradną siedzący ludzie, nadgorliwie analizujący sytuacje (5 minut zdarzenia = 20 minut opowiadania o nim). Jedyne co mnie trzyma przy tym anime, to nadzieja, że jeszcze się rozkręci.

    BTW polecam gundamowe mangi z U.C. Last War Chronicles i Blue Destiny zrobiły na mnie spore wrażenie, dopowiadając nieco historii podstawowej serii i wplatając nowe wątki. Frontów Wojny Jednorocznej było tyle, że nie sposób prześledzić całego konfliktu z punktu widzenia tylko Białej Bazy.

    P.S. co sądzicie o takiej koszulce?

    http://i.imgur.com/D83cg.jpg

  2. ale dla mnie pionierskość =/= kultowość.

    Boom na gundamy rozkwitł dopiero w latach 90'. W czasach powstawania 0079 Gundam był niezbyt popularny i zajmował słabo usytuowaną niszę. Nikt nie chciał oglądać anime o okrucieństwach wojny zaledwie pół pokolenia od jej zakończenia (a w historii Gundamów mamy przecież broń atomową i bombardowania, zmiatające całe miasta...). Z założenia sam projekt mecha miał przypominać zabawkę, a nie narzędzie mordu - stąd pastelowe biało-niebiesko-czerwone malowanie, świecące oczka itp. Z drugiej strony, dla nadania kontrastu, siły ZEONu wzorowano na nazistowskich mundurach.

    więc jeśli nie podszedł ci oryginalny gandamu, może podejdzie ci G Gudnam, może Zeta, może Turn-A, X, a może SEED...

    Ja dorzucę od siebie 08th MS Team (o ile już go nie masz na liście) i 0083 Stardust Memory - niby zaledwie side-story do głównej fabuły, ale mogą popisać się wysokim poziomem.

    Sam również obejrzałem niedawno A Wakening of the Trailblazer i zgadzam się Shadowem - efekciarski niedopracowany bubel. Tęczowy Gundam? No dajcie spokój. Miejscami przychodził mi na myśl Gunbuster, bo Trailblazer chciał się pewnie przypodobać fanom staroszkolnego space super robot (co dali do zrozumienia na samym początku filmu).

    Z ciekawszych rzeczy, które ostatnio oglądałem:

    Shirotsugh Lhadatt zawsze pragnął zaciągnąć się do sił powietrznych. Marzyło mu się zasiadanie za sterami wojskowego odrzutowca. Jak się potem okazało, o karierze pilota z jego ocenami mógł jedynie pomarzyć. Został przydzielony do mniej elitarnej jednostki - wojskowego ośrodka lotów kosmicznych. Jest to zbieranina nieuków i leni pod dowództwem nawiedzonego generała, który chce za wszelką cenę wysłać człowieka w kosmos. Na razie wszystkie próby zakończyły się fiaskiem (i tragiczną śmiercią niedoszłych astronautów), przez co żołnierze czują się na straconej pozycji a w sukces ich misji nikt nie wierzy.

    Historia dzieje się w równoległym świecie, a czas akcji mniej więcej odpowiada okresowi zimnej wojny. Świat ten, mimo, że odmienny od naszego, jest zamieszkany przez ludzi, którzy mają własne uczucia, obawy, marzenia i ambicje. Jednym z nich jest Shirotsugh, który w pewnym momencie postanawia wykorzystać daną mu szansę i stać się pierwszym człowiekiem, do tego Honneamisowianinem (pozwolę sobie odmienić), który osiągnie orbitę planety. Kiedy zabiera się do roboty, rozpala entuzjazm swoich kolegów, jak i wszystkich zaangażowanych w projekt. W końcowej jego fazie staje się praktycznie celebrytą i skupia na sobie wszystkie spojrzenia. Również zazdrosnych sąsiadów zza granicy. Tutaj fabuła filmu zaczyna nabierać rumieńców i wciąga widza w wir wydarzeń niczym czarna dziura. Międzynarodowa rywalizacja, która może być zarzewiem nowej wojny. Ambitny projekt, któremu wielu poświęciło całe życie, staje na ostrzu noża. Przytłacza barki głównego bohatera, który właśnie odkrył nowe wartości w życiu.

