Skocz do zawartości

Fanboj i Życie

  • wpisy
    331
  • komentarzy
    497
  • wyświetleń
    139845

O słowiańskości Wiedzminów, czarnoksiężników, wilkołaków i wąpierzy:


muszonik

677 wyświetleń

Jednym z podstawowych moim zdaniem błędów początkujących twórców fantasy jest pisanie książek o słowiańszczyznie. Jest to błąd, o którym już kiedyś pisałem, który popełniło wielu i na którym średnio raz na trzy lata ktoś ginie. Ostatnimi czasy, na fali kinder-nacjonalizmu, który kilka lat temu zrobił się modny tendencja ta przybrała na sile. Twórców motywuje ?oszałamiający sukces zagraniczny przesiąkniętej słowiańskością gry Wiedźmin?. Piszą więc o słowiańskich wilkołakach, czarnoksiężnikach i wąpierzach.

Czy jednak te stwory faktycznie są słowiańskie? Oraz czy przekonanie o poziomie sukcesu Wiedźmina jest prawidłowe?

Zacznijmy od tego Wiedźmina.

?Oszałamiający? sukces Wiedźmina:

Pierwsza gra z serii Wiedźmin odniosła sukces tak oszałamiający, że przez pierwszy rok po jego premierze bano się, że CD Project zbankrutuje. W okresie tym Wiedźmin sprzedał się w milionowym nakładzie, co dało początek późniejszym opowieścią o jego sukcesie. Tej ilości nie da się nazwać jednak w żaden sposób oszałamiającym wynikiem, w szczególności jak na grę AAA, co gorsza gra sprzedawała się głównie na terenach, gdzie twórczość Sapkowskiego była dobrze znana. Najwięcej Wiedźminów sprzedało się (kolejno) w Niemczech i Rosji, wpływy z Wiedźmina ledwie wystarczyły na pokrycie kosztów produkcji gry. Niestety: milion sprzedanych egzemplarzy był sukcesem jak na polską grę w roku 2007, jednak w skali światowej nie był to sukces oszałamiający. To skala jakieś Legend of Grimrock, o którym pewnie połowa czytelników nie słyszała.

Zrodził on jednak legendę. Na legendę tą dali nabrać się nie tylko miłośnicy kultury popularnej, ale też inwestorzy giełdowi. W efekcie w maju 2011, w przeddzień rynkowej premiery Wiedźmina 2 giełdowy wskaźnik C/Z wynosił 550. Wskaźnik ten pokazywał nam przez ile lat firma, przy swych ówczesnych dochodach musiałaby pracować, żeby pokryć cenę swych akcji przez 550 lat. Nic więc dziwnego, że w dniu premiery kurs tąpnął (źródło: Bankier).

Gra sprzedała się w nakładzie 3,5 milionów egzemplarzy, windując jednocześnie sprzedaż Wiedźmina I i przynosząc niezłe zyski, choć jej sukcesu nie dał się w żaden sposób nazwać oszałamiającym. Gra po prostu sprzedała się przyzwoicie. Podobny sukces odniosła np. marka Trine.

Podobna sytuacja wydarzyła się w trakcie premiery Wiedźmina 3, gdzie C/Z urosło do wartości 450 (co sprawiło, że niżej podpisanemu puściły nerwy i uciekł z akcji). Tym razem jednak katastrofa nie nastąpiła. W pierwsze sześć tygodni sprzedało się 6 milionów egzemplarzy gry, czyli niemal tyle samo, co obu jej poprzedniczek jednocześnie. Kurs, (ku mojej rozpaczy) urósł natomiast o 60 procent i urealnił się na zdrowym poziomie C/Z 10 (no nic, i tak wcześniej kupiłem 11 Bit Studios na ?pierwszej świecy?, giełdowcy wiedzą o co chodzi).

Powiedzmy sobie szczerze: CD Project robi świetne gry. Wyniki sprzedaży Wiedźmina 3 są natomiast absolutnie rekordowe i absolutnie zasłużone. Więcej: to pierwsza gra powinna je zgarnąć. Jednak czekać było trzeba aż 8 lat, by zostały docenione.

