Skocz do zawartości

Strumień świadomości

  • wpisy
    37
  • komentarzy
    75
  • wyświetleń
    28805

Tesseract - Altered State. Recenzja płyty


Tribe

639 wyświetleń

W 2013 roku, po niesamowicie udanym debiucie płyty "One" i skromnym, ale przyjemnym EP "Perspective" oraz kilku zmianach wokalisty w międzyczasie, brytyjski Tesseract wrócił z nowym materiałem w postaci "Altered State". I drogi Panie, wrócił i pozamiatał. Na wstępie powiem od razu, rozwiewając wszelkie wątpliwości - omawiany album w moim odczuciu jest najlepszym muzycznym wydawnictwem tamtego roku oraz jednym z najważniejszych dokonań muzyki metalowej w ogóle. A jest taki z prostego powodu - muzycy Tesseractu stworzyli na nim jakość niespotykaną nigdy wcześniej, a także później. Jest to muzyka jedyna w swoim rodzaju, ambitna, złożona, a jednocześnie zaskakująco przystępna i niosąca ogromny ładunek emocjonalny. I brzmi jak sto pięćdziesiąt!

TESSERACT-altered-State.png

Tytułowy odmieniony stan łatwo zauważyć jest już od pierwszych sekund tytułu otwierającego - "Proxy". Słyszymy delikatne, odległem aczkolwiek narastające z czasem dźwięki gitary i eteryczny głos nowego wokalisty zespołu - Ashe'a O'Hary. Wkrótce to klimatyczne intro przeradza się w kanonadę rytmicznych, nisko przestrojonych gitar i potężnej perkusji, których mogliśmy doświadczyć już na poprzednich albumach. Jest znajomo, ale też zauważalnie inaczej, wszystko brzmi bardziej żywo, czysto, energetycznie. Jest to naturalnie częściowo zasługa doskonalonego przez muzyków na przestrzeni lat mixu, ale też ogólny klimat nagrania prezentuje sobą inny zestaw bodźców, niż debiutujący "One". W żadnym momencie nie uświadczymy bowiem przeszywających krzyków, którymi nieraz raczył nasze uszęta Daniel Tompkins. Młody Ashe O'Hara stroni od takich zabiegów wokalnych w swoich muzycznych projektach i trzyma się tego kierunku konsekwentnie także tutaj. W zamian za to usłyszymy bodaj najdelikatniejszy i najcieplejszy głos w świecie muzyki metalowej. W połączeniu z ryczącymi nieraz gitarami nie powinno to brzmieć dobrze, ale okazuje się, że pasuje jak ulał, ponadto między innymi właśnie takie zestawienie decyduje o wyjątkowości "Altered State" i Tesseractu w ogóle. Ogólnie jest bardziej dramatycznie, wniośle i romantycznie, a mniej drapieżnie i bezlitośnie.

"Proxy" przechodzi płynnie w kontynuację w postaci "Retrospect", a następnie rozładowuje nagromadzone napięcie emocjonalną i brzmieniową bombą, jaką jest "Resist". Po pierwszych trzech utworach powinniśmy mieć już pojęcie, jak wyglądać będzie reszta albumu, gdyż stanowią swoistą zamkniętą, złożoną całość, którą zresztą członkowie zespołu zawsze wykonują właśnie w takiej postaci i kolejności. Nie znaczy to jednak, że po ostatnich dźwiękach "Resist" nic już nas nie zaskoczy. Przeciwnie wręcz, gdyż jest to tylko jeden z czterech "segmentów", z których składa się album - Of Matter, Of Mind, Of Reality, Of Energy, a każdy w swoim obrębie prezentuje nieco inny zestaw muzycznych barw.