    Wszystko co rzuci się w dal, w końcu spada. Teoretycznie jednak wystarczy coś rzucić wystarczająco mocno i będzie bez przerwy spadać po krzywiźnie planety za horyzont. To bardzo proste z pozoru zadanie jest strasznie trudne do wykonania przy naszej technologii.

    Wings of Honneamise polecam każdemu. Jest to bardzo niedocenione dzieło, które zasłużyło sobie na wiele większą popularność. Anime to ma same mocne strony - bogaty żyjący świat, ciekawych bohaterów z własnymi osobowościami, rozbudowaną fabułę, dopracowaną kreskę i animację, wartką akcję, świetne dialogi, klimatyczną muzykę, która doskonale wpasowuje się w odmienne realia. Nie dość że jest doskonałą opowieścią sci-fi, to jednym z najlepszych filmów animowanych w historii (wcale nie przesadzam). Na mojej liście przypiąłem maksymalną ocenę, bo film spodobał mi się tak, że obejrzałem go już dwukrotnie.

  3. @Sefnir, owszem - nawiązuje do klasycznych Gundamów a potem wywraca wszystko do góry nogami i pozostawia w tyle stare MSy z napędem odrzutowym w świecącym ogonie cząsteczek napędu nowego typu. Weźmy na przykład, nie licząc tradycyjnych schematów (facet w masce, księżniczka zakochana w pilocie itp),

    scalenie trzech ziemskich frakcji w jedną federację, albo symboliczny pojedynek starego z nowym - G00 kontra 'ten pierwszy'.

    Trailblazera mam już na widelcu, a wiem co się szykuje.

    Ale przyznaj, potem od Winga może być tylko lepiej :P - właśnie dlatego polecam go jako jedną z pierwszych serii.

    A tak swoją drogą, jeżeli mają być mechy i akcja to, podobnie jak MSaint, polecam Witcherowi95 'Top wo Nerae' (obydwie części), czyli inaczej 'Gunbuster' i 'Diebuster' (najlepiej 6-odcinkowe wersje OVA). I radzę oglądać je... od końca (nowszą serię najpierw).

  4. Nie słuchaj Sefnira. Nie psuj sobie zabawy! G00 ma sporo nawiązań i odniesień do poprzednich serii, przez co stanowi podsumowanie całego Gundamowego dorobku i dodaje całkowicie nową jakość, dlatego żeby w pełni docenić ten tytuł zalecana jest znajomość wcześniejszych uniwersów. Nie będę od razu obarczał Cię hardkorowym UC - zacznij od SEEDa albo Winga. Dobrze radzę, G00 (właszcza S2) zostaw sobie na koniec, bo przynajmniej będziesz miał wtedy porównanie.

  5.  

    Gundam 0080: War in the Pocket czy Gundam: The 08th MS Team? Co pierwsze łyknąć?

    Radziłbym najpierw* zabrać się za 0080, ponieważ powstało wcześniej (pomimo, że ukazuje zdarzenia po pierwszej serii z 79). War in a Pocket jest bardzo dobre, jednak jak sam tytuł wskazuje, to kieszonkowa wojna - nie raczy widza epickimi bataliami, a nacisk kładzie na relacje między bohaterami. No i archaiczna kreska prezentuje się w moim odczuciu gorzej niż ta z pierwszej serii.

    08th MS Team to perełka jakich mało i nie trzeba dodawać nic więcej. Akcja dzieje się równolegle z pierwszym gundamem.

    _________

    * ale tak zupełnie na sam początek najlepiej obejrzyj podstawę całego UC czyli pierwszego Mobile Suit Gundama

    [EDIT] @ Sefnir w takim razie nie ma żadnych przeciwwskazań ^^, do kabiny, żołnierzu!

  6. Yo, hiasashiburi. Dawno już się nie udzielałem. Czas zrzucić trochę balastu. 

    Właśnie obejrzałem "Terra e" (czy jak kto woli "Toward the Terra"), o którym j3drz3j wypowiadał się ze dwie strony wcześniej. W odróżnieniu od niego nie będę przedstawiał fabuły i innych oczywistych rzeczy, a jedynie opinię z mojego punktu widzenia. 

    3279.jpg

    Ciekaw z czym mam do czynienia, zapoznałem się z pierwszą ekranizacją - kinówką z 1980 roku. Co przesądziło o tym, że dziś jest ona wspominana jako ciekawostka, a nie arcydzieło? Zacząć należy od tego, że Terra e ma bardzo dobrą fabułę. Ma to swoje zalety zarówno jak i wady. Co jest złego w rozbudowanej, złożonej, wielowątkowej, wieloetapowej historii? Jest zbyt rozległa, zbyt treściwa, aby upchnąć ją całą w 2-godzinnym seansie. Efektem tego jest pędząca z szaloną prędkością akcja, która ponagla zdarzenia, dialogi i urywa sceny. Ogladając film kinowy miałem wrażenie, że oglądam go na przyspieszonej klatce, albo że ktoś co chwila przełącza pilotem kolejną scenę. Technicznie do filmu sprzed 30 lat przyczepić się nie da, jednak było kilka poważnych mankamentów, związanych ze stylistyką i ogólnymi założeniami produkcji. Jednym z nich był tragiczny dubbing. Dźwięku nie da się dobrze zremasterować ot tak sobie. Rezultatem są nierówne poziomy głośności głosów, które od niewyraźnych szeptów potrafią rozerwać bębenki skowytem banshee. Druga sprawa to same sceny, na przykład moment, w którym jedna z postaci "gubi" rękę, która spada z łoskotem na posadzkę, albo dziewczyna (drąc się jak wspomniana banshee) wbiega w płomienie, czy ginący ludzie. Taaak, to anime to istna hekatomba podana z ginącymi ludźmi, tragicznie ginącymi ludźmi, szybko ginącymi ludźmi i ludźmi ginącymi w wielkich ilościach na raz na ekranie. Poza tym jeszcze kilkoma, którzy również zginęli. To zapewne miało zaangażować widza emocjonalnie, pokazać mu dramat i okrucieństwo całego konfliktu, jednak wyszło jak wyszło - masowa rzeźnia. Z jednej strony nadawało to mroku całej historii, jednak co za dużo to niezdrowo. Kinówkę oceniłem na 7/10.

    3609.jpg

    Przechodząc do serii, zauważyłem sporą zmianę w stylistyce, co niezbyt mnie ucieszyło. Anime pozbyło się całego mroku i obrzuciło mnie jasnymi kolorami oraz czystością. Shangri-la z wielkiego muszlopodobnego asteroidu przemienił się w lśniący, smukły statek kosmiczny. Metamorfozy doświadczyli również niektórzy bohaterowie. Zamienili się w .... blondynów! />A<\ Naprawdę nie jestem przychylny tym nowym modom, panującym w anime i uważam to za grubą przesadę. Jomy z czerwonowłosego (wyjaśnię później) młodzieńca zamienił się w typowego aryjczyka, a piękna Physis przeistoczyła się w lalkę barbie (SIC!). Do samej kreski nie mogę się przyczepić, jednak to nienaturalne zagęszczenie blondasów mocno mnie zirytowało. Przynajmniej Keith Anyan zachował twarz, która najbardziej przypominała mi oryginał. Fabularnie obydwa tytuły różnią się niewiele. Większość zmian jednak uważam z chybione. Ci, którzy oglądali serię będą wiedzieli o co chodzi. Zatem to, co kryje się za kolorem włosów głównego bohatera ma ścisły związek z Tomym, bowiem w pierwowzorze

    to właśnie Jomy jest jego ojcem

    . Zaskoczeni? Ja byłem bardziej, kiedy zobaczyłem jak bardzo Jomy został okrojony ze swojej roli. Całe anime przeważyło się na korzyść Keitha, z którym spędzamy prawie połowę czasu. Sam początek anime mnie pod tym względem rozczarował, ponieważ tuż po zawiązaniu akcji i wkroczeniem Jomy'ego w szeregi Mu, zostajemy przeniesieni do stacji edukacyjnej i obserwujemy poczynania Keitha przez dobrych kilka odcinków. Tutaj wychodzi kolejna bolączka anime - pomimo długości 24 odcinków, scenariusz jest nadal zbyt obszerny. Doszło kilka nowych wątków a te mniejsze zostały rozdymane (na przykład uke Keitha - Makki). Doprowadziło to do tego, że zamiast ukazywać bieg zdarzeń akcja przenosi się w pewne miejsce tylko po to, żeby pokazać co kto ma do powiedzenia, a kiedy już zakończy kwestię, przeskakuje w zupełnie inne żeby prześledzić kolejny dialog. Przez to anime jest strasznie poszatkowane i niemożebnie przegadane. Bohaterowie wolą stać i paplać do upadłego niż ruszyć cztery litery i zrobić coś pożytecznego. Akcji również jest dosyć mało - kreska jest dosyć szczegółowa, jednak animacja szczątkowa. Przeważnie widzimy najzwyczajniejsze scrolle i zoomy a statyczne sceny zdominowały większość czasu. Wracając do porównania z kinówką. W serii TV Jomy doświadcza nagłej zmiany osobowości o 180 stopni, a Tony jest słabym mięczakiem. Ten motyw śmierdzi na kilometr i jest naturalny jak biust Pameli. O wiele bardziej podobał mi się przebieg wydarzeń w kinówce -

    Jomy po masakrze w Nasce postradał zmysły i zamknął się w swoim umyśle, z kolei Tony korzystając z letargu ojca przejmuje po nim władzę

    . Równie naciągany wydaje mi się motyw z Blue, który nagle wstaje z łóżka i w kilka chwil odzyskuję pełnię sił. A przecież cały czas był w stanie długiej agonii. Czy wpół martwy człowiek, który po kilku latach ledwo wyczołguje się z łóżka jest w stanie w nagle rozwalić wielki statek kosmiczny? Co za bzdura. W poprzedniej wersji

    Blue umiera już na samym początku, przekazując swoją moc i wspomnienia Jomyemu, przez co nie męczy widza swą obecnością

    . Tak samo bezsensowne wydaje mi się wykorzystanie Sama do odegrania roli Keitha. Scenariusz w ten sposób obdarł finał z dramatycznego zwrotu akcji. Mieszane uczucia budziła we mnie również muzyka. W trakcie odcinka w tle leciały epickie, poważne kawałki a w openingach i endingach jakieś kiczowate pseudopopowe pioseneczki. ocb? Dodać do tego totalnie zerżnięty motyw przewodni, który kojarzy mi się ze świętami. Zresztą posłuchajcie sami: 

    http://www.youtube.com/watch?v=XJyjQjSIemY

     Z tego co tutaj naskrobałem chyba jasno wynika, że rozczarowałem się serią TV. Wielki potencjał nie został wykorzystany w 100%, w wyniku czego mamy ZALEDWIE bardzo dobre anime. Osiem od pawlaka.

    See you next timespace.

  7. jeśli już miałbym po Gundama sięgnąć - czemu mam zapoznać się z nim od prawdopodobnie najnowszej "mimo wszystko całkiem porządnej serii" a nie od pierwszej?

    Dobrze myślisz. Każdemu radzę 00 zachować na sam koniec. Albo do momentu, kiedy obejrzało się nieco gundamowych serii. Na początek radziłbym MSG z 79 roku - to nadal świetne anime! - oraz serię Wing albo SEED (te dwie ostatnie uchodzą za najmniej porywające, ale mimo to są bardzo dobre) - dalej może być tylko lepiej.

    Widzę że większość dobrych tytułów 'na początek' zostało wymienionych, więc sam rzucę jedynie : Trigun.

  8. Pominąłeś dwa szczegóły.

    Po pierwsze: większość serii ma swoje briefingi - obdarte z wątków pobocznych kinówki.

    Po drugie: Prequel U.C., czyli Gundam IGLOO (2x3 OAV)

    Jeszcze gdzieś się Astray z C.E. zagubił, ale to niewielka strata. I G00 liczy sobie dwa sezony.

    @Negatyw

    Zerknąłbyś na pierwszą stronę tematu - tam już wymieniałem.

    BTW, ile modeli rozpoznajecie?

    http://www.youtube.com/watch?v=Zc4TH0w91bM

  9. Po pierwsze: może TTGL jest najlepszym anime 'o mechach' ale nie jest najlepszym 'z mechami'.

    Co do podobieństw do GC, to Death note siedzi na tej samej grzędzie i również przedstawia osobistą wojenkę dzieciaków-megalomanów.