Trudno więc nazwać to sukcesem oszałamiającym. A tym bardziej zaskakującym.

To wynik ciężkiej, wieloletniej i systematycznej pracy.

Twierdzić, że na świecie dzięki temu panuje moda na słowiaństwo jest natomiast kłamstwem. Elementy słowiańskie bowiem dość konsekwentnie z gry usuwano. I tak naprawdę gra nie zawiera ich zbyt dużo.

Turbosłowianin Sapkowski:

Trudno też nazwać Wiedźmina, zwłaszcza w wydaniu Sapkowskiego szczególnie słowiańskim. Zasadniczo, to poza kilkoma, słowiańsko brzmiącymi nazwami (np. Wyzima, strzyga, utopiec) i postaciami z ludu posługującymi się gwarą tak naprawdę słowiańszczyzny tam nie ma. Większość nazw to typowe, post-DeDekowe fantasy z rasami jak elfy, krasnoludy i gnomy. Duża część bestii to stwory albo ogólnoeuropejskie albo nazwy entomologiczne, określające niektóre gatunki owadów (żagnica to rodzaj ważki, żyrytwa czyli gatuek chrząszcza wodnego, krabopająk czyli rodzaj pajęczaka). Pojawiają się stwory z folkloru hiszpańskiego (bruxa) i niemieckiego (alp), nazewnictwo irlandzkie (dhonie, sidhe) oraz francuskie (Angoulme). Owszem pierwsze opowiadanie jest oparte na kanwie śląskiej bajki o strzydze, jednak większość pozostałych inspirowana jest baśniami ludowymi pochodzącymi z innych kręgów kulturowych. Mamy więc Piękną i Bestię (francuską), mamy Królewnę Śnieżkę i inne, zebrane przez Braci Grimm, niemieckie baśnie, mamy andersenowską Małą Syrenkę...

Zresztą, co Sapkowski myślał o słowiańskiej fantasy napisał w swoim eseju Piróg Albo Nie Ma Złota W Górach Szarych.

Komuś bowiem przypomniało się, żeśmy nie gęsi i nie jacy tacy. Wychodząc z pozornie słusznego założenia, że opierające się na archetypach jest wstecznictwem i wtórnictwem, autorzy młodszego pokolenia wzięli pióra w garść - i stało się.

Nagle zrobiło się w naszej fantasy słowiańsko, przaśnie i kraśnie, jurnie, żurnie, podpiwkowo i lnianie. Swojsko. Zapachniało grodziszczem, wsią-ulicówką i puszczańskim wyrębem, powiało, jak mawiają przyjaciele-Moskale - lietom, cwietom i - izwinitie - gawnom. Łup! Co tak huknęło? Czy to Bolko wbija słupy w Odrę? Czy to może Czcibor łupi Hodona i Zygfryda pod Cedynią? Czy też to może komar ze świętego dębu spadł?

Nie. To tylko nasza, rodzima, słowiańska fantasy.

Ni z tego, ni z owego zniknęły wampiry, pojawiły się wąpierze i strzygaje (sic!), zamiast elfów mamy bożęta i inne niebożęta, zamiast olbrzymów i trolli mamy stoliny. Zamiast czarodziejów i magów mamy wieszczych, wołchwów i żerców. Zaiste, brakuje jeno chlejców.

Ponoć Wiedzmin I jest dużo bardziej słowiański niż książka. Jeśli tak, to nie dziwię się, że Sezon Burz napisany jest tak, jakby Sapkowski się na kogoś ciężko obraził.

Czarnoksiężnik czyli ?Czarny Ksiądz?

Rozjechaliśmy więc słowiańskość Wiedźmina walcem, jedźmy więc dalej.

