Skocz do zawartości

Uniwersum Darnerian

  • wpisy
    24
  • komentarzy
    178
  • wyświetleń
    21983

''Odkrycie'' - część pierwsza


Bazil

786 wyświetleń

A teraz mała niespodzianka. W oczekiwaniu na następny rozdział "Wilczego stada"... nie, nie, bez obaw - to nie nawrót twórczej niemocy. Po prostu - o czym nie raczyłem swoich wiernych fanów (taaa... marzenia...) poinformować, przez cały poprzedni tydzień spędzałem urlop w Italii.

A zatem... w oczekiwaniu na następny rozdział "Wilczego stada" postanowiłem zamieścić inszy kawałek mojej twórczości, który powstał po prawdzie, w tak zwanym międzyczasie, już dużo wcześniej. Pierwotnie tworzyłem go z intencją, by podjąć próbę opublikowania na łamach Nowej Fantastyki. Dość szybko jednak zrezygnowałem, dochodząc do wniosku, że generalny koncept opowiadania jest nazbyt sztampowy i stojąca za nim intryga raczej go nie uratuje. Ale wciąż można toto pokazać na moim blogu - z tego dodatkowego względu, iż "Wilcze stado" jest, póki co, jakieś takie samotne. A takiego "Nieba i piekła" zamieszczać nie chcę, odkąd uznałem, że może uda się jednak toto kiedyś wydać (po prawdzie, żałuję teraz nieco, że publikowałem tę powieść, gdzie popadnie).

Opowiadanie, podobnie jak "Wilcze stado", jest osadzone w moim autorskim uniwersum, które co niektórzy mieli już możność poznać. Również opowiada o perypetiach oddziału specjalnego, ale tym razem są to całkowicie inne klimaty. Zresztą, sami się przekonajcie. N'joy.

==============================================================================

 

 

         Ocean krwi, przemknęło przez myśl kapitanowi Bowersowi, kiedy wpatrywał się z uwagą w obraz z zewnętrznej kamery. Cała otaczająca ich przestrzeń miała upiorną barwę ciemnej czerwieni, co zdawało się w opinii oficera odzwierciedlać jej obcą i niebezpieczną naturę. Wobec tego widoku oraz wszechobecnego, przenikliwego promieniowania, koniec ich trasy zdawał się być obietnicą ulgi.

         Matthew Bowers stłumił westchnienie i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, doskonale oświetlonym zarówno przez lampy ksenonowe, jak i przestrzenne wyświetlacze komputerów. Mostek Styksu – jednego z ciężkich krążowników klasy Minotaur – był w tej chwili względnie zatłoczony, gdyż oprócz kapitana okrętu, jego pierwszego oficera oraz zwyczajowej obsady, przebywali tu także kontradmirał Helmut Weiss, sam Bowers – kapitan Marines, oraz jeden z psychotroników – mężczyzna znany wszystkim jedynie pod imieniem Gideon.

         -  Jak daleko do portalu wyjściowego? – rzucił komandor Jones, dowódca Styksu.

         -  ETA jedna minuta, panie komandorze – odrzekł pierwszy oficer, porucznik Copper.

         Bowers wiedział, że owe sześćdziesiąt sekund będzie się mu niemiłosiernie dłużyło. Skok nadprzestrzenny, jakiego dokonywali, był wprawdzie krótki, ale wobec panujących w tym wymiarze warunków, nawet niezbyt długi w nim pobyt mógł stanowić zagrożenie dla zdrowia i życia.

         Podejrzewał ponadto, że kiedy już opuszczą nadprzestrzeń, wcale nie będzie lepiej.

         Ich niewielka flotylla – 36. Zespół Wydzielony, część składowa VII Floty – miała pierwotnie przeprowadzić rutynowy patrol w kilkudziesięciu obrzeżnych układach Unii, ale zamiast tego, skierowano ją do innego zadania. Zmierzali właśnie do niezagospodarowanego systemu planetarnego, gdzie ich przybycia oczekiwała inna flota – a także znalezisko, które odkryła.

         Flota owa należała do Sorevian – obcej rasy, niegdyś wrogiej Terranom, obecnie z nimi sprzymierzonej. Natomiast obiekt, który odkryto, był najprawdopodobniej porzuconym statkiem kosmicznym, który nie należał do żadnego ze znanych typów u jakiejkolwiek z ras. O sprawie szybko dowiedzieli się Terranie, którzy jak najszybciej postanowili wysłać na miejsce własny zespół, by wraz z Sorevianami zabezpieczyć miejsce znaleziska. Zadanie to przypadło właśnie 36. Zespołowi Wydzielonemu. Na pokład Styksu – który w chwili odebrania nowych rozkazów przebywał na orbicie planety Aratron IV – zaokrętowano nawet pospiesznie kilku psychotroników z Zakonu. Z raportu dowódcy soreviańskiej floty wynikało bowiem, iż na nieznanym okręcie mogą zachodzić zjawiska o nadprzyrodzonym charakterze. Obcy nie mieli własnych psioników, zatem pomoc Terran w tej materii była nieodzowna.

         -  Wychodzimy z nadprzestrzeni, komandorze – znów odezwał się pierwszy oficer. – Przekraczamy bramę za pięć sekund… cztery… trzy… dwie… jedną…

         Wydawało się, że przez cały okręt przebiegają wyładowania elektryczne, gdy Styks począł wchodzić w wyrwę pomiędzy wymiarami, przenikając ją jak w osmozie. W ślad za nim czyniły to pozostałe okręty zespołu.

         -  Raport – rzucił kontradmirał Weiss, kiedy na powrót znaleźli się w normalnej przestrzeni, a otaczająca ich czerwień całkowicie ustąpiła znajomej, upstrzonej ognikami gwiazd czerni próżni.

         -  Nie doznaliśmy żadnych uszkodzeń, panie admirale – odrzekł Jones, odebrawszy meldunek od pokładowego komputera. – Wszystkie systemy funkcjonują na poziomie optymalnym, hangar szczelny.

         -  Odbieramy transmisje od pozostałych jednostek zespołu – wtrącił oficer komunikacji. – Niszczyciele Koriolan, Belizariusz i Perseusz zgłosiły już pełną gotowość, podobnie jak lotniskowiec Kadesz i niszczyciele rakietowe Hoplita i Dragon – oficer zamilkł na krótką chwilę, po czym dodał – Korwety Brunhilda, Atropos i Olrun także zgłaszają gotowość. Żadnych meldunków o uszkodzeniach, ani o kolizjach przy wyjściu z nadprzestrzeni.

         -  Świetnie – skonstatował Weiss. – Teraz odnajdźcie w systemie te gadziny i wywołajcie je przez komunikator.

         Mówiąc o „gadzinach”, kontradmirał miał na myśli Sorevian. Byli oni zasadniczo niczym innym, jak uczłowieczonymi dinozaurami. Obok zadawnionych konfliktów, stanowiło to tylko dodatkowy powód, dla którego wielu Terran nie przepadało za swoimi sojusznikami. Weiss – sądząc ze sposobu, w jaki się o nich wyraził – zaliczał się do takich osób i zapewne nie uśmiechała mu się perspektywa bliskiej współpracy z Sorevianami. Pod tym względem, Bowers czuł solidarność z kontradmirałem.

         -  Panie admirale – rzekł pierwszy oficer po kilku długich chwilach – melduję, że nasze sensory nie wykrywają floty soreviańskiej na podanych wcześniej współrzędnych.

         -  Co takiego? – zapytał Weiss ze zdziwieniem, spoglądając ponad ramieniem Jonesa na odczyty widniejące na wyświetlaczach holo. – Przecież podawali wyraźnie, gdzie będą czekać. Nie ma tam nikogo od nich?

         -  Skanujemy jeszcze układ w poszukiwaniu jednostek Sorevian – odparł oficer. – Ale w rejonie planowanego spotkania wykrywamy na razie tylko flagowy Asakei. Wygląda na uszkodzony, jego sygnatura energetyczna jest bardzo słaba.

         -  Dajcie zbliżenie na Asakei. Cały zespół ma już teraz lecieć do punktu spotkania, niezależnie od tego, co wykażą sensory.

         Jeden z techników, obsługujących zewnętrzne kamery Styksu, wykonał polecenie i po chwili na jednym z wyświetlaczy holo pojawił się zawieszony w powietrzu, dwuwymiarowy obraz, na którym widniał soreviański okręt.

         Asakei był jednym z krążowników liniowych klasy Kaitan, które – obok okrętów starszego typu Sivaron – stanowiły kręgosłup floty obcych. Były doskonale uzbrojone i mogły konkurować nawet ze swoimi terrańskimi odpowiednikami. Dysponowały wystarczającą siłą ognia, aby zniszczyć planetę – a także opancerzeniem i osłonami zdolnymi wytrzymać podobnie potężny ostrzał.

         Bowers poczuł więc lekki, mimowolny niepokój, gdy ujrzał, w jakim stanie jest Asakei. Kadłub mierzącego dwa kilometry długości okrętu był dosłownie rozpruty w kilku miejscach. W pancerzu ziały przerażające wyrwy, jak gdyby potężna broń promienista pocięła krążownik, niczym masło – najgroźniej wyglądała widoczna w dziobowej części szczelina, która powodowała wrażenie, iż okręt został nieomal przecięty na pół. W efekcie niektóre pomieszczenia były zapewne odizolowane od reszty. Zakrawało w tej sytuacji na cud, że stanowiska artyleryjskie – baterie dział laserowych i jonowych – były w większości nietknięte. Brakowało jednak, znajdującej się normalnie w tylnej części górnego pokładu, wysmukłej wieży, najeżonej lekkim uzbrojeniem – defensywnymi działkami laserowymi oraz wyrzutniami rakiet subatomowych. Wyglądało na to, że została po prostu odstrzelona.

         -  Jasna cholera – mruknął Weiss. – Pewnie nie odpowiadają na żadne wezwania?

         -  Nie, panie admirale – odrzekł Copper. – Ale energosensory wykazują, że okręt nadal ma zasilanie i część systemów wciąż działa. Możliwe, że na pokładzie jest jeszcze ktoś żywy.

         -  W porządku – kontradmirał odwrócił się do Bowersa. – Kapitanie?

         -  Panie admirale! – szczeknął Marine, stając na baczność.

         -  Wygląda na to, że plany uległy zmianie. Przygotuje pan swoich ludzi już teraz. Wejdziecie na pokład tego krążownika i poszukacie ocalałych. Musimy się dowiedzieć, co się tu stało.

         -  Tak jest, panie admirale – odrzekł Matt służbiście, kierując się do wyjścia.

         Bowers szedł niespiesznie, toteż zdążył jeszcze usłyszeć kolejne pytanie Weissa.

         -  Mamy Asakei – mruknął Helmut. – A gdzie pozostałe okręty?

         -  Chyba je znaleźliśmy, panie admirale – odrzekł Copper grobowym głosem.

         Bowers przekroczył już próg mostka, ale odwrócił się, by raz jeszcze spojrzeć na komputerowe wyświetlacze holo przy stanowiskach dowodzenia. Zanim zamykające się drzwi zasłoniły mu widok, ujrzał na kolejnych dwuwymiarowych obrazach kilka rozszarpanych i poskręcanych wraków czegoś, co niedawno było eskadrą soreviańskich okrętów wojennych.

 

* * *

 

         Porucznik Jerzy Sawicki spojrzał na zamykający się główny właz desantowca, po czym odwrócił się do swoich Marines, odzianych w pancerze wspomagane ET-400 i przypiętych do foteli w przedziale ładunkowym. Wszyscy spoglądali na niego, a chociaż twarze mieli ukryte pod noszonymi hełmami, oficer widział oczami wyobraźni ich wyczekujące spojrzenia.

         -  No dobra, chłopcy i dziewczynki – rzucił Sawicki, stojąc pośrodku przedziału i trzymając jedną z usytuowanych w górze poręczy; systemy sztucznej grawitacji niwelowały w większości jakiekolwiek efekty związane z poruszaniem się desantowca, ale nadal można było upaść na podłogę w razie nieuwagi. – Nie mogliśmy was odprawić przed tą akcją, a i teraz nie mamy na to zbyt wiele czasu, więc będę się streszczał. Jak już się zapewne domyśliliście, plany uległy zmianie.

         -  Za pozwoleniem, panie poruczniku – odezwał się kapral Finch. – Czy to prawda, że coś rozwaliło cały soreviański zespół?

         -  Jeżeli nie będziecie mi przerywać, szybciej pójdzie – rzekł Jerzy nerwowo. – Ale w tym przypadku plotki są prawdziwe. Tylko krążownik liniowy Asakei ocalał, ale jest poważnie uszkodzony. Mamy na niego wejść, poszukać ocalałych i uzyskać dostęp do pokładowego komputera. Musimy się dowiedzieć, co się tutaj stało. Ale zanim dokładnie spenetrujemy wrak, nasza drużyna musi zrobić rekonesans i sprawdzić teren. Wchodzimy przez hangar i stamtąd przejdziemy najpierw na mostek i do centrum bojowego, jeżeli będzie to możliwe.

         -  Jak wejdziemy do hangaru – wtrącił starszy szeregowy Poulsson – to nie skoszą nas działka systemu bezpieczeństwa?

         -  I znowu nie udało ci się błysnąć inteligencją, Knut – odrzekł Sawicki zgryźliwie, czemu towarzyszył śmiech pozostałych Marines. – Jeśli zapomniałeś, jesteśmy sojusznikami Sorevian. Systemy Asakei rozpoznają nas jako sprzymierzeńców, a nie wrogów. O ile coś ich nie przejęło, w co wątpię.

         Jerzy zorientował się, że to ostatnie zdanie zabrzmiało dość złowróżbnie i przez chwilę miał złe przeczucia. Zignorował je jednak, przeklinając w duchu swoją przesądność.

         -  Kiedy już wylądujemy, Finch i Huang zostaną w hangarze i popilnują desantowca – ciągnął Sawicki. – Reszta pójdzie ze mną. Sprawdzimy okolicę i gdy uznam, że jest bezpiecznie, dam znać kapitanowi Bowersowi, żeby przysłał pozostałych Marines. Dołączy też do nas przynajmniej jeden z tych psychotroników. A skoro o tym mowa… nasi psionicy polecili was poinformować, że wyczuwają jakieś emanacje na tym soreviańskim okręcie. Powinniście zatem włączyć inhibitory psioniczne, na wszelki wypadek.

         -  Soreviańscy psychotronicy? – rzekła kapral Jane Chase ze zdziwieniem. – To raczej niemożliwe, oni musieli coś spiep***ć.

         -  Niczego nie można być pewnym – stwierdził Sawicki.

         -  Panie poruczniku, a co z tym statkiem obcych, który odkryły jaszczury? – ponownie odezwał się Finch.

         -  Oficjalnie nie wiadomo – odparł Jerzy. – Nigdzie go nie wykryto. Ale zdaje się, że znaleziono jakieś szczątki, które nie pochodzą z żadnego soreviańskiego okrętu. To może być to, co pozostało z tego cholerstwa… Wszystko wskazywałoby na to, że to coś zaatakowało Sorevian, więc je rozwalili… z trudem.

         Na chwilę w przedziale ładunkowym zapanowała cisza. Przerwał ją komunikat od pilota desantowca.

         -  Za minutę siadamy w hangarze – oznajmił. – Przygotujcie się.

         -  No, dobra – rzucił Sawicki. – Broń w gotowości, zaraz wyskakujemy. Sekcja alpha – Chase, McGruder, Poulsson i Fuchs – idzie ze mną. Windows, prowadzisz sekcję bravo – Crawford, Petersen, Thorne i Agius.

         -  Tak jest – odrzekł sierżant Windows.

         Dzięki ruchom desantowca Jerzy wyczuł, że maszyna znajduje się już wewnątrz hangaru – który w soreviańskich krążownikach liniowych był usytuowany w spodniej części okrętu – i niebawem będzie lądować. Marines najwyraźniej także to odgadli, bowiem zaczęli odpinać trzymające ich w fotelach zabezpieczenia i brać w garść zasztauowaną w specjalnych chwytakach broń. Ponieważ nie spodziewano się żadnego ciężkiego sprzętu na pokładzie soreviańskiej jednostki, każdy Marine był uzbrojony jedynie w standardowy, szturmowy karabin laserowy M-264.

         W pewnej chwili desantowiec opadł w dół, przyziemiając gwałtownie na wysuniętych płozach do lądowania. Zanim jeszcze ustały spowodowane tym wibracje, główny właz zaczął się stopniowo otwierać.

         -  Jazda! – zawołał Sawicki, zbiegając truchtem w dół po rampie wyładunkowej. – Do wyjścia! Utworzyć perymetr wokół desantowca!

         Gdy Jerzy opuszczał względnie bezpieczne wnętrze maszyny, ogarnął do lekki niepokój na wspomnienie niedawnych słów Poulssona. Wbrew sobie, obawiał się, iż działka mogą istotnie otworzyć do nich ogień.

         Zaraz jednak stwierdził, że to niemożliwe, znów przeklinając się za tak łatwe uleganie własnym przesądom. Gdyby działka systemu bezpieczeństwa uznały ich za wrogów, już dawno ostrzelałyby desantowiec.

         Jerzy wypadł na zewnątrz, opadając na kolano z uniesionym do oka karabinem i rozglądając po okolicy. Obok niego zajmowali pozycje pozostali Marines. Każdy sprawiał wrażenie gotowego do walki, chociaż nic nie wskazywało na to, aby mieli z kim walczyć. Hangar był wciąż oświetlony, ale zupełnie opustoszały. Terrański desantowiec stał niemal w centrum pustej przestrzeni, tuż obok jednej z elektromagnetycznych katapult, które nadawały przyspieszenie startującym maszynom. Soreviańskie myśliwce i desantowce tkwiły zabezpieczone na pozycjach pod ścianami. Nigdzie nie było widać członków załogi, ani nawet ich ciał. Także sensory, zaimplementowane w kombinezonie Sawickiego, nic nie wykrywały.

         -  Tu dowódca, pytam o namiary detektorów – rzekł przez komunikator. – Żadnych kontaktów?

         -  Potwierdzam – odparł Windows. – Jesteśmy tu sami, panie poruczniku.

         -  W porządku – Sawicki stanął na równe nogi. – Postępujemy zgodnie z planem. Finch, Huang, meldujcie na bieżąco o sytuacji.

         -  Tak jest, panie poruczniku.

         -  Pozostali, zająć windy i jedziemy na górę. Sekcja alpha do magazynu rakiet, bravo do pomieszczenia pilotów.

         Nie pozostawało im w tej chwili nic innego, jak ruszyć tłumnie, lekkim truchtem, w stronę jednej ze ścian hangaru, pod którą mieściły się dwie windy. Większa z nich wiodła do znajdującego się powyżej składu amunicji, skąd zazwyczaj przewożono na dół pociski dla myśliwców, a także do magazynów na kolejnych pokładach. Z mniejszej windy korzystali natomiast piloci – wiodła wprost do niedużego pomieszczenia, gdzie przechowywano kombinezony zakładane na czas lotu. Jadąc nią wyżej, można było także przedostać się do pomieszczeń mieszkalnych na centralnych pokładach.

         Sawicki szedł na czele oddziału i kiedy zbliżył się już do większej z wind, czujnik wykrył obecność jego oraz pozostałych Marines – wskutek czego barierka odgradzająca platformę windy opadła. To, co Jerzy wówczas zobaczył, sprawiło, że na chwilę zamarł w bezruchu.

         Podłogę zdobiły liczne kałuże czerwonej cieczy, która mogła być tylko zakrzepłą krwią. Było jej tu mnóstwo, jak gdyby kilkanaście osób, znajdujących się w windzie, doznało poważnych obrażeń, być może nawet wykrwawiło się na śmierć. Brakowało jednak ciał.

         -  Co się tu stało, do cholery? – wyrwało się Jane.

         -  Tego właśnie mamy się dowiedzieć – burknął Sawicki, zwalczając niepokój irytacją. – Właźcie do windy i nie zachowujcie się, jakbyście nigdy nie widzieli na oczy krwi.

         -  Ale, panie poruczniku – zaczął McGruder, wchodząc posłusznie na platformę – to jest jakieś popiep***ne. Jeśli ktoś tu zginął… to w jaki sposób? I dlaczego…

         -  Spokój – uciął Sawicki. – Windows, co u was?

         -  Nasza winda jest czysta, panie poruczniku – odrzekł sierżant. – Możemy jechać na górę. Oby tylko windy wciąż działały.

         Na całe szczęście, tak właśnie było. Holograficzny panel sterowniczy był nadal aktywny i kiedy Fuchs na polecenie Jerzego musnął „przycisk” nakazujący przewiezienie pasażerów poziom wyżej, barierka okalająca platformę na powrót się uniosła, po czym winda ruszyła. Usytuowana w suficie, masywna gródź otworzyła się, pozwalając im przejechać. Równolegle, w oddali, poruszała się winda wioząca Marines z sekcji bravo.

         Na miejscu sytuacja wyglądała zdaniem Sawickiego identycznie, jak w hangarze. Nigdzie nie było widać żywej duszy, a rakiety tkwiły na swoich miejscach, starannie poukładane i gotowe do zebrania w razie potrzeby. Marines natychmiast dostrzegli na podłodze kilka kolejnych kałuż zaschniętej krwi. Mało tego – szybko również zauważyli, że ściany w tym pomieszczeniu zdobią dziury po kulach, jak gdyby miała tu miejsce strzelanina.

         -  Strzelali do siebie nawzajem? – rzucił Fuchs.

         -  Tak to wygląda – stwierdził Sawicki. – Ktoś chyba wystrzelał wszystkich, którzy jechali tą windą, stąd krew. Tylko dlaczego nie ma ciał? I dlaczego, k***a, w ogóle strzelali?

         Nagle przez komunikator odezwał się kapitan Bowers, pozostający wciąż na pokładzie Styksu.

         -  Tu Rosomak – oznajmił spokojnym, rzeczowym głosem. – Do Szarego Wilka jeden, melduj o sytuacji.

         -  Rosomak, tu Szary Wilk jeden – odrzekł Sawicki. – Weszliśmy bez problemu na pokład Asakei. Dwóch Marines pilnuje desantowca, my jesteśmy już w pomieszczeniach powyżej. Na razie nie znaleźliśmy żadnych ocalałych, ani ciał. Jest za to mnóstwo krwi, jakby ktoś tu ostro walczył.

         -  Przyjąłem, Szary Wilk jeden. Melduj natychmiast, gdybyś znalazł coś ciekawego.

         -  Zrozumiałem, Rosomak.

         -  Co teraz, panie poruczniku? – zapytał McGruder. – Nie powinniśmy ściągnąć tutaj reszty?

         -  Windows? – rzekł Sawicki, ignorując podwładnego. – Macie coś?

         -  Nic, panie poruczniku – odrzekł sierżant. – Żadnych ciał, ani żadnej krwi. Tylko cholerny bajzel, jak gdyby wkładali kombinezony w pośpiechu. I opuścili to miejsce w trakcie ubierania, też w pośpiechu.

         -  Czyli rzeczywiście nic dziwnego – skonstatował Jerzy. – Sprawdźcie jeszcze pokój odpraw obok, a jak to zrobicie, idźcie na mostek i do centrum bojowego. Musimy sprawdzić ich systemy komputerowe i dowiedzieć się, o co chodzi. Meldujcie natychmiast, gdy tylko zauważycie coś dziwnego.

         -  Zrozumiałem, panie poruczniku – odparł Windows. – Będziemy w kontakcie.

         Sawicki zwrócił się teraz do McGrudera.

         -  My, kapralu, pójdziemy na rufę – oznajmił. – Do dyspozytorni przedziału reaktorów. Musimy się dowiedzieć, czy coś tu jeszcze działa. Potem dopiero, kiedy będziemy mieli jakieś pojęcie o sytuacji, wezwiemy resztę Marines.

         -  Tak jest, panie poruczniku – odrzekł McGruder.

         -  A skoro tak ci spieszno – dodał Jerzy – idź przodem i sprawdź korytarz. Fuchs, ubezpieczaj go.

         Marine mruknął coś pod nosem i podszedł do dużych, podwójnych drzwi, otwierając je. Jego śladem podążył Fuchs i po chwili obaj żołnierze wypadli na korytarz, stając plecami do siebie i sprawdzając obydwa kierunki.

         -  Czysto, panie poruczniku – zameldował McGruder.

         Po chwili wszyscy Marines byli już na korytarzu, który istotnie okazał się zupełnie pusty. Oświetlenie wciąż działało, ale wszystko wskazywało na to, że w okolicy nie ma żywej duszy. Wszyscy żołnierze mieli aktywne sensory, a na obraz ich odczytów, wyświetlony na wziernikach przeziernych wizjerów, nałożyli wgrany z bazy danych Styksu rozkład pomieszczeń i korytarzy soreviańskiego okrętu. Detektory nie wykrywały jednak nikogo.

         -  Którędy teraz? – zapytał Fuchs.

         -  W prawo – zarządził Jerzy. – Do maszynowni i przedziału reaktorów.

         Korytarze były na szczęście wystarczająco szerokie, aby drużyna Marines mogła się nimi swobodnie poruszać. Szli w szyku ubezpieczonym, z bronią gotową do strzału, jak gdyby spodziewali się ataku. Wprawdzie na okręcie należącym do sojuszniczej rasy wydawało się to mało realne, ale ślady walki, jaka miała tu miejsce, odbierały żołnierzom poczucie bezpieczeństwa. Jeżeli Sorevianie z jakiegoś powodu strzelali do siebie nawzajem, mogliby otworzyć ogień także do nich.

         Sprawy nie ułatwiał fakt, że również idąc korytarzami, napotykali ślady masakry – kiedy tylko przekroczyli pierwszy załom, ujrzeli kolejne miejsce, gdzie ściana była podziurawiona kulami oraz ozdobiona plamami krwi. Wyglądało to tak, jakby ktoś dostał serię i osunął się na podłogę po ścianie. Lecz również tutaj brakowało zwłok.

         -  To wszystko jest ku***sko dziwne – stwierdziła Chase, kiedy minęli już to miejsce, idąc dalej. – Mnóstwo krwi, ale żadnych ciał…

         -  Brzmi jak historia twojego życia intymnego, co, Jane? – rzucił Fuchs złośliwie.

         -  Zamknij pysk, kretynie – warknęła Marine. – Sam mógłbyś…

         -  Nie zwracaj na niego uwagi – wtrącił McGruder – Pewnie gada tak z frustracji, że ty mimo wszystko możesz… a on nie.

         -  Możecie się uspokoić? – rzekł Sawicki, zanim Fuchs zdążył odpowiedzieć – Może już zapomnieliście, ale jeśli ktoś tu jeszcze ocalał, musimy mu pomóc. Możliwe, że im szybciej sprawdzimy teren, tym mniej Sorevian zginie.

         -  Uwaga, ludzie – odezwał się Poulsson. – Nasz pan porucznik przecież lubi jaszczury.

         Jerzy z początku się zirytował, ale szybko zdusił pierwszą odpowiedź, jaka przyszła mu na myśl.

         -  To może za dużo powiedziane – oznajmił. – Ja ich… po prostu szanuję. Mają o wiele więcej powodów, by żywić do nas nienawiść, a jednak nie żywią, przynajmniej na ogół. Nigdy nie żywili. Nigdy też się nie zemścili ani nie odpłacili nam tym samym.

         -  Nie powiedziałbym, że nigdy, panie poruczniku – zaoponował McGruder. – Sam pan doskonale wie, że byli tacy, którzy robili wszystko, by się… odegrać.

         -  Prawda, ale przecież wszędzie zdarzają się wyjątki. Poza tym, niezależnie od tego, czy lubię Sorevian, czy nie, mamy tu robotę do wykonania. Jasne?

         -  Oślepiająco, panie poruczniku – odrzekł McGruder, po czym rozejrzał się na boki, wkraczając na kolejne skrzyżowanie. – Gdzie my w ogóle teraz jesteśmy?

         -  Tam jest chyba kambuz – stwierdziła Chase, spoglądając w głąb lewego korytarza. – W każdym razie tak jest napisane na oznaczeniach. Czyli jesteśmy w części mieszkalnej. Pewnie miniemy jeszcze mesy, pomieszczenia załogi…

         -  Może sprawdzimy, czy jest tam jeszcze ktoś żywy? – zapytał McGruder, zwracając się do Jerzego.

         -  Gdyby tak było, widzielibyśmy już coś na sensorach – odparł Sawicki. – Patrzysz, co się wokół dzieje, czy nie? Poza tym, wciąż jest tu głucha cisza, jakbyśmy byli zupełnie sami.

         -  Ale co się stało z tymi gadami, do cholery? – wtrącił Poulsson – Może im odbiło, przez coś, co było na tamtym statku?

         -  Wygląda na to, że w końcu powiedziałeś coś z sensem, Knut – skomentował Jerzy. – Ale to wiele nam nie tłumaczy. Windows i jego oddział powinni zaraz być na mostku, a jak sprawdzą komputery, wszystkiego się dowiemy.

         Skończywszy mówić, Sawicki spostrzegł, że zgodnie z przypuszczeniem Jane, on i jego Marines minęli duże pomieszczenie, które mogło być tylko mesą PO. Zauważył to, bowiem drzwi doń prowadzące były otwarte na oścież, a zamek elektroniczny wyraźnie zniszczony. Przechodząc obok korytarzem, Sawicki mimowolnie zajrzał do środka. Dzięki temu momentalnie dostrzegł, że coś jest nie tak.

         -  Chwila – rzucił, zatrzymując się gwałtownie i dając swoim Marines znak, aby także stanęli. – Co, do jasnej…

         Nie mówiąc ani słowa, Jerzy – wraz z podążającymi za nim krok w krok żołnierzami – wkroczył powoli do mesy.

         Ślady rzezi, jaka się tutaj rozegrała, wstrząsnęły nim – pomimo że wiele już w życiu widział. W całej mesie leżało łącznie kilkanaście ciał, niektóre straszliwie zmasakrowane. Sawicki spojrzał najpierw na to, które spoczywało najbliżej drzwi. Noszony przez zabitego kombinezon skrywał jego fizjonomię, ale długi jaszczurzy ogon, nogi o szponiastych stopach i palcochodnej postawie, a także okryty hełmem, wydłużony łeb, wskazywały wyraźnie na soreviańskiego żołnierza. Poległy gad spoczywał bezwładnie na brzuchu, z przetrąconym karkiem i potwornie poranionym grzbietem. Wyglądało to tak, jakby ktoś – lub coś – próbowało się dostać bezpośrednio do jego kręgosłupa. W rękach nadal dzierżył szturmowy karabin hipersoniczny typu AGM-42/M2, skróconą wersję standardowego w soreviańskiej formacji Strażników karabinu AGM-42. Wskazywało to, iż prawdopodobnie walczył do końca.

         Żołnierze rozeszli się po mesie, oglądając inne zwłoki. Wszystkie znajdujące się tu martwe jaszczury należały do soreviańskich oddziałów marines ze Strażników. Krocząc powoli naprzód, wzdłuż jednego ze stołów, Jerzy podszedł do kolejnego ciała – to spoczywało w pozycji siedzącej, oparte plecami o ścianę. Sorevianin miał rozszarpane gardło oraz szereg paskudnych ran na torsie – były to ślady po głębokich cięciach, układające się w cztery równoległe pręgi. Sprawiało to wrażenie, iż śmiertelne ciosy zadało jaszczurowi jakieś zwierzę. Najdziwniejszy był jednak fakt, iż powstałe w ten sposób rany były skauteryzowane, jak gdyby spowodowały je nie pazury – jak się z pozoru wydawało – lecz rozpalone do czerwoności noże. Sawicki zauważył teraz, że tak samo wyglądały obrażenia u innych Sorevian. Nie rozumiał, jak to się stało. Nie rozumiał także, dlaczego nie pozostał żaden ślad po przeciwnikach jaszczurów. Przecież wyraźnie do kogoś strzelały – ściany i umeblowanie mesy były podziurawione kulami.

         Rozglądając się po pomieszczeniu, zauważył jeszcze, że przy drugim wyjściu znajduje się silnie wypalony obszar. Po chwili doszedł do wniosku, że musiał być to efekt użycia przez jednego z Sorevian plazmowego miotacza płomieni.

         -  Panie poruczniku! – zawołał nagle Fuchs. – Ten tutaj może być jeszcze żywy!

         Sawicki momentalnie się ożywił i szybkim krokiem podszedł do Marine. Ten klęczał przy ciele Sorevianina, który w odróżnieniu od pozostałych nie nosił żadnych śladów obrażeń. Obok niego leżał karabin – znajdujący się u boku jego lufy wyświetlacz wskazywał, iż podpięty doń magazynek jest pusty.

         Kiedy Jerzy stanął obok, Fuchs właśnie obracał jaszczura na wznak. Wyglądało na to, iż gad wyszedł z walki bez szwanku, ale nosił lekki, uszczelniony kombinezon, który skrywał całkowicie jego ciało – co utrudniało dokładne oględziny. Także wydłużony łeb był osłonięty długim hełmem, z podłączonymi przewodami układu cyrkulacji powietrza. Górną połowę owego hełmu zajmował w większej części czarny wizjer, zakrywający twarz jaszczura.

         -  Otwórz hełm – nakazał Sawicki – i sprawdź, czy oddycha.

         Fuchs zaczął ostrożnie podważać krawędź wizjera. Dopiero po kilku chwilach udało mu się rozszczelnić hełm i otworzyć go, ukazując w całej krasie jaszczurzy pysk Sorevianina.

         Widok, jaki ukazał się oczom Jerzego, wprawił go w konsternację. Obcy wyglądał z pozoru zwyczajnie, jak na przedstawiciela swojej rasy. Jego głowa do złudzenia przypominała łeb drapieżnego dinozaura i odznaczała się łuskowatą skórą, garniturem ostrych kłów oraz bocznie osadzonymi oczami, z których każde było żółte, z czarną pionową źrenicą. Sawicki zaniepokoił się jednak śladami obrażeń, jakich nie mogły ujawnić zewnętrzne oględziny. Na twarzy jaszczura zaschły strugi krwi, która wypłynęła mu wcześniej obficie z oczu, uszu oraz płaskich nozdrzy na czubku pyska. Jego oczy, szeroko otwarte i o dziwnie pustym spojrzeniu, także wyglądały nienaturalnie.

         -  Czyli chyba jednak nie przeżył – odezwał się McGruder, który także obserwował poczynania Fuchsa. – Nadal żadnych ocalałych, za to mnóstwo trupów.

         -  Dziękuję za spostrzeżenie, kapralu – rzucił Sawicki z sarkazmem w głosie. – Jak będę potrzebował twoich błyskotliwych wniosków, osobiście o nie poproszę. I nie kłopocz się sugestią, że warto o tym zameldować kapitanowi, sam o tym pomyślę.

         Jerzy już zamierzał połączyć się z przełożonym na Styksie, lecz zanim zdążył to zrobić, nagle zgłosił się Windows.

         -  Tu sekcja bravo – rzekł sierżant, nieco nerwowym głosem. – Słyszycie mnie, sekcja alpha?

         -  Głośno i wyraźnie – odparł Sawicki. – Macie coś nowego?

         -  Tak, panie poruczniku. Dotarliśmy już na mostek i rozejrzeliśmy się trochę. Jestem tu teraz z Petersenem. Crawford i pozostali sprawdzają centrum bojowe poziom niżej.

         -  Znaleźliście coś?

         -  Mnóstwo ciał. Sprawdzamy jeszcze, czy któryś z tych jaszczurów wciąż żyje, ale nie wygląda na to, by którykolwiek przeżył.

         -  Rany cięte, skauteryzowane? – zapytał Jerzy, domyślając się odpowiedzi.

         -  Zgadza się, niektórzy z Sorevian takie noszą. Skąd pan…

         -  Jesteśmy w jednej z mes podoficerskich – Sawicki wszedł sierżantowi w słowo. – Była tu jakaś walka, znaleźliśmy kilkanaście trupów.

         -  Tutaj wygląda to podobnie, panie poruczniku. Ale część z nich zginęła po prostu od kul. Wygląda na to, że oni faktycznie walczyli między sobą. Musiało się to dziać już dawno temu, ciała są już chłodne.

         -  Idiota – mruknął pod nosem Poulsson, nie używając komunikatora. – To są przecież jaszczury. Nic dziwnego, że ciała mają chłodne. Zimnokrwiste…

         -  Człowieku, co ty bredzisz? – rzucił Fuchs z politowaniem. – Oni mogą być gadami, ale są stałocieplni, jak my. Nie do wiary, że można być takim skończonym…

         -  Czego się czepiasz? – wtrąciła Chase. – Mam ci przypomnieć, jak mi próbowałeś kiedyś wmawiać, że wcale nie zobaczyłabym Sorevianina w termowizji? I też twierdziłeś, że to ja niby jestem idiotką?

         -  Dobra, dzieciaki, uspokójcie się – rzucił Sawicki, kiedy McGruder i Poulsson już wybuchli śmiechem, a Fuchs zaczynał formułować ripostę. – Nie wiem, co wykończyło tych Sorevian, ale wiem, że jak się wam dobierze do d**y, przestanie wam być tak wesoło.

         Żołnierze umilkli, a Jerzy ponownie zwrócił się do Windowsa.

         -  A co z systemem komputerowym? – zapytał.

         -  W proszku, panie poruczniku – odparł sierżant. – Część stanowisk komputerowych jest silnie uszkodzona lub całkiem zniszczona. Crawford mówi, że w centrum bojowym wygląda to podobnie. Nie działają stanowiska nawigacyjne, ani komunikacyjne. Komputery systemu bezpieczeństwa okrętu także są rozwalone. Wygląda na to, że część systemów uzbrojenia jeszcze działa, podobnie jak stery, ale nie możemy liczyć na szczegółowy raport, bo nie mamy dostępu do pokładowej SI. Możliwe, że przez zniszczenia w systemie komputerowym po prostu przestała funkcjonować.

         -  Super – mruknął ironicznie Sawicki. – Coś jeszcze?

         -  Na razie sprawdzamy dokładnie, co tutaj nadal działa, a co nie, więc radziłbym się wstrzymać z meldunkiem dla Bowersa, zanim… – sierżant urwał nagle, po czym znów się odezwał, wyraźnie wstrząśniętym głosem. – Co jest, do k***y nędzy…

         -  Windows? – rzekł Jerzy z niepokojem. – Co się tam dzieje?

         -  Oni wsta… – zaczął sierżant zduszonym głosem, by po chwili krzyknąć, tym razem z wyraźnym przestrachem. – O ja pier**lę! Jens, uważaj!

         -  Windows! – zawołał Sawicki. – Zgłoś się! Mów, co się u was dzieje!

         Poprzez komunikator dochodziły do niego teraz odgłosy wystrzałów z broni laserowej, a także inne, niemożliwe do zidentyfikowania dźwięki. Po chwili dołączył do nich także wrzask Petersena.

         -  Jesteśmy atakowani! – ponownie usłyszał krzyk sierżanta. – Oni… oni oży…

         -  Co takiego? – zapytał Jerzy.

         Nie usłyszał odpowiedzi, a kontakt z Windowsem po chwili całkiem się urwał. Sawicki nie zwrócił jednak na to uwagi – zaalarmowały go okrzyki towarzyszących mu Marines.

         Wszyscy żołnierze odstąpili gwałtownie od ciała Sorevianina, które jeszcze przed chwilą sprawdzali. Teraz ogarnęła je nagle dziwna poświata. Martwe oczy jaszczura zapłonęły błękitnym światłem, które zdawało się sączyć ze zwłok.

         Zwłok, które po chwili – ku wstrząsowi Sawickiego – zaczęły się poruszać. Obcy błyskawicznie stanął na nogi i wyprostował się, spoglądając po Terranach, którzy cofnęli się jeszcze bardziej. Jerzy odwzajemniał spojrzenie, ale nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Pomyślał, że oszalał – to nie działo się naprawdę. To musiało być złudzenie, zły sen.

         Powstały z martwych Sorevianin przekonał go jednak, że się myli.

         Stał jeszcze przez ułamek sekundy w miejscu, po czym – bez żadnego ostrzeżenia, nie wydając nawet dźwięku – rzucił się na stojącego najbliżej Fuchsa. Marine wciąż stał w osłupieniu i zareagował zbyt późno. Odskoczył do tyłu, ale pazury jaszczura – jaśniejące tym samym błękitnym światłem, co oczy – i tak go dosięgły, trafiając w tors. Noszony przez żołnierza pancerz wspomagany był zbudowany ze stopu atlastalowego, ale szpony gada i tak się przezeń przedarły, pozostawiając cztery równoległe pręgi. Krzyk bólu, jaki wydał z siebie Fuchs, wskazywał, iż pazury przeorały mu klatkę piersiową.

         Nie zastanawiając się ani chwili, Marines unieśli broń. Każdy z żołnierzy oddał kilka strzałów, masakrując ciało jaszczura. Sam Sawicki trafił w głowę, odstrzeliwując sporą jej część.

         Wstrząs porucznika pogłębił się jeszcze bardziej, gdy stwierdził, że strzały nie zrobiły na obcym żadnego wrażenia. Jaszczur ponownie doskoczył do Fuchsa, który, opanowując ból, nabrał dystansu i uniósł już broń do strzału. Sorevianin jednak natychmiast wytrącił mu z rąk karabin i zadał mu kolejny cios szponami, który Marine w ostatniej chwili zablokował. Chase, McGruder i Poulsson strzelali, ale obcy nie reagował i właśnie przezwyciężał opór Fuchsa.

         W akcie desperacji Sawicki zmienił tryb prowadzenia ognia w karabinie z pulsacyjnego na falę ciągłą – i przytrzymał wciśnięty spust, mierząc w nasadę ramienia obcego. Liliowa wiązka lasera gładko odcięła kończynę, która wylądowała na podłodze.

         Jaszczur nadal jednak się poruszał, więc Jerzy – a także pozostali Marines, idący za jego przykładem – zaczął dosłownie ciąć napastnika na kawałki. Obcy stracił drugą kończynę i głowę, a kiedy Fuchs kopnięciem odrzucił go od siebie, McGruder przeciął tors Sorevianina na pół. Nie było to łatwe, ze względu na chroniący jaszczura kombinezon, ale ostatecznie jego zmasakrowane ciało znieruchomiało na podłodze. Emanowana przez nie poświata także zanikła.

         Przez długą chwilę Marines wpatrywali się ze wstrząsem w poćwiartowane zwłoki Sorevianina. Ciszę przerwał ostrzegawczy okrzyk Chase.

         -  Na lewo! - krzyknęła.

         Jerzy odwrócił się w kierunku, w którym Jane strzelała już ze swojej broni. W pewnej odległości od nich właśnie podnosił się inny nagle powstały z martwych jaszczur. W rękach dzierżył karabin, którym wkrótce wymierzył w Chase. Porucznik włączył się do walki i przejechał wiązką laserową po ramieniu obcego. Upadło na podłogę, odcięte w łokciu, razem z dzierżonym przezeń karabinem. Sawicki nie czekał, tylko ponownie skierował na napastnika wiązkę, która przeorała mu tors. Jaszczur upadł na kolana, ale porucznik w tej samej chwili skonstatował z rozpaczą, że inni leżący w tym pomieszczeniu Sorevianie także podnoszą się z podłogi. Marines strzelali do nich, ale ich ogień nie robił na obcych większego wrażenia. Strzały powstrzymywały ich tylko na chwilę, po której się otrząsali i znów ruszali w stronę Terran.

         -  K***a! – krzyczał Fuchs, który stał nieco z tyłu, słaniając się na nogach i także ostrzeliwując nadciągające jaszczury. – K***a! Co się dzieje!?

         -  Opanuj się – warknął Sawicki. – Knut, zabierz Fuchsa, wynosimy się stąd! Windows! – rzucił do komunikatora. – Jeśli mnie słyszysz, uciekajcie stamtąd! Wycofać się do de…

         Jerzy urwał, tchnięty nagłą myślą. W hangarze pozostali tylko Finch i Huang. Czy oni też zostali zaatakowani przez „nieumarłe” jaszczury? Nie mieli od nich żadnych meldunków, Sawicki nie miał pojęcia, co się tam teraz może dziać.

         Nie miał jednak czasu nad tym rozmyślać – coraz więcej Sorevian powstawało z martwych, a część z nich wciąż miała zdatne do użycia karabiny. Porucznik dostrzegł kolejnego, który już unosił broń, co momentalnie go otrzeźwiło. Oddał strzał do napastnika, jednocześnie kierując się do wyjścia.

         -  Wynoście się stąd! – ryknął. – Bo nas tu zaraz wykończą!

         Chase, McGruder i Poulsson – prowadzący ze sobą rannego Fuchsa – wypadli błyskawicznie na korytarz. Porucznik podążył za nimi, ostrzeliwując się w drodze. Przekraczał już próg, kiedy nagle poczuł ból w prawej nodze. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby McGruder nie pomógł mu utrzymać się na nogach. Tymczasem system medyczny kombinezonu natychmiast zaczął podawać mu do krwi środki przeciwbólowe i stymulanty.

         -  Uwaga, granat! – zawołał Poulsson, ciskając ładunek wybuchowy do wnętrza mesy.

         -  Nie, czekaj! – krzyknęła Chase.

         Marines w ostatniej chwili odsunęli się od wejścia, z którego po chwili buchnęły płomienie. Fala uderzeniowa rozeszła się nawet do korytarza, wskutek czego Sawicki tym razem padł na podłogę. Żadnemu z Marines nic się jednak nie stało – pancerze wspomagane ich ochroniły. Zyskawszy chwilę wytchnienia, żołnierze przystąpili do wymiany baterii w swoich karabinach – tryb fali ciągłej szybko zużywał w nich zasilanie, które było teraz na wyczerpaniu.

         -  Uważaj, do cholery, z granatami w zamkniętych pomieszczeniach! – ryknęła Jane na Poulssona..

         -  Spokój! – zawołał Sawicki, po czym spojrzał na swoją nogę. Trzy kule trafiły go w udo, ale system medyczny kombinezonu, ku jego uldze, nie stwierdził, iż przestrzeleniu uległa jakakolwiek ważna arteria. Chwycił wyciągniętą rękę McGrudera, który pomógł mu wstać – Co z tymi…

         -  Sprawdzam – rzekł Poulsson, zaglądając ostrożnie do mesy, z uniesionym do strzału karabinem. – Niezła demolka, ale… cholera… kilku z nich znowu wstaje!

         -  Wynośmy się stąd jak najszybciej – nakazał Jerzy, odzyskując zimną krew. – Do hangaru, korytarzem.