    Jeżeli chcesz czegoś ambitniejszego, to polecam zapoznać się z Gundamami - na początek z SEEDem i Wingiem. Bardziej komediowe podejście do militariów prezentuje Full Metal Panic!, a Baccano! rozerwie Cię jak skrzynka granatów.

  10. No dobra, czas na porządniejszy post z mojej strony, czyli co takiego ostatnio pawlaki oglądały.

    Jak zwykle w moją zwyczajową kolejkę wepchały się jakieś totalnie randomowe tytuły. Festiwal_czego_popadnie rozszalał się na dobre - przede mną cały tydzień ferii, który mam zamiar dobrze spożytkować.

    A więc poczynając od:

    Bakuretsu Tenshi -Infinity-

    2374.jpg

    OAVka brana oficjalnie za prequel właściwej serii TV, tak na prawdę nim nie jest, bo nieścisłości (pisanej na kolanie) fabuły nie pozwalają określić właściwej kolei rzeczy. Tym prostsze zadanie dla mnie, bo mogę skupić się na tym, co widziałem, a nie snuć niedorzecznych domysłów. A odcinek prezentuje się całkiem dobrze.

    Widać ktoś sypnął groszem, bowiem nie czuć posmaku niskobudżetowych Gonzowych średniaków, a pierwszy rzut oka wystarczy żeby przekonać się, że mamy do czynienia z pełnoprawną produkcją. Muzyce ani animacji nie mogę nic zarzucić - technicznie wszystko stoi na przyzwoitym poziomie.

    OAVka przedstawia zamkniętą przygodę dwóch dziewczyn: gadatliwej Meg i cichej (oraz zabójczej) Jo. Epizod rozpoczyna się ich przyjściem 'znikąd' do pewnego miasta, z którym pierwsza z wymienionych koleżanek miała już wcześniej do czynienia, z racji czego zna kilku jego mieszkańców. W tym pewnego czarnoskórego policjanta, a dokładniej przyszywanego ojca jej przyjaciółki, którą Meg postanowiła w mieście odwiedzić. Jednak okazuje się, że dziewczynka (serio, ile czasu mogło minąć od ich ostatniego spotkania, skoro Meg opowiada, jakby to było dawno temu, a tamta aktualnie ma zaledwie kilka lat?) została zaatakowana i raniona przez tajemniczego zabójcę, grasującego od jakiegoś czasu w mieście.

    Fabuła prosta jak konstrukcja cepa. Nic nadzwyczaj ciekawego, nic odkrywczego, jednak jest przepustką do kilku widowiskowych akcji. Podczas których wychodzą na wierzch bardziej zażyłe relacje pomiędzy głównymi bohaterkami...

    No toby było na tyle. Przyzwoita (rating 13+) historyjka pełna akcji i przewidywalnej jak jutrzejsza data fabuły, przysłodzonej szczyptą

    yuri

    .

    7/10 - kiedyś zabiorę się za serię, jednak nie oczekuję wiele po rozrywkowym tytule ze średniej półki.

    NEXT!

    Demonbane

    766.jpg

    Pod tym złowieszczym tytułem kryje się niezbyt ciekawy średniak, który nie wyróżnia się niczym wartym szczególnej uwagi. Jest to prequel 12-odcinkowej serii TV pod tym samym tytułem, skleconej dwa lata później. Ale skupmy się na OAVce. Technicznie prezentuje niskie stany średnie. Kreska jest dosyć toporna, animacja niezbyt wyszukana. Szarobura kolorystyka jedynie potęguje wrażenie.

    Główna bohaterka jest wolną dziennikarką, która przybyła do miasta (znów tak 'znikąd') z ciekawości czymże toten Demonbane jest. Jak to przystało na odkrywanie tajemnicy, na jej drodze pojawiają się coraz dziwniejsi pomyleńcy - od półmartwego z głodu detektywa, szalonego profesorka z równie szalonym ahoge na głowie, aż po bojowego mutanta, rozdzielającego się na dwie dziwaczne persony. Ten ostatni steruje tytułowym Demonbanem, czyli po prostu tajemniczej konstrukcji wielkim robotem, stworzonym do obrony miasta. Fabuła skomplikowana nie jest... rzekłbym nawet, że całkiem głupkowata. Tak samo z resztą jak gagi i postacie, przewijające przez ekran w ciągu tych 20 minut.

