No i coś nie wyszło mi z tym "powrotem do regularnego blogowania" zapowiedzianym w poprzednim wpisie. Studia jednak przytłoczyły mnie pod względem czasowym i dopiero zaczynam przyzwyczajać się do spędzania 10 godzin dziennie na Kortowie. No dobra! Mimo wszystko jakoś znalazłem trochę wolnego czasu i jego efekt możecie zobaczyć poniżej. W najbliższym czasie (czyli najprawdopodobniej za 4 tygodnie ) postaram się zrobić wpis dotyczący moich pierwszych wrażeń z aktualnego sezonu, a w międzyczasie zapraszam do lektury poniższego tekstu.
I tak jak ostatnio - tytuły prowadzą do stron na MAL
Staz Blood jest wampirem i to nie byle jakim, bo pochodzącym z wyższych sfer i kontrolującym znaczną część terytorium świata demonów. Niestety, jest też totalnym otaku, który całe dnie spędza w pokoju oglądając anime i grając w jRPG, przez co zatracił swoje instynkty nocnego łowcy. Coś się jednak zmienia, kiedy jeden z jego oficerów oznajmia mu, że podczas patrolu znalazł zbłąkaną nastolatkę ze świata ludzi, która na dodatek jest Japonką. Wychowane na chińskich pornobajkach serce Staza od razu zabiło mocniej. Niestety niedługo później dziewczyna ginie, zjedzona przez mięsożerną roślinę i odradza się jako duch. Nasz protagonista, niepocieszony tym nagłym zwrotem wydarzeń, postanawia odnaleźć pewną magiczną księgę, dzięki której powinien przywrócić dziewoję do życia.
Blood Lad to typowy battle shounen ze wstawkami komediowymi. Fabuła jest miejscami głupia, poziomy mocy niespójne, a postacie kobiece prawdopodobnie złapią jakieś paskudne skrzywienie kręgosłupa przed trzydziestką... Mimo to całkiem nieźle się bawiłem, bo i tak nie spodziewałem się po tym tytule niczego więcej. Jeżeli masz wolny weekend i chciałbyś obejrzeć coś krótkiego, głupiego, ale i całkiem zabawnego, to Blood Lad będzie całkiem niezłym wyborem.
Hyperdimension Neptunia Victory
Co powstanie, kiedy weźmiemy średnio udaną serię gier z ciekawym lore, fajnymi postaciami i toną fanserwisu i zrobimy z niego anime? Odpowiedzią jest średnio udane anime z ciekawym lore, fajnymi postaciami i toną fanserwisu - w skrócie Hyperdimension Neptunia.
Po trwającym wiele lat konflikcie w świecie Gamindustri w końcu zapanował pokój, który został oficjalnie podpisany przez 4 "boginie" rządzące największymi krainami. Jak to jednak bywa pokój nie trwa długo, bo na arenie politycznej pojawiają się nowe postacie, które chcą zagarnąć dla siebie część boskiej mocy naszych bohaterek. Czy zjednoczą się, by pokonać wspólnego wroga? Tego już musicie dowiedzieć się sami.
To co mnie od razu trafiło to bardzo ciekawy szczegół wyróżniający serię. Otóż każdy kraj jest tu wzorowany na jakimś z potentatów biznesu konsolowego, a bohaterki na ich produktach. Wydarzenia zaś to w wielu przypadkach próba fabularyzowania "wojen konsolowych".
Przeciwników fanserwisu seria od razu odstraszy, reszta pójdzie z głupotą i będzie dobrze się bawić. W sumie wystawiłbym "czwórkę", ale potem ludzie by mi zarzucali przekupstwo ;__;
DanganRonpa - The Animation
DanganRonpa jest jedną z moich ulubionych gier z biblioteki PSP. Jej sprytne połączenie mechanizmów znanych z serii o pewnym prawniku, który nadużywa słowa "sprzeciw", z naprawdę ciekawą fabułą okazało się być receptą na sukces, co najprawdopodobniej przyczyniło się do powstania serialu. Niestety, to co na małym ekranie konsolki było fajne, tu się nie sprawdziło...
