Skocz do zawartości

What the hell?!

  • wpisy
    29
  • komentarzy
    206
  • wyświetleń
    22949

[Nie dla idiotów!] Żywot Jandera, część III


sv3n

630 wyświetleń

No to krótko. Sio, analfabeci, to nie miejsce dla was. Tutaj są litery. Dużo liter. Nie ma co przesilać waszych emotikonowych móżdżków. Dodatkowa antyreklama nie zaszkodzi, wszak już i tak trzyma się tylko jeden wierny czytelnik. Nie dziwię się, w końcu to aż KILKA!!! stron :P Podziękowania i wyrazy szczerego uznania przebrnięcia przez to ogromnie długie opowiadanie dla Xardasa. Nie będę kadził, opinie można sobie zobaczyć w komentarzach pod oboma częściami. Wspomnę tylko, że nie ma złych, tak się mnie boją :rolleyes: . Ogromny foch for ever and ever dla olewaczy, m.in. pewnego forumowego Niekrytego Krytyka, który wie o kim mowa. Dzięki za komentarze, pamięć i przeczytanie, pozdrawiam!

Opowiadanie w wersji PDF w załączniku

Część III

- Nie tak! Nie odskakujesz od psiego łajna na ulicy, tylko robisz unik z piruetem przed szarżującą tukuną, patałachu - wrzeszczał instruktor szermierki Retmond do leżącego na ziemi chudego młodzieńca.

- Gdy będzie szarżować na mnie tukuna, ani pomyślę używać całego tego żelastwa - odburknął, rozmasowując obolałe mięśnie.

- Przestań jęczeć ? wtrącił swoje trzy grosze szarżujący.

Minęło dopiero kilka dni, a my już kończyliśmy nasz pobyt na poligonie. Od świtu, aż po zmierzch walczyliśmy na stępione miecze, poznawaliśmy najprzydatniejsze ruchy w szermierce. strzelaliśmy z łuku, broni zasilanych eksją, uczyliśmy się o przetrwaniu czy szukaniu wody na pustyni.

Mistycy tacy jak ten nie mieli tu łatwego życia. Mało który umiał porządnie trzymać miecz, a co dopiero zdobyć się na ćwiczoną tu na okrągło fintę. Co jakiś czas lądowali w piachu, bezradnie niczym dzieci, słuchając przy tym takich obelg i przekleństw, że nawet najgorszy szewc spłonąłby rumieńcem. Czasem od reszty, ale najczęściej od agentów cesarskich, odpowiadających za nasze 'fachowe' przeszkolenie.

- Hej ty, Jander, przestań się przechadzać jak jakaś dziwka pod latarnią i znajdź sobie partnera do sparingu - krzyknął w moją stronę Retmond.

- Sam nie wiem, trochę się zasapałem na ćwiczeniach.

- Słuchaj no, powiem ci to najprościej jak umiem - powiedział agent. - Trening i żarcie na kolację albo możesz zapomnieć nawet o śniadaniu, zabójco.

Co prawda mam drobne obiekcje odnośnie pożywnej papki, jaką tu dostajemy, ale przynajmniej jest jej dużo i w większości składa się z rzeczy jadalnych. W dodatku upatrzyłem niezłego kandydata do obicia mordy - oprawcę wspomnianego wcześniej mistyka.

- Skoro widzę, że przestałeś już ćwiczyć ze swoim kolegą, może masz ochotę na mały sparing? - zaczepiłem postawnego mężczyznę o aparycji woła. I podobnym zapachu.

- Dobrze wiem, kim jesteś, szumowino Tylko nie wbij mi sztyletu w plecy, jak się odwrócę. - odburknął niechętnie i splunął.

- Tylko jeśli się nie zamkniesz i nie zaczniesz wreszcie walczyć ? wziąłem miecz od strzepującego ziemię z ubrania mistyka.

Bez znaku ostrzeżenia rzucił się na mnie z wściekłością tukuny, którą przed chwilą zresztą udawał. Uderzył potężnie z góry, ale za wolno ? pozwoliłem, by nasze miecze się skrzyżowały i pchnąłem z całej siły. Postura mojego oponenta działała na jego korzyść i mogłem tylko zaburzyć jego równowagę. Wykorzystałem i to, odskakując szybko przed kolejnym uderzeniem.

Ciągle napierał na mnie kolejnymi ciosami, ale w pewnej chwili wypadł z rytmu i uderzył nie dość, że za słabo, to jeszcze niedokładnie. Uchyliłem się i przydzwoniłem mu ciężkim trzonem miecza prosto w jego tępy łeb. Rozwścieczony, zadał kilka szybkich cięć, bardziej na ślepo niż według jakiejkolwiek taktyki. Uchyliłem się, ale o chwilę za późno - poczułem nieznośny, przeszywający ból w prawym barku. Przeciwnik, zadający dalej te same nieprzemyślane uderzenia, stracił tym samym czujność. Ciąłem na skos i zgodnie z moimi przewidywaniami tępak sparował, ale nieudolnie i samym sztychem miecza. Wkładając w to całą swoją siłę, w ułamku sekundy, ześlizgnąłem się mieczem po końcówce jego ostrza. W efekcie trafiając rozpędzonym orężem treningowym prosto w jego dłoń. Zawył niczym zarzynane zwierzę i wypuścił miecz, klnąc na mnie i machając zakrwawioną ręką raz po raz.

Nasza broń treningowa była tak tępa, że pogruchotać nią kości nie umiałaby nawet najbardziej owłosiona teściowa, przeszkolona w stosowaniu każdego, najcięższego wałku do ciasta. Z kolei przy silnym uderzeniu sztychu miecza pozwalała boleśnie posiniaczyć, a nawet rozciąć skórę w słabszych punktach. Jak chociażby na dłoni - pomyślałem, patrząc na wściekłego grubasa.

- Zapłacisz mi za to - splunął w moją stronę i zaczął się przeciskać w tłumie, oczywiście nie przerywając ciągu ohydnych przekleństw.

- Nie zamierzam się obok ciebie schylać, marynarzu - krzyknąłem za nim. Zawsze uważałem, że lepszy głupi żart niż żaden.

****************************************************************

Kolacje przypominały mi tutaj żywo te ze szkoły. Nie żebym do takowej uczęszczał, po prostu w tłum rozwrzeszczanych dzieci łatwo było się wmieszać i napełnić brzuch za darmo. Pisać i czytać nauczył mnie staruszek razem z Mikeną, do spółki z Andorem.

W gruncie rzeczy nie traktowałem tych ludzi jak nakazywała logika - jak rodzinę. Byliśmy niecodzienną grupą przyjaciół, dzielących tą samą biedę i zaułek. Nikt nie tytułował się tu ojcem, matką czy wujkiem dobra rada. Pomimo faktu, że nie mieliśmy nikogo bliskiego oprócz siebie.

Było nas czterech. Staruszek Lendor, Mikena i Gund. No i ja, uratowany przez tego pierwszego, gdy raczkowałem po ciemnych zaułkach. Miałem szczęście. Fakt, nie pławiłem się w luksusie, jadłem najczęściej coś, czym przeciętny człowiek nie nakarmiłby psa. W zimie czasami zakazywano mi spać, tylko po to, żebym nie zamarzł.

Zawsze zadziwiało mnie ile pierwotności przetrwało u każdego z nas. Jak ta prymitywna żądza przetrwania tkwi w naszym ciele, nawet dzisiaj. Jeśli widzimy chociaż najodleglejsze światło w tunelu, najmniej prawdopodobną obietnicę lepszych czasów - moglibyśmy brodzić po pas w fekaliach, żywiąc się najplugawszym robactwem, byleby tylko przeżyć. Możecie sobie wmawiać, że wolelibyście umrzeć niż żyć pozbawionym godności, ale to nieprawda. Wykopani na ulicę pierwsi modlilibyście się do wszystkich znanych wam sił wyższych, żebralibyście na każdej ulicy i grzebali w co drugiej stercie śmieci. Człowiek walczy ze wszystkich sił, przynajmniej dopóty, dopóki nie zgaśnie dla niego ostatnia iskierka nadziei.

Andor, chociaż rodziców miał, tak naprawdę widywał ich może kilka razy do roku. Rzadko pokazywał się w domu, klitce na poddaszu odrapanej kamienicy. Jego ojciec był kawałem bydlaka - pił, wszczynał burdy, bił żonę jak i syna, a mieszkanie opłacał z jakichś lewych interesów. Po przedwczesnej śmierci matki, ostatecznie uciekł z domu i na dobre zagościł na ulicy. Z czasem jako dobry informator i niezgorszy złodziejaszek mógł sobie pozwolić na wynajem calutkiego piętra w domu niedaleko placu targowego.

