Dało mi to do myślenia #2 - Kto lata nad Kukułczym Gniazdem?
"Lot nad Kukułczym Gniazdem" - każdy słyszał, wielu widziało. Film opowiadający o perypetiach pacjentów szpitala psychiatrycznego i ich niesnaskach ze słynną siostrą Mildred Ratched (której to odtwórczyni roli przyznano Oscara). Pomijając oczywistą i jasną pochwałę dla eutanazji, moim zdaniem film kryje za sobą dużo głębsze przesłanie. Będzie kilka drobnych spoilerów (niedotyczących zakończenia)
Zanim dojdziemy do meritum sprawy zwrócę uwagę na jedno z wcześniejszych zdarzeń w filmie - główny bohater, Patrick McMurphy, zakłada się z pozostałymi pacjentami, iż podniesie ciężki zlew. Obstawiają pieniądze, Jack Nicholson Patrick obejmuje umywalkę i... i nic. Od samego początku wiedział, że przegra, jednak postanowił podjąć przynajmniej jakąś próbę, aby pokazać innym, iż nic nie jest przesądzone. Chociaż istnieje ryzyko, że się przegra, należy się starać. Dosyć interesujące.
Ale nie o tym chciałem napisać ten tekst. Me przemyślenia koncentrują się może nie na momencie kulminacyjnym (ten nastąpił dopiero w chwili "imprezy"), lecz na nieco wcześniejszych zdarzeniach. Podczas jednego ze wspólnych spotkań pacjentów, McMurphy dowiaduje się, iż lwia część wariatów przebywa w szpitalu... dobrowolnie. Nie może zrozumieć, czemu mężczyźni mający przed sobą całe życie, sami uważają się za nienormalnych. O ile mnie pamięć nie myli, wydarł się na najmłodszego z uczestników wygarniając mu, ile traci, że dobrowolnie przepuszcza własną młodość. Oraz... że wcale nie jest takim świrem, za jakiego sam się uważa. Po prostu wszyscy dookoła wmawiają mu, że taki jest.
I z całego filmu to ten motyw tknął mnie najbardziej. Osoby, które uważają się za wariatów... bo inni im tak mówią. Nie sądzicie, że często to wydarzenie ma miejsce w świecie, w którym żyjemy? Wystarczy przypomnieć sobie wczesne lata szkolne - chyba prawie każdy miał w klasie swoiste "popychadło", szykanowane z powodu swej inności? Mnie na szczęście taki los ominął - jednak ile razy obserwowałem nabijanie się z typowego "kujona" (okropne słowo, wiem) w innych klasach - nie zliczę.
Trudno wynajdywać przykłady sytuacji tego typu, jednak oto pierwszy, który przychodzi mi do głowy (i chyba najbardziej czytelny). Pamiętacie polski film "Galerianki" (tak, ten, który miał stać się ostrzeżeniem dla rzeczywistych odpowiedników głównych bohaterek, a stał się dla nich wzorem)? Widowisko... dosyć średnie, jednak o w miarę ciekawym scenariuszu. Alicja trafia do grupy żywych lalek - innymi słowy, po prostu plastików. Dziewczyny naśmiewają się z najnormalniejszej dziewczyny pod słońcem (a ta w efekcie tych nacisków powoli staje się taka, jak one) - po prostu jest dla nich dziwna, nienormalna. Czego znieść nie mogą.
Rozumiecie, o co mi chodzi? W gronie wariatów najnormalniejsze stworzenia uważane są za najbardziej świrnięte. Osoba ta może zacząć im wierzyć... i przystosowywać się. Lub może też trafić do szpitala psychiatrycznego (jak to było we wspomnianym przeze mnie filmie).
W efekcie trudno odpowiedzieć na fundamentalne pytanie:
kto tu tak naprawdę lata nad Kukułczym Gniazdem?
3 komentarze
Rekomendowane komentarze