    Niepoważne, głupkowate, ale tragiczne nie jest. Nie na tyle, żeby zasłużyć sobie na miejsce na półce z kaszanką. Ode mnie 6 z grubym minusem. Może kiedyś ruszę serię, jeżeli nie będę miał do roboty nic lepszego niż szydełkowanie.

    NEEEEEXT!

    Blue Submarine no. 6

    15447.jpg

    Nikt z was zapewne nie słyszał o tym anime. Nie dziwię się - utonęło w otchłani zapomnienia. To jeden z najstarszych projektów GONZO (tak, znów oni), w dodatku wydany pod banderą Bandai. Już pierwszy rzut oka na screeny i widać znajomą stylistykę postaci -odpowiedzialny za nie jest ten sam pan co przy Last Exile i Shangri-la. Skoro już jestem przy grafice...

    Pamiętacie efekty komputerowe z poprzedniego tysiąclecia? Ten tytuł aż od nich kipi. I wiecie co? Są świetne! Jakoś nie przeraziły mnie te archaiczne rendery i rozmyte tekstury. Wszystko prezentuje się bardzo przyzwoicie nawet po tylu latach. Dalej w kwestiach technicznych: zarówno animacja jak i muzyka stoją na wysokim poziomie. Całe anime od początku do końca jest dobrze wyreżyserowane - są sceny statyczne, jak i pełne akcji. Ale najmocniejszą stroną jest bez wątpienia fabuła.

    Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości. W wyniku roztopienia się lodowców cały świat ogarnia fala, zabierająca ludzkości niemal wszystko, co ta zdążyła sobie wypracować. W tym ponad dziesięć miliardów istnień.

    Okazuje się, że to sprawka jednego człowieka, który postanowił nieco przyspieszyć dzieło Boga i zniszczyć szkodliwą cywilizację człowieka, po czym ustanowić nowy ład na planecie, rządzonej przez inne formy życia. W tym celu "zrodził" legion hybrydalnych, inteligentnych bestii, którym nakazał eksterminować ludzkość na każdym kroku, podczas gdy on będzie pracował nad ostatecznym oczyszczeniem świata.

    Omiotłem to spoilerem, bo anime dosyć powoli (jak na swoją długość) wprowadza widza w głębsze szczegóły i odkrywa karty fabuły po kolei. Oczywiście ocaleli ludzie szybko formują ruch oporu i dzielnie walczą z tajemniczym wrogiem, który nadciąga spod powierzchni wszechoceanu. W tym celu powstaje flota łodzi podwodnych całego świata, zjednoczonych pod niebieskim sztandarem. Akcja kręci się wokół Blue 6 - łodzi (jakże inaczej) Japończyków, którą dowodzi doświadczony i mądry kapitan, a załoga to najlepsi z najlepszych. Ba! Mają nawet dziewczynkę medium, która pomaga przewidywać niebezpieczeństwo. Czego chcieliby od zapuszczonego płetwonurka, który żyje gdzieś na odludziu? Ano jest on ostatnią osobą, której potrzeba do ostatecznego zwycięstwa. Nazywa się Tetsu Hayami i jest głównym bohaterem tej historii.

    Śledząc kolejne zdarzenia poznajemy dno całej opowieści oraz samego głównego bohatera, który nieprzypadkowo został zwerbowany w celu ratowania świata. Fabuła przeplata się znakomicie przez płótno czasoprzestrzeni, serwując smakowite, zapadające w pamięć, sceny. W tym jedną, która zmiotła mnie już w pierwszym odcinku.

    Mutio.

    Za tę kreację należą się dwie garście punktów. Wszystko jest tak dobrze zaprojektowane, że zdaje się mieć swój smak i zapach. Czy to łodzie podwodne, batyskafy bojowe, kombinezony, czy nawet... wieloryby.

    Naprawdę, to anime bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Nawet angielski dubbing był dobrany bardzo profesjonalnie i nie gryzł w uszy (no, poza głosem Kino, której nie lubiłem swoją drogą).

    Pomimo drobnych wad to anime ma tyle plusów, że zasługuje na dziewiątkę na mojej liście. Kawał dobrego sci-fi. Oby więcej takich perełek w morzu było.

