Nie taka sesja straszna jak ją malują...
Dzięki przychylności niebios, udało mi się bez większego wysiłku zaliczyć kolejną, już piątą, sesję egzaminacyjną na wyższej uczelni. W tym semestrze miałem tylko trzy egzaminy: z budowy pojazdów (najtrudniejszy egzamin podczas mojej kadencji na uczelni), z bezpieczeństwa transportu samochodowego oraz z prawa transportowego.
Wszystkie egzaminy "pykły" w pierwszych terminach.
Nie należę do ludzi, którzy lubią się chwalić swoimi osiągnięciami, ale tym razem zrobiłem wyjątek, bo jestem z siebie bardzo dumny. Ogólnie to był mój najlepszy semestr w 2,5 letniej "karierze studenta". W szósty semestr wchodzę ze średnią 3,95, wielka szkoda, bo gdyby 0,05 to byłoby stypendium naukowe, zawsze to 200 zł do przodu:)
Ogólnie śmiać mi się chcę z narzekań ludzi na sesję. Wystarczy chodzić na wykłady (z czym niekiedy jest olbrzymi problem), na 2-3 dni przed egzaminem wypożyczyć książkę w odpowiednim temacie i zapoznać się z jej treścią. Dodatkowo przejrzeć notatki z wykładu/ćwiczeń, niekoniecznie swoje, bo wiadomo, że na wykładzie zawsze znajdzie się coś ciekawego do roboty:) To mój przepis na zdany egzamin.
Teraz mogę się cieszyć feriami. Jeszcze calutki tydzień został. A dla tych, którzy jeszcze czegoś nie zaliczyli i będą barażować, połamania piór i powodzenia!!
7 Comments
Recommended Comments