         Zaraz jednak uprzytomnił sobie, że z dwoma rannymi nie będą w stanie szybko stąd uciec. Dotyczyło to szczególnie jego samego – Fuchs mógł przynajmniej normalnie chodzić.

         -  Knut, strzelaj do tamtych – rozkazał – Musimy to obejść…

         -  Psiakrew! – odezwał się McGruder – Idą następni! Korytarzami, z drugiej strony!

         Sawicki spojrzał na odczyty sensorów i także to dostrzegł. Detektor ruchu wyraźnie wskazywał, że od strony dziobu – z sektora z pomieszczeniami mieszkalnymi – ciągną ku nim nowe postaci. Pojawiły się one także w korytarzach, którym Marines wcześniej tu przyszli, odcinając im drogę ucieczki.

         -  Którędy teraz? – zapytał Fuchs – Oni są wszędzie! Nie damy rady!

         -  Bzdura! – warknął Sawicki – Obejdziemy ich pozycje, w razie czego przejdziemy do wind i spróbujemy przedostać się przez inne pokłady!

         Podążył naprzód chwiejnym krokiem, idąc korytarzem okalającym mesę. Zastanawiał się gorączkowo nad tym, co teraz zrobić. Do hangaru wiodło wiele korytarzy, ale „nieumarłe” jaszczury mogły już teraz zajmować wszystkie z nich. Co gorsza, jedna z ich grup zbliżała się szybciej, niż zakładał. Korytarz, którym szli, wiódł wzdłuż mesy podoficerskiej do dwóch skrzyżowań, skąd mogli się przedostać dalej. Tymczasem Jerzy dostrzegł, że pod skrzyżowanie, do którego właśnie zmierzał, podchodzi już jedna z grup napastników.

         -  Rosomak, tu Szary Wilk jeden! – zawołał poprzez komunikator, mając zamiar ostrzec Bowersa – Zostaliśmy zaatakowani przez… nieznane siły! Asakei nie jest zabezpieczony, wycofujemy się! Proszę o wsparcie!

         Czekał chwilę, ale nikt mu nie odpowiedział.

         -  Rosomak! – zawołał – Zgłoś się! Tu Szary Wilk jeden!

         Kiedy i tym razem nie otrzymał odpowiedzi, zaklął siarczyście, zaprzestając dalszych prób. Nie ulegało wątpliwości, że coś zakłóciło ich łączność.

         -  Poruczniku! – krzyknął McGruder – Musimy poruszać się szybciej! Oni zaraz odetną nam drogę!

         -  No to pomóż mi iść!

         Wspierany przez podwładnego Marine, Sawicki szedł teraz trochę sprawniej. Lecz mimo to zdawał sobie sprawę, że już nie zdążą – odczyty sensorów wskazywały wyraźnie, że obcy osiągną skrzyżowanie pierwsi.

         Narastającą rozpacz porucznika tylko pogłębił meldunek od Chase.

         -  Panie poruczniku! – krzyknęła, idąc tyłem i strzelając – Oni są za nami! Przeszli przez skrzyżowanie! Jesteśmy odcięci!

         Sawicki zaklął. Po chwili zaklął powtórnie, gdy ujrzał, że obcy podchodzą już pod usytuowane przed nimi skrzyżowanie z dwóch kierunków. Mniejsza grupa, idąc od strony rufy, przeszła przez pomieszczenia, od których odgradzała Marines lewa ściana korytarza. Lada chwila mieli wypaść na korytarz i spotkać się z resztą obcych, nadciągającą od dziobu. Było oczywiste, że Terranie nie zdążą im się wymknąć.

         -  Miło było was poznać – rzekł, uśmiechając się smętnie.

         -  Zamknij się – warknął McGruder, z emocji ignorując rangę. – Jeszcze nas nie dorwali.

         -  W kiepskich filmach – wtrącił Fuchs z goryczą – takie kwestie wypowiadają postacie tuż przed cudownym ocaleniem.

         -  Przydałoby się to, k***a, właśnie teraz – dodał Poulsson.

         Obcy byli tuż, tuż, a Marines do skrzyżowania wciąż pozostawało kilkadziesiąt metrów. Nie mieli szans. Sawicki liczył już sekundy, jakie im pozostały.

         -  Zająć pozycje! – krzyknął, zatrzymując się i unosząc karabin do strzału. – Strzelajcie, jak tylko wyjdą zza rogu.

         McGruder także stanął w miejscu. Obcy wychynęli z bocznego korytarza w sekundę później. Sawicki przed upływem tej sekundy miał jeszcze nierealną nadzieję, że się myli, że widoczne na detektorze ruchu odczyty to w rzeczywistości Marines ze Styksu, przybyli im na pomoc. Jednak jaszczury-zombie, które wynurzyły się zza rogu, pozbawiły go i tej nadziei.

         -  Zabijcie sku****eli! – ryknął, dodając sobie animuszu.

         Pierwszym strzałem z karabinu laserowego idealnie trafił w głowę najbliższego obcego, po czym zamarł, nie oddając już następnego strzału.

         Zaledwie napastnicy wyszli zza rogu, a z przeciwnego kierunku buchnęła w ich stronę struga płynnego ognia. Ci, którzy się z nią zetknęli, natychmiast parowali, nie pozostawały po nich żadne szczątki. Po chwili podobne strugi zaczęły siać rzeź wśród napastników, którzy, wbrew przewidywaniom Sawickiego, zignorowali Terran i podążyli w stronę korytarza, z którego buchały plazmowe płomienie. Ktoś jednak szybko zmusił je do odwrotu.

         Sawickiego ogarnęła cudowna ulga, kiedy zobaczył, jak na skrzyżowanie wkraczają znajome sylwetki. Od napastników odróżniał je przede wszystkim brak owej upiornej, błękitnej poświaty, a także wydawane przez nie, głośne okrzyki i komendy.

         -  Sorevianie – powiedział McGruder z niedowierzaniem – K***a mać, nigdy nie sądziłem, że aż tak się ucieszę na ich widok.

         Tak było. Jaszczury, które właśnie włączyły się do walki, należały najwyraźniej do ocalałych marines z załogi Asakei. Każdy z nich był uzbrojony w plazmowy miotacz płomieni EG-24, który w tej sytuacji sprawdzał się nieporównywalnie lepiej, niż standardowa broń. Jerzy momentalnie zrozumiał swoją wcześniejszą omyłkę – uznał, że nowe kontakty, idące od strony rufy, to kolejne „nieumarłe” jaszczury. Tymczasem byli to Sorevianie żywi i prawdziwi.

         -  Szybko – rzekł Jerzy, zbierając się do biegu – Dołączyć do nich.

         I tak musieli to zrobić – nadchodzący od tyłu obcy deptali im po piętach, a ogień Chase, Fuchsa i Poulssona nie był w stanie ich powstrzymać.

         Jeśli Sorevianie byli zaskoczeni widokiem Terran, to nie dali tego po sobie poznać. Ujrzawszy ich, natychmiast zaczęli zapraszać ich do siebie gestami. Jednocześnie zajmowali obronne pozycje, wykorzystując do tego narożniki. Część „nieumarłych” była uzbrojona i odgryzali się w miarę możliwości. Sawicki ujrzał, jak jeden z jaszczurów, idący środkiem korytarza, pada na podłogę, rażony celną serią. Po chwili został trafiony drugi, ale tym razem nie śmiertelnie – zdołał się schronić za załomem.

         Zaledwie Marines dopadli swoich sprzymierzeńców, a natychmiast odwrócili się w głąb korytarza, który przebyli. Poulsson i Fuchs musieli teraz zmienić baterie w karabinach, więc Sawicki i McGruder otworzyli ogień w stronę nadciągających z drugiego kierunku obcych. Ci byli już bardzo blisko, ale znaleźli się przez to w zasięgu rażenia dwóch soreviańskich żołnierzy, którzy natychmiast ostrzelali ich z miotaczy.

