Skocz do zawartości

Uniwersum Darnerian

  • wpisy
    24
  • komentarzy
    178
  • wyświetleń
    21983

''Wilcze stado'' - rozdział jedenasty


Bazil

884 wyświetleń

No, w końcu.

Cóż mam rzec? Praca, obowiązki domowe, giercowanie w Fallouta, nadto jeszcze nadzieja, że mój czołowy krytyk (i nie tylko on) coś skrobnie odnośnie opublikowanych ostatnio rozdziałów, no i jeszcze tego kawałka całkiem innego opowiadania. Postaram się, żeby następnych takich obsuwów już nie było.

Tymczasem kolejny rozdzialik jest, jeszcze mała odrobina rozluźnienia przed akcją jest... a nawet są dwa małe nawiązania do dwóch różnych filmów. Fani fantastyki powinni jedno z nich bez trudu wyłapać, a co do tego drugiego... to raczej do ludzi interesujących się filmami wojennymi.

Mam też nadzieję, że zbuduję w tym i w następnym rozdziale nieco napięcia, ale... No cóż, po prostu rzućcie okiem.

=============================================================================

 

 

- XI -

 

         Zhack Khesarian musnął pazurem holograficzny ekran swojego prywatnego e-pada i w ten sposób uruchomił żądaną funkcję. Odczekał chwilę, stojąc z zamkniętymi oczami, po czym spojrzał na stojącą kilka kroków dalej Zerę, pozbawioną munduru i dopiero zabierającą się do wkładania kombinezonu bojowego. Odprężył się, stwierdziwszy, iż widok ten – jak również wydzielane przez Soreviankę feromony – nie budzi w nim tym razem większych emocji, po czym powrócił do przywdziewania własnego kombinezonu. Aktywowane przed chwilą poprzez e-pad implanty skutecznie blokowały wydzielanie u Zhacka niepożądanych hormonów, ułatwiając skupienie.

         Cała sytuacja była w gruncie rzeczy kłopotliwa i nieco krępująca – tak się bowiem złożyło, że termin rozpoczęcia operacji specjalnej, w której brali udział soreviańscy żołnierze, zbiegł się w czasie z okresem rui u większości z nich. W odróżnieniu od Terran, których cykl seksualny był całkowicie rozregulowany, sivantien okazywali szczególną czułość osobom przeciwnej płci tylko w konkretnym czasie. Oczywiście, jako istoty rozumne, potrafili panować nad swoimi popędami – nie chcieli jednak, by te ich rozpraszały podczas zadania. Dlatego właśnie komandosi OSA oraz zabójcy Genisivare, biorący udział w misji, zaaplikowali sobie specyfiki tłumiące czasowo popęd płciowy, bądź też – jak w przypadku Zhacka – aktywowali posiadane, służące ku temu implanty.

         Khesarian pomyślał o Terranach i przez krótką chwilę zastanawiał się, w jaki sposób są w stanie opierać się pierwotnemu popędowi, odczuwanemu znacznie częściej, niż tylko w specyficznym okresie roku. Zaraz jednak przypomniał sobie, że wcale się nie opierali – często oddawali się przecież kopulacji dla samej rozrywki.

         Dla Zery Idrack cała sytuacja stanowiła oczywiście powód do niewybrednych żartów.

         -  Przypomnij no mi, Inored, jak to było poprzednim razem, gdy zapomniałeś włączyć implanty i na dokładkę gdzieś posiałeś swój e-pad – mówiła do wtóru chichotu Akuravego i Kilaia, którzy także zakładali stroje bojowe – Z kim powiedziałeś, że się wtedy obudziłeś?

         -  Przestań, bo jeszcze uwierzą – mruknął Inored, wkładając nogi i ogon w dolną część kombinezonu.

         -  Nie widzę problemu – wtrącił Zhack – Zawsze możesz wtedy powiedzieć, że obudziłeś się właśnie z Zerą. Ciekawe, czy to potwierdzi, czy będzie zaprzeczała.

         Zera roześmiała się wesoło. Miała już na sobie dolną część kombinezonu i teraz nakładała górę.

         -  Niezła riposta – stwierdziła – ale ja jestem z kolei ciekawa, co wy byście powiedzieli, gdybym potwierdziła. I opisała wszystko ze szczegółami.

         -  Musiałabyś najpierw znać jakieś szczegóły – zauważył Zhack, podpinając rękawice do mankietów, dzięki czemu zaczęły funkcjonować wszyte weń łącza neuronowe.

         -  No, niestety – przyznała Sorevianka z udawanym zawodem – Ale zawsze mogłabym się z tym zwrócić do ciebie. W końcu ty jeden zapłodniłeś już samicę, nie mylę się?

         Zhack zamarł na ułamek sekundy, gdy zalała go fala wspomnień. Nie mógł zapomnieć o zabójczyni Genisivare, z którą służył jeszcze wtedy, gdy należał do Gildii Cieni. Ich znajomość zaczęła się mało obiecująco – od wzajemnej wrogości – a jednak skończyła na zażyłej przyjaźni. Nie byli kochankami w sposób, w jaki mogliby to nazwać na przykład Terranie, ale pomimo tego pozostawali sobie bliscy, jak brat i siostra. Aż do tamtego dnia, trzynaście lat temu.

         Kirena. Tak miała na imię.

         -  Nie mylisz się – odrzekł – ale wolałbym, żebyś mi o niej nie przypominała.

         -  Ach tak – Idrack machnęła ręką – Kolejna strata sprzed kilkunastu lat. Ile można opłakiwać…

         -  Jeśli Zera nie ma rozprawiać o takich sprawach – wtrącił Akurave, z wyraźną intencją zmiany tematu – bo Inored się boi, że uwierzymy w te bzdury, a jeśli chodzi o naszego Egzekutora, to są jego prywatne sprawy… to o czym ma gadać? Znowu podawać przepisy na koktajle z krwią?

         -  W imię Feomara – jęknęło jednocześnie kilka osób – Tylko nie to.

         -  No, właśnie – powiedziała uradowana Zera, nie zważając na irytację pozostałych zabójców – Tyle razy wam powtarzam, żebyście jednak na wszelki wypadek brali termoszczelną flaszkę i środek przeciwkrzepliwy, bo może jednak zmienicie zdanie. A choć jesteście nowicjuszami, możecie przecież zacząć od najprostszych koktajli. Odrobina mocnego alkoholu, jedna miarka na dwadzieścia miarek krwi. Nie wiem, czy uwierzycie, ale najlepiej nadaje się do tego terrańska wódka…

         -  Zera, możesz łaskawie się zamknąć? – przerwał Inored, po czym zwrócił się do Akuravego, który jako jedyny poza Zerą uśmiechał się od ucha do ucha – A ty przestań ją wreszcie podpuszczać, żeby patrzeć, jak tańczy.

         -  Obawiam się – powiedziała Idrack z udawaną troską – że to wy bardziej dajecie się podpuszczać.

         -  Nie widzisz jeszcze – wtrącił Akurave – że ona gada takie rzeczy po to tylko, żeby zrobić wam na złość? Nie potrzebuje do tego zachęty ode mnie.

         -  Co nie zmienia faktu – dodała Zera – że wciąż mam nadzieję, iż kiedyś zmienicie zdanie co do tych… koktajli.

         -  Na to nie ma szansy – Akurave wykrzywił pysk w wyrazie lekkiego zniesmaczenia – Idź z tym lepiej do swoich starych znajomych ze Skrwawionej Dłoni.

         Idrack roześmiała się pogardliwie.

         -  Jesteście hipokrytami, wszyscy – oświadczyła, uśmiechając się złośliwie – Przeczycie swojej własnej naturze, temu, co może wam dać siłę. Temu, jakimi nas uczynił Feomar.

         -  Skoro ty nie zamierzasz jej przeczyć – odezwał się Zhack, który był już teraz niemal kompletnie ubrany i sięgał właśnie po hełm – to może będziesz konsekwentna i przestaniesz przeczyć własnej naturze także w sprawach intymnych?

         -  Nie prowokuj mnie – odrzekła Zera, unosząc w ostrzegawczym geście okrytą już czarną rękawicą dłoń – bo mogę to potraktować poważnie też po to, aby zrobić komuś na złość. Bo wiesz… – Idrack przestała się uśmiechać, patrząc na Zhacka jak zahipnotyzowana – nie dostrzegłam tego wcześniej, ale jesteś naprawdę atrakcyjny. No i masz doświadczenie w takich sprawach.

         Khesarian prychnął.

         -  Kiepski dowcip, jak na ciebie – mruknął, nakładając na głowę hełm i łącząc go z ochronnym kołnierzem napierśnika – szczególnie, że wszyscy widzieli, jak włączasz swoje implanty.

         -  Zawsze mogę je wyłączyć – przypomniała Zera, na powrót się uśmiechając.

         Zhack pozostawił to bez komentarza i zapiął ostatni zatrzask na hełmie, sięgając następnie po przyłbicę wizjera i zamykając go. System optyczny aktywował się po krótkim opóźnieniu, dając Khesarianowi całkiem inne pole widzenia, niż na co dzień. Wizjery używane w soreviańskich hełmach, choć z pozoru wyglądały na zwykłe osłony z czarnego poliglesu, były w rzeczywistości znacznie bardziej zaawansowanymi urządzeniami. Zostały skonstruowane tak, aby noszący je sivantien patrzyli całą ich powierzchnią – jak gdyby wizjer był ich jednym wielkim, cybernetycznym okiem. Peryferiami tego układu były dwa okulary, przylegające do bocznie osadzonych oczu użytkownika.

         Khesarian patrzył przez chwilę, jak pozostali zabójcy także kończą wkładanie swoich kombinezonów. Komputer jego własnego stroju przez ten czas zawiadamiał go monotonnym, niskim głosem o stanie poszczególnych systemów.

         -  Gotowi? – zapytał, a kiedy wszyscy skinęli głowami, obecnie skrytymi pod czarnymi wizjerami ich hełmów, rzucił – Zabieramy graty i idziemy na miejsce zbiórki. Ci z OSA chyba też są już gotowi.

         Zabójcy Genisivare chwycili stojące obok szafek karabiny snajperskie EG-64, a także uprzęże taktyczne – z podpiętymi do nich, wyciszonymi pistoletami AGM-19/D oraz długimi nożami, wykonanymi z kheterium. Następnie skierowali się do wyjścia z szatni, zabierając przygotowane wcześniej plecaki z zapasami i resztą wyposażenia.

         Wychodząc na korytarz, natknęli się na komandosów Akodego, którzy zgodnie z przewidywaniami Zhacka także byli już w pełnym ekwipunku bojowym. Mieli kombinezony podobne do tych używanych przez zabójców, lecz mniej zaawansowane technicznie, i byli uzbrojeni w standardowe, lekkie hipersoniczne karabiny pulsacyjne AGM-14/K z tłumikami, a także snajperki AGM-36, o mniejszym kalibrze i gabarytach niż EG-64.

         -  To już wszyscy? – zapytał retorycznie Zhack, kierując swoje słowa do Akodego, którego twarz także była ukryta pod czarnym wizjerem – Gdzie Terranie?

         -  Pewnie jeszcze męczą się z monterami pancerzy wspomaganych – stwierdził suvore – Zaczekamy na nich już w miejscu zbiórki.

 

* * *

 

         -  Ruszajcie d**y, panienki! – rzucił McReady – Sygnał do rozpoczęcia operacji może nadejść w każdej chwili! Ci z Gammy są gotowi, jaszczury pewnie też, a wy tutaj kwitniecie! Chcecie, żeby jeszcze przed akcją wyszło na to, że jesteście od nich gorsi?

         -  Nie, panie kapitanie! – odkrzyknęli chórem żołnierze, ustawiający się w kolejce do monterów pancerzy.

         -  Mam taką nadzieję! Ruchy!

         Po prawdzie, Samuel sztorcował swoich żołnierzy właściwie dla zasady, gdyż wynikłe opóźnienie nie było ich winą. Przynajmniej nie wyłączną. Część monterów, z których mieli skorzystać, doznała lekkich usterek, przez co należało wezwać techników, by się z tym uporali. Jednak zamiast przenieść się do innej sali, oficerowie dowodzący oddziałami Echo i Foxtrot – porucznicy Stavros i Eckhart – postanowili zaczekać, aż inżynierowie uporają się z problemem, licząc, że zajmie to niewiele czasu. Usunięcie usterek trwało około pięciu minut, czyli relatywnie mało – ale nie w obecnej sytuacji, gdy w każdej chwili mógł nadejść rozkaz wymarszu.

         W efekcie McReady i reszta oddziału Delta – porucznik Linde, sierżant Bukanow oraz kapralowie Xiang i Kraft – czekali teraz, w pancerzach wspomaganych, aż pozostali Marines się przygotują.

         Na całe szczęście, dzięki monterom pancerzy wspomaganych założenie kombinezonów było kwestią kilku minut. Dlatego Samuel czekał dość krótko, nim pozostali podlegający mu żołnierze dołączyli do Delty. Marines z własnej inicjatywy ustawili się w szeregu, z pobraną już bronią oraz przytroczonymi plecakami z resztą ekwipunku. Kapitan dwukrotnie przeszedł wte i wewte wzdłuż szpaleru żołnierzy, mierząc ich wystudiowanym, surowym spojrzeniem – choć nie miało to znaczenia z tego względu, iż jego twarz nie była widoczna z uwagi na noszony hełm.

         -  No, chłopcy? – zagaił – Wszystko w porządku?

         -  Tak jest, panie kapitanie! – odkrzyknęli Marines unisono.

         -  Doskonale. Na wasze szczęście, technika pomogła wam nadrobić opóźnienie, więc może nie zjawimy się w punkcie zbiórki jako ostatni.

         Marines opuścili salę monterów w nieregularnej grupie, na czele której podążał McReady. Wspomnianym wcześniej przezeń punktem zbiórki była w istocie usytuowana przy lądowiskach przebieralnia pilotów, gdzie ci normalnie wkładali przechowywane tam, noszone na czas lotu kombinezony. Bezpośrednio łączyła się z sektorem, gdzie znajdowały się szatnie dla żołnierzy i montery pancerzy, toteż Marines nie musieli nawet wychodzić na dwór, żeby się tam dostać.

         Po przebyciu wiodącego na miejsce korytarza, McReady przeżył niemiłe rozczarowanie, stwierdzając, że są tu już wszyscy żołnierze oprócz jego własnych. Niektórzy z nich – tylko Sorevianie, którzy nosili lżejsze kombinezony – siedzieli na ławach pod ścianami, większość jednak przechadzała się po pomieszczeniu lub stała w niewielkich grupkach, prowadząc luźne rozmowy.

         Samuel zaklął pod nosem, po czym odnalazł w tłumie Akodego, który stał z otwartym wizjerem, gawędząc z garave Dakurą. Zhack i Matson byli tuż obok. Wszyscy spojrzeli na oficera Marines, kiedy już się zbliżył.

         -  Długo na nas czekaliście? – zapytał McReady ponuro.

         -  Może z enelit – rzekł Akode w odpowiedzi, po czym dodał, jakby czytając w jego myślach – Daj już spokój swoim żołnierzom. To nie wyścigi.

         -  Chyba masz rację – stwierdził Samuel – ale mimo wszystko, chłopcy powinni dbać o dyscyplinę.

         -  Powiedziałbym – odezwał się Matson – że powinieneś się bardziej skupić na ważnych sprawach, jak wykonanie zadania. A nie na takich pierdołach, jak to, którzy z nas będą tutaj pierwsi.

         -  Przecież nie o to chodzi. Słyszeliście chyba, co się dzieje. Myśliwce już ruszyły, a ich meldunki przychodzą na bieżąco. W każdej chwili może się okazać, że mamy się stąd wynosić i pakować na desantowce.

         -  Nieprędko – skonstatował Akode – Najpierw muszą mieć pewność, że znaleźli nam okno, przez które przedostaniemy się na terytorium Auvelian. To zajmie jeszcze trochę czasu.

         -  Chyba znów masz rację – powtórzył McReady, po czym zapytał – Swoją drogą, jak się czują wasi chłopcy… i dziewczynki? – dodał, spoglądając znacząco na Sorevian.

         -  Też pytanie – mruknął Richard – Niecierpliwią się przed akcją, jak zwykle. No, może z wyjątkiem naszych z Gammy.

         -  Czułem, że nie będziesz mógł się powstrzymać – skomentował Samuel – Mam nadzieję, że podczas prawdziwej akcji radzicie sobie równie dobrze, bo inaczej… cała ta heca z Sekcją Gamma okaże się g***o warta.

         -  Przestańcie – wtrącił Akode – Jeszcze parę hadelitów temu mieliście do co mnie wątpliwości, a wygląda na to, że powinniście się bardziej przejmować rywalizacją pomiędzy własnymi formacjami wojskowymi. To nie pierwsza taka wasza rozmowa.

         -  Nie przejmuj się – powiedział spokojnie Matson – Głupie gadanie to jeszcze nie rywalizacja. A jeśli chodzi o nas, to możemy przecież zrobić tak, aby emocje nie miały do nas dostępu.

         McReady był skłonny się z tym zgodzić. Podczas ćwiczebnych akcji żołnierze z Sekcji Gamma sprawiali wrażenie wypranych z uczuć, co kontrastowało z ich codziennym zachowaniem. Nie reagowali emocjonalnie w żadnej sytuacji, także w razie zagrożenia życia. Nawet Jean Perrin, którego Samuel uważał za beztroskiego wesołka, podczas akcji przeistaczał się w maszynę do zabijania.

         -  Tak na marginesie, skoro już mówimy o panowaniu nad sobą – odezwał się znów Richard – jesteście pewni, że wzięliście wszystko? Chodzi mi głównie o racje żywnościowe.

         -  Nie ma powodu uważać, że jest inaczej – odrzekł Akode, unosząc bezwłose brwi – Do czego zmierzasz?

         -  Słyszałem różne historie… o tym, jacy się robicie, kiedy pozostajecie parę dni bez jedzenia. Podobno stajecie się bardziej drażliwi, ale nie tylko o to chodzi. Jesteście mimo wszystko mięsojadami, więc…

         Matson mówił całkowicie beznamiętnie, zachowując powagę – jednak chyba wszyscy wyczuli, że w rzeczywistości żartuje, by rozluźnić atmosferę. Akode w odpowiedzi na jego słowa wyszczerzył zęby w uśmiechu.

         -  O to się nie martw – powiedział z sarkazmem w głosie – Nie jem byle czego.

 

* * *

 

         -  Kilai, nie chciałbym zostać źle zrozumiany – rzekł Jaworski ze zmęczeniem – Ale wolałbym, żebyś się odwalił. Nie mam ochoty o tym teraz gadać. Rzadko mam taką ochotę, a teraz chwila jest wyjątkowo nieodpowiednia.

         Kapitan z Sekcji Gamma, pozbawiony hełmu, stał naprzeciwko zabójcy Genisivare i mierzył go dość melancholijnym spojrzeniem. Kilai nie po raz pierwszy widział go takiego – na co dzień Terranin zdawał się niezbyt chętnie prowadzić luźne rozmowy, rzadko żartował i praktycznie nigdy się nie uśmiechał. Przypominał pod tym względem Zhacka Khesariana, choć z tym ostatnim było oczywiście o wiele gorzej.

         -  Rzeczywiście tego nie rozumiem – skonstatował Sorevianin – Co innego, gdyby chodziło o Scotta – jaszczur wskazał na stojącego obok Jamesa, który obserwował całą scenę z twarzą pozbawioną wyrazu – ale ty przecież nas nie…

         -  Nie o to chodzi – przerwał kapitan – Nic do was nie mam, wręcz przeciwnie. Ale to, co wtedy widziałem, lata temu… to było coś strasznego. A miałem wtedy tylko dwanaście lat. Jak dla was, to byłoby osiem czy dziewięć. Wyobrażasz sobie małego dzieciaka, widzącego takie rzeczy? Nie ma nic dziwnego w tym, że nie lubię o tym rozmawiać.

         -  Chodzi pewnie o Ragnery? – zapytał Kilai, zwężając oczy.

         -  Tak, chodzi o nie – odparł Jaworski – Rozumiesz już, w czym rzecz?

         -  Chyba rozumiem – przyznał jaszczur, po czym dodał – Wychodzi więc na to, że szybciej dowiem się o tym od Scotta?

         -  Nie licz na to – odrzekł James, najwyraźniej nie wyczuwając ironii w głosie Sorevianina – Jeśli przez cały ten czas nie wyraziłem się dostatecznie jasno, mogę to teraz zrobić. Odp***rz się, bo nie zamierzam z tobą o niczym rozmawiać.

         -  Czego chcesz, do Kagara? – warknął Kilai – Nie mam nic wspólnego z tymi, którzy cię skrzywdzili. Należę tylko do tej samej rasy.

         -  I to wystarczy – burknął Scott – Tylko pracujemy razem, to nie oznacza, że mamy się kumplować.

         -  Mógłbyś nie kryć tego, co myślisz – odrzekł jaszczur z irytacją – ale jednocześnie zachowywać się w sposób cywilizowany.

         -  Przez cały ten czas tak się zachowywałem – odparował James – ale ty w ogóle nie łapiesz aluzji i wciąż do mnie przyłazisz.

         -  A teraz wszyscy razem – rzekł ironicznie Perrin, który niespodziewanie pojawił się u boku soreviańskiego zabójcy – miłość i pokój. A ty, Jim… chcesz może, żeby nasz major pożałował tego, że jednak włączył cię do tej operacji?

         -  Nie, Jim, to ty zacząłeś – wtrącił Jaworski, w chwili gdy Scott już otwierał usta, by odpowiedzieć – Więc teraz się zamknij. Ty też lepiej to zrób, Kilai.

         -  No, właśnie – zgodził się Jean, również zwracając się teraz do jaszczura – Zamiast się kłócić, zajmijmy się czymś weselszym, żeby się odprężyć przed akcją. Jeśli cię to interesuje, to chciałem ci pokazać jeszcze parę klasyków sprzed wieków. Druga połowa dwudziestego i początek dwudziestego pierwszego stulecia.

         -  Namawiasz go, żeby słuchał tego g***a? – powiedział Jaworski z niedowierzaniem – Jak on może to wytrzymać?

         -  Jakoś nie mam z tym problemu – Kilai wyszczerzył zęby w uśmiechu – Ale to chyba nic dziwnego. Jestem sivantien o dość prostym poczuciu smaku. Bardzo możliwe, że niektórzy z nas tu obecnych byliby równie zdziwieni, jak ty.

         -  Nie słuchaj go, on się kompletnie nie zna – rzekł Perrin do Sorevianina, po czym zwrócił się do Jaworskiego – To twoje „g***o” to prawdziwa klasyka. Nie dla profanów. Profani nie potrafią docenić muzyki.

         -  Zgadza się, a zatem nie dotyczy to jazgotu, który tylko próbuje udawać muzykę.

         -  Jak już mówiłem – stwierdził Jean z pogardliwym uśmieszkiem – ty się kompletnie, zupełnie nie znasz. Chodź, Kilai, może uda nam się zgrać te kawałki do pamięci komputera twojego kombinezonu.

         -  To wprawdzie nieregulaminowe – zaoponował jaszczur – ale z drugiej strony, kogo to będzie obchodziło, jeżeli tylko nie będę tego słuchał w trakcie samej akcji?

         -  No, właśnie! A tak przy okazji, bo do tej pory o to nie zapytałem… Jak tam soreviańska liga kai haiken?

         -  Miałem nadzieję, że jednak nie zapytasz – Kilai skrzywił się boleśnie – bo wygląda to kiepsko. Wygląda na to, że w tym roku Ickanurańczycy zajmą wszystkie miejsca na podium, bo nie dają konkurencji większych szans. Za to prawie wszyscy zawodnicy faveliańscy odpadli już w eliminacjach. Został nam jeszcze Dasuke Sazane, ale w następnej walce ma się zmierzyć z Likaranką, Ashirą Imaviran i... no, nie sądzę, żeby dał jej radę. Widziałem ją wcześniej w akcji, walczyła z jednym Aderiańczykiem i dosłownie go zmiażdżyła. 

         -  To rzeczywiście fatalnie – stwierdził Perrin ze współczuciem – Może powinniście tam przemycić, incognito, kogoś od was, z Genisivare… na przykład Zerę?

         -  Mówisz o oszustwie – Sorevianin był oburzony.

         -  Przecież żartuję, cholera – odparł Jean.

         -  Wiem, że żartujesz – odrzekł jaszczur, nie sprawiając wrażenia udobruchanego – Ale to nie jest temat do drwin.

         -  Czasami zapominam, jacy wy sivantien jesteście zasadniczy – Perrin skrzywił się, wyjmując e-pad – Dobra, zwolnij tylko na chwilę zabezpieczenia swojego kombinezonu i prześlę ci te dane.

         -  Nie tak głośno – syknął Kilai – Nie chcę nawet zgadywać, co by zrobił nasz Egzekutor, gdyby się dowiedział, co teraz robię.

         Zanim jednak Terranin zdołał przekazać jaszczurowi zapowiedziane pliki z muzyką, w ich komunikatorach – a także w komunikatorach wszystkich innych obecnych w szatni żołnierzy – odezwał się niespodziewanie obcy głos.

         -  Uwaga, Wilcze Stado. Kod Grace. Powtarzam, kod Grace.

         -  To już – oznajmił krótko Perrin.

         -  Na to wygląda – odrzekł Sorevianin – Do zobaczenia na miejscu.

         Człowiek nałożył na głowę hełm dokładnie w tym samym momencie, w którym Kilai sięgnął dłonią, opuszczając i zamykając przyłbicę wizjera. Jego pole widzenia zmieniło się momentalnie, ale nie zaburzyło to jego orientacji – nie zastanawiajac się, ruszył truchtem do wyjścia, równocześnie z Jeanem. Inni żołnierze także opuszczali teraz szatnię, wychodząc na zewnątrz. Podany właśnie komunikat był bowiem umówionym sygnałem, nakazującym załadunek na desantowce. Lada chwila mieli wystartować.

         Wojownicy dwóch ras ruszyli w kierunku dwóch oczekujących na lądowisku maszyn w nieregularnej grupie. Kiedy jednak znaleźli się przy rampach wejściowych, momentalnie zapanował wśród nich większy porządek – zaczęli wchodzić do luków desantowców w ustalonym porządku, idąc dwoma szeregami. Żołnierze z każdego z nich zajmowali siedziska odpowiednio przy lewej i prawej burcie, zakładając następnie trzymające ich w miejscach obejmy.

         Kilai przewidywał, że dla niego i innych sivantien będzie to nieszczególnie komfortowy lot, gdyż lecieli mimo wszystko desantowcem terrańskiej produkcji. Siedzenia nie były w związku z tym zaprojektowane z myślą o Sorevianach. Kilai zdążył już jednak oswoić się wcześniej z tą myślą – bez słowa zajął, wespół z innymi zabójcami Genisivare, miejsce w głębi przedziału desantowego, blisko kabiny pilotów.

         -  Graaace! – krzyczał właśnie jeden z nich, z entuzjazmem – Piep***na Grace!

         -  Ruszać się i zajmować miejsca! – stojący tuż obok Zhacka Khesariana suvore Akode ponaglił sivantien, po czym zmierzył wzrokiem wszystkich obecnych w przedziale – To już wszyscy? Dobrze! Jesteśmy gotowi, możemy startować!

         Te ostatnie słowa oficer wygłosił już do komunikatora, zasiadając jednocześnie na swoim miejscu i zakładając osłony.

         Zaledwie zdążył to zrobić, a rampa wyładunkowa desantowca uniosła się i zamknęła. W chwilę później dobiegł ich odgłos nabierających mocy silników, po czym maszyna poderwała się dość gwałtownie w górę. Nabrawszy nieco wysokości, pilot obrał właściwy kurs i ruszył naprzód. Kilai odprężył się nieznacznie, zamykając oczy – byli już w drodze.

 

* * *

 

         Przednia część luku desantowca rozbrzmiewała dźwiękiem muzyki, odtwarzanej przez Perrina poprzez jego prywatny e-pad. Poproszono go już wcześniej, żeby ją ściszył, ale wciąż była na tyle głośna, by poza Jeanem słyszało ją całkiem sporo innych żołnierzy. Zapewne wyłączyłby ją całkowicie, gdyby nakazał mu to Matson, ale major zdawał się kompletnie ignorować całą sytuację.

 

                     I’m gonna tell aunt Mary about uncle John,

                     He said he had the misery but he got a lot of fun,

                     Oh, baby, yeah, now, baby,

                     Ooh, baby, some fun tonight!

 

         -  Jean, naprawdę musisz słuchać tego szajsu? – zapytał Jaworski z błagalną nutą – Nie sądzisz chyba, że to polubię, jeśli będzie grało przez całą drogę?

         -  Nie będzie – odrzekł Perrin – Nie jest na tyle długie.

         -  A ile jeszcze tego jazgotu masz zakolejkowane w odtwarzaczu?

         -  Nie przejmuj się – w głosie Jeana pobrzmiewał sarkazm – Wystarczająco dużo.

         -  Ty się naprawdę prosisz o strzał w łeb, jak już wrócimy z akcji.

         -  Po tobie spodziewałbym się większej oryginalności – skomentował nieoczekiwanie Matson – Obserwuj Perrina uważniej, a z pewnością w końcu zauważysz, co denerwuje jego równie mocno, jak ciebie ta muzyka. Wtedy odegrasz się znacznie lepiej.

         -  Pan też twierdzi, że to niby jest muzyka? – zapytał kapitan ze słabo skrywanym politowaniem.

         -  A czemu miałbym twierdzić inaczej?

         Jaworski jęknął rozdzierająco.

         -  Panie majorze, właściwie to jak daleko do punktu docelowego?

         -  Chcesz, to pytaj pilotów. Albo może spróbuj się zdrzemnąć, obudzimy cię.

         Oficer chciał powtórnie zaprotestować, ale w tym momencie zorientował się, że siedzący naprzeciw niego Scott ledwo dostrzegalnie kiwa głową w rytm melodii. Ten widok ostatecznie skłonił go do kapitulacji.

 

                     Well, long tall Sally’s built pretty trick, she’s got

                     Everything that uncle John needs, oh, baby,

                     Yeah, now, baby,

                     Ooh, baby, some fun tonight, ah!

 

         Lot przebiegał zupełnie spokojnie, lecz pomimo tego – a może właśnie z tego powodu – dłużył się oczekującym żołnierzom. Podobnie jak Jaworski i inni oficerowie, część z nich prowadziła wciąż rozmowy w miarę możliwości, pozostali po prostu siedzieli cicho, niektórzy nawet drzemali. Na tym tle wyróżniał się kapral Ramirez, który wyjął swój prywatny e-pad i zabijał czas, grając w planszową grę strategiczną.

         -  Nie masz tego wystarczająco dużo na co dzień w pracy, kapralu? – zawołał do niego Scott.

         -  Pan żartuje, kapitanie? – odpowiedział Ramirez – Musiałbym awansować co najmniej do rangi pułkownika, żeby mieć na co dzień w pracy to, co mam tutaj na e-padzie.

         -  To ma sens, wiecie – odezwał się Jaworski – Nawet gdyby się zgodził, że w pracy ma tego wystarczająco dużo, to jest przecież rzeczywistość filtrowana.

         -  Ale ty piep***sz – skomentował James – Zaraz wyplujesz z siebie jakiś slogan o bezsensie i okrucieństwie wojny.

         -  Uwaga, Wilcze Stado, tu Kondor jeden – odezwał się nieoczekiwanie pilot prowadzącego desantowca – Auveliańskie myśliwce w zasięgu naszych detektorów, chyba umknęły naszym myśliwcom. Spróbujemy je ominąć. Przygotujcie się.

         Wszyscy żołnierze momentalnie umilkli. Jedynym słyszalnym dźwiękiem – wyjąwszy oczywiście te wydawane przez sam desantowiec – była teraz wciąż odtwarzana przez Perrina muzyka.

 

                     I saw uncle John with long tall Sally,

                     He saw aunt Mary comin’ and he ducked back in the alley,

                     Oh, baby, yeah, now, baby

                     Ooh, baby, some fun tonight, ah!

 

         -  Jean, wyłącz to – rzucił Matson – Natychmiast.

 

 

To be continued...

7 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Ciekawa sprawa, bo kiedy przeczytałem o Sorevianach w rui, przypomniało mi się, jak mówiłeś mi o niej przy okazji jednego z moich opowiadań, sugerując, żebym zastosował to u swoich avesów. Problem w tym, że dotyczy ona... ssaków. A i to tylko samic.

Nawiązania związanego ogólnie z fantastyką nie wyłapałem, natomiast to drugie, jak rozumiem, dotyczy piosenki Beatlesów. Co do samego fragmentu, nic większego mi nie zazgrzytało.

- Kiepski dowcip, jak na ciebie ? mruknął, nakładając na głowę hełm i łącząc go z ochronnym kołnierzem napierśnika

Nie wiem, czy to było specjalnie, ale "napierśnik" nieodłącznie kojarzy mi się z fragmentem zbroi zakładanym tylko na przód korpusu; na cały korpus natomiast wkłada się kirys. Mógłbyś to wyjaśnić?

Link do komentarza

Problem w tym, że dotyczy ona... ssaków

Olabogarety... no to jakiego terminu mam użyć? Chodzi tak czy inaczej z grubsza o to samo - o okres, w którym osobniki przeciwnej płci czują do siebie pociąg.

A i to tylko samic.

Ale "okres rui" ma już znaczenie nie tylko dla samic.

Nawiązania związanego ogólnie z fantastyką nie wyłapałem, natomiast to drugie, jak rozumiem, dotyczy piosenki Beatlesów.

To nie była piosenka Beatlesów. Poza tym, co Beatlesi mają wspólnego z filmami wojennymi (i flimami w ogóle)?

Jeśli nawiązania związanego z fantastyką nie zauważyłeś (choć skoro piosenkę Little Richarda uznałeś za piosenkę Beatlesów, nie dziwię się), to oglądaj:

http://youtu.be/e9-GtzLljPU?t=14s

Jeśli idzie o to drugie nawiązanie:

http://youtu.be/9yOEOJ1BARk

Nie wiem, czy to było specjalnie, ale "napierśnik" nieodłącznie kojarzy mi się z fragmentem zbroi zakładanym tylko na przód korpusu; na cały korpus natomiast wkłada się kirys. Mógłbyś to wyjaśnić?

W sumie to rzeczywiście błędnie nazwałem to "napierśnikiem", bo ten element kombinezonu akurat się nakłada na cały tors. Tyle że "kirys" brzmi jakoś tak anachronicznie.

Link do komentarza
Ale "okres rui" ma już znaczenie nie tylko dla samic.

Źródło? Bo wszędzie, gdzie patrzyłem - w tym w zwyczajnej encyklopedii - jest jasno dawane do zrozumienia, że dotyczy to jedynie samic. Tylko w jednym z tych miejsc użyto tego terminu w odniesieniu do samców, a i tam w cudzysłowie.

To nie była piosenka Beatlesów. Poza tym, co Beatlesi mają wspólnego z filmami wojennymi (i flimami w ogóle)?

No to YouTube musiał wprowadzić mnie w błąd, bo jak wpisałem fragment tekstu w wyszukiwarkę, to kilka wyników dotyczyło Beatlesów...

W sumie dopiero od Ciebie dowiedziałem się, że ta piosenka leciała w "Predatorze". Ale się nie dziwię, bo oglądałem to dawno, dawno temu.

W sumie to rzeczywiście błędnie nazwałem to "napierśnikiem", bo ten element kombinezonu akurat się nakłada na cały tors. Tyle że "kirys" brzmi jakoś tak anachronicznie.

Opieram się tylko na przeczuciu, ale wydaje mi się, że w tym wypadku lepiej byłoby jednak zastosować prawidłowy termin, nawet jeśli nie jest on zbyt popularny.

Link do komentarza
Zhack zamarł na ułamek sekundy, gdy zalała go fala wspomnień.
Tylko na ułamek sekundy? Zhack niesamowicie szybko myśli...
Jeszcze parę enelitów temu mieliście do co mnie wątpliwości
EKHEM...
Źródło? Bo wszędzie, gdzie patrzyłem - w tym w zwyczajnej encyklopedii - jest jasno dawane do zrozumienia, że dotyczy to jedynie samic.
Za przeproszeniem, czepiasz się nieistotnej semantyki. Ruja dotyczy tylko samic, ale jej efekty dotykają też samców, wszystko jest jasne.

Swoją drogą, tylko dwa nawiązania, Speeder? Zrobiłeś też nawiązanie do Final Fantasy VIII i nawet tego nie zauważyłeś. sad_prosty.gif

Link do komentarza
Za przeproszeniem, czepiasz się nieistotnej semantyki. Ruja dotyczy tylko samic, ale jej efekty dotykają też samców, wszystko jest jasne.

Wiesz, stwierdzić, że samiec też może być w rui, to jakby powiedzieć, że facet również może mieć miesiączkę (chociaż ponoć czasem zdarza się, że w tym okresie zachowuje się podobnie jak kobieta...). Rzeczywiście obie płcie czują tego efekt, tylko że takie uogólnianie terminu uważam za błędne. I o to cała sprawa.

Link do komentarza

Tylko na ułamek sekundy? Zhack niesamowicie szybko myśli...

A dlaczego niby nie? Myśli są przecież bardzo szybkie... Poza tym, wcale nie musiał o tym rozmyślać WYŁĄCZNIE podczas tego ułamka sekundy...

EKHEM...

A, tak - pomyliłem soreviańskie jednostki czasu. Jak mogłem zapomnieć...

Swoją drogą, tylko dwa nawiązania, Speeder? Zrobiłeś też nawiązanie do Final Fantasy VIII i nawet tego nie zauważyłeś.

Chodzi ci...

- A teraz wszyscy razem ? rzekł ironicznie Perrin, który niespodziewanie pojawił się u boku soreviańskiego zabójcy ? miłość i pokój
... o to?

Jakoś nie uważam, aby użycie zgranej frazy o miłości i pokoju, w sytuacji, gdy akurat ktoś się żre, miało być nawiązaniem konkretnie do jakiegoś utworu. Równie dobrze mogłoby to być nawiązanie do "Na Fali".

Wiesz, stwierdzić, że samiec też może być w rui

A gdzie niby było napisane, że samce Sorevian były w rui? Tak jak powiedział Kefka, to tylko kwestia semantyki.

Link do komentarza
A dlaczego niby nie? Myśli są przecież bardzo szybkie... Poza tym, wcale nie musiał o tym rozmyślać WYŁĄCZNIE podczas tego ułamka sekundy...
Mam wrażenie, że myśli wcale nie są szybkie. Z własnego doświadczenia. Ale może ja tępy jestem. :>

W każdym razie, takie "ułamek sekundy" nie pasuje mi do takiej ekspozycji, no.

Jakoś nie uważam, aby użycie zgranej frazy o miłości i pokoju, w sytuacji, gdy akurat ktoś się żre, miało być nawiązaniem konkretnie do jakiegoś utworu. Równie dobrze mogłoby to być nawiązanie do "Na Fali".
Cóż, może masz rację. Niemniej, to będzie mi się już zawsze kojarzyło jednoznacznie. No i wyszukując w google "everybody love and peace" tylko FFVIII mi wyskoczyło, z dzieł.
Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...