Głównym bohaterem jest Makoto Naegi, który tylko dzięki szczęściu dostał się do elitarnej szkoły Hope's Peak, której uczniowie są ekspertami w swoich dziedzinach, często dosyć osobliwych. Szczęście to w nieszczęściu, bo ledwo parę kroków po przekroczeniu bram placówki protagonista traci przytomność i budzi się w klasie, której okna zabito żeliwnymi płytami. Szybko się okazuje, że jest to część "zabawy", którą kosztem uczniów urządził sobie samozwańczy dyrektor - miś Monokuma. Jedynym sposobem na ucieczkę z akademii jest popełnienie perfekcyjnego morderstwa. Inaczej mówiąc zabić kogoś i nie dać się złapać. Choć nasi licealiści początkowo uznają całą sytuację za żart, to rzeczywistość okazuje się być bardziej brutalna i niedługo później pada pierwszy trup...
Serial jest prawie kropka w kropkę kopią oryginalnej gry. Dialogi, muzyka, większość animacji... To i jeszcze więcej poddano chamskiemu recyklingowi, często jedynie nieznacznie zmieniając materiał źródłowy. Kolejnym ogromnym minusem anime jest szaleńcze tempo, które musieli obrać scenarzyści, by wyrobić się z całą historią w 13 odcinków. Szczególnie ucierpiały na tym sekwencje detektywistyczne, które w większości epizodów spłycono do poziomu ledwo minutowych scenek. Próżno też szukać śladów po etapach czasu wolnego, gdzie poznawaliśmy innych uczniów akademii.
Mimo wszystko jeżeli nie masz PSP/PSV, lub nie możesz zagrać z powodu bariery językowej, to serial wciąż jest wart obejrzenia. Szczególnie dla fantastycznego zakończenia, którego klimat udało się odtworzyć nawet scenarzystom anime. Fani oryginału nie mają jednak czego tu szukać.
Jeżeli chodzi o uniwersum Fate/ to jestem jeszcze trochę noobem. Wciąż czekają na mnie całe dwa sezony /Zero, które przez fanów są uważane za najlepszą adaptację oryginalnej noweli. Mimo wszystko i tak udało mi się wykształcić jakąś tam opinię o uniwersum i jego bohaterach, a w szczególności o Illyasviel von Einzbern, która szybko wskoczyła na listę moich ulubionych postaci i która jest protagonistką omawianego spin-offu.
Możecie zapomnieć o wojnie o Święty Grall, wokół której toczy się fabuła głównych części cyklu. Choć powracają stare i znane już postaci, to ich rola często bardzo się różni od oryginalnej. Tym razem Illya zamienia Berserkera na magiczną, gadającą laskę i różową kieckę, by jako Magiczna Dziewczyna odnaleźć "prawdziwe znaczenie przyjaźni".
Wszystko zaczęło się od naszej starej znajomej Tohsaki Rin, która w trakcie kłótni ze swoją rywalką Luviagelitą Edelfelt traci swoją magiczną laskę - Ruby. A może nie tyle "traci" co Ruby po prostu uznaje, że dalsza współpraca z Rin mu nie pasuje i poszuka innej właścicielki. Oczywiście kaprys losu sprawił, że wypadło na Yllyasviel i dziewczyna wyrusza na "przygodę swojego życia"... Albo raczej zostaje do niej przymuszona przez Rin, która pomimo utraty swojej magii wciąż chce skończyć powierzoną jej misję.
Strasznie spodobały mi się dwie nowe bohaterki, które przyprowadził ze sobą /Kaleid. Chodzi mi tu o wymienioną wcześniej Luvię i Miyu, która uzyskała moc w sposób podobny do naszej protagonistki. Szczególnie "polubiłem" tą pierwszą za jej bezbłędny manieryzm osoby z wyższych sfer, który jest najczęstszym powodem rywalizacji z Rin.
