Skocz do zawartości
  • wpisy
    45
  • komentarzy
    259
  • wyświetleń
    44360

Stawiam klocka w miejscu publicznym


Demonir

812 wyświetleń

Wpadłem razu pewnego na genialny pomysł, a raczej zdawał się on genialny gdy tak na niego wpadłem. Otóż, widząc, że nie mam czasu na granie, postanowiłem kupić coś na konsolę przenośną, z jakiejś serii, która już kiedyś sprawiła mi radość. Tak, bym mógł zagrać czekając na przystanku, w przerwie, na wykładzie. Co mogło pójść nie tak?

Nie jestem weteranem serii LEGO, ale dane mi było grać w kilka części jak Star Wars czy Batman i czasu z nimi spędzonymi nigdy nie uważałem za zmarnowany. W podjęciu decyzji o zakupieniu klockowej adaptacji Piratów z Karaibów niebagatelnie pomógł fakt, że wersja z PSP, jest do wersji z dużych platform zbliżona. Mamy, prawda, gorszą grafikę, słabszej jakości przerywniki, a i pewnie sama treść jest zmieniona, jednakże nic z powyższych nie wpłynęło na rozgrywkę jak brak tylko jednej rzeczy, o której może później.

Zacznijmy od suchych faktów. Gra przedstawia nam z grubsza wiernie fabuły wszystkich czterech filmów o piratach z Karaibów, w tym, a raczej przede wszystkim, historię Jacka Sparrowa. Każdy film podzielono na cztery rozdziały, które można następnie przechodzić w trybie wolnej gry. Oczywista, nie jest to jeszcze etap LEGO Lord of the Rings, gdzie mieliśmy profesjonalne i mówione dialogi, wciąż obecne jest jeszcze oddawanie dziwnych odgłosów przez postacie.

Jak wygląda gameplay, to powszechnie wiadomo, biegamy po etapie kilkoma postaciami, między którymi trzeba się przełączać i wykorzystywać ich specjalne zdolności, skoczyć z platformy na platformę, walnąć kogoś w łeb jakąś bronią, rozwiązać napotkaną, mało wygórowaną łamigłówkę. Tak przynajmniej było.

Dopiero przy Piratach z Karaibów, doceniłem irytujące sekwencje platformowe, gdzie największym problemem było ułożenie kamery. Skakania w tej odsłonie jest raczej niewiele, a poziom trudności takich fragmentów jest dosłownie zerowy, aby nie dać sobie z nimi rady trzeba by mieć ręce kończące się na wysokości łokcia. Nawet jeśli da się zdzierżyć, że gra bierze cię za naćpanego eukaliptusem misia koale, to warto spojrzeć na inny element- zagadki.

Nigdy w tej serii nie były one skomplikowane, ktoś kto spędza czas z przygodówkami, na ich widok śmiałby się tak długo, aż wyplułby nerkę, ale tutaj, żeby sobie nie poradzić z jakimkolwiek poziomem, nie ma wyboru, musisz być nawalony jak stodoła. Gra sama wskazuje co gdzie włożyć, nie możesz dostać nawet sklerozy i zapomnieć o jakiejś zdolności innej postaci, bo wtedy, bardzo subtelnie wskazywane jest, który charakter masz wykorzystać i jakiej umiejętności użyć. Jakby ktoś chciał bronić takiego rozwiązania, argumentując, że to produkcja dla dzieci... to rany boskie, trzeba by takiemu dziecku wyjąć mózg i utopić go w słoiku konfitur, żeby sobie z czymś takim nie poradził.

612248_20110510_screen010.jpg

I tak przechodząc kolejne rozdziały pomyślałem, że warto w takim razie dać więcej możliwości do walki, ale pójście tą drogą też byłoby złe, bo system walki opiera się na jednym ataku bronią ręczną, plus jeden z wyskoku, dodatkowo istnieje możliwość użycia broni dystansowej. Nie ma się co czepiać, tego, że gra LEGO nie ma rozbudowanego systemu rozczłonkowywania klockowych ludków, nie ponawalasz tu combo, tych dwóch przeciwników naraz, z którymi musimy najczęściej walczyć, w pełni wystarczają. Jednak nie jest to koniec potyczek. Z jednym wyjątkiem rezygnowano z klasycznej walki z bossem i zastąpiono je szermierczymi pojedynkami, które zawsze toczą się ten sam sposób, a ich konwencja nudzi się już przy pierwszym starciu. Najpierw, po rozpoczęciu pojedynku, trzeba naciskać X, by wygrać przepychankę, dalej mamy kliknąć w przyciski, które gra nam pokaże, a żeby z tym nie zdążyć, trzeba by być zapadłym sen zimowy świstakiem. I Tak po kilka razy, zależy ile przeciwnik ma ?żyć.

Zawodzi nawet humor. Twórcy spróbowali dokonać trudnego zadania i sparodiować Jacka Sparrowa i oczywiście polegli, poza jedną sceną z listem gończym i kapeluszem, nie pamiętam, żeby coś mnie rozbawiło. Jednak to wszystko to nic w porównaniu do największego braku Piratów z Karaibów na przenośnej konsoli Sony, wobec wersji z dużych platform. Trybu kooperacji.

W końcu zdałem sobie sprawę, dlaczego przy wcześniejszych klockowych adaptacjach świetnie się bawiłem. Bo zapraszałem do zabawy brata. Nie wiem czy tamte gry były lepsze, pewnym jest to, że dopiero zabawa z kimś ma sens, a co-op jest najistotniejszą rzeczą w produkcjach sygnowanych logiem LEGO. Może i wersje z PSP i PC są pod wieloma względami podobne, ale brak możliwości zabawy we dwójkę kompletnie skreśla przenośnych Piratów z Karaibów. I choć może to zabrzmieć przesadnie sentymentalnie, a cynicy dostaną wielkiej chęci rzygania tęczą, to w tego typu grach nie tak ważne jest jak dobra jest sama gra, a z kim się gra.

3 komentarze


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...