Skocz do zawartości

BlackBug Defiance

  • wpisy
    6
  • komentarzy
    3
  • wyświetleń
    1958

Seattle: miasto białych skarpetek, gwałtów, ludzi w pudłach i Jeremy'ego.


CaliforniaRepublican

387 wyświetleń

Kiedy myślicie grunge, myślicie o czterech rzeczach.

1.Nirvana.

2.Alice in Chains

3.Pearl Jam

4. ... oni wszyscy mieszkali w Seattle!

No dobra, możecie też myśleć o pięciu bo jest co prawda jeszcze Soundgarden, ale... możecie mnie nienawidzić, ale mi on po prostu nie pasuje smile_prosty.gif (Co innego mariaż tegoż zespołu z Rage'ami w wyniku którego powstał Audioslave, który naprawdę mi się podoba ;) )

Dlatego chciałem tutaj popisać o tych trzech gigantach grunge'u, którzy tworzyli w epoce lat '90.

W czasach gdy modne (i nawet wskazane!) było noszenie łatwobrudzących się, grubych białych skarpetek, w mieście tak ponurym, mokrym i chłodnym tworzyli ludzie, którzy dziś są gwiazdami i postaciami z zapisanym udanym samobójstwem w CV.

Być może to właśnie ten klimat (białe skarpetki w połączeniu z beznadziejną pogodą mogą doprowadzić do stanów depresyjnych) sprawił, że Seattle stało się swego rodzaju katalizatorem przemian w różnych młodych ludziach na przestrzeni tego okresu. Zaczęła powstawać muzyka inna niż wszystko co do tej pory, rodził się nowy gatunek- grunge, czyli jak to nazwał mój kumpel: "smutny metal".

Myśląc smutny można powiedzieć, że depresyjny (Something in The Way, Nirvany chociażby), ale też i piękny i bogaty muzycznie (tu bardziej myślę o dokonaniach Alicji w Łańcuszkach i Perłowym Dżemie, jak o Nirwanie). Niesamowity pod względem kreowania emocji (Nutshell, Alice in Chains) ale i po prostu rasowego łupnięcia z niesamowitą solówką (Alive, Pearl Jam).

Te trzy zespoły przyjęły różne mechaniki działania.

Nirvana postawiła na wokal Cobaina i świetne w swej prostocie riffy.

Alice in Chains na skomplikowaną aranżację, potępieńcze solówki i harmonizujący głos Layne'a Staley'a z Jerrym Cantrellem.

Pearl Jam zrobił podobnie jak Alice in Chains, ale w kompletnie innym, własnym ciepłym stylu, który tak bardzo odcinał się od mrocznych i smutnych tekstów Lorda Veddera.

Pytanie pozostaje, kto jest z tej trójcy najbardziej znany?

Proszę Cię, pewnie że Nirvana.

Ok, a najlepszy?

No to pewnie też Nirvana, skoro jest najbardziej znana... tak?

To pytanie do was- Nirvana, Alice czy Pearl?

Ja osobiście skłaniam się ku Alice in Chains, ponieważ jest dużo ciekawsze w aranżach i w ogóle ma to co zawsze bardzo cenię- czyli solówki.

Kurt Cobain był spoko, nie wyobrażam sobie by nie było takich kawałków jak Smells Like Teen Spirit, In Bloom, All Apologies czy Heart Shaped Box. To jest fakt.

Gdyby jednak nie było Alice In Chains czułby jeszcze większy smutek.

Przesłuchiwaliście Dirt? Ta płyta jest tak kultowa jak Nevermind czy Ten, jeśli nie bardziej.

Wiem, wiem, stąpam po cienkim lodzie i Ci miłośnicy grunge'a którzy mają plakaty Cobaina, Novoselica i Grohla ulokowane po pokojach w całym domu już nie tylko przestępują z nogi na nogę by rzucić we mnie mięsem ale i trzasnąć mi w twarz. To samo dotyczy również fanów Lorda Veddera i jego paczki o których beznamiętnie tu przeszedłem (Soundgarden ma jeszcze gorzej, nie narzekajcie). Dlatego właśnie postanowiłem zrobić małą zabawę.

Wyobraźcie sobie, że stawiacie dowolnego członka z tych zespołów na miejsce innego, ale grającego oczywiście na tym samym instrumencie. Zamieńmy przykładowo Cobaina z Vedderem w Pearl Jam. Gryzie się? Ok, wokal to sprawa najbardziej dyskusyjna. Jednak przypuśćmy, że Jerry Cantrell wchodzi do Nirvany, a Cobain zostaje tylko na wokalu. Czujecie to? Wyobrażacie sobie jakie niesamowite kombinacje można by w ten sposób osiągnąć? Tak każdy z tych zespołów miał coś dobrego i złego do przekazania, bo tak się tworzy styl. Dla niektórych ważna jest gitara, dla innych słowa i tekst, a jeszcze innych brzmienie basu czy perki.

Dla mnie pewnym jest jednak to, że muzycznie Alice in Chains i Pearl Jam miażdżyły przyrodzenie, podczas gdy Nirvana była tylko bardzo dobra.

Choćby wspomnieć partie gitarowe w Jeremym, Even Flow czy Alive i wiemy, że ekipa Veddera znajdowała się o kilka poziomów wyżej od trójcy z Cobainem na czele, która przypominała bardziej zespół punk rockowy jak typowy grunge.

Wciąż mi nie wierzycie?

Ok, to może w takim razie napiszcie co sami uważacie na ten temat. Czy tak jak mnie cieszy was głębia i rozbudowanie utworów w wykonaniu Alicji w Łańcuszkach, wolicie ascetyczne brzmienie prostych riffów wykonaniu Nirvany czy też lubicie mariaż światła i mroku jak u Pearl Jamu? A może w ogóle jesteście fanami Soundgarden i właśnie wolelibyście bym spłonął na stosie?

Piszcie komentarze i brońcie swoich racji ;)

Z mojej strony wypada przedstawić jeszcze moich top 5* ulubionych utworów każdego z rywalizujących w zestawieniu ze sobą zespołów.

I tak:

ALICE IN CHAINS

1. Would (nie mogło być nic innego, niezaprzeczalnie zaj$#&ste)

2. Man in The Box

3. Them Bones/ Rooster (nie mogłem się zdecydować, więc dałem ex aequo)

4. Nutshell/ Down in a Hole

5. Stone

*6. Phantom Limb (nie mogłem się powstrzymać, przepraszam :D )

PEARL JAM

1. Alive

2. Jeremy

3. Even Flow

4. Black/ Yellow Ledbetter

5. Daughter/ Release

NIRVANA (wbrew pozorom pojazdu po tym zespole w tym artykule, miałem ostry zgryz z doborem utworów, stąd tak wiele podwójnych miejsc)

1. Heart Shaped Box

2. Come As You Are/ All Apologies

3. Lithium/ About a Girl

4. Smells Like Teen Spirit/ In Bloom

5. Something in The Way

*6. D-7 :P

Pozdrawiam, CaliforniaRepublican.

P.S. Jak odbieracie starą-nową płytę Alice in Chains z Dinozaurami w tytule i na okładce?

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...