Anime nie ma też czego się wstydzić pod względem oprawy audiowizualnej. Kreska jest kolorowa i prześlicznie pastelowa, a sekwencje walki odpowiednio efektowne. Muzyka zaś może nie wyląduje na mojej playliście, ale w trakcie oglądania zdarzyło mi się parę razy pomyśleć "całkiem niezły kawałek", co jest w sumie wystarczającą rekomendacją.
/Kaleid poleciłbym nie tylko fanom Fate/, bo anime trzyma się naprawdę nieźle, jako oddzielna pozycja. Najwyraźniej sprzedało się ono też wystarczająco dobrze, by zasłużyć na sequel i dwie OVA, na które bardzo czekam.
Wersja skrócona recenzji:
? Illya ?
? Miyu ?
? Rin ?
? Luvia ?
? Leysritt ?
? Irisviel ?
? Hawt Loli-meido Yuri action ?
? This ?
? FREAKING THIS!!! ?
AOTY 2013 TM Xerber 2013
Próba ożywienia marki, która od lat leżała w grobie. "Jak dobra?" spytacie się, na co ja odpowiem "Wystarczająco, by stała się moim anime sezonu.".
Mamy tu do czynienia ze światem który, podobnie jak w "Facetach w Czerni", ma swoją tajną organizację zajmującą się pacyfikowaniem niegrzecznych kosmitów. Gatchamani są nieuchwytni i obrośli wręcz legendą, a to wszystko przez ich umiejętność zniknięcia z pola widzenia zwykłych ludzi, którą umożliwiają im "dzienniki" wydane przez obrońcę naszej planety - J.J. Robinsona. Są one też ich źródłem mocy, a zniszczenie notesu doprowadza do śmierci właściciela.
Do tej grupki dołącza nasza główna bohaterka - Hajime Ichinose - która wyrażenia "działamy w ukryciu" prawdopodobnie nigdy wcześniej nie słyszała. Dziewczyna jest strasznie pokręcona i reszta grupy początkowo ma trudności w dogadaniu się z nią, ale w tym też tkwi jej urok. Jest jak małe dziecko, które patrzy na świat ze swojej perspektywy i próbuje przekonać "bardzo poważnych ludzi", by też czasem wyluzowali.
Reszta postaci też daleko nie odstaje od "poziomu fajności" Hajime. Nawet, początkowo neutralny czy nawet nudny, Sugane z czasem dostaje parę naprawdę dobrych scen. Mimo wszystko tym, który według mnie skradł dla siebie całe show, był antagonista - Berg Katze. Zdecydowanie jest to jedna z lepszych ról Mamoru Miyano. Czyste, perfekcyjne szaleństwo w każdym wypowiedzianym zdaniu!
Oprawa graficzna nie zawodzi. Animatorzy postawili na pastelową paletę barw, która w ruchu wygląda po prostu ślicznie. No i jeszcze transformacje naszych Gatchamanów. Choć nie jestem fanem CGI to muszę przyznać, że tu efekt był całkiem niezły. A na deser dostajemy przecudny OST... Już nawet pomijam świetny opening i równie niebagatelny ending, bo kompozytorem tej "środkowej części" był Taku Iwasaki, którego już wcześniej uwielbiałem za jego wkład w brzmienie TTGL. Zdecydowanie jest to jeden z lepszych soundtracków w jego dorobku. Jako, że jeden utwór wyraża więcej niż tysiąc słów to... w spoilerze znajdziecie ponad 2000 słów
Podsumowując - polecam, polecam i jeszcze raz polecam! Warto obejrzeć chociażby dla naprawdę ciekawego spojrzenia twórców na dzisiejszą społeczność, w szczególności aspekt tworzenia się wirtualnych społeczności i to kim są dzisiejsi "bohaterowie".
