Tym wpisem rozpoczynam serię o kapelach/projektach, które uważam za warte opisania i sam słucham. A że słucham głównie metalu, z naciskiem na szeroko pojęty black metal, to myślę, że już wiecie, czego się spodziewać. Myślę, że dla niektórych to już wystarczający powód, by więcej tutaj nie zaglądać. Tak, czy inaczej - zapraszam.
Khold - dość ponury, niczym się nie wyróżniający zespół z Norwegii... Przynajmniej na początku swojej działalności.
Pochodzą z Oslo, a sądząc po pochodzeniu i niezrozumiałym języku (Gard, mimo iż charczy, robi to w sposób zaskakująco klarowny - bez problemu słyszy się każde słowo) można wnioskować, że teksty są w ich ojczystym języku. Z tego, co podaje ich strona na Wikipedii, to język, w którym są napisane liryki (przez Hildr, żonę wokalisty), to staronorweski. Kolejną ciekawostką jest fakt, że kapela, mimo iż gra black metal, to... nie znajdziemy tam tak popularnego satanistycznego bełkotu. Tematykę, jaką porusza w tekstach Hildr, to (za Encyclopedia Metallum) mrok, śmierć, zło czy folklor. Ogólnie, to posępne, dołujące historie (a przynajmniej tak sądzę, bo języka nie rozumiem...)
Słuchając pierwszego albumu Masterpiss of Pain (2001) ledwo co można rozróżnić ich muzykę od innych, podobnie grających zespołów. Przede wszystkim mamy tutaj do czynienia z tradycyjnym, norweskim spojrzeniem na black metal. Tyle, że w średnim tempie, z okazjonalnymi zrywami, w postaci szybszych kawałków. Jednakże album jako całość zwyczajnie nuży. Nie jest mimo to tak źle. Już tutaj pojawiają się takie utwory, jak
Drugi ich album, Phantom (2002), to dalsze rozwijanie swojego stylu, czyli operowania średnimi tempami i dość przebojową (jak na ten gatunek muzyki) melodyką. Sam Phantom niestety wciąż nie jest jeszcze tym, czym mógłby być. Mimo iż jest lepiej, niż poprzednio, wciąż ponure chłopaki z Khold nie potrafią w pełni zaciekawić. Ale już niewiele im brakuje. Słychać to choćby na otwierającym płytę
Jakoś tak jest, że trzeci album uważa się za najlepszy w dorobku danej kapeli. Tutaj też tak jest, ale tylko jeśli się weźmie pod uwagę poprzednie krążki. Mimo, że bardzo lubię M?rke Gravers Kammer (2004), to następne albumy są lepsze. Ale o tym za chwilę.
Warto tutaj wspomnieć, że chłopaki z Khold dorobili się kontraktu z Candlelight (wcześniej byli związani ze sławną Moonfog) oraz pierwszego obrazka:
Cieszy mnie też, że bardziej poszli w stronę black'n'rolla, nie tonąc przy okazji w mieliznach, z których są znane tego typu kapele. Mimo iż możemy tutaj spokojnie mówić o stylu Khold (od razu idzie rozpoznać, kto gra), to kawałki są na tyle zróżnicowane, że płytki słucha się z przyjemnością. Wielokrotnie.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to klimatyczna sesja zdjęciowa. Mimo iż mamy od początku do czynienia ze skoncentrowaniem się na fotografowaniu Garda (który ma dość oryginalną "padnę"), to tutaj wybrano się w plener. Nie ma w tym chwycie absolutnie nic oryginalnego (prócz samego Garda), to całość prezentuje się znakomicie. Niestety, można ją w pełni pooglądać w necie. W booklecie mamy raptem kilka grafik. Pozostała część załogi też chciała mieć słitfocie. A oni wyglądają głupio (czyli jak znacząca większość muzyków z tego gatunku).
Nieważne. Ważne jest natomiast to, że Khold wraz z tym albumem - Krek (2005) - przeszli do Tabu. Oczywiście, obrazek też został nakręcony:
Niestety, nie ma on nic wspólnego z sesją zdjęciową. Na teledysku widzimy starych ludzi tańczących do muzyki Khold. Być może w połączeniu z tekstem ma to jakiś sens. Cóż, nie wiem...
Muzycznie natomiast, to stary, dobry Khold i ich jeszcze bardziej przebojowy (w ramach gatunku i ogólnej ponurości muzyki, oczywiście). W zasadzie mógłbym wymienić tutaj każdy kawałek. Płyta równa, każdy numer wpada w ucho i tam zostaje.
Dalsza kolaboracja z Tabu zaowocowała kolejnym albumem, Hundre ?r gammal w 2008 roku oraz kolejnym klipem:
Jedno, co mogę o nim naprawdę napisać, to to, że nie ma już takiego absurdu (ach, moja ignorancja), jak w poprzednim teledysku. Natomiast sądząc to powyższym obrazku, to mamy tutaj teksty dotyczące starości i samotności. Co by nawet pasowało. Chyba. Bo nie rozumiem tekstu...
Jak dla mnie, to ten album jest zdecydowanie najlepszy w ich dorobku. Pod względem stylu nic się nie zmieniło. A mimo to jest lepiej. I wciąż zróżnicowanie, zwyczajnie ciekawie i bardzo przebojowo. Znów mam ochotę polecić każdy kawałek z tej płyty.
Co dalej? W 2011, albo 2012 (Encyclopedia Metallum nie jest pewna - nowość dla mnie, bo podobno jak o jakimś zespole w EM czegoś nie napisano, to to nie istnieje) Peaceville wznowiło ich jedyne demo, pierwotnie nagrane w 2000 roku.
A tak? Khold istnieje, koncertuje (zalicza też duże festiwale), ale... nie nagrywa. Nie wiem czemu i niespecjalnie chce mi się sprawdzać, bo w sumie powód nie ma dla mnie znaczenia. Liczy się przede wszystkim muzyka, a ta ma zdecydowanie coś magnetycznego, co więzi mnie, nie za bardzo pozwalając na "zdradę" z innymi zespołami.
7 komentarzy
Rekomendowane komentarze