Trzydzieści milionów USD... Wyobraźcie sobie tylko co można zrobić z taką górą pieniędzy... Ja sam pewnie wyprowadziłbym się na jakąś tropikalną wysepkę i żył jak król do końca swoich dni, ale animatorzy ze studia Toei Animation mieli trochę inny pomysł - postanowili wskrzesić już lekko zapomnianego, ale wciąż zasłużonego dla branży, kosmicznego pirata Kapitana Harlocka, dając mu przy tym wygląd na miarę XXI wieku. Jak to się skończyło?
Przyznam się bez bicia, że ten film był dla mnie pierwszym spotkaniem z postacią jednookiego kapitana. Nie czytałem oryginalnego komiksu, nie obejrzałem jego serialowej adaptacji, a tym bardziej nie miałem styczności z tworami rozszerzającymi te uniwersum jak Galaxy Express 999. Niemniej gdy po raz pierwszy ujrzałem jego trailer moje oczy po prostu nie mogły się oderwać od ekranu. Prawdziwy majstersztyk komputerowej animacji przy którym zachodnie produkcje ze strachu robią pod siebie, a sam James Cameron niemalże pieje z zachwytu. No więc minął prawie rok, a ja w końcu miałem sposobność ujrzeć to dzieło na własne oczy. Jedna część mnie jest zadowolona, druga zaś... Trochę mniej, ale o tym zaraz.
Rzeczony trailer. Wciąż robi niesamowite wrażenie!
Mamy nieokreśloną przyszłość. Ludzkość znacznie się rozrosła i zaczęła kolonizację przestrzeni kosmicznej zostawiając Ziemię samą sobie na bardzo długi okres czasu. Mijały jednak lata, a nasz rozproszony po niezliczonych planetach gatunek zaczął czuć tęsknotę za dobrowolnie utraconą ojczyzną. Spróbujcie się domyślić do czego może doprowadzić taki nagły masowy powrót... Oczywiście, że do wojny! Długiej, wyniszczającej i zakończonej podpisaniem traktatu, który nic nie zmienia, a służy jedynie podtrzymaniu sztucznego pokoju. Nasza Ziemia stała się zakładnikiem, jej kolonizacja została zakazana, a pieczę nad utrzymaniem tego postanowienia stanowi najpotężniejsza siła w kosmosie - Siły Zjednoczone. Sprzeciwia się jej nikt inny jak nasz tytułowy antybohater Kapitan Harlock i jego wesoła załoga, razem siejąca zamęt w przestrzeni kosmicznej na pokładzie niezniszczalnego statku Arkadia.
I tu na scenę wkracza ktoś, kogo nie nazwałbym głównym bohaterem filmu, choć jest jego centralną postacią. Yama służy jako tajny agent Sił Zjednoczonych. Jego misją jest zinfiltrowanie Arkadii i poznanie planów Harlocka, a następnie poczęstowanie go jakimś ostrym narzędziem wbitym w plecy. Coś jednak idzie nie tak jak trzeba. Nasz "bohater" zmienia front (swoją drogą nie po raz ostatni) i zaczyna widzieć w kapitanie kogoś na kształt wybawiciela ludzkości, który jest w stanie zmienić porządek wszechświata, co prowadzi do prawdziwie bratobójczej walki pomiędzy nim a Isorą - młodym komandorem floty, który ma żal do Yamy za pewien wypadek sprzed lat.
Fabuła jest zdecydowanie najgorszym elementem całego filmu. Jest płytka i przewidywalna - cały czas miałem wrażenie, że twórcy wycięli całą masę scen ją rozwijających aby móc wcisnąć więcej bitew kosmicznych, strzelanin i różnych dziwactw, które do niczego nie prowadzą. Miałem też duży problem z bohaterami, a dokładniej ich przedstawieniem. Zostali nam dosłownie wciśnięci na siłę. Nawet imion członków załogi dowiadujemy się kompletnie przypadkowo. Zupełnie jakby komuś przeszkadzało wplecenie w scenę oprowadzania Yamy po statku trwającej dosłownie minutę sekwencji, w której dowiaduje się kim u licha są ci ludzie i co robią na Arkadii! Niestety tego zabrakło i do końca filmu rozpoznawałem postaci na podstawie ich wyglądu. Strasznie słabe są także motywacje trójki głównych bohaterów. Yama notorycznie zmienia strony konfliktu, Isora jest wręcz do bólu stereotypowy, a z Harlocka zrobiono kolejnego Nolanowskiego Batmana o mrocznej przeszłości i dziwnej moralności. Idę o zakład, że w oryginale jest on znacznie barwniejszą postacią.
Za to o warstwie technicznej trudno jest mi się wypowiedzieć w sposób inny niż w samych superlatywach. Animacja jest po prostu fantastyczna! Tekstury są szczegółowe, efekty specjalne najwyższej klasy (ten dym!), a tak dobrze wyglądających bitew kosmicznych nie widziałem już dawno. Największe wrażenie robią modele statków - w szczególności Arkadii - oraz wygląd marsjańskiej stolicy ludzkości, której nazwy nie poznałem, bo jak już wspomniałem wcześniej sposób przedstawiania fabuły woła o pomstę do nieba! Jeżeli już miałbym się do czegoś przyczepić, to będą to modele istot żywych. Wiele postaci wygląda jak kukiełki, a ptaszysko, które często towarzyszy Harlockowi jest komicznie przerysowane i nijak nie pasuje do realistycznej stylistyki filmu. Odniosłem też wrażenie, że w niektórych scenach jakość animacji wyraźnie spada.
Muzyka co prawda nie zapadła mi jakość szczególnie w pamięci, ale w dobry sposób budowała klimat gdy było to potrzebne. Również efekty dźwiękowe były w porządku, choć i tu nie ustrzeżono się paru sampli, które pasują raczej do niskobudżetowej kreskówki, a nie filmu za tak grube pieniądze! Głosy postaci dobrano poprawnie, ale aktorzy nie zachwycili mnie swoją grą, a to tylko dokłada kolejną cegiełkę do argumentu o słabo rozbudowanych bohaterach.
Tak więc ostateczny werdykt - czy nowy Captain Harlock to dobry film? Zdecydowanie nie! To ewidentna próba zrobienia czegoś, co wzbudzi zazdrość w oczach animatorów z Hollywood i nic ponad to. Typowy przedstawiciel gatunku filmów które ogląda się bez zbędnych oczekiwań fabularnych, a jedynie z zamiarem odstresowania się przy czymś co wygląda efekciarsko. Jeżeli to ci wystarczy, to w zasadzie film można uznać za godny polecenia, bo swoją rolę spełnia bez zarzutu. Nie potrafię tylko powiedzieć czy to efekciarstwo było warte pieniędzy, które na nie przeznaczono.
No cóż... Niedługo i to nie będzie problemem, bo zza horyzontu już wygląda na nas kolejna "wątpliwość" studia Toei. Tym razem na warsztat idą znani nam wielu Rycerze Zodiaku w kosztującym astronomiczne sto milionów USD filmie, mającym być uhonorowaniem tej właśnie świętującej swoje dwudziestopięciolecie serii. Nie wiem jak wy, ale ja czuję kłopoty...
14 komentarzy
Rekomendowane komentarze