Kolejnym uroczym wynalazkiem rodzimych słowianofilów jest Czarnoksiężnik, czyli rzekoma ludowa postać będąca prasłowiańskim kapłanem, z czasem rzekomo utożsamiona z kapłanem diabła (stąd ?czarny? i ?ksiądz?).

Ogólnie rzecz biorąc: badania językowe są piękne i dają niezłe rezultaty, ale mają kilka wad. Po pierwsze: by je prowadzić, należy być świadomym, że między okresem pogańskim, a współczesnością było 1000 lat historii, w trakcie której coś się działo.

Po drugie należy zdawać sobie sprawę, że istniało w tym czasie coś takiego jak języki Staropolski i Średniopolski o innym aparacie znaczeniowym, niż obecnie używany Nowopolski.

Po trzecie: że od XVI wieku istniało coś takiego, jak rynek książki rozrywkowej, którą to książkę początkowo sprowadzano głównie z Niemiec. Tam też nawiasem mówiąc w znacznej mierze się ją drukowało (także tą wydawaną w języku polskim).

Tak więc: Czarnoksiężnik nie jest oczywiście żadnym, slowiańskim kaplanem, tylko galo-romańskim Nigromantą (łac. Nigromancer), przodkiem również Nekromanty. Słowo to oznacza ?człowieka odprawiającego nocne rytuały? czyli faktycznie poganina lub bałwochwalcy i to dość specyficznego, czczącego bóstwa podziemne w tajnych, często antyspołecznych rytuałach. Nie chodzi tu jednak o Prasłowianina, ale o Rzymianina lub Galo-Rzymianina i resztki ich folkloru.

Nigromanta stał się postacią bajkową, która trafiła do ballad rycerskich, gatunku literackiego wpierw ustnego, w formie pisanej bardzo popularnego od XII do XVIII wieku. Trafił do nas wraz z literaturą popularną z zachodu, tak samo jak (dużo później) Tolkienowskie elfy Sapkowskiego. Czarnoksiężnik jest natomiast tłumaczeniem z języków romańskich na polski.

Jego zródłosłowem faktycznie jest podobny do słowa ?ksiądz? jednak nie chodzi tu o kapłana. Pochodzi od słowa ?książę? czyli ?władca?, które początkowo nie znaczyło osoby o szlachetnym rodowodzie, ale wodza, przywódcę, postać ważną. Stąd przyległo do ?księdza? czyli przywódcy religijnego oraz ?czarnoksiężnika? czyli tego, który włada nocą / ciemnością (od ?nigro? czyli ciemność, noc). Wybrano je zapewne z tej przyczyny, że już w czasach, gdy ten wyraz się spopularyzował było ono archaiczne.

Nie jest to więc prasłowiaski kapłan, ale galo-germano-romańska postać literacka.

Krewniakiem Czarnoksiężnika jest jak już wspominałem Nekromanta, który również jest zniekształconym w ludowej łacinie (ludowa łacina była językiem dominującym w Europie do XII wieku, kiedy zmieniła się w języki narodowe Włoch, Francji, Rumunii i Hiszpanii) słowem Nigromanta (gdzie rytuały nocy zmieniono mu na rytuały śmierci przekręcając jedną głoskę).

Słowo ?nigromance? nawiasem mówiąc nadal występuje w językach francuskim i hiszpańskim, gdzie po prostu znaczy ?czary? bez negatywnego wydźwięku.

(Źródło: Danielle Regnier-Bohler ?Świat fikcji? w ?Historia życia prywatnego: od Europy feudalnej do renesansu?, Warszawa 2005)

Ciąg dalszy na Blogu Zewnętrznym.

PS. Dzięki uprzejmości mojego dostawcy internetu miałem okazję przeprowadzić nieplanowane testy ruchu na blogu, w chwili, gdy nie jest wspierany przez zajawki na serwisach-żywicielach. Jak łatwo zgadnąć ich brak był odczuwalny, niemniej jednak nie aż tak, jak się bałem (ot, cofnąłem się w wynikach o jakieś 3 miesiące).

Prowadzi to do ciekawych implikacji.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...