    Jedziemy dalej.

    Baccano! OVA

    Nie wiem czemu zabrałem się za to dopiero teraz. Na początku obawiałem się, że nie przypomnę sobie fabuły serii, bo była pogmatwana i nieco czasu już minęło, odkąd ją obejrzałem. A pamiętałem, że zakończenia jako takiego nie było - właśnie 3-odcinkowa OAVka wieńczy całość. Dostajemy to, co było dobrego w podstawce + kilka smaczków. Większość bohaterów jest odstawiona do lamusa - bawią się jak dzieci (mta... 200-letnie) przy układaniu domino - tych pomijam. Dalej jednak ciągną się wątki Chane, Jacuzziego i pana... konduktora :) Ponadto dochodzi nowa postać - za nią samą podniosłem ocenę o oczko wyżej. Graham Specter - niezrównoważony mechanik samochodowy, który w ogóle nie był związany z całym głośnym zamieszaniem, odkąd nie zachciało mu się porwać córki Genoardów - Evy. Plan bierze w łeb, bo zwariowany mechanik przez przypadek porywa nie tą dziewczynę, co trzeba... Cała sytuacja doprowadza go do szewskiej pasji, w której rozmontowuje na części pierwsze samochód...

    ... w powietrzu. Dawno nie widziałem tak ciekawej postaci. Niebieskie ubranie robotnicze, uśmiech Virala oraz wielki klucz francuski na którym widnieją czerwone plamy, nie tylko od rdzy... A te jego pokręcone monologi! Smaku (a raczej wydźwięku) dodaje im doskonały VA, który odpowiedzialny jest również za głos Gintokiego z jednej z najbardziej zwariowanych komedii. Nie ma co - klasa sama w sobie.

    Oprócz tego dowiadujemy się paru ciekawostek: kim jest Ronnie, oraz tajemnicy biura zawalonego papierami...

    Duży plus za scenę z Nice na początku drugiego odcinka. Rozbrajająca słodycz :P

    - To czemu ta historia nie może mieć zakończenia?

    - A jak myślisz, Carol?

    - Mmm... Bo jeżeli jest szansa na kontynuację, to wciągnie więcej ludzi.

    - Trzy punkty!

    - Czemu tak mało?

    - Jest mnóstwo odpowiedzi na to pytanie. Jednak powiem ci najprostszą.

    - ?

    - Bo tak jest zabawniej.

    - Zabawniej?

    - Dokładnie, zabawniej.

    9/10

    ~~~~

    niedługo następna porcja.

    No i to co się ceni od czasów Naruto, postacie tu umierają, nie ma tu trzymania na siłę bohaterów przy życiu.
    Czas najwyższy, żebyś obejrzał Zeta ^^
  11. Skoro tak rozrywkowo podchodzisz do tematu, to na początek polecam parę lekkich przygodowych tytułów.

    Last Exile

    Full Metal Panic!

    Steamboy

    Baccano!

    D. Gray-man

    Heat Guy J

    Claymore

    I przede wszystkim One Piece. Narzekania, że długie, na nic się nie zdadzą w tym przypadku.

  12. Tym razem nie będzie żadnego wielgachnego posta z mojej strony (a były jakieś?) i nie będzie żadnej minirecenzji.

    Ostatnio w łapska wpadło mi kilka niesamowitych amatorskich i całkowicie niezależnych produkcji, które pomimo niewielkich gabarytów są dziełami sztuki animacyjnej. Oglądałem je po kilkanaście razy i za każdym razem musiałem zbierać szczękę z podłogi.

    Bez zbędnego przedłużania:

    1

    - bo muzyka jest najlepszym wynalazkiem cywilizacji

    2

    - nie warto odmawiać rozwścieczonej gimnazjalistce...

    3

    - też uważacie, że telewizja odmóżdża?

    To by było na tyle, wyruszam dalej buszować w odmętach YT...

