1000 lat po Ziemi
W swoim poszukiwaniu dobrego SF postanowiłem zaryzykować kolejny tytuł. Mam już co prawda swojego faworyta, który przebije "Niepamięć", ale nie uprzedzajmy faktów - Czy Shyamalan i dwóch Smithów zdoła przebić Toma Cruise'a?
Historia ma miejsce około roku 3013. Ludzie nie mogą już żyć na Ziemi, dlatego oddział kosmicznych Rangersów znajduje dla nas nowy dom, planetę o wdzięcznej nazwie Nova Prime. Niestety obcy nie chcą tam ludzi i wyszkolili specjalne stworzenia, zwane Ursa, do tępienia ludzi. Ursa są ślepe, ale wyczuwają zapach ludzkiego strachu. Ranger Cypher Raige (Will Smith) jest Ghostem - nie czuje strachu, więc Ursa go nie widzą. Piszę to całkiem serio. Jego syn, Kitai (Jaden), chce mu dorównać i odkupić błąd z przeszłości, żeby zyskać akceptację ojca, twardego wojskowego. Podczas rutynowego lotu ich statek się rozbija, a młodzik ma okazję się wykazać. I tu mniej więcej można skończyć z mówieniem o SF, bo pominąwszy pewne detale i pierwsze dwadzieścia minut, całą akcję można by osadzić współcześnie, albo nawet w przeszłości. Kitai po prostu biega po lesie i walczy ze zwierzętami za pomocą dzidy. Film naprawdę niewiele by stracił, bo lore jest tutaj zwyczajnie głupi i dziurawy, a dekoracje i rekwizyty wyglądają nieciekawie.
I można to oczywiście wybaczyć, bo SF to tutaj tylko dekoracja, a właściwa historia to relacje głównych bohaterów. Tylko że ta relacja też nie jest warta oglądania.
Aktorsko to bieda nawet gorsza niż te nieszczęsne tekturowe statki. Stary Smith nie czuje strachu wobec zagrożenia, a dla syna jest surowy, więc zawsze jest wypranym z emocji twardzielem o zaciętej twarzy. Kto liczył na powtórkę fantastycznej monodramy z "Jestem Legendą" ten się srodze przeliczy. Młody Smith ma natomiast jedną minę zbitego psa, którą gra przez cały film. Nawet jak jest zły, ma minę jakby mu było smutno i był przestraszony. Jedynie wspomnienia z młodszym Kitaiem (gra go aktor podobny do Jadena z "W pogoni za szczęściem") wypadają ciekawie i wiarygodnie.
W efekcie najbardziej charyzmatyczną postacią z całego filmu jest zwykły żołdak, który w ładowni straszy młodego. Mamy więc dwóch sztywniaków w nieciekawych okolicznościach. Może choć historia z ich udziałem posiada jakieś walory?
Nope. Fabuła to uniwersalny banał o strachu i odwadze, który można osadzić w każdej epoce. Do tego jest okropnie przewidywalna - od początku wiadomo jak się skończy, a niektóre kwestie można wypowiadać przed bohaterami, tak oklepanymi frazesami się posługują. Do tego tempo filmu jest usypiające, jedynie ostatnia walka (dziwnie podobna do "300" Snydera) wyzwala nieco adrenaliny u widza. Nawet mój fetysz - analizowanie CGI - pozostał niezaspokojony. Modele są po prostu słabej jakości. Nawet muzyka Jamesa Newtona Howarda nie powala. Cicho plumka w tle i nie ma żadnych charakterystycznych motywów.
Trudno mi wskazać element filmu, który mogę z czystym sumieniem polecić. Jest po prostu słaby na całej linii. Shyamalan umoczył, stary Smith się skończył, a młody już mu prawdopodobnie nie dorówna.
PS Przy recenzji "Niepamięci" ktoś stwierdził, że "Geneza Planety Małp" to przecież dobry film. Nieprawda. Obejrzałem i jest okropny. Nie powtarzajcie mojego błędu.
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze