Dramat biograficzny, przedstawiający historię zdegenerowanego Rona Woodroofa, który dowiaduję się, że jest nosicielem wirusa HIV. Postanawia opracować system sprzedaży niedozwolony leków osobom chorym. I jak mylnie można odnieść wrażenie po tych słowach, nie jest to opowieść o dobroczyńcy, który postanowił zbawić ludzkość, a jest to historia homofoba, narkomana, dziwkarza i kanciarza, któremu przez zbyt intensywny tryb życia pozostało trzydzieści dni do nieuniknionej śmierci.
Nieuniknionej? "Ja was uczulam, że nie ma takiej francy, co by zabiła Rona Woodroofa w 30 dni.", zarzeka się główny bohater, wertuje książki, przeszukuje internet, stając się najlepszym, nielegalnym farmaceutą w Dallas. I tu tkwi cały urok oscarowej kreacji genialnego McConaugheya, który do tej roli schudł ponad siedemnaście kilogramów. Woodroof kieruję się egoizmem, chęcią prywatnego zysku, z początku odcina się od choroby by następnie stawić jej czoło. Jak polubić te postać? Widzowi przychodzić to może z wielką trudnością, jednak podziwiamy jego zaradności, charyzmę i chęć walki z chorobą. Widzimy jak szybko jego dotychczasowe życie legło w gruzach, mimo wszystko stara sobie je ułożyć na nowo. W czym tkwi sukces tej kreacji? Ponadprzeciętność przeciętnego. Mam na myśli, to że Woodroof nie aspiruje do kogoś kim nie jest, jest sobą, owszem zmienia się pod wpływem choroby i właśnie ta przemiana jest głównym elementem filmu, jednak to cały czas On, ten urokliwy buc, którego polubiliśmy lub zmieszaliśmy z błotem. Czuję się, że jest to postać z krwi i kości, widać autentyzm.
W filmie nie zabrakło elementów przewidywalnych, tutaj urokliwych. I tak rzeczą naturalną było wyklęcie Woodroofa przez zacofaną społeczność (w końcu to lata 80) i sprowadzenie go do rangi homoseksualisty, czyli najgorszego z najgorszych, niegdyś według samego Rona. Mamy również wątek przyjaźni z transseksualnym Rayon'em (zasłużony Oscar dla Jareda Leto), który stanowi coś w rodzaju impulsu ku przemianie. Sam Leto z początku traktowany był przeze mnie jako postać humorystyczna, by następnie zyskać w oczach na swej złożoności. Kolejny aspekt, który w takich produkcjach jest obowiązkowy to walka z systemem. Tutaj również scenarzysta wybrnął obronną ręką, przeciwstawienie się czołowym dystrybutorom służy jako ukazanie wzlotów i upadków naszego bohatera. Chyba jestem bardziej zwolennikiem konwencji wykorzystania systemu do czerpania własnych zysków, jak w "Wilku z Wall Street", natomiast w "Klubie" było to niemożliwe i nie miałoby racji bytu. Zastrzeżenie mam do zbędnego wątku z lekarką Saks, który spowolniał i tak dynamiczną fabułę, dodam jeszcze, że sama lekarka nie istniała naprawdę. Solidne, mocne, emocjonalne kino, dopiero co raczkującego reżysera, z genialnymi, oscarowymi rolami McConaugheya i Leto. To trzeba zobaczyć.
5 komentarzy
Rekomendowane komentarze