Day Break Illusion
Kiedy tylko Madoka zaatakowała świat swoim świeżym podejściem do gatunku Mahou Shoujo, nietrudno było się domyślić, że znajdą się ludzie próbujący zakraść sobie kawałek jej sukcesu. Tym właśnie jest GwKT. Niestety, scenarzyści gdzieś po drodze chyba zapomnieli na kim się wzorują i zamiast "Dark & Edgy" wyszło takie nie wiadomo co... Ale może od początku.
Główną bohaterką opowieści jest Akari Taiyou. Dziewczę jest wręcz perfekcyjne. Miła, uczynna, zawsze uśmiechnięta. Niestety te cechy zostają wystawione na próbę, bo dziewczyna zostaje zmuszona co zabicia własnej kuzynki, która zainfekowana przez istotę zwaną Daemonia próbowała targnąć się na jej życie. W trakcie walki Akari rozbudziła w sobie moc kart Tarota, która pozwala jej przemienić się w "Słońce", co ostatecznie dało jej miejsce w akademii, która zajmuje się trenowaniem innych czarodziejek.
I tu przejdę do meritum, czyli dlaczego show jest w najlepszym wypadku przeciętne. Otóż, pomimo tak szumnie od początku kreślonego mrocznego klimatu, ostatecznie anime wchodzi z powrotem na tory "siły przyjaźni", które gatunek Mahou Shoujo wyeksploatował do ostatka. To wielki zawód, bo nawet oczekiwałem sadystycznego zakończenia, ale twórcy w pewnym momencie chyba pomyśleli, że przez to zaczną nazywać ich dzieło "Biedo-Madoka", co i tak się stało...
Da się obejrzeć, ale po co... Lepiej już przerobić Madokę po raz n-ty, lub przeznaczyć czas na kontemplację wartości swojego życia. NEXT!
Sunday Without God
Wyobraźcie sobie świat, którego Bóg pewnego dnia powiedział "screw it" i zamknął ludziom drzwi do zaświatów. Ci, którzy pozostali na ziemi, nie umierają, ani nie mogą mieć dzieci. Jedynym ratunkiem jest rytuał pogrzebowy przeprowadzany przez Grabarzy, zwanych "ostatnim darem Boga". Z taką rzeczywistością muszą na co dzień mierzyć się bohaterowie Kami-nai.
Główną bohaterką jest dwunastoletnia Ai. Pogodna dziewczynka, której przypadła niewdzięczna rola Grabarki. Dziewczę traktuje swoją pracę nadzwyczaj poważnie, bo przygotowała 41 grobów - każdy dla jednego mieszkańca jej wioski. Pech chciał, że w dniu, w którym zakończyła pracę jej mieścinę odwiedził człowiek przedstawiający się jako Hampnie Hambart, który do ostatka wybił wszystkich jej sąsiadów...
Z różnych powodów było to jedno z moich ulubionych anime z tego sezonu. Lekka i serdeczna historia, która jednak bardzo często schodziła na bardzo trudne tematy, przeurocza bohaterka i jej towarzysze, no i miła dla oka i ucha oprawa. Jest parę rzeczy, które można by było zrobić lepiej - stąd "tylko" cztery, ale i tak mojej ostatecznej rekomendacji nie zmieni nic! W 100% warto Kami-nai obejrzeć, a ja mam dużą nadzieję na sequel.
KINMOZA!
Jeżeli nie przepadasz za anime typu "urocze dziewczynki robią urocze rzeczy", to możesz sobie odpuścić dalsze czytanie, KINMOZA! nie wychodzi bowiem poza bezpieczne granice tego gatunku.
Anime jest adaptacją komediowej 4komy o "przygodach" pięciu dziewczyn. Trzon fabularny opiera się na tym, że jedna z nich - Alice - jest dziewczyną z angielskiej prowincji, która zafascynowana japońską kulturą postanowiła zamieszkać w kraju Kwitnącej Wiśni u swojej kuzynki Shino. Ta druga zaś jest, o ironio, kompletnie szalona na punkcie Europy, w czym nie przeszkadza jej nawet kompletny brak umiejętności językowych. Reszta dziewczyn jest dosyć standardowa. Mamy tu tsunderowatą Ayę, "babochłopa" Youko i Karen, która podobnie jak Alice, jest Brytyjką. Na tym fabułą się kończy, bo cała reszta to tylko nieznacznie powiązane ze sobą komediowe gagi.
Anime jest absolutnie urocze, wręcz do poziomu zagrażającego zdrowiu. Co mniej odporni na "kawaii~ level" obecny w tego typu produkcjach będą musieli robić przerwy w oglądaniu. Żarty też są naprawdę zabawne. Szczególnie śmieszył mnie kontrast pomiędzy Alice i Shino - ta pierwsza jest totalnym, wręcz karykaturalnym weeaboo, kiedy druga jest jej lustrzanym odbiciem, tylko z szaleństwem skierowanym w kontynent Europejski.
Ogólnie oglądało mi się naprawdę dobrze. Jedynym minusem jest tak naprawdę to, że anime nie wnosi nic nowego do swojej niszy i za to dostaje jeden punkt w dół. Jeżeli lubisz tego typu produkcje to... prawdopodobnie KINMOZA! już obejrzałeś, ale jeżeli nie to polecam.
Nekomonogatari: Shiro, Kabukimonogatari, Otorimonogatari, [...]
Jeżeli oglądałeś Bakemonogatari, to już powinieneś wiedzieć na czym stoimy, dlatego poniższa "recenzja" jest raczej skierowana do obecnych fanów serii. Innym polecam obejrzenie oryginału, którego recenzję zamieściłem kiedyś TUTAJ Swoją drogą, będę musiał kiedyś przygotować jej poprawioną wersję, bo tekst widocznie odstaje od aktualnego "standardu" mojego bloga.
Tym razem dostajemy całe sześć nowych historii, z czego do tej pory wyemitowane zostały trzy. W pierwszej Araragi oddaje pałeczkę protagonisty ulubienicy fanów, Tsubasie Hanekawie, która musi się zmierzyć z kolejnym demonem swojej duszy - tygrysem zawiści. Druga dzieje się w tym samym czasie co pierwsza. Dowiadujemy się dlaczego Araragi znikł na czas kociej historii. Wychodzi na to, że razem z Shinobu pokręcił kontinuum czasoprzestrzenne i, zamiast o jeden dzień, przeniósł się wstecz o... jedenaście lat. No i ostatnia, do tej pory zaprezentowana, historia w której moja ulubiona Nadeko dostaje szajby przez Wężowego Boga Kuchinawa.
Seria, po trochę słabszym Nisemonogatari, wraca do formy. Fanserwis, z którego słynie cykl, został trochę stonowany i powrócił do roli "eye-candy" zamiast głównego punktu zaczepienia. Miło też zobaczyć jak inni bohaterowie opowiadają historię ze swojego punktu widzenia. OST jak zwykle jest fantastyczny. Z niecierpliwością wyczekuję singli, w szczególności "Mousou Express" otwierającego historię Nadeko.
Zdecydowanie jest to mój ulubiony sezon Monogatari. Oglądać, bo warto!
OreImo 2 Specials
Pierwszy sezon OreImo był spoko. Ot taka lekka komedyjka z wkurzającą protagonistką, która zrobiła z brata niewolnika. Potem przyszedł słabszy drugi, który powiedział "screw this" i zresetował większość wątków. Teraz dostaliśmy nieszczęsne speciale, których jakimś cudem nie udało się wepchnąć w ramówkę jeszcze wiosną i wolałbym, żeby tak pozostało...
