Zmarnowane nadzieje-Youngblood #2, #3, #4 Recenzja
Lubię Wild C.A.T.S, uważam Spawna za niezły Komiks, Darkness i Witchblade też są niczego sobie, toteż bez wachania zamówiłem Youngblood wydawnictwa Image Comics. Liczyłem, że jeden z pierwszych tytułów tego wydawnictwa nie może być zły, poza tym dałem się nabić w butelkę internetowym galerią Roba Lifelda, które do jego twórczości mają się jak Małysz do Salety... No ale nie uprzedzajmy faktów...
Youngblood to ekipa herosów - kolejna już wyrosła -pod skrzydłami Image Comics,oparta na dawnym projekcie Teen Titans, nad którym pracował Liefield. Nie są nienawidzeni jak X-Men, wprost przeciwnie ludzie ich kochają i traktują jak celebrytów. Nie mają też w składzie silnych indywidualności jak Avengers, nie są nawet spokrewnieni jak F4... Co mają takiego czego nie mają inni? Otóż... nic... Po pierwszym zetknięciu z nimi w Tm-Semicowskim Wild C.A.T.S spodziewałem się grupy herosów na rządowej smyczy, ot taki Civil War od Image, jak się jednak okazuje ekipa czerpie całymi garściami z innych tytułów, robi to z resztą oględnie mówiąc marnie. Nie ma między nimi szczególnych napięć, postacie są nijakie, trudno powiedzieć o nich coś więcej.
W kilku pierwszych zeszytach mamy okazję spotkać Youngblood w składzie Shaft (połączenie Green Arrowa z Howkeyem z doczepioną głową Gambita), Bedrock (Thing w ubraniu), Photon (który wygląda jak Lilith z Ghost Ridera), Diehard (jedna z niewielu oryginalniejszych postaci), oraz Chapel (sądząc po makijażu fan Punishera), a także dwóch kosmitów o wyglądzie Wolverine'a. Czytając komiks nieustannie zadawałem sobie pytanie czy ludzie za niego odpowiedzialni odeszli z Marvela, czy ich stamtąd wywalili... No cóż fabuła nie porywa, co więcej nieustannie wchodzi w crossovery z grupami o jakich niewielu słyszało (Berkserkers, Bloodstrike), a co więcej fabula mimo, że teoretycznie wartka i pełna akcji rozwija się jak wątki w Klanie. Ogólnie po trzech zeszytach zrozumiałem, że biega o eksperymenty takie jak w przypadku Kapitana Ameryki i inwazji dronów z innej rzeczywistości/planety/wymiaru, że już o hipnotyzowaniu najgłupszych członków drużyny nie wspomnę... Wszystko leci powoli, i jest przetykane wątkami, które niczemu nie służą, nie dają wprowadzenia w kolejne przygody, nie budują nastroju, nie poszerzają informacji o bohaterach. Za przykład niech posłuży scena w której Shaft i Bedrock idą na konferencję prasową, nie dość że jest nudna, to jeszcze robi za spoiler...
Jeśli chodzi o wizualną stronę, cóż Liefeld potrafi rysować dobrze, co podziwiałem w jego galeriach, ale jego komiksy są tak nierówne (z lekkim przechyłem na złe), że ciężko coś o nich powiedzieć, jako o całości. Jedne kadry są toporne i nieszczegółowe, inne zaś sprawiają wrażenie robionych na szybko. Na plus można zaliczyć kolorystykę komiksu, jest nie najgorzej wyważona, może nie ma w niej jakiegoś artyzmu, ale potrafi cieszyć oko. Co istotne komiks jest dość krwawy jak na historię o superbohaterach i to też nieźle się sprawdza, gorzej że po bójkach można dostrzec pewną niekonsekwencję, a to kostium podarty w innym miejscu niż był, lub zupełnie jak nowy, gdy w poprzednim kadrze ociekał krwią,a to brak jakiegoś elementu otoczenia, a to zmienia się wygląd droidów. Całkiem nieźle na tle całej reszty wyszły sceny walki, oddają dynamikę komiksu dużo lepiej niż najbardziej ,,dramatyczne" dialogi i monologi.
Youngblood zostało wydane w charakterystycznej zeszytowej formie, co ciekawe, czytając od tyłu odnajdziemy minikomiksy, reklamówki które ukazują inne komiksy Image, jak choćby Supreme, czy mniej znany Shadow Hawk, ciekawa rzecz dla czytelnika po tej stronie Atlantyku. Dwa pierwsze zeszyty wydano na papierze nieco lepszym niż ten z Tm-Semic, czwarty numer to już papier kredowy (niemal), co by nie mówić od edytorskiej strony komiksy trzymają poziom. Posiadają też pewien smaczek, małe kartoniki z biosami bohaterów komiksu.
Czy warto mieć ten anglojęzyczny, nie wydany u nas komiks? Myślę, że tylko jeśli ktoś kolekcjonuje takie smaczki, jeśli macie wybierać między X-Factor, X-Force, lub X-Men nie wachajcie się, Youngblood kopiuje przede wszystkim motywy z tych serii, a w oryginale i tak wypadają dużo lepiej. Lepiej traktować te komiksy jako ciekawostkę i pamiątkę pierwszych kroków Image. Po lekturze Youngblood zastanawiam się skąd ich sukces w stanach, może kolejne zeszyty były lepsze? W sumie te, które czytałem też były porządną rzemieślniczą robotą taką na 3, ale to chyba trochę za mało... Może dalsze przygody ekipy są lepsze, może zmiana scenarzysty coś dała.
Jak wyżej więc, komiks polecam tylko kolekcjonerom lub fanom Image, nie ma w nim nic czego nie znaleźlibyśmy u Marvela, a do DC nie ma go nawet co porównywać, dałem się wyłuskać z kasy, a jeśli ja po lekturze superbohaterskiego komiksu czuje zniesmaczenie, to znaczy że jest źle...
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze