Wstyd (Shame)
Kolejny film Steva McQueena nie jest może obrazem epokowym, ale z pewnością pod wieloma względami wybitnym. Mimo wielu nagród osobliwa produkcja młodego reżysera nie przyniosła wielkiego sukcesu. Ani komercyjnego ani szczególnego uznania krytyków. Nakręcony tylko w 25 dni padł ofiarą własnego tytułu ? to ?Wstyd?, że film nie napotkał na swej drodze żadnego spektakularnego sukcesu, żadnej z najważniejszych pod względem zarówno prestiżowym jak i komercyjnym nagrody.
Brandon, mieszkaniec Nowego Jorku wiedzie stateczne życie. Dobrze zarabia, ma ładne mieszkanie. Jest singlem i poza pracą prowadzi bardzo bogate życie towarzyskie, by nie powiedzieć erotyczne. Samotnik już nie radzi sobie ze swoim losem, pojawienie się w nim po raz kolejny siostry tylko pogarsza sprawy.
Pełen pulsującego, nocnego życia a zarazem swoistego teatralnego wdzięku. Inscenizowany ręką prawdziwego maestra ?Wstyd? pokazuje widzowi historię singla wielokrotnie robiąc to bez słów. Wystarczają same spojrzenia bohaterów. Rozwarte usta, puste wyraz twarzy i wiele innych niuansów języka ciała. Klucz tkwi w szczegółach, jak w sztukach teatralnych. Efektu dopełnia znakomita muzyka. Zawsze na miejscu i zawsze w rytm wydarzeń. Sceny dialogowe są bardzo przekonująco zagrane. Przypominają teatr. Inscenizacje z ścieżką dźwiękową to istny muzyczny trans i to w dobrym smaku. Właściwie można powiedzieć, że to one napędzają film i wprowadzają najwięcej zmian w fabule bądź je zwiastują.
Prowadzony przez głównego bohatera styl życia może budzić wiele kontrowersji i pytań. Czy robi to zwyczajnie dlatego , że może? Z nudów? Może ugrzązł w pułapce kapitalistycznej kultury, wyścigu szczurów? A jedyną wolność odnajduje w ramionach kobiet. Ma problemy z wchodzeniem w stosunki międzyludzkie? Z zrozumieniem sztucznych uśmiechów biznes partnerów, ma dość sarkazmów, ironii i kłamstw. W seksie jest od tego wolny. Wszystko jest proste. Życie oduczyło go emocji, zapewniło komfort i mechaniczne przeżywanie każdego dnia, bez konieczności przeżywania emocji, z którymi wyraźnie ma problemy. Czy to sercowe, czy rodzinne. Gdy tylko może ucieka. Samotny, nawet w objęciach prostytutki działa mechanicznie. Zgniły od środka posiada wewnętrzny lęk, że ludzie dookoła niego zauważą jego zepsucie i moralny upadek. I bynajmniej nie chodzi tu o filmy pornograficzne na dysku komputera. Najbardziej lęka się tego wstydu w towarzystwie siostry. Ignoruje ją konsekwentnie. Przychodzi moment, że musi się z nią zmierzyć. Nie znosi tego dobrze. Skupienie się na konfrontacji z nią sprawia, iż umyka mu to, co najważniejsze. Traci kontakt z rzeczywistością i przekracza granice. Jego upadek staje się kompletny. Dzięki czemu ma szanse, by się odrodzić.
Reżyser daje widzowi duże pole do interpretacji tego co się dzieje. Film i perypetie bohatera się przeżywa. Odczuwa się powagę obrazu, jego gorzkość. Bohaterowi można współczuć albo cieszyć się, że nie jesteśmy w jego skórze. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest prawdziwa gwiazda tego filmu i niesamowita siła w jednej osobie, czyli Michael Fassbender. Wszechobecny niepokój i poczucie porażki, to głównie jego zasługa. Świetnie wypadła również Carey Mulligan - niejednoznacznie.
Sprowadzanie filmu do jego najpłytszego i powierzchownego aspektu jest bardzo krzywdzące. Demoralizacja, upadek i seks. To słowa klucze pewnie wielokrotnie używane względem tej produkcji - jedne z stereotypów. Prawda jest taka, że życie intymne jest tylko pretekstem do pokazania pułapki jaką jest wielkie miasto XXI wieku, desperacka próba odnalezienia wolności tam, gdzie jeszcze pozostała - bohater tak postrzega sex. Wszystko inne go ogranicza praca, koledzy z pracy i siostra, wszystko ułożone i ukartowane, by nie powiedzieć wprost z góry zaplanowane. Rzadkie są filmy, które mówią tak wiele bez wypowiadania wielu słów. Zwłaszcza, że ten opowiada o bólu osamotnienia, o wstydzie emocji. A może przede wszystkim o upadku jednostki i zepsuciu społeczeństwa. Kapitalizm wykorzystuje jednostkę, ta wykorzystuje społeczeństwo. To wspaniały film pokazujący starcie natury (pożądanie) z cywilizacją (normy społeczne). Starcie brata z siostrą, samotności z towarzystwem. Film McQuuena to wielowarstwowe kino. Seks nie jest tu wcale najważniejszy i nie przykrywa wartości tego obrazu. Stał tu się środkiem i formą jak u Tarantino niejednokrotnie deszcz krwi. Za jego pomocą reżyser opowiada o czymś innym. I od widza zależy o czym dokładnie.
8+/10
3 komentarze
Rekomendowane komentarze