Do tego felietoniku natchnęły mnie dwie rzeczy: wpis Ottona o literaturze fantasy (polecam, Demo) oraz podręcznik do etyki. Cały problem rozbija się o gust, co się komu podoba i co jest naszym, tytułowym g*wnem.
Jeden filozof* rzekł, że istnieje dobro obiektywne i subiektywne. To proste, dobro subiektywne to to, co dla nas dobre. Morderstwo na tle rabunkowym, dajmy na to. Jak to się przenosi na literaturę i jej poziom? Otton pisze o tym, że dość już ma kiepskich historyjek heroic fantasy. Ja w komentarzu do jego wpisu odpowiedziałem mu, między innymi, że te nudne, kiczowate opowieści i ich popularność są faktem. Autor takiego dzieła wstaje rano, parzy sobie kawkę, zasiada do komputera i sprawdza stan konta. I taki pisarz** co ma sobie pomyśleć, gdy widzi, że do sporej kwoty doszło jeszcze jedno lub kilka zer na końcu? Ktoś taki nie rozpacza "na czapę polarną obrzyganą, czemu, oj czemu kupują to g*wno?!". Nie! Autor myśli sobie "Jestem niesamowity. Idę pisać kolejny tom.".
Bo czymże jest g*wno, o którym wspominam? Dla czytelników literatury tzw. ambitnej lub nieco bardziej ambitnej, to, co jest według nich gorsze. A co, jeśli się mylą? Co, jeśli to oni karmieni są g*wnem, a większość, czytająca tę gorszą literaturę, wcina sobie fondue z najlepszych i najbardziej śmierdzących, francuskich serów?
Wystarczy powiedzieć, że o gustach się nie dyskutuje. To dla mnie jest fajne, a dla ciebie nie, każdy ma prawo do własnej opinii. Tutaj można by przytoczyć wspomniane dobro obiektywne. Można mówić, że z obiektywnego punktu widzenia, Saga Zmierzch, gniot totalny, jest gorsza od Przedwiośnia. Jednak kogo obchodzi obiektywny punkt widzenia? Jeśli chcesz przeczytać fajną książkę to nieważne czy jest ona obiektywnie dobra, ważne jest, żeby tobie się podobała. A jak przeczytałeś i się podoba, a inni twierdzą, że słabe? Kto by zwracał na nich uwagę. Czytasz dla kogo?
Wszystko co powyżej układa się w złą wizję. Co jest naprawdę wartościowe. Czyj gust jest tym właściwszym. Czyje zdanie jest bardziej znaczące, większości, czy garstki? Co jeśli wszytko co czytam, wszytko jest jednym tym samym, powielonym g*wnem, pomalowanym tylko na inne kolory? Pewna różnica w smaku jest, bo farba zmienia trochę aromat, ale to wciąż g*wno, a my jej jemy. Kto wie, może to właśnie to jest dobrem. "Jedzmy g*wno, miliony much nie mogą się mylić." Może to muchy mają rację.
Do poparcia pewnych tez, znajdujących się wyżej, mogłyby posłużyć słowa Andrzeja Sapkowskiego: "Jeśli książka się nie sprzedaje, to nie znaczy, że jest arcydziełem przerastającym czytelnika. To znaczy, że jest g*wno warta.". Jeśli odwrócimy to twierdzenie, wyjdzie, że to, co się sprzedaje jest arcydziełem.
Wyszło bardzo nieładnie, bo wciąż tylko pisze o ekskrementach. Najgorsze jest to, że rozważania tego typu są niepotrzebne, niczego nie zmienią. Wiecie co? Saga Zmierzch to naprawdę jest gniot, Saga o Wiedźminie to genialny cykl i nie dbam o zarzucających Sapkowskiemu, że z tomu na tom było gorzej. Podobało mi się i kto by tam zwracał uwagę na znawców. Nie lubicie heroic fantasy? Nie kupujcie, wciąż możecie twierdzić, że to g*wno i pewnie będziecie mieli racje. Jeżeli taki mówcie to też tak uważacie. Jeżeli coś jest dla was g*wnem, to nim jest, bez względu na to, czy ktoś nazywa je lawendą.
* - Nie pamiętam, który konkretnie filozof tak twierdził, bo podręcznik oddałem już do biblioteki, ale jeśli ktoś nie wierzy, to przy najbliższej okazji to zweryfikuję.
** - Piszę "pisarz", "książka", ale omawiana kwestia pasuje do każdej dziedziny tzw. sztuki.
Cieszyn, 29.05.2013 r
9 komentarzy
Rekomendowane komentarze