Ale to stało się niedawno. Forsa mogła uderzyć mu porządnie do głowy. Chciałbym wierzyć, że to nie on mnie wydał. Cholernie bym chciał. Ale już nie takie świństwa w życiu widziałem...

- Wyrywam cię z zadumy? - zapytał mój towarzysz z celi dosiadając się do mojego stolika.

- Jeśli powiem, że tak, zostawisz mnie w spokoju?

- Przecież wiem, że nie umiałbyś myśleć tak długo.

- Co właściwie z ciebie za oaza? Nie powinieneś być czasem potulniejszy?

- Podejrzewam, że słyszałeś dużo gorsze rzeczy tam, skąd pochodzisz - uśmiechnął się. - Jak ćwiczenia?

- Całkiem nieźle, rozciąłem jednemu z buntowników rękę, w wyniku czego mi się odgrażał. Myślisz, że naskarży mamie? - udałem, że obgryzam paznokcie.

- Jeśli tak nazywasz innych rebeliantów, to pewnie tak. Dość dużo ich tu - zauważył.

- Nie martwiłbym się aż tak bardzo. W końcu to nie tak, że mam na nich polegać i iść z nimi na samobójczą misję ? powiedziałem z przekąsem.

- Nie bierzesz w ogóle pod uwagę, że może nam się udać?

- Posłuchaj mnie... - urwałem, zdając sobie sprawę, że tak właściwie nigdy nie spytałem go o imię.

- Lasd - usłużnie wtrącił.

- Mamy setki, a nawet tysiące lat spisanych dziejów Dalii. Do tego nasze ukochane Słowa. Czy ty myślisz, że jeśli poza Rubieżami istniałoby coś poza śmiercią, nie wiedzielibyśmy o tym już od dawna?

- Zazwyczaj na pustynie chadzali szaleńcy, prorocy, dłużnicy i biedota. W mniejszych czy większych grupach. My zmierzamy tam wyborową karawaną z olbrzymimi zapasami - ocenił.

Zapominasz o poprzedniej ekspedycji skazańców. Żeby chociaż istniała jedna. Dlaczego mieliby nam mówić prawdę? I tak nie mamy nic do gadania - przerwałem wątek, doznając olśnienia. - Na prawdę nazywasz się Lasd?

To dość popularne imię w moich stronach, o czym doskonale wiesz, ale próbujesz ukryć zażenowanie, że do tej pory mnie o to nie spytałeś - uśmiechnął się w typowym dla siebie, wyjątkowo irytującym, zwyczaju.

Ty nie spytałeś mnie o moje.

Nie było potrzeby, skoro je znam, Janderze. Przyznaj się, że postąpiłeś jak zwykle niecywilizowanie i prostacko - nalegał.

Przesadzasz, moja droga - nasz związek stawał się w moim mniemaniu coraz bardziej toksyczny, poczynając od kolacji przy stole, kończąc na rozmowach do białego ranka (dzięki niech będą Słowom, że mamy tu oddzielne prycze!). - Ale czekaj, czekaj. Skąd ty znasz moje imię?!

Lepiej popatrz kto idzie ? powiedział jakby od niechcenia, popijając wodę. Na porządną gorzałę nie było co tutaj liczyć. Odwróciłem się za radą Lasda i od razu zrozumiałem, o co mu chodzi.

Najwidoczniej grubas naskarżył mamie. No, jeśli miał aż trzy matki. Wszyscy mieli typowo góralskie, czerwone od częstego degustowania najtańszych trunków twarze. Oczywiście poprzecinane pajęczynką bruzd i zmarszczek nabytymi w skutek potężnych wichur, częstych na Północy. Byli ubrani tak jak my wszyscy - w wełniane, ciasno przylegające stroje, na tyle grube, żebyśmy pocili się jak świnie w dzień, ale na tyle cienkie, żebyśmy marzli w barakach. Ot, moje narzekanie.

Aż dwaj z nich mieli krótkie włosy. W swoim krótkim życiu, nie rozmawiałem nigdy z Dalieńczykiem o długich włosami. Ze względu na plagę robactwa, wszechobecny brak higieny i zabójcze temperatury, po prostu było to praktycznym wyjściem. Cały świat musiał się ostrzyc, albo zachować co najwyżej żałosne ?kikuty? prawdziwych włosów. Takich jak były w Słowach. Rodem z opowieści o szlachetnych młodzianach i pannach z długimi, jasnymi włosami. Mniej lub bardziej krótkie włosy zachowywały głównie kobiety czy górale.

Do stołu dosiadł się łysol, podczas gdy jego dwaj kompani stanęli nad nami i patrzyli się tępo, jeden nawet z rozdziawionymi ustami na nasz obiad. To, że byli głodni jakoś nie dodawało powagi sytuacji.

- Nie wiem, czy wiesz, zabójco, ale w moich stronach o swoich przyjaciół się zawsze dba - zaczął łysy, przechodząc do swojej dramatycznej przemowy. Założę się, że gdy układał ją sobie w swojej wypolerowanej łepetynie, brzmiało to o niebo lepiej i bardziej dramatycznie.

- Tak? To naprawdę piękny zwyczaj ? stwierdziłem.

- No właśnie ? skrzywił się na moje podejście rozmówca. Pewnie w ułożonym przez niego planie miałem już w tym momencie błagać o litość pod naciskiem tak subtelnie rozpoczętej litanii gróźb. - A my słyszeliśmy, że masz jakiś problem z naszym przyjacielem.

- Tak dużego problemu po prostu nie da się zignorować - mały żarcik na temat tuszy ranionego buntownika wydał mi się odpowiedni do przełamania lodów. Najbardziej przypadł do gustu temu z otwartą gębą, który parsknął szczerym, końskim śmiechem.

- Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy ze swojej sytuacji, co? - poczerwieniał ze złości łysol, wstając z krzesła. Zdawał się być oburzony faktem, że dalej uparcie nie dałem po sobie poznać strachu.

- Trzej przegrani z gór przyszli mi grozić. Bywałem w znacznie gorszych sytuacjach - odpowiedziałem spokojnie.

Słysząc to, doskoczył do mnie przez stół, rzucając się na mnie z pięściami. Byłem na to przygotowany, wszak nie od dzisiaj wiadomo, że buntownicy są bardzo przewrażliwieni na punkcie swojej ostatniej klęski. Szybko odepchnąłem się od stołu na krześle, unikając ciosu i jednocześnie wywracając się komicznie na ziemię. Górale zaczęli mnie otaczać, w rękach jednego z nich coś błysnęło. Zapewne coś ostrego. Lasd przyglądał się tej scenie jak gdyby nigdy nic, apatycznie przeżuwając tutejszą breję.

Gramoląc się z ziemi, widziałem, że napastnicy powoli zacieśniają krąg utworzony wokół mnie. Gdy jeden z nich zbliżył się na odpowiednią odległość błyskawicznie pochwyciłem swoje krzesło i rozbiłem je na jego łysej głowie. Zaskoczony, zatoczył się do tyłu i o mało co nie upadł od siły uderzenia. Zajęty krótką chwilą triumfowania, nie zauważyłem mknącego w moją stronę noża. Uchyliłem się, ale ciut za późno. Ostrze drasnęło mnie boleśnie po ramieniu. Grunt, że lewym.

Takie bójki się zdarzają, ale ja nie jestem pierwszym lepszym chłystkiem. Robiłem to setki razy, od dzieciństwa na ulicy aż po późne lata mojej pracy. Kiedy krótkowłosy pchnął sztyletem po raz kolejny, uchyliłem się i zdążyłem go złapać za przegub ręki z bronią. Zaskoczonego, przyciągnąłem z całej siły do siebie. Gdy zatoczył się w moją stronę, szybko usunąłem się i obaliłem go od tyłu na ziemię.

Dopadłem do niego, chwyciłem za włosy i walnąłem potylicą o płytki. Oczywiście nie tak mocno, żeby zmiażdzyć mu tą jego głupią czaszkę - jeszcze mi tego tylko brakowało, żebym tym razem zabił buntownika. Miałem nadzieję, że straci przytomność, ale najwidoczniej miałem do czynienia z twardym zawodnikiem. Gdy jęczał rozkojarzony na podłodze, wyrwałem mu broń i w ostatniej chwili przeturlałem się po podłodze, unikając ataku jednego z rebeliantów.