Humor wyparował doszczętnie, a postaci drugoplanowych, dzięki którym przebolałem drugi sezon, prawie nie ma. Jest tylko Kirino, Kyousuke i cała tona głupoty. Niby wiem, że anime, którego tytuł tłumaczy się dosłownie jako "Moja młodsza siostra nie może być aż tak urocza", nie mogło się skończyć niczym innym jak kazirodztwem, ale sposób, w jaki zostało to podane jest co najmniej obrzydliwy i spodoba się tylko najbardziej zagorzałym fanom Kirino.
Rozen Maiden: Zurückspulen
Curses! Foiled again! Ubzdurałem sobie, że jest to reboot serii, a ostatecznie wyszło na to, że mam do czynienia z alternatywną historią dziejącą się gdzieś od połowy tej oryginalnej. Mimo wszystko postanowiłem kontynuować oglądanie, pomimo oczywistych braków w znajomości fabuły pierwszych części, bo zaciekawił mnie setting.
Historia obraca się wokół Juna, jednak nie tego, który był protagonistą pierwszej części, tylko jego dorosłej wersji ze świata, w którym wydarzenia z części pierwszej nie miały miejsca. Jun po bardzo długim okresie bycia hikkimori w końcu zaczyna się uspołeczniać - wyprowadzi się od rodziców, znalazł pracę, poszedł na studia... Mimo wszystko nie tak łatwo wygnać hikki ze swojej duszy, bo chłopak wciąż uważa się za jedyną "oświeconą jednostkę" na świecie. W jego ręce wpada jednak tajemnicze pudło z częściami do składania porcelanowej lalki, a niedługo potem zaczyna do niego pisać człowiek podający się za "Juna z innego wymiaru".
Początkowo fabuła była dla mnie trochę niezrozumiała bo, jak nietrudno się domyślić, znajomość jej poprzednich części jest tu bardzo wskazana. Mimo wszystko od któregoś odcinka znałem już prawie wszystkie jej niuanse i ta niedogodność przestałą mi przeszkadzać. Bardzo za to podobała mi się powolna transformacja protagonisty, który dzięki całemu zamieszaniu stał się bardziej otwarty, a nawet zmienił swój światopogląd.
Ogólnie anime oceniam pozytywnie i pewnie przy znajomości poprzednich części wystawiłbym jej wyższą ocenę, na razie jednak zostawiam ją z trójką. Może kiedyś naprawię swój błąd i wtedy napiszę porządną recenzję...
Co ja mam pomyśleć o anime, którego tytuł od razu atakuje mnie wyznaniem "Nieważne jak na to spojrzeć, to wasza wina, że jestem niepopularna!"? No, przynajmniej już wiadomo, że nie mamy tu do czynienia z czymś normalnym...
WATAMOTE to historia Tomoko Kuroki, która w wieku 15 lat doszła do szokującego wniosku, że wiedzie żywot niepopularnej dziewczyny. Nie pomogło jej nawet zdanie do liceum. Ba! Teraz nawet nie ma w pobliżu swojej jedynej znajomej Yuu. No więc jakie kroki ku popularności przedsięwzięła nasza bohaterka? Czy znalazła chłopaka? Czy zapisała się do klubu? Czy ma paczkę zaufanych znajomych? Odpowiedzią jest nie!
Tomoko to przypadek beznadziejny. Wszystkie jej plany spełzają na niczym, a ona sama coraz bardziej pogłębia się w swoim szaleństwie. Nawet jej rodzony brat uważa ją z czubka, nie mówiąc już o reszcie świata, który najczęściej zupełnie ignoruje jej istnienie.
WATAMOTE nie jest komedią dla wszystkich. Niektórzy odbiją się już po pierwszym odcinku, wielu nawet tyle nie wytrzyma... Mimo wszystko radzę spróbować dotrwać do końca, bo drugiej takiej bohaterki po prostu nie ma!
- 11
21 komentarzy
Rekomendowane komentarze