Skocz do zawartości

Strumień świadomości

  • wpisy
    37
  • komentarzy
    75
  • wyświetleń
    28798

Tesseract - Polaris. Recenzja Płyty


Tribe

867 wyświetleń

Powiedziało się A, potem B, potem C, więc wypada skończyć ten alfabet. Na D. Zasadniczo z wydawnictw Tesseract mógłbym poruszyć jeszcze temat Odyssey/Scala, ale powiedzieć o nim można zasadniczo tyle, że zawiera w sobie zbiór wersji live niektórych utworów grupy z ich tourze po Europie, a także DVD z zapisem koncertu o tajemniczej nazwie "Scala" z Londynu. Ogląda i słucha się tego przyjemnie, szczególnie, że na wokalu ponownie mamy Dana Tompkinsa, więc znane już utwory z Altered State mamy okazję posłuchać w nieco odświeżonej wersji. Na Odyssey/Scala generalnie jestem trochę zły, bo po raz pierwszy słysząc o tym "nowym" albumie, zapaliłem się momentalnie niczym Most Łazienkowski (już odnowili, można się z tego śmiać), a okazało się, że to starocie pozbierane do kupy, i ekscytacja siadła. Wierni fani mogą to sobie sprawić i spędzić nawet miło czas.

Ej dobra, ale nie o tym miała być mowa. Tematem głównym tego artykułu jest najnowszy album kwartetu z Wielkiej Brytanii o tytule przywodzącym na myśl jeden ze starych hitów Megadeth - "Polaris". Z napisaniem recenzji żem się jak widać nie spieszył, bo premiera miała miejsce we wrześniu (!) już minionego roku, co nie zmienia faktu, że nawet po tych - nastu przesłuchaniach krążek nadal wydaje się świeży i daje kopa tak samo mocno.

tesseract-polaris-cover2015.jpg

Nowy album zamyka się w trochę ponad trzech kwadransach i zawiera 9 utworów. Wydaje się to trochę słabym wynikiem, szczególnie mając w pamięci o ponad dziesięć minut dłuższe i ogólnie bardziej "epickie" Altered State, choć należy chyba przyjąć, że wynika to z decyzji artystycznej, a nie braku materiału - chłopaki zdali się tu przyjąć nastawienie na bardziej zwarte, konkretne kawałki, zamiast długaśnych segmentów znanych z wcześniejszych dokonań. Największą zmianą w stosunku do płyty poprzedniej jest jednak wspomniany już wcześniej powrót Daniela Tompkinsa. Ashe O' Hara i reszta zespołu rozdzielili w pewnym momencie swe drogi ze względu na różnice w wizjach tego, jak zespół miał się dalej rozwinąć, Dan natomiast zakończył współpracę ze świetnym skądinąd Skyharbor i tak oto Tesseract powrócił do oryginalnego składu.

tesseract-07102014-3.jpg

I to słychać w muzyce - to, co serwują nam tym razem muzycy, brzmi jak coś pomiędzy "One" i "Altered State", z kilkoma niestety aż nazbyt znajomymi pomysłami, ale też paroma niesamowicie świeżymi i zaskakującymi kawałkami. Album otwiera przyjemnie mruczące i jednocześnie trzęsące w posadach "Dystopia", przechodzące płynnie w "Hexes". Te dwa pierwsze kawałki pełnią nieco podobną funkcję wprowadzającego aktu, tak jak "Proxy", "Retrospect", i "Resist" na poprzednim krążku. Nie będzie tu nic, co by słuchacza jakoś wybitnie zaskoczyło, ale należy docenić dopracowane i dopieszczone brzmienie (serio, to jak przyjemny masaż dla mózgu aplikowany przez uszy) i nadal nieustający talent Dana, choć muszę też zauważyć, że brzmi tym razem jakby łagodniej, wokal nie wybija się nigdy na pierwszy plan - zabrakło nałożonych na siebie warstw wokalnych imitujących chórki tudzież vocoder z poprzedniej płyty, ale także, co nieco rozczarowujące, nie ma także charakterystycznych dla Dana przeciągłych, rozdzierających screamów (pamiętacie "Eden" na "One"?). W efekcie wokal brzmi miejscami po prostu płasko i nie wywołuje ciarek na plecach jak ongiś. Widać to ze Skyharbor mu jednak pozostało, tam też jego obecność nie odznaczał się jakoś bardzo mocno.

Następujący po energetycznym wprowadzeniu "Survival" delikatnie sugeruje bardziej skoncentrowany, zwarty kierunek, w jakim poszli na omawianej płycie muzycy, gdyż mamy bardzo singlowo, niemal rockowo brzmiący kawałek, z ciekawą tym niemniej linią rytmiczno - melodyczną. Potem nastrój zmienia się w bodaj najbardziej jak dotąd w karierze zespołu liryczny przy okazji "Tourniquet" - tutaj delikatniejszy wokal Dana i wycofana, nieco senna instrumentalistyka akurat lśnią, niestety pod koniec utworu każdy fan będzie miał poczucie lekkiego deja vu, bo finał piosenki przypomina, a właściwie jest niemal tym samym, co wcześniejsze "Exile". Nie spodobało mi się takie cytowanie samego siebie, szczególnie, że całość płyty naprawdę nie jest zbyt długa, a zabieg ten w późniejszych utworach można zauważyć jeszcze kilka razy. Z drugiej strony być może narzekam trochę na wyrost, w końcu każdego kawałka słuchałem więcej razy, niż ustawa przewiduje...

tesseract-2014.jpg

Po tej miłej, choć miejscami nazbyt znajomo brzmiącej balladzie następuje pierwsze pozytywne zaskoczenie i jeden z jaśniejszyc punktów nagrania - "Utopia" - rzecz brzmiąca przede wszystkim bardzo niepokojąco, ale też po klimatycznym intro przeradzające się w coś, co na myśl przywiodło mi... Michaela Jacksona, tylko w wersji DJONT naturalnie. Pourywane, rytmiczne dźwięki gitary, nieoczywista perkusja, i niemal wypluwane bardziej, niż śpiewane wersy Tompkinsa - super, właśnie więcej nowych pomysłów takich, jak ten bym chciał! Niestety moje oczekiwania nie znajdują spełnienia w kolejnym utworze pt. "Phoenix", do którego jakoś nadal nie mogę się dostroić - brzmi mi raczej na coś, co mogłoby się znaleźć na płytce pt. "Previously unreleased songs". Ale to moje zdanie.

Poziom trzyma za to "Messenger", który od pierwszych sekund atakuje nas połamanym riffem i nie odpuszcza aż do samego końca nieco ponad trzech minut trwania. Skutecznie do machania głową nastraja także rozwijające się przed słuchaczem z każdą sekundą "Cages", które w samym finale zaskakuje chwilowym screamem Dana - tego się nie spodziewałem, aczkolwiek trwa może ze trzy sekundy, więc uznałem ten wybryk za wyjątek potwierdzający regułę.

Album kończy rzecz, podczas słuchania której nie ma szans, żeby nie pojawiła się gęsia skórka - piękna ballada w metrum 3/4, z refrenem godnym wielkiego finału. W ostatniej minucie natomiast album się rozpływa w powietrzu i ginie gdzieś w odmętach eteru.

Youtube Video -> Oryginalne wideo

Całość pozostawia ogólnie miłe wrażenie. Jest kilka nowych, naprawdę pozytywnie zaskakujących pomysłów, jest kilka chwil emanujących wręcz emocjami, są dla odmiany niezależne, nie dłuższe niż 4 - 5 minut singlowe kawałki, od strony technicznej brzmiące lepiej niż kiedykolwiek. Balans przesterowanych gitar, wytłuszczonego basu i perkusji został wyważony perfekcyjnie. Niestety, jest też kilka "zrecyklingowanych" zagrywek, wokal Dana nie zawsze jest wybitnie interesujący, i ogólnie nie wydaje się, jakoby muzycy tworzyli tutaj nową jakość - i być może nikt by od nich tego nie oczekiwał, gdyby nie przecież przełomowe poprzednie płytki. Ale w zasadzie nie wiem, co mogliby zrobić, żeby znowu całkiem zaskoczyć słuchacza - chyba że całkowicie zmieniliby gatunek muzyczny np. na country, albo indie pop. Nie wiem.

Co oczywiśćie nie zmienia faktu, że naturalnie gorąco polecam i to wydawnictwo. O ile jednak Altered State w systemie liczbowym dałbym coś w okolicach 9+/10, tutaj przyznaję takie 7+, albo w porywach 8.Tym samym wreszcie kończę natenczas temat grupy Tesseract i mogę zacząć pisać o czymś innym (tak, bo do tej pory nie mogłem, rzecz jasna).

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...