         -  Sihe! – ryknął jeden z nich – An savashka kevasa sa uve as sano soe!

         -  Surita! – krzyknął inny, rozkazująco – Surita!

         Po chwili u boku terrańskich Marines stanął jeszcze jeden jaszczur, uzbrojony tym razem w ręczny miotacz granatów SR-40. Opadł na kolano i mierzył przez krótką chwilę, po czym wystrzelił w stronę „nieumarłych” dwa granaty. Przeleciały nad głowami napastników, lądując w głębi ich grupy.

         Jeszcze zanim eksplodowały, Sorevianin z granatnikiem upadł na plecy, wydając z siebie ryk bólu. Jerzy mimowolnie obejrzał się na niego, chcąc sprawdzić, czy żyje, ale wtedy dobiegł go krzyk McGrudera, który także padł. Marine został trafiony w pierś, ale nie śmiertelnie.

         -  Cholera – wycharczał, próbując stanąć z powrotem na nogi.

         Zanim mu się to udało, za ramiona chwycił go jeden z Sorevian, odciągając do tyłu. Inny, uzbrojony w standardowy karabin AGM-42/M2, ostrzelał najwyraźniej tego z „nieumarłych” który ugodził jego pobratymcę oraz McGrudera. Sawicki dostrzegł, że trafiony jaszczur-zombie upuszcza postrzelaną broń.

         Walka utknęła w czymś w rodzaju krwawego pata – wrogowie nie mogli podejść bliżej, gdyż natychmiast ginęli od ognia miotaczy. Z kolei Sorevianie uzbrojeni w karabiny uważnie wypatrywali teraz napastników również noszących broń – i natychmiast ich unieszkodliwiali. Sawicki nie wiedział jednak, jak długo może to potrwać. Jaszczurom mogła się przecież wkrótce skończyć amunicja.

         Obawy te okazały się jednak zbędne.

         W pewnej chwili, jak gdyby wiedzeni przez jakąś siłę, „nieumarli” zaczęli się odwracać i uciekać. Po chwili cała ich armia, jeszcze parę sekund temu nacierająca uparcie na Terran i Sorevian, była w odwrocie. Jaszczury ryczały wyzywająco za uchodzącymi wrogami. Trwało to krótko, po czym ze strony oficerów padły komendy i gady w zorganizowanym szyku ruszyły dalej. Najwyraźniej realizowały jakiś plan, mający na celu odzyskanie kontroli nad okrętem. Zdaniem Sawickiego, było oczywiste, że nie pojawiły się tutaj po to, by ocalić kilku terrańskich Marines.

         Jerzy odprowadził wzrokiem jaszczury, zastanawiając się, czy nie pójść za nimi. Lecz gdy spojrzał powtórnie na ciężko rannego McGrudera, zrezygnował z tego pomysłu. Także on sam oraz Fuchs potrzebowali pomocy medycznej. Było tu również kilku ciężko rannych Sorevian.

         W pewnej chwili na ramieniu Sawickiego spoczęła szponiasta dłoń. Odwrócił się i spojrzał prosto w oczy jednemu z jaszczurów, który stał przed nim z otwartym wizjerem hełmu. Jego kombinezon nosił insygnia wskazujące na szlify oficerskie. Przez chwilę wpatrywał się tylko w Jerzego, po czym odezwał się niskim, chropawym głosem.

         -  Skąd się tutaj, w imię Feomara, wzięliście? – zapytał, przemawiając płynnym, choć źle akcentowanym esperanto – Kim jesteście i co tu robicie?

         -  Jesteśmy z 36. Zespołu Wydzielonego – odrzekł Sawicki. – Wysłano nas tutaj, żeby sprawdzić, co się stało.

         -  To… długa historia.

         -  Czy mogę zatem o tym porozmawiać z waszym dowódcą?

 

To be continued...

 

=============================================================================

Tłumaczenie soreviańskich fraz:

Sihe - bardzo wulgarne soreviańskie przekleństwo, pozbawione dokładnego ekwiwalentu

An savashka kevasa sa uve as sano soe - "ci dranie idą tutaj także z prawej"

Surita - "granaty"

3 komentarze


Rekomendowane komentarze

Przyznam się, że mnie zaskoczyłeś tym tekstem. Chociaż na Twoim miejscu nie rezygnowałbym z prób dostania się z nim "dalej". Nawet jeśli obawiasz się reakcji ze strony "Nowej Fantastyki", zawsze możesz zebrać całość (ile części tego masz?) i zamieścić to na ich forum literackim. Jeśli całość bardzo się spodoba użytkownikom, jest szansa, że opowiadaniem zainteresuje się redakcja.

Obecny fragment spróbuję przeczytać, ale od razu zaznaczam, że może się to przeciągnąć.

A takiego "Nieba i piekła" zamieszczać nie chcę, odkąd uznałem, że może uda się jednak toto kiedyś wydać (po prawdzie, żałuję teraz nieco, że publikowałem tę powieść, gdzie popadnie).

To przeczucie czy ewentualny wymóg, że książka do wydania nie powinna wcześniej ukazać się nawet w sieci? Pytam ze względów praktycznych, bo sam myślę, żeby jeden ze swoich zamieszczonych utworów - po uczciwej redakcji - spróbować wydać.

Link do komentarza

zawsze możesz zebrać całość (ile części tego masz?)

Tyle, ile tego tutaj jest...

To przeczucie czy ewentualny wymóg, że książka do wydania nie powinna wcześniej ukazać się nawet w sieci?

Powiedziałbym, że wymóg. W każdym razie ewentualne wydawnictwo na pewno nie będzie chętne wydawać za pieniądze coś, co można przeczytać w sieci za darmo. Pozostaje mi tylko przed ponowieniem próby wydania wymazać "Niebo i piekło" ze wszystkich sajtów, gdzie się toto pojawiło.

Link do komentarza

Trochę się wkopałem, obiecując, że przeczytam to opowiadanie. Jakiś czas temu bowiem zrezygnowałem z obcowania z amatorską prozą, a wyjątkiem są tylko opowiadania/powieści, które zacząłem czytać, a które wciąż czekają na zakończenie (czyli Twoje "Wilcze stado" i "Pakt na Aradiel" się kwalifikują). Ale skoro obiecałem...

Przeczytałem fragment, ale dopiero za drugim podejściem. Przy pierwszym zatrzymałem się w połowie, a potem odstawiłem tekst i wróciłem do niego dopiero po dwóch tygodniach. Trudno mi powiedzieć dlaczego; przypuszczalnie to przez miejscami IMO zbyt "literackie" kwestie Marines czy chaos w narracji. Za drugim razem jednak przeczytałem i potrzebowałem do tego raptem dwóch posiedzeń. Więc pod kątem stylu mam raczej mieszane uczucia.

Co do samej historii... Motyw z nagłym zagrożeniem (a także to, czym jest to zagrożenie) rzeczywiście jest raczej sztampowy, ale może być jeszcze ciekawie rozwinięty. Pod kątem logicznym nic nie zwróciło mojej uwagi.

Skończywszy mówić, Sawicki spostrzegł, że zgodnie z przypuszczeniem Jane, on i jego Marines duże pomieszczenie, które mogło być tylko mesą PO. Zauważył to, bowiem drzwi doń prowadzące były otwarte na oścież

Skoro Sawicki coś spostrzegł, to myślę, że nie trzeba później powtarzać, że to zauważył.

Ogólnie nadal namawiam do zamieszczenia opowiadania na forum "Nowej Fantastyki", ale nie tyle po to, by mieć nadzieję, że zainteresuje się nim redakcja, co po prostu dlatego, żeby inni użytkownicy (przeważnie bardziej kompetentni ode mnie) mogli je ocenić.

Widzę też, że postanowiłeś zastosować w końcu poprawny zapis dialogów. tongue_prosty.gif Chociaż tak czy siak kilka błędów się znalazło (na życzenie mogę wypunktować).

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...