Gajdzińskie Pamiętniki cz. 6
Obowiązki zajmują nam znaczną część życia. Jednak byłoby ono nudne i frustrujące bez odrobiny rozrywki. Japończycy mimo bycia niezwykle zapracowanymi i obowiązkowymi ludźmi, także od nich nie stronią. Warto omówić te, które także wybrednemu gaijinowi przypadły do gustu.
Zacznijmy od odkrycia, które ucieszyło moją duszę gracza. W Japonii salony gier są ciągle żywe! Jako, że do tej pory wspominam niewielkie budki wypełnione automatami, które niegdyś zrzeszały graczy od kilkuletnich brzdąców (którym w pierwszej połowie lat 90' byłem) po dorosłych facetów, z radością udałem się do jednego z takich "game center" w niewielkim centrum handlowym w mojej miejscowości.
Pierwszy zaskoczeniem była jego wielkość. Biorąc pod uwagę, że Togane daleko do Tokio, Kyoto czy choćby stolicy mojej prefektury - Chiby, oczekiwałem raptem kilku automatów na krzyż. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że na miejscu jest ich około setki. I choć większość miejsca zajmowały gry hazardowe czy automaty wyławiające nagrody, trudno było narzekać na nudę.
Pierwszym co przykuło moją uwagę była zasłonięta budka z zombie namalowanymi na ścianach. Gdy weszliśmy do środka okazała się to gra na 1-2 osoby. Każdy z nas siadał przy swoim pistolecie, którymi mógł celować do przeciwników. Warto zaznaczyć, że gra mimo bycia typowym przedstawicielem dawno wymarłego w Polsce gatunku "celowniczków" przypominających czasy House of the Dead czy Virtua Cop, potrafiła podnieść ciśnienie. A to za sprawą możliwości wybrania grafiki 3D (okulary obok każdego ze stanowisk), wibrujących siedzeń czy podmuchów generowanych w krytycznych momentach. Spróbujcie usiedzieć spokojnie gdy wypadające z znikąd zombie wypluwa kwas w waszym kierunku a wy nie dość że macie wrażenie, że zaraz wgryzie Wam się w gardło to jeszcze czujecie coś na twarzy.
Następną wartą uwagi grą były... bębny. A konkretnie taiko drum video game. Kolejna pozycja dla 1 lub 2 graczy mechanika przypomina nieco perkusję z guitar hero (którego odmiany były także dostępne i co najlepsze pozwalały pobawić się w zespół na 2 gitary i rzeczoną już perkusję - niestety brak zachodnich hitów). Celem gry jest odpowiednie uderzanie w bębny (zarówno membranę jak i krawędzie). Wbrew pozorom niezwykle wciągające oraz trudne. Przynajmniej z punktu widzenia causalowych graczy, bo japońskie dzieciaki nie miały z tym czy jakąkolwiek inną grą żadnego problemu. Takiego zawodowstwa jakie widziałem wykonaniu każdego z obserwowanych tam graczy (poza nami oczywiście) nie powstydziliby się John Bonham czy Ringo Star.
Po tych atrakcjach musieliśmy nieco dać naszym palcom ochłonąć. A nie ma na to lepszego sposobu niż położyć je na... kierownicy. W tym celu udaliśmy się do automatów z Mario Cart. O ile poprzednie gry stawiały na współpracę, to w wyścigach jak wiemy zwycięzca może być tylko 1. Podrzucanie sobie bananów czy rzucanie grzybkami nigdy nie przestaje sprawiać satysfakcji. Co ciekawe, po wybraniu swojego avatara, gra robi zdjęcie naszej twarzy, w którym możemy dopasować się do wybranego bohatera. Dzięki temu możemy zobaczyć swoje oblicze z nieśmiertelnymi wąsami i czapką hydraulika (w niektórych wypadkach efekt idealnie obrazowałby słowa rodziców "Takich Panów unikaj!") czy grzybkiem na głowie.
Na sam koniec zdecydowaliśmy się zażyć nieco ruchu. Co ciekawe jedynym automatem nie różniącym się od europejskiej wersji był "air hockey", czyli gra którą można gdzieniegdzie znaleść i w Polsce. Podczas gry zwróciliśmy uwagę na długą kolejkę w której stały jedyne dziewczyny. Dla nikogo nie było zaskoczeniem, co tak przykuło uwagę żeńskiej części japońskiej młodzieży. Była to oczywiście budka robiąca purikury, czyli popularne w Japonii specjalne zdjęcia. Co w nich takiego niezwykłego? Po pierwsze efekt możemy uzyskać od ręki w formie naklejki, normalnej fotografii czy nawet breloczka. Po drugie i najważniejsze, po wykonaniu zdjęcia możemy je edytować nakładając na nie masę specjalnych efektów. Tak wyglądają przykładowe dzieła:
A tu sam automat:
Salon gier zamyka się jednak o 20. Co robić później o ile jest się w wieku, który uprawnia do późnego powrotu do domu? Odpowiedź może być tylko jedna - karaoke!
Przed przyjazdem do Japonii nigdy nie byłem fanem karaoke. W Polsce jest ono urządzane w pubach, gdzie po pierwsze musimy słuchać jęków obcych ludzi, po drugie czekać wieczność aż wreszcie DJ puści "nasz kawałek" (a jak na złość my akurat wtedy jesteśmy w toalecie czy na papierosie). Po trzecie i najważniejsze, jeśli nie jesteśmy posiadaczami dobrego głosu, średnio mamy ochotę ośmieszyć się przed obcymi ludźmi. Zwłaszcza że 5 min temu sami narzekaliśmy "na tę skrzekliwą podpitą dziewczynę".
Japońskie karaoke jednak różni się całkowicie. Japończycy jako naród lubiący prywatność nie zdzierżyliby wygłupiania się przed obcymi ludźmi. Dlatego też, w kraju kwitnącej wiśni są specjalne kluby karaoke, w których po uiszczeniu odpowiedniej opłaty (zwykle nieco ponad 1000Y od osoby) dostajemy własny pokój, ze sceną, maszyną do karaoke, bezprzewodowymi konsolami do wyboru i mikrofonami. Dzięki temu możemy śmiało puścić wodze fantazji (zwłaszcza po paru drinkach) i wydzierać się przez całą noc do mikrofonu z naszymi przyjaciółmi, nie obawiając się pozwu o zwrot kosztów za laryngologa i psychologa od innych gości przybytku.
Dodatkową atrakcją w niektórych takich klubach jest też fakt, że w ramach uiszczonej opłaty możemy korzystać także z innych sprzętów. Nie ma więc przeszkód by w momencie gdy zaboli nas gardło pograć chwilę w bilard czy tenisa stołowego. Warto także zaznaczyć, że każdy gość dostaje szklankę i może do woli korzystać z dyspozytorów z napojami bezalkoholowymi (za procentowe trzeba płacić osobno, chyba że weźmie się droższą wersję wieczoru czyli nomihodai), kawą i herbatę umieszczonych w holu. To wszystko sprawia, że jest to idealny wybór by spuścić nieco pary przed powrotem do codziennych obowiązków. Z czym niewątpliwie, patrząc na ilość tych klubów, zgadzają się sami Japończycy,
- 22
13 komentarzy
Rekomendowane komentarze