Skocz do zawartości

Nowy Kącik Yody

  • wpisy
    270
  • komentarzy
    383
  • wyświetleń
    27735

(18+) Schody


MajinYoda

246 wyświetleń

Stanley jak zawsze schodził ze schodów. Tego dnia miał wolne od pracy. Żałował tego, ale szef dał mu wolny dzień. Postanowił pójść do baru.

Las, wspaniała twórczość matki natury. Czerwień drzew przywodzi mi na myśl te wszystkie martwe dziewczyny, które tu zakopałem. Ech, kiedy pomyślę o tych schodach, z których je spychałem, a potem dobijałem gaz-rurką, to aż mi się łezka w oku kręci.

- Widzi pani? Co za bezbożnik!

- Właśnie, do kościółka nie chodzi tylko się wiesza, antychryst jeden!

- Bóg go skarze za to, mówię pani!

- Tak, tak - i do tego jeszcze pod schodami się wiesza.

- Za moich czasów tak nie było. Żeby być bogiem trzeba było wyskoczyć z okna, a teraz? Żyły sobie te szatany tną.

- Tak, tylko ten taki dziwny.

- Baby, baby! Podcinanie żył jest dla mnie zbyt mainstreamowe!

Stanley uwielbiał swoją pracę, chociaż marnie mu płacili. Pamiętał jak zaczynał - testował drabiny. Powoli wspinał się na wszystkie szczeble by awansować. Kiedy już był na szczycie zaczęły się schody. Rozpoczął więc się na nie wspinać. Stopień po stopniu, powoli, wdrapał się na samą górę. Udało się - awansował! Teraz testuje ruchome schody.

Stopień za stopniem, kopię sobie, kopię. Ten las jest naprawdę piękny. A ta dziewczyna, mmhmm! Szkoda, że muszę ją zakopać. Jej zakrwawiona twarz jest taka piękna na tle czerwieni liści pod jej głową. Ech... życie...

- Nie zwracaj sąsiad uwagi na te durne staruchy. Nie rozumią współczesności.

- Sam żeś durny! Ile razy można się wieszać?!

- To dopiero czwarty raz w tym tygodniu.

- Bóg was ukarze, zobaczycie!

- Mówiłem - zamknij się krowo, bo...

Szkoda mi opuszczać ten las. Ale nie mam co się martwić - jeszcze dzisiaj tu wrócę. Schody też czekają.

Stanley zamówił kolejne piwo. Siedząc przy barze zobaczył dwóch facetów - jeden, ze sznurem na szyi, siedział przy stole otoczony tłumem, drugi zaś, stojący przy schodach na piętro, miał białą koszulę poplamioną na czerwono. Schody...

- Jeszcze jedno!

- Wystarczy ci.

- To moja sprawa! Barman, jeszcze jedno!

- Na odwagę, co?

Obserwowałem całą sytuację. Ale ładna brunetka stoi na schodach! Podejdę do niej. "Chodźmy na górę, ślicznotko". Zgodziła się. Zawsze się zgadzają. Taki już mój urok.

Stanley po kolejnym piwie patrzył na wchodzącą po schodach parę. "Czemu by teraz sobie nie wejść?" - pomyślał. "Jutro jadę do pracy, ale dla rozrywki przecież mogę!".

- Co z tym piwem?

- Już idę. Po co ci ten sznur? Znowu się będziesz wieszał?

- Taaakkkk?.

- Tylko nie przed barem, jak ostatnio!

Tak, cudownie. Jeszcze dwa stopnie. Jeszcze tylko jeden. Jaka ona jest piękna na tle tej czerwonej ściany. Szkoda, że ma na sobie czarną sukienkę. Lepiej by jej było w czerwonej. "Ile masz lat?"; "Osiemnaście" - odpowiedziała lekko podpitym głosem. Idealnie.

- Baaarman, jeżdże jednooo.

- Pogięło się?

- No sooo?? Mówiłeeźś, że mam? siem nie wieszadź PRZED bareeem... hyc... a nie wewen... wewnen... no tu.

Wziąłem ją w ramiona. Jaka ona ciepła, jaka... delikatna. Co to za dziwne uczucie? Tak, to jest to. Chcę to zrobić właśnie z nią. Tu i teraz. "Dajesz maleńka!" - i zepchnąłem ją ze schodów. Bach i już leży na dole.

Stanley chwiejąc się wstał i poszedł w stronę schodów. Powoli przechodził przez tłum myśląc tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się przy nich. Tak, musi to zrobić.

Leżąc tam, na dole, wygląda jeszcze piękniej? Gdzie moja gaz-rurka? Nieważne, pewnie zostawiłem w samochodzie. Zatłukę ją pięściami i skopię.

- Jeższdże barhmaan!

- Uspokój się! Więcej ci nie naleję!

- No weeeśź. Staremu klijeentowi nie nalejeższ? Bondźże człowieeek!

Stanley zbliżył się do schodów. Musiał już tylko ominąć tego kolesia kopiącego jakąś kobietę. Dla niego w tym momencie ważna była tylko ta jedna rzecz - schody.

Kop, kop, z piąchy i jeszcze kop! Cholera, chyba lekko przesadziłem. Trudno. Lepiej ją stąd zabiorę. Zapłacę tylko. Za siebie i za nią. $70 powinno wystarczyć.

- Patrz sąsiad jaki cwaniak.

- Taa... hyc... choleerra. Tascy to majoo zawże... sczęździe!

- Pewnie mocno nadziany!

- Taaa, skuurw...

- Ostatni raz mówię!! Nie wieszaj się na TERENIE baru!!!

Położę ją tutaj na tych schodkach. Muszę przecież jakoś otworzyć bagażnik. Kurde, powinienem kupić sobie lepszy samochód. Smart już mi nie wystarcza. Nie martw się, kochana! Zaraz pojedziemy do lasu...

Stanley wspinał się powoli na kolejne stopnie. Nie widział nic wokół siebie. Liczył się tylko szczyt. Kiedy dotarł na górę poczuł się jak w niebie. Tak bardzo to lubił.

Jak ja lubię kolor czerwony. Czerwone lasy, czerwone ściany, czerwoną krew, czerwone światła, czerwone ubrania. Ale może nadszedł czas, by pomyśleć o założeniu rodziny? Tyle pięknych kobiet zakopałem, a nie mogę znaleźć tej jedynej? Ciekawe dlaczego?

- Wypier...! I nie chcę was tu więcej widzieć!!

- Noo, sooo?? Ja śem kulturnie zachowujem! Ja tylko chdźiał siem piiwa ze sonsiaadem napidź. A ten tu, co? Wieeelkhii.. Hyc... pan siem znalazł!

- Idź się wieszać gdzie indziej, cholerny hipsterze!

Stanley usiadł przy pierwszym z brzegu stoliku. Po chwili dosiadła się do niego zgrabna blondynka. Spojrzał na nią. Wyglądała pięknie jak anioł, bogini, jak czyste schody. Powiedziała coś. Tak, odezwała się do niego!

- Soo za duupekh! Hyc! Bedem siem wiesz? wieszał dzie mi siem podoba! To wolny khraj!

- Daj już spokój. Idź lepiej do domu, prześpij się!

"Jestem Lucy" - powiedziała nieznajoma. "Stanley" - odpowiedział. "Chcesz się zabawić?" - zapytała wyciągając do niego dłoń. "Jasne" - odparł, po czym delikatnie złapał ją za rękę. Bardzo ostrożnie wyjął z jej dłoni to "coś".

Muszę kupić lepszą łopatę, kochana. Szlag, złamała się. Ale nie martw się, ukochana. Dla Ciebie mogę kopać gołymi rękami! Jakaś ty piękna! Jak żywa! I taka czerwona...

Stanley powoli zaczął się zabawiać na oczach nieznajomej i wszystkich wokół. Najpierw delikatnie, a późnej nagle z całej siły. "Podcięcie sobie żył jest wspaniałe" - pomyślał.

- Patrz sąsiad - tam coś wisi.

- Noo, mosze maższ rasje! Tylko co?

- O żesz Ty! Patrz jaka fajna dziewka!

- Tylko nie dziewka - jestem hipsterką!

- To możesz powiśśimyyy Se razzem?

- Chętnie, zapraszam. Jest tu trochę wolnego miejsca.

Powoli, kochana, powoli. Jeszcze trochę i już będzie gotowe. Pięknie wyglądasz, mówię serio! Teraz muszę cię tylko przysypać ziemią i jadę do domu. Hę? Halo! Kto tam jest?

Stanley wykrwawiał się. Ale nie przeszkadzało mu to. Taka piękna kobieta się nim zainteresowała. "Ciekawe czy też lubi schody?" - pomyślał. Już miał pytać, ale Lucy położyła mu palec na ustach. Siedzieli więc w milczeniu pośród gadających ludzi.

- Zazwyczaj wiszę w samotności. Ale miło jest mieć towarzystwo.

- Nooo, ja teższ.

- Jak ci na imię?

- Nazyywam siem...

Cholera, chyba się przesłyszałem. Jestem pewien, że ktoś tam jest. Nie lękaj się jednak, kochanie! Nic ci nie grozi. Obronię cię. Pokaż się! Nie boję się ciebie! Hej!

- Fajne imię. Często się wieszasz?

- W tyym tygodniuu to bendzie czf? czfartyy razs.

- Super! Marzyłam o kimś takim. Ja mam na imię...

Stanley stracił mnóstwo krwi. Kiedy już był blady jak ściana Lucy go podniosła. Powoli podeszli do schodów. Za nimi ciągnęła się już strużka krwi? Kiedy byli na szczycie schodów Stanley zrobił krok. Cudowne uczucie ostatni raz przejść się po schodach...

- Tyższ ładniee.

- Daleko mieszkasz?

- Niee, o tuu. Za roghieem.

- To może - pójdziemy do ciebie?

- Cz? Czeeeemu nie?

Kiedy Stanley zszedł z ostatniego schodka zachwiał się i przewrócił. Skończyła mu się krew. Lucy ostrożnie podeszła i zaciągnęła go do swojego jeepa. Nie płaciła barmanowi - zna ją. Zapłaci mu następnym razem. Teraz czas pojechać tam.

Chyba mi się zdawało. Tak, to był tylko omam. Tu nikogo nie ma. Tylko ty i ja. Jeszcze trochę ziemi. I przysypię cię liśćmi, kochanie. Śpij sobie teraz. Ja jeszcze chwilę tu postoję. Ta czerwień jest taka piękna...

- Otho mój dom.

- Fajny. A teraz chodź...

Lucy przewiozła martwego Stanleya na przednim siedzeniu. Bardzo lubiła bliskość mężczyzn, którzy najpierw się czerwienią na jej widok, a później bledną przy poznaniu. Ale brakuje jej tego jedynego... ech...

Dobrze, czas się zbierać. Żegnaj, kochana! Nigdy o Tobie nie zapomnę! O! Co to za światła? Ktoś tu jedzie! Lepiej się ukryję.

Lucy wyciągnęła Stanley z wozu. Teraz, kiedy stracił całą krew, był bardzo lekki. Kiedy już go położyła na ziemi poszła po łopatę. Czekała ją długa noc. Nie wiedziała jednak, że ktoś ją obserwuje.

Wybacz mi kochanie, ale chyba się zakochałem. Jaka ona piękna. Tak pięknie go tu przytaszczyła. Tak zgrabnie teraz zaczyna kopać dół. Idę jej pomóc! Tak, pomogę jej i pojedziemy do mnie. Mam mnóstwo schodów. Tak!

...

Doktorze! Doktorze! Ten pacjent spod 203 znów nie wziął leków!

--------------------Nota od autora-------------------

Nie brałem żadnych środków przed napisaniem powyższego tekstu . Opowiadanie powstało na zajęcia na uczelni. Choć pojawiło się już na FA (w dziale z Prozą), postanowiłem zamieścić je dodatkowo na swoim blogu (po kilku poprawkach).

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.


×
×
  • Utwórz nowe...