Niestety, amator krzeseł nie był jeszcze gotowy na zejście ze sceny. Pędził w moją stronę z tak zaciętym wyrazem twarzy, jak u stereotypowej żony z wałkiem. Opętany furią okładał mnie kolejnymi, miażdzącymi ciosami i muszę ze wstydem przyznać, że większość z nich trafiała, najczęściej prosto w moją niewyparzoną mordę. Wreszcie zdołałem uchwycić go za rękę i wykręciłem ją tak, żeby zawył, przerywając tym samym serię okrutnych uderzeń. Wykorzystałem dobrze tą chwilę i zdążyłem go złapać, przystawiając mu ostrze wyrwanego uprzednio sztyletu do gardła. Tym samym zatrzymując w miejscu jego kolegę, który już rwał się do interwencji. Drugi, ten od posadzki, dalej pojękiwał, wypadając z walki.

- Dobrze sobie poradziłeś, Janderze - niespiesznie w towarzystwie pięciu gwardzistów szedł w moją stronę agent cesarski, ten sam, który jeszcze niedawno do nas przemawiał. Klaskał mi w bardzo powolny, nieco nad wyrost teatralny sposób.

- A szybciej, to rozdzielić nas nie mogłeś, co? - splunąłem w bok krwią, zbierającą się w kąciku warg.

- Doskonała okazja do sprawdzenia skuteczności treningów na poligonie. Spisałeś się znakomicie, moje gratulacje!

- Znaczy się, nagroda? - uśmiechnąłem się.

- A byłbym zapomniał! ? odwzajemnił uśmiech i skinął na gwardzistów. - Zabrać calutką czwórkę do Groty. Na całą noc!

Ciągnięty za ramiona przez dwójkę cesarskich gwardzistów, patrzyłem na bezradne spojrzenie Lasda. Cholera, jaki on jest bezużyteczny.Zdążyłem przypomnieć też sobie, co mówili inni, którzy spędzili noc w tej osławionej Grocie. Ach tak, klaustrofobicznie mała, parująca ciepłem, wywołująca omamy jaskinia. Szykował się niezapomniany wieczór.

***************************************************************

Po raz kolejny otarłem ręką czoło, ścierając lśniący strumień potu. Zmrużyłem oczy, żeby chociaż odrobinę lepiej widzieć moich towarzyszy w tych ciemnościach. Czekaliśmy w ciszy, oczekując na pierwszego, który zwariuje.

Najpierw odpadł ten uprzednio znokautowany krzesłem. Z początku zaczął mamrotać niewyraźnie, patrząc w pustą przestrzeń przed siebie. Najwidoczniej jego niewidzialny rozmówca był dla niego bardzo ważny, bo zaczął go obejmować i przytulać. Następnie, jak gdyby nigdy nic, począł smacznie chrapać na ziemi. A może zemdlał, w końcu biedaczek nie miał najlepszego dnia.

Przywódca rebeliantów rozmawiał jeszcze z drugim łysolem, co jakiś czas łypiąc na mnie wściekle ? chyba tylko w imię zasad. Nie trwało to za długo, bo drab niedługo potem zaczął się tępo wpatrywać w nicość i przestał na nas zwracać uwagę. Strumyczek śliny z jego ust kapał jednostajnie na kamienie Groty.

- Zostaliśmy sami - uśmiechnąłem się do rebelianta zalotnie.

- Na to wygląda - najwidoczniej nie zrozumiał aluzji.

- Tylko przez to, że byłeś dla mnie taki niedobry ? poskarżyłem się.

- Muszę ci to przyznać, że jak na skrytobójcę, jesteś głośny jak pikujący wakh.

- A ja muszę przyznać, że jak na rebelianta, jesteś tępy jak wół.

- Nasze obecne, kłopotliwe położenie nie oznacza, że z tobą skończyliśmy - zauważył.

- Pojutrze wyruszamy. Na pustyni to już nie będzie chyba zbyt ważne - odparłem. Zapadła niezręczna chwila ciszy i zauważyłem, że góral zaczął drżeć. Kołysał się w tył i przód na kamieniu, na którym siedział. - Wygląda na to, że zostałem sam.

- Zawsze masz mnie, chłopcze, prawda? - usłyszałem znajomy głos od strony kraty.

- Lendor? Przecież ty nie ży... - urwałem. - Prawie wypadło mi z głowy, że siedzę w cholernej jaskini cudów.

- I zawsze taki racjonalny - westchnął, wychodząc z cienia, dokładnie taki, jakim go pamiętałem. Wysoki jak tyka, z