Skończyłem niedawno czytać trzy pierwsze części Herezji Horusa, gdy tylko "Fabryka Snów" puściła reklamę o tłumaczeniu całej sagi i gdy tylko uwidziałem pierwszą część na półkach mojej pobliskiej księgarni to pomyślałem sobie: "O! To jest cała ta seria rozgrywająca się w świecie Warhammera 40k, kupuję!", wyjąłem pieniądze z portfela, dałem miłej pani za ladą do ręki i ruszyłem do domu by przejrzeć tylko kilka pierwszych stron... skończyło się na tym że przeczytałem ich 300 zanim popatrzałem na zegar i stwierdziłem że warto byłoby sobie kolację zrobić.
Chcę tutaj pokrótce opisać moje wrażenia jakie sprawiły na mnie każda z trzech pierwszych ksiąg serii, nie chcę zanudzać znawców Warhammera którzy na pamięć znają trzy pierwsze wersy wypowiedziane na początku pierwszej księgi, a nie chcę też zdradzać za bardzo fabuły powieści tym którym ją nie czytali (Chociaż... każdy z was mniej więcej wie jak wygląda fabuła Warmłota, prawda?)
Czas Horusa
Horus Rising
Czas Horusa to pierwsza część serii, gdy pierwszy raz otworzyłem książkę spodziewałem się jednego - rzeźni, rzeźni i jeszcze raz rzeźni a dostałem... no... praktyczny brak rzeźni, przynajmniej jak na realia Warhammera.
Na początku powieści poznajemy Garviela Loken'a, głównego bohatera
trzech pierwszych części
Herezji Horusa, młodego Kosmicznego Marine który wkrótce wstąpi do kwadry - czyli zespołu najwyższych dowódców armii jak i również doradców Horusa, prymarchy Wilków Luny. To właśnie z oczu Lokena będziemy patrzeć na wydarzenia rozgrywające się w czasie krucjaty prowadzonej przez Horusa, jest też kilka (świetnych!) rozdziałów w których główną rolę odgrywają Iteratorzy, czyli prościej mówiąc - ludzie zajmujący się "upamiętnianiem" całej krucjaty jak i dziejów Imperium.
Powieść rozpoczyna się atakiem Wilków Luny na "Wysokie Miasto", stolicy "fałszywego imperatora" który nie chciał się przyłączyć do tego "prawdziwego" za którym podążają Kosmiczny Marines. Mówiłem na początku tekstu że w książce praktycznie nie ma rzezi a teraz nagle mówię że akcja rozpoczyna się od wojny - to prawda, z początku jest krwawo, wnętrzności biją o ściany, zdrajcy padają jeden z drugim w czasie gdy Marines kroczą dumnie do przodu i... na tym praktycznie koniec, w reszcie liczącej prawie 600 stron powieści dochodzi do "jatki" góra dwa/trzy razy, poza tym to mamy opisy życia Marines i obywateli Imperium, dywagacje na temat pokoju, wojny i słuszności misji Imperatora, warto tutaj odnotować że Czas Horusa posiada ŚWIETNE opisy postaci i akcji i to właśnie jest największym plusem tej książki, czytając kolejne strony czujemy się jakbyśmy naprawdę tam byli, w mrocznym kosmosie przepełnionym ksenosami i zdrajcami, w mrocznym świecie Warhammera, krótko mówiąc: Dan Abnett spisał się na piątkę!
Co cieszy: Opisy, postacie, klimat
Co denerwuje: nic
Fałszywi Bogowie
False Gods
Przechodzimy do części drugiej "Herezji", tym razem autorem jest Graham McNeill który zajął się kontynuacją wątku przedstawionego przez Abnetta w "Czasie Horusa". Tym razem akcja koncentruje się bardziej na samym prymarchu Horusie niż na Lokenie, głównym tematem jest zdrada i Chaos z którym ludzkość po raz pierwszy ma styczność, no... nie do końca "pierwszy raz", ale nie chcę zdradzać fabuły, przeczytajcie sami.
Najciekawszym momentem książki jest prawdopodobnie walka Wilków Luny na zarażonym przez Chaos księżycu, tak jak w poprzedniej części jest tu również kilka rozdziałów poświęconych upamiętniaczom.
Graham McNeill odwalił kawał dobrej roboty i drugą część czyta się niemal tak dobrze jak pierwszą, powiedziałem "niemal" ponieważ miałem wrażenie że przy ostatnim rozdziale pan McNeill powiedział sobie "O nie! Muszę powoli kończyć i wysłać to do drukarni!" bo ostatnie strony sprawiają wrażenie zrobionych "na szybko" z przesadnie dynamicznie rozwijającą się akcją. Warto też zaznaczyć że McNeill zakończył tą część "Herezji" urwanym w połowie dialogiem, czyli powiedział czytelnikowi "Haha! Nie powiem Ci co
Horus
planuje! Jeśli chcesz się dowiedzieć to kup kolejny tom!"
Co cieszy: Chaos!
Co denerwuje: Ostatnie rozdziały
Galaktyka w Ogniu
Galaxy in Flames
Trzecia część serii która została wydana w październiku tego roku jest według mnie... najgorsza, co oczywiście nie znaczy że jest zła.
Pierwsze co mnie rozczarowało w "Galaktyce w Ogniu" napisanej przez Bena Countera to mocne okrojenie liczby kartek w porównaniu do "Czasu Horusa" i "Fałszywych Bogów" które miały po blisko 600 stron, "Galaktyka..." ma ich "tylko" 417.
Druga rzecz która mnie rozczarowała to... rzeź, której jak wspomniałem na początku notki, w "Czasie Horusa" było bardzo mało, tutaj rozwałka i brutalność grają pierwsze skrzypce, dywagacje na temat egzystencji, wojny i religii które towarzyszyły nam przez większość stron dwóch pierwszych części serii schodzą na drugi plan - tutaj w niemal każdym rozdziale jest jakaś walka albo zapowiedź walki.
Mimo że "Galaktyka w Ogniu" jest o blisko 200 stron krótsza od "Czasu Horusa" to czytało mi się ją o wiele wolniej, głównym winowajcą są tutaj pierwsze rozdziały otwierające powieść które są ułożone mniej więcej tak: "O.. czuję że coś złego się za niedługo zdarzy", ktoś kogoś zabija, "O, teraz wydarzy się coś NAPRAWDĘ złego", ktoś kogoś zabija, "O, ale TERAZ to dopiero coś złego się...".
Na szczęście gdy już to "coś naprawdę złego" się wydarza to powieść wreszcie nabiera rozpędu i dochodzi do wielkiego starcia, które zostało przez pana Countera dobrze opisane (niestety... opisy nie są aż tak żywiołowe jak u Dana "Mistrza Wojny" Abnetta).
Na końcu chciałbym zaznaczyć że lubię ponure/złe zakończenia w filmach i powieściach, dlatego podobało mi się zakończenie "Galaktyki w Ogniu", chociaż muszę przyznać że byłem też załamany gdy przy końcu doszło do tego że... nie... nie zdradzę co się stało, zobaczcie sami.
Co cieszy: Rzeź (z początku)
Co denerwuje: Rzeź (po czasie)
2 komentarze
Rekomendowane komentarze