Skocz do zawartości

Eyjafjallajökull

  • wpisy
    40
  • komentarzy
    115
  • wyświetleń
    30776

Nintendo interpretuje 2 plus 1, czyli Splatoon


Elano

754 wyświetleń

jJpXANM.jpg

Nowe Mario, nowa Zelda, nowy Donkey Kong, nowy Kirby, nowy Yoshi - niby nowe, ale to jednak nadal kolejne odsłony serii mających często po kilkadziesiąt lat. Mi to nie przeszkadza, ale jednak przydaję się czasem zagrać w coś naprawdę nowatorskiego. Nintendo chyba też wreszcie dostrzegło, że nowych marek to ci u nas niedostatek i nie dość, że zrobiło coś unikalnego, to w dodatku jest to sieciowy FPS. Coś jak Europa Universalis na Playstation - ni w ząb nie pasuje do do charakteru konsoli. Warto było jednak zaryzykować, bo Splatoon jest naprawdę świeżym spojrzeniem na online'owe FPS-y.

Dałem plamę

GamePad Wii U nie jest najwspanialszą rzeczą, gdy przychodzi do dokładnego celowania. Nie ma się co oszukiwać - komputerowa myszka jest pod tym względem znacznie lepsza. Na szczęście celowanie w Splatoon nie jest aż tak bardzo istotne, bowiem najważniejsze jest... malowanie terenu atramentem. Biegamy po mapie jako Inkling - istota, która jest czymś pomiędzy człowiekiem a kałamarnicą. W pierwszej formie może biegać i używać jednej z kilkudziesięciu broni, w drugiej zaś popisuje się umiejętnością pływania w farbie, także w górę czy w dół, ale tylko pod warunkiem, że jest to farba jego koloru - w atramencie drużyny przeciwnej Inkling praktycznie nie może się poruszać. Pod postacią kalmara odnawiać może też zapasy atramentu.

Gra posiada także tryb dla jednego gracza, ale o tym później, bo najważniejsze są tu zmagania sieciowe. Na początku dostępny jest tylko jeden tryb - Turf War. Drużyny po 4 graczy każda starają się zamalować jak największą powierzchnię podłoża w czasie trzech minut. Ściany nie wliczają się do rozrachunku, ale na wiele z nich można wspiąć się pod postacią kalmara, żeby zaskoczyć przeciwnika albo po prostu zyskać przewagę wysokości, zsyłając wrogom atrament na głowę. Po walce otrzymujemy kilkaset albo trochę ponad tysiąc punktów, w zależności od tego, jak skutecznie malowaliśmy teren i eliminowaliśmy przeciwników. Dostajemy także trochę złota na zakupy - nowe czapki, buty, koszule oraz oczywiście bronie.

Po otrzaskaniu się z rozgrywką, a za otrzaskanie twórcy mieli na myśli dobicie do 10 poziomu doświadczenia, co można osiągnąć w kilka godzin, udostępniany jest drugi, rankingowy tryb zabawy. Splat Zones, bo o nim mowa, to wariacja na temat obecnego w wielu sieciowych strzelankach trybu Capture the Zone/King of The Hill. Na mapie, zazwyczaj gdzieś na środku, umiejscawianie są jedna lub dwie strefy, które musimy utrzymać przez sto sekund. Żeby nie było za łatwo, gdy utracimy kontrolę nad strefą, a potem ponownie ją odzyskamy, do licznika zostaną doliczone karne sekundy, które trzeba "odpracować", by rzeczywisty timer wreszcie ruszył. Im mniej czasu pozostało nam do zajęcia strefy, tym karnych sekund więcej. Jeśli po pięciu minutach żadnej z ekip nie udało się wyzerować swojego licznika, wygrywa ta drużyna, której pozostało mniej czasu do zwycięstwa. Wspomniany ranking to awans do kolejnych, coraz wyższych klas. Zaczynamy w C -, kończymy nie wiem gdzie, bo jestem dopiero w B -, przy czym im wyższa klasa, tym więcej punktów i piniondzów za zwycięstwo. Swoją drogą, przestaje mieć to większe znaczenie, gdy dobijemy do poziomu 20, który jest maksymalnym, przynajmniej na tę chwilę. A, za przegraną przed czasem nie dostajemy nic, a za porażkę po 5 minutach jakieś marne ochłapy, więc jest to tryb bardziej "hazardowy" - wóz albo przewóz.

Nieco konktrowersyjną sprawą jest wybór plansz. W danej chwili dostępne są dwie mapy w trybie Turf War i dwie w trybie Splat Zones. Zmieniają się one, jeśli się nie mylę, co cztery godziny, więc jeśli chcemy pograć kilkadziesiąt minut, przez cały czas będziemy się kisić tylko w dwóch miejscówkach. Dodatkowo nierzadko dochodzi do sytuacji, gdy dana mapa jest losowana kilka razy pod rząd - dziś chyba z siedem czy osiem razy grałem na niezbyt lubianej przez siebie planszy Saltspray Rig. Ma to swoje minusy, które już wymieniłem, ale plusy też, bo przecież skądś się ten zamysł musiał wziąć - łatwiej jest wybrać ekwipunek, który będzie pasował do danej mapy. Brak też jakiegokolwiek czatu, ale na ten temat popełniłem już oddzielny wpis, więc tylko przypomnę - to bardzo dobra decyzja. Poza tym i tak nie ma czasu na napisanie czegokolwiek, bo walka nieustannie wre, a czat głosowy z Japończykami nie byłby raczej najlepszym pomysłem...

uyaXbLo.jpg

Tu też są kamperzy

Więc chodź, pomaluj mój świat

Przejdźmy do arsenału, którego można użyć zarówno do malowania, jak i eliminowania wrogów. Każdy ma dostęp do broni głównej, pobocznej i specjalnej. Nie można dowolnie dobrać każdego z elementów - konkretny karabinek zawsze ma tę samą broń dodatkową i specjalną. Zestawów jest kilkadziesiąt i odblokowuje się je poprzez awanse na kolejne poziomy doświadczenia. Cały arsenał można podzielić w zasadzie na trzy grupy i tak to jest oficjalnie przedstawianie w materiałach dotyczących gry, ale ja tam uważam, że grupy są cztery.

Ale po kolei. Karabinki strzelają dość szybko i celnie, ale zazwyczaj nie mają zbyt dalekiego zasięgu. Co prawda istnieją odmiany, które pozwalają na zdjęcie wroga z trochę dalszej odległości, ale szybkość ostrzału z tych egzemplarzy pozostawia wiele do życzenia. Chargery przypominają snajperki, ale poza tym, że można nimi ustrzelić wrogiego Inklinga z naprawdę sporej odległości, plują także tuszem w linii prostej. Ich wadą jest czas potrzebny na naładowanie broni - im silniejsza i dalej strzelająca broń tego typu, tym czasu trzeba więcej. W rozkroku pomiędzy Karabinkami a Chargerami stoją Blastery. Wystrzeliwują one kulkę z farbą, która rozpryskuje się po kontakcie z podłożem albo przeciwnikiem. Według mnie to broń dla zaawansowanych, ja tam nie umiem się tym posługiwać. Na koniec zostawiłem chyba najbardziej oryginalny typ broni głównej - Rollery. To wałki, które szybko i skutecznie pokrywają atramentem duże powierzchnie, ale, co raczej oczywiste, w walce na długi dystans się nie sprawdzają. Nie są jednak bezużyteczne, gdy nęka nas wróg - oprócz efektownego przejechania nieuważnego przeciwnika, można także chlapnąć go farbą.

Broń główna to nie jedyna dostępne narzędzie mordu. Bronie dodatkowe to różnego rodzaju bomby, a także zraszacze (rozlewają farbę, dopóki ktoś ich nie zniszczy), miny oraz kilka gratów, którymi co prawda nikogo nie zabijemy, ale pomożemy sobie i kumplom. Na przykład nadajnik pozwala na przetransportowanie się do niego, gdy zginiemy, a naszych towarzyszy nie ma w pobliżu, a Splash Wall zablokuje korytarz przed ofensywą wroga.

Last, but not least - bronie specjalne. Każdy Inkling posiada pasek, które zapełnia się, gdy malujemy teren farbą. Po jego wypełnieniu możliwe jest aktywowanie jednej z kilku potężnych umiejętności, których użycie jest kluczowe do wygrania bitwy. Dla przykładu moja ulubiona - Kraken - zamienia naszą małą, poczciwą kałamarnicę w sporego stwora, który nie dość, że maluje teren, to może także wyskakiwać z atramentu i niszczyć wrogów jednym ciosem. Inna ciekawe umiejętności to choćby Killer Wail, tworzący ścianę zmiatającego z powierzchni ziemi dźwięku albo Inkstrike - rakieta z powietrza, którą warto zrzucić w strefę zajętą przez wroga. Celujemy na ekranie GamePada, gdzie znajduje się również mapa. Podobnie jak w przypadku broni dodatkowych, dostępne są także pomagające naszej ekipie bronie specjalne - Echolocator wskazuje pozycje antagonistów, a Bubbler daje czasową niewrażliwość na ataki.

UVLkDdC.jpg

Release the Kraken!

Co najważniejsze w temacie broni - każdą da się grać i każda ma jakieś zastosowanie na polu bitwy. Przed premierą pojawiały się co prawda głosy, że ekipy z Rollerami będą miały przewagę, jeśli chodzi o szybkość zamalowywania podłoża, ale powiem tak - faktycznie, ekipy, które mają np. dwóch ludzi z Rollerami + dwóch z innymi brońmi radzą sobie nieco lepiej, ale z drugiej strony - ekipa czterech dobrych snajperów z łatwością będzie trzymać użytkowników wałków na dystans. Jeśli chodzi o mnie, to kompletnie nie potrafię grać Blasterami i Chargerami (nie umiem dobrze wycelować), ale widziałem ludzi, którzy, mając w rękach porządną snajperkę, zdejmują wrogów jednego po drugim. Upodobałem sobie zwłaszcza Roller sparowany z umiejętnością zamiany w Krakena, a także 2-3 w miarę szybkie karabinki, dzięki którym mogę zajść wroga od tyłu albo z boku i wpakować serię w mackę. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Wcześniej wspominałem o ubraniach. Założyć można trzy części ekwipunku, z których każda może mieć do czterech slotów na efekty dodatkowe. Zaliczyć do nich można szybsze poruszanie się, większą wytrzymałość na ataki, prędsze odnawianie się paska broni specjalnej i kilkadziesiąt innych efektów. Ciuchy kupujemy w sklepach, przy czym nowe buty albo czapka mają odblokowany tylko jeden efekt - pozostałe trzeba "obudzić", zdobywając punkty doświadczenia. Bardzo spodobała mi się opcja zamówienia przedmiotu, który posiada gracz spotkany na głównym placu w grze. Każdego dnia można zamówić jedną rzecz, którą potem można kupić od pasera, jednak specjalne zamówienia są dużo droższe w porównaniu ze sklepowymi gratami.

Puściłem farbę

Jeśli czujemy się zmęczeni walką po sieci, zawsze możemy chwilę pobawić się w innych trybach. Najważniejszym z nich jest kampania, w które jako agent Inklingów walczymy ze sprawiającymi kłopoty ośmiornicami. Zabawy nie starczy na zbyt wiele czasu - całość można ukończyć w 4-5 godzin. Z drugiej strony, jest to tylko dodatek - większość sieciowych FPS-ów, jeśli w ogóle posiada kampanie, to są one raczej krótsze niż dłuższe. Na plus zaliczam dopieszczenie tego trybu - nie biegamy tylko po mapach, które są dostępnie w rozgrywce wieloosobowej. Przygotowano kilkadziesiąt nowych plansz, kilkunastu przeciwników i kilka rzeczy, które są dostępne tylko w tym trybie. Na minus zaliczyłbym żałośnie proste walki z bossami, co nie jest nowością, jeśli chodzi o gry od Nintendo. Chyba tylko jeden sprawił mi większe problemy i niestety nie był to ten ostatni, choć akurat końcowe starcie jest całkiem ciekawe i złożone, a sam wróg zaskakuje.

kalh7YC.jpg

Ośmiornice też mają swoich bohaterów - Octolingi (albo raczej Octolingówny, bo to same dziewczyny)

Jest jeszcze tryb dla kogoś, kto ma kolegów albo koleżanki (ja nie mam), ewentualnie grających rodziców lub rodzeństwo (też nie mam). Możemy pościerać się w walkach 1 vs 1, zwanych Battle Dojo. Warunkiem zwycięstwa jest tutaj zestrzelenie większej liczby balonów od przeciwnika. Split screena uniknięto w następujący sposób - jedna osoba gra na GamePadzie, a druga bierze w łapy zwykłego pada i patrzy na ekran telewizora.

Gra wykorzystuje figurki Amiibo, z których jedna, Inkling Squid, sprzedawana jest w zestawie rozszerzonym, który kosztuje tyle, co inne tytuły AAA na Wii U bez dodatków, więc za to plus. Pozostaje dwie, Inklinga i Inklingównę, można dokupić oddzielnie. Od razu powiem, że raczej nie warto. Nagrody za wykonywane zadania, polegające albo na ukończeniu danego etapu z kampanii w określonym czasie albo przejścia planszy z określoną ilością atramentu, są takie sobie. Zauważyłem także ogromne różnice w trudności pomiędzy oboma typami wyzwań - czasówki są bajecznie proste, zaś te polegające na oszczędzaniu farby wykonywałem ledwo ledwo i dopiero za którymś podejściem. Nie wydaje mi się, żebym to ja był taki niepełnosprawny - po prostu słabo to wyważono. Poza tym figurki nie znajdą unikalnego zastosowania w innych grach, a jak sobie kupicie takiego Mario czy innego Luigiego, to przyda się w Smashach i Mario Karcie.

Na razie gra ma tylko dwa tryby sieciowe i sześć map, ale Nintendo obiecało, że z czasem dodawane będę kolejne opcje zabawy oraz nowe plansze. Na wikipedii dotyczącej Splatoona znalazłem cztery zapowiedziane mapy, które w kolejnych miesiącach trafić mają jako, darmowe na szczęście, DLC, a także nowe tryby, o których nic na razie nie wiadomo. Zapewne to wszystko jest już zrobione, ale postanowiono rzucać świeżymi rzeczami co jakiś czas, żeby ludzie pograli w to choć kilka miesięcy, a nie ograli wszystko w kilkanaście dni. Podobnie postąpiono choćby w przypadku Mario Karta 8, choć ichniejsze dodatki były płatne.

Zaplamiłem spodnie

Uh, wyszło trochę długo, ale naprawdę jest o czym pisać. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się po tej grze wiele. "Ot, fajnie będzie trochę postrzelać farbą" - myślałem. Sądziłem nawet, że wydawanie czegoś takiego w pełnej cenie to przesada. Miyamoto i spółka spisali się jednak świetnie i trudno mi się od tej gry oderwać, bo syndrom jeszcze jednej mapy jest tak bardzo silny... Jak na razie jest to najlepsza gra na Wii U w tym roku (ta, wiem, konkurencji za wielkiej nie ma) i pobić ją może chyba tylko Xenoblade Chronicles X, bo nowa Zelda dopiero w 2016. Zachęcam tych trzech posiadaczy Wii U w Polsce do kupna i ponaparzania się. Przyjemne to bardzo, świeże, unikatowe, a jednocześnie nie totalnie odmóżdzające, bo bez myślenia kończymy jako plama farby.

3 komentarze


Rekomendowane komentarze

Recenzja świetna, tak 10/10. Ale mam do Ciebie żal za jedną rzecz... przez Ciebie jeszcze bardziej chcę Wii U, a nie mogę go dostać confused_prosty.gif

Trza odkładać, też musiałem trochę pozbierać.

Link do komentarza

Trza odkładać, też musiałem trochę pozbierać.

No cóż, nie chodzi nawet o pieniądze, ale cóż, jestem młody powiedzmy, a że mam przez brata Xbox360 to raczej Wii U nie dostanę już.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...