tesseract-band.jpg

Of Mind bez ceregieli atakuje nas od pierwszych sekund jednym z najpotężniejszych istniejących na świecie riffów utworu "Nocturne", niesamowicie energetycznego, świetnie skomponowanego singla promującego to wydawnictwo (i którego mogliśmy posłuchać na dłuuugo przed ukazaniem się całości). Po pięcioipółminutowym machaniu rytmicznie głową nastaje czas dezorientacji, bo kolejne "Exile" proponuje na wstępie coś, co trudno jest nawet zanucić, a co dopiero wybijać doń rytm. Akceptujemy to jednak, szybko też dochodzi przepiękna melodia, po której następuje prawdziwa eskalacja emocji - ten utwór ma w sobie jeden z "momentów" chwil, w których włos jeży się na karku w reakcji na tak pozytywne wibracje. Kto by pomyślał, że słowa "Take this doubt and fear to your grave" można wyśpiewać z takim napięciem głosie. Piszę tyle słów o warstwie wokalnej, gdyż wokal Ashe'a istotnie wybija się na pierwszy plan, często imitując kilkuosobowy chórek dzięki metodzie wielokrotnego nagrywania każdej partii, ale gitarzystom także należy się najwyższe uznanie - gitary ponownie skomponowano w punkt - nie przytłaczają niewiarygodną ilością dźwięków, akcentując tylko to, co potrzebne, żeby stworzyć interesujące i mimo wszystko złożone tło muzyczne.

Po ośmiu minutach niewiarygodnej podróży muzycznej, jaką jest "Exile" nadchodzi czas na dużo krótsze i bardziej zwarte "Eclipse" z bardzo interesująco rozwiązaną sekcją instrumentalną w drugiej części utworu (serio, skąd oni biorą takie riffy i rytmikę?!). Dalej mamy natomiast kolejne dwa kawałki - najsłabsze moim zdaniem "Palingenesis" (choć nadal znakomite) i stanowiące jego bezpośrednią kontynuację, zaskakujące obecnością saksofonu (!) "Calabi-Yau". Po ostatnich kojących dźwiękach intrumentu dętego kończy się "Of Reality" i dostajemy chwilę na zaczerpnięcie oddechu, bo wielkimi krokami zbliża się wielki, bo kilkunastominutowy finał albumu.

tesseract.jpg

"Singularity" wita nas rozszalałym riffem i przeciągłym, rozpaczliwym wokalem O'Hary, a po chwili następuje kolejny z "momentów" tego wydawnictwa, kiedy to mamy do czynienia z najbardziej funkowym, a jednocześnie najpotężniejszym chyba riffem na płycie. Punkt kulminacyjny zostaje osiągnięty bardzo szybko, piosenka więc zaczyna się uspokajać i przechodzi powolniejszej, ale niezwykle interesującej sekcji właściwej piosenki. Całośc ostatniego segmentu ponownie zamyka się natomiast stonowanym brzmieniem saksofonu, i tym samym możemy wreszcie odetchnąć po tej jeździe rollercoasterem, jaką zafundował nam Tesseract.

Na albumie nie ma ani jednego nudnego, niepotrzebnego momentu, z wyjątkiem może wspomnianego Palngenesis, który i tak na wielu innych wydawnictwach mógłby być numerem promującym płytę. Dzieje się tu mnóstwo, ale wszystko wydaje się sensowne, przemyślane, obecne z jakiegoś powodu. Czuć, że muzycy mieli pomysł i zrealizowali go w pełni, bez kompromisów. W efekcie dostajemy niemal godzinę złota emitowanego w postaci fali dźwiękowych. Zaznaczę przy tym, że jeżeli poprzednie dokonania zespołu kogoś nie przekonały, to to omawiane nie zmieni tej sytuacji. Tych jednak, którym "One" się podobał, zaskoczy w bardzo miły sposób. Ashe, chociaż dane mu było użyczyć głosu tylko na tej jednej płycie, spisał się niewiarygodnie dobrze, a o Acle'u, Jamesie i Amosie nie trzeba z kolei osobno wspominać, bo spisują się po prostu doskonale i ich synteza współtworzy to unikalne i uzależniajace brzmienie. Tak, te gitary są tak smakowite, że jednokrotne przesłuchanie na pewno nie zaspokoi żadnego melomana.

Ja omawianej płyty słucham cyklicznie od momentu premiery i za każdym razem uderza mnie tak samo mocno i nie odpuszcza do samego końca. Ponownie, polecam każdemu miłośnikowi niestandardowcych brzmień i/lub sensownej muzyki gitarowej. A nuż "Altered State" i w was wywoła odmienne stany świadomości.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...