Szokujące House of Cards (Serialowa Seria)
To robi wrażenie, kiedy prezydent Stanów Zjednoczonych zapowiada, że następny weekend spędzi na zamulaniu przed serialem. Mało tego, serialem political fiction, który pokazuje, jakie świństwa wyprawiają politycy z Waszyngtonu.
House of Cards to pierwszy serial dystrybutora filmów Netflix, który charakteryzuje się tym, że nie trzeba czekać wyczekiwać tydzień na kolejne odcinki, tylko widzowie z miejsca dostają całość. Pierwsza seria zebrała świetne recenzje i cóż, gdybym napisał swoją, niespecjalnie odbiegałaby od reszty. Byłem zachwycony. Szczególnie trzema aspektami.
Obsadą
W roli Franka Underwooda wystąpił mój ulubiony aktor, Kevin Spacey. To jedna z jego najlepszych kreacji w ogóle. Świetnie odnajduje się w roli bezwzględnego skurwysyna, a przy tym człowieka wyważonego i dystyngowanego. Jego postać ma duszę. Dało się go lubić, pomimo tego, co wyprawiał z ludźmi dookoła. Jego żonę zagrała Robin Wright, równie genialna i piękna, pomimo, że trochę podstarzała. Mało tego, dziennikarkę prowadzącą dziwną grę z Underwoodem zagrała Kate Mara, jedna z moich ulubionych aktorek pod względem urody. Tak, wiem, ma odstające uszy. I co z tego. Ty masz brzydsze.
Oprawą
Pod względem realizacji, House of Cards to klasa wysokobudżetowego filmu kinowego. W niczym nie przypomina tandeciarstwa niektórych produkcji telewizyjnych. Scenografia, zdjęcia i kostiumy są genialne. Uwielbiam tamtejsze zimne kolory, szaleję za eleganckim, trochę brytyjskim domem Underwoodów. Poza tym, pomysły w stylu wyświetlania na ekranie dymków esemesów, czy monologi głównego bohatera skierowane do widzów są klasą samą w sobie. Nawet, jeśli to już gdzieś było.
Tematyką
Media i polityka to moje koniki, którym w ciągu dnia poświęcam znaczną część swojego czasu. Fajnie obejrzeć serial, w którym obie sfery są na pierwszym planie. Do tego potraktowano je z należytą powagą. Intryga, choć oparta na fikcji, była wiarygodna i podejrzewam, że nie takie rzeczy widział Biały Dom, czy jakikolwiek inny ośrodek władzy.
Niestety, po obejrzeniu pierwszych kilku odcinków drugiego sezonu czuję spory zawód. Niby wszystko jest po staremu, a jednak opadł mi entuzjazm. Scenarzyści próbowali zaszokować widzów, ale wyszło im to trochę niezgrabnie. Szokując na siłę sprawili, że House of Cards stał się niedorzeczny. Poczułem, jakbym oglądał autoparodię pierwszego sezonu. Serial bezwzględnie mroczny, a przez to narażający się na śmieszność. Mam nadzieję, że to wrażenie mi minie po kolejnych odcinkach, bo póki co jestem zgorszony.
Rozumiem, że przez spuściznę pierwszej serii i konkurencyjne produkcje, właściwie wszystkie, wprawienie widzów w stan ocb jest głównym zamiarem twórców, ale niedobrze, kiedy odbywa się to kosztem opowiadanej historii i wiarygodności bohaterów.
2 komentarze
Rekomendowane komentarze