  13. większy minus do morale z powodu wielkości

    Zawsze można trzymać armię w zamku i mobilizować ją tylko na poważniejsze wyprawy albo oblężenia. Nie warto cały czas szwendać się po mapie z 250 chłopa za zadem. Ale jeśli szykuje się poważna ustawka to jak najbardziej. Ja w pewnym momencie wybrałem wszystkie wojsko z zamków i poszedłem z marszu podbić całe państwo. Krótki rajdzik od miasta do miasta oraz po zamkach i jeden kolor na mapie mniej. Najśmieszniejsze było że mój król ogłosił wyprawę wojenną na atakowane przeze mnie państwo akurat kiedy pukałem do bram ostatniego miasta xP - to się nazywa refleks.

  14. można importować postać z wersji podstawowej
    Tak, wystarczy eksportować postać do pliku tekstowego (jest taka opcja w statystykach), a potem importować - przechodzi stan gotówki i umiejętności, ale już imię ani wygląd nie.

    nie ma sensu inwestować w charyzmę
    Ma, ma. Równie dobrze mógłbyś mieć te 150 - z wysokim dowodzeniem koszty armii maleją. Retoryka przydaje się do przekabacania wrogich lordów. A handel to podstawa życia - każdy grosz się przecież liczy.

    Więc inwestując w charyzmę masz więcej ludzi za mniej kasy i więcej zarabiasz.

    Zwyczajowe pytanie: z którą frakcją się sprzymierzacie?
    Przeważnie Swadianami - najbardziej zrównoważona nacja - mają dobrych łuczników, jeźdźców i piechotę. Minusem jest to, że na mapie Caldarii sąsiadują z każdym :/
  15. Tylko jak to ma się do Obliviona?
    Tak samo. Bo czy narzuca się tu graczowi gdzie ma iść, jak ma rozwijać postać? To w którą stronę pójdę, które podziemie zwiedzę, do której organizacji się dołączę zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Pod tym względem NIC się nie zmieniło i to jest najważniejszy aspekt całej serii TES (Arena i Daggerfall chyba też nie prowadziły gracza za rączkę, prawda?).
  16. cierpliwość godną buddyjskiego mnicha
    Wychodzi na to że znam takiego buddyjskiego mnicha. Sam nie dałbym rady tyle się bawić. Najpierw podbił całą mapę i zebrał wszystkich lordów do siebie, a potem zabawił się w rebelię - największą jaką można wywinąć. Nie chciałoby mi się tak długo grać...

    Dwa, że gra z fabułą też się kończy
    Ale przynajmniej jest satysfakcja z rozegranego scenariusza.

    modów jest multum
    Sam grałem w Craft Mod i Firearms do starej wersji. Autorzy "The Last Days" pracują pełną parą nad modem LOTR godnym podstawki. Jeszcze jest wojna 100-letnia i Imperium Rzymskie do spróbowania.

    warto zagrać
    Sprawdzę.

    A swoją drogą jaki preferujecie styl gry? Ja mam dwa. Albo egocentryczny - pakuję wszystko w swoją postać, e-wentualnie kilku kompanów, a armię mam jako statystów do podbijania zamków. Drugi - miażdżąca_fala_uderzeniowa_konnicy - chyba nie muszę tłumaczyć?

  17. Wymień jedno.
    Naparzanka przed Kvatch? Ustawka przed Brumą? Kto robił to na pierwszych poziomach uświadczył tylko bzyczenia nad uszami.

    równikowa dżungla, a nie typowy lasek klimatu umiarkowanego
    O.o Aż tak?

    IDENTYCZNYMI wioskami
    Jakoś mi to nie przeszkadzało.

    A w mikro skali mamy też mikro bitwy, bo przecież nie wyjdzie przeciw siebie walczyć więcej żołnierzy niż liczy sobie populacja prowincji...

    kilka-naście lat zaledwie - żadna ze standardowych świątyń nie zgodziłaby się na połączenie z innymi - do tego stopnia że w danej prowincji zawsze dominowała jedna z nich
    No właśnie - jak to możliwe? Od zarania wiemy, że religie dzielą, nie jednoczą. Tak samo dziwi mnie poszanowanie praw "barbarzyńskich" nacji. Pax Romana czy co? Tacy książęta Dren, czy ci Telva-dziwaki. Nie wspominając o kościele uzurpatorów i samym królu dumnerów w Murnhold. Czyżby cesarstwo podbiło cały świat jedynie dla podatku?
×
×
  • Utwórz nowe...