Skocz do zawartości

McKov zrzędzi...

  • wpisy
    48
  • komentarzy
    176
  • wyświetleń
    20512

"Memento mori" rozdział II


Mckov

274 wyświetleń

Rozdział II

mówiący o tym że: bogactwo szczęścia nie daje, ale się przydaje, modlitwa ma siłę zdolną góry przenosić -a przynajmniej bramy otwierać, zakonnik zakonnikowi nierówny




Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Pan Bożydar wyrwał szablę z pochwy i runął na Szwedów. Pochybelus cwałował koło niego. Pan Onufry klął.

On jeden jako doświadczony strateg w mig pojął że nec Hercules contra plures. Ile miał sił w płucach wrzasnął:
-Wracać skurczysyny!!! Nazad!!!

Słysząc to jakże bojowe zawołanie Bożydar oprzytomniał w mig. Zapał bojowy ustąpił i szlachcic nadal ściskając szablę w ręku zawrócił w mig w kierunku wuja.
A Pochybelus dalej gnał na Szwedów. Pan Onufry z rozpaczą patrzył jak wraz z głupota kupca, ginie jego honor.
Lecz kupiec głupcem nie był, przynajmniej nie całkowitym. Nawet nie sięgnął do olstrów po pistolety. Szybkim ruchem wyciągnął zza pazuchy mieszek, rozsupłał i rzucając wysoko w powietrze zawrócił w kierunku szlachciców jakby go diabły goniły. Za jego plecami spadł na ziemię deszcz złotych monet.

Szwedzi zdawali się być tuż tuż, gdy kilku pierwszych ściągneło wodze,aby wyzbierać z traktu bogactwa Pochybelusa. Jednak ich towarzysze jadący za nimi nie wykazali takiego opanowania wierzchowców. I to co przed chwilą było straszliwą pogonią, przemieniło się w kłąb ludzkich i końskich ciał.

Lecz nasi bohaterowie tego już nie widzieli. Gnali traktem dobywając wszystkich sił ze swych wierzchowców.
-Jeszcze trochę dziateczki... - wysapał pan Onufry, głosem takim jakby to on niósł konia na swym grzbiecie, a nie na odwrót -jeszcze trochę... za tym pagórkiem i jeszcze mila... klasztor jest... dopaść tam... może z życiem ujdziem...

I rzeczywiście za następnym pagórkiem oczom bohaterów ukazał się klasztor.
Dwa duże dwupiętrowe budynki z cegły i kamienia okalały duży dziedziniec. Z trzeciej strony plac był zamknięty bryłą kościoła którego smukła wieżyca dumnie sterczała nad okolicą. Całość zabudowań otoczona była solidnym murem wysokim na trzech chłopa.
Od traktu prowadziła ścieżka wprost do dużej, dębowej, obitej żelazem bramy.

Brama była zamknięta.

Bohaterowie puścili się w kierunku bramy. Dopadli olbrzymich wierzeji i zaczeli łomotać w nie czym popadnie.
-Ratujcie dobrzy chrześcijanie!!! Szwed mnie bije!!! - darł się w niebogłosy pan Onufry. Takoż pan Bożydar i Pochybelus wykrzykiwali aby ich wpuszczono. Nadaremno.

Z za pagórka nadjeżdżali Szwedzi. Już nie wyglądali tak dumnie i butnie jak przed niespełna kilkoma pacierzami. Płaszcze porwane, wymięte kapelusze, ślady błota na twarzach i ubraniach.

Widząc że ich ofiary nie uciekły daleko, spokojnie przeformowali się w trylalierę i stępa zaczęli zmierzać w kierunku klasztornej bramy.
-Varning för hunden!*- zakrzyknął ł oficer. Szwedzi równo jak na paradzie wyciągneli pistolety z olstrów.

-O Jezusie Nazareński, o Niebiosa ratujcie...- jęknął pan Onufry. A taka była siła wiary w jego jakże krótkiej acz szczerej modlitwie że Niebiosa usłuchały. I uratowały.

Padł strzał. Jednak nie ze strony szwedzkiego szeregu a ze strzelnicy ponad bramą. Żołdak jadący obok oficera chwycił się rękoma za twarz i zsuną na ziemię.
Jednocześnie zaskrzypiało ogromne skrzydło bramy. Jeszcze kilka uderzeń serca i szczelina zrobiła się wystarczająca by nasi bohaterowie pojedyńczo aż w pośpiechu konno wjechali w bezpieczne objęcia murów. Za ich plecami rozległa się głośna palba. Szwedzi widząc że ich prawie upolowana zwierzyna ucieka, zaczęli bezładnie strzelać. Widać jednak Niebiosa nadal przychylne Polakom, lubo też niechętne luterańskim heretykom, sprawiły że żadna z kul nie trafiła.
Gdy ostatni, Bożydar przejechał bramę, ta zaczęła się szybko zamykać pchana krzepkimi ramionami mnicha w białym habicie i takimże szkaplerzu.

Nim nasi bohaterowie zdążyli zsiąść z koni, Mnich domknął bramę i założył ciężki dębowy skobel.
Pierwszy otrząsnął się pan Onufry. Wszak w życiu niejednokrotnie spoglądał śmierci w oczy, częściej jednak śmierć oglądała jego szybko oddalające się plecy.
Doskoczył i chwycił mnicha w objęcia.
-Och... braciszku kochany, życie nam ratujesz... niechże cię jeszcze uściskam.
Mnich, o niezwykle chudej posturze, w białym habicie, z białą mycką i obliczem ozdobionym długą brodą skromnie spuścił oczy ku ziemi.
-Memento mori- odpowiedział cichutko, jakby zawstydzony wylewnością pana Onufrego.
-Że co proszę? - zapytał pan Onufry, zbity nieco z pantałyku
-Memento mori- powtórzył ponownie mnich, tym razem głośniej, uśmiechając się przy tym szeroko.

W tym momencie gdzieś od strony nieba rozległ się głos:
-Panowie szlachta! poczekajcie już schodzę!
Po chwili ze strażnicy nad bramą zbiegł drugi zakonnik dźwigając ciężką rusznicę. Ten brat również był w białym habicie, lecz dodatkowo obleczony był w czarny płaszcz. Oblicze jego było gładko wygolone, a i postura o niebo godniejsza.

-Panowie szlachta! Wszystko widziałem! To ja tego luterańskiego sukinsyna do piachu posłałem... eee... to znaczy chciałem powiedzieć sit tibi terra levis szwedzki pomiocie... Tego, to o czym to ja...? A już wiem... pozwólcie że się przedstawię jestem brat Fortunat dominikanin. A ten tu to brat Prokop kameduła. Zamieszkujemy ten klasztor do spółki z tymi milczkami kamedułami, puszczykami... tfu... znaczy się pustelnikami chciałem rzec. Dziwni oni jacyś albo w kółko to samo mówią, albo milczą... Tego, to o czym to ja...? A mówię waszmościom odkąd tyle tu się tych luteranów zalęgło mniej ludzi do kościołów chodzi. Na luteranizm przeszli czy co?! O, ładna szabelka! Ale waszmościowie musicie być potyczką zmęczeni? Tedy zapraszam w skromne dominikańskie progi...

Mówiąc to wszystko brat Fortunat wskazał zamaszystym ruchem budynek po prawej stronie podwórca.
-Memento mori- zabrzmiało pełne oburzenia. Przy tych słowach brat Prokop wskazał budynek po lewej stronie podwórca.

-Panowie szlachta nie bądźcież głupi!-zakrzyknął na to brat Fortunat - te kameduły to są ludzie zupełnie bez ikry. Ciągle tylko "memento" i "memento". A u nas i modlitwa, i rozrywka, i napitki zacne. A z kamedułami to mniej se pogadacie niźli z luteranami co to ciągle tylko powtarzają...
Ale nie było dane dowiedzieć się bohaterom co powtarzają wciąż luteranie. Brat Prokop przystąpił do dominikanina i wolno wycedził przez zęby:

- M-e-m-e-n-t-o m-o-r-i. - a wszystkim wkoło zdawało się jakby mówił "to JA ich pierwszy zobaczyłem". Jednocześnie spojrzał na naszych bohaterów wzrokiem błagalnym, choć pełnym oburzenia.



I cóż teraz zacni Panowie?
Idziecie w prawo do dominikanów, czy w lewo do kamedułów?


_________________________________________________________
*dalej ktoś tłumaczy szwedzkie teksty? miłej zabawy;)

9 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Ta satysfakcja czytając

Lecz kupiec głupcem nie był, przynajmniej nie całkowitym. Nawet nie sięgnął do olstrów po pistolety. Szybkim ruchem wyciągnął zza pazuchy mieszek, rozsupłał i rzucając wysoko w powietrze zawrócił w kierunku szlachciców jakby go diabły goniły. Za jego plecami spadł na ziemię deszcz złotych monet.

Szwedzi zdawali się być tuż tuż, gdy kilku pierwszych ściągneło wodze,aby wyzbierać z traktu bogactwa Pochybelusa. Jednak ich towarzysze jadący za nimi nie wykazali takiego opanowania wierzchowców. I to co przed chwilą było straszliwą pogonią, przemieniło się w kłąb ludzkich i końskich ciał.

Bezcenne
Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...