Duchowy następca - to brzmi dumnie.
Ostatnie wypowiedzi Chrisa Avellone'a odnośnie "duchowego następcy" Planescape: Torment wywołały cała falę różnych skrajnych komentarzy. Od (lekko przeważających) "to się raczej źle skończy", przez wysoce entuzjastyczne "no nareszcie" po (na szczęście niezbyt liczne) "czym, u licha, jest ten cały Torment?"
Planescape: Torment
Cóż, tak to już jest z grami w danym środowisku kultowymi. Jedni marzą o ich powrocie - ale tylko i wyłacznie w stanie niezmienionym. Inni podchądzą, łagodnie mówiąc, do tematu sceptycznie, by następnie dostać piany - taki Fallout 3, żeby daleko nie szukać. Jest też jeszcze trzecia grupa, która chciałaby ciągnąc to przedstawienie dalej ale nie podchodzą do jego formy tak restrykcyjnie jak grupa pierwsza. Aha, byłbym zapomniał, przy każdej dyskusji dotyczącej tytułu kultowego, jest jeszczee czwarta grupa ludzi - to ci, któzy o danym tytule w ogołe nie słyszeli albo bardzo się dziwią że jest przez innych otaczany czcią. Zawsze się tacy znajdą, prawda?
W pewien pokrętny sposób, każda grupa (no może poza ostatnią) ma trochę racji. A to dlatego, że każda reprezentuje nieco inaczej patrzących na gry graczy. Pierwsza grupa to, że się tak wyrażę "gracze sentymentalni". Konkretny tytuł może być dla nich specjalny z wielu różnych względów, ale najczęściej i najbardziej - bo powstał wtedy kiedy powstał i grali w niego wtedy, kiedy grali. A tego nie można powtórzyć, odtworzyć. To było raz, niepowtarzalne, i tyle. Można co najwyżej odpalić grę po raz kolejny lecz to już też nie do końca to samo. To gracze dażacy sentymentem sam moment kiedy grali w tytuł po raz pierwszy, piewrszy zachwyt muzyką, klimatem, designem, fabułą. To nie jest coś co można powtórzyć, ba to nie jest nawet coś co można jakoś obiektywnie ocenić czy określić. Z drugiej strony, jak piękne uczucie i podejście do grania by to nie było, jest również nieco...hmm... zamkniętę. Bo najczęsciej owi sentymentalni gracze mają do czynienia właśnie z ową brutalną prawdą - to było raz, już się nie powtórzy. Czasy się zmieniają, rynek się zmienia... I niestety odbijają się od całkiem niezłych tytułów, bo nabrali się na kampanie reklamową (Dragon Age jako "duchowy następca Baldurów chociażby).
Dragon Age: Origins
Druga grupa graczy jest docyć podobna do pierwszej, z tą różnicą, że oni już znają okrutne realia rynku gier. W związku z tym nie dadzą najczęściej nawet owemu "następcy" czy sequelowi szans. To dokładnie tego samego rodzaju zamknięcie na to, co nowe - w ten sposób można pominąć naprawdę kilka niezłych, dobrze zrobionych wciągajacych gier. Z drugiej strony jeśli wiemy, że ta magia była raz i się nie powtorzy to po co się narażać na rozczarowanie?
Wreszcie trzecia grupa. tu zróżnicowanie jest ogromne, bo często mamy do czynienia po prostu z kwestią gustu. Znam takich którzy wyczekiwali Dragon Age'a nie oczekując że będziem drugim Baldur's Gate, skądże, ale licząc na rzeczywiście "duchowego następce" Jedni byli zachwyceni bo uważali że dokładnie to dostali, inni wręcz przeciwnie. Trzecią grupę jednak odróżnia od dwóch pozostałych jedna cecha - elastyczność. Nadal mogą się przejechać na wyczekiwanym tytule podobnie jak "pierwszaki", ale bardziej oceniają grę samą w sobie, niż bezustannie porównują do poprzedników. Cóż, wiekszy kredyt zaufania wiąże się z ewentualnym większym zawodem...
Nie zamierzam pisać o tym co tak zwany "duchowy następca" jakiejkolwiek gry mieć powinien. Po pierwsze o tym już w wielu miejscach napisano a po drugie.... No właśnie po drugie sama nazwa mówi za siebie, czyż nie? To jest następca duchowy. Możemy określic tysiąc elementów które powinien posiadać ale czar wielkich tytułów mieści się w czymś nieuchwytnym.
Na zakończenie, cóż należę do trzeciej grupy. Zdarzało mi się już na czymś zawieźć, zdarzało czymś bardzo cieszyć. I jestem z tego bardzo zadowolony.
W końcu, tak jest dużo bardziej ekscytująco, czyż nie?
2 komentarze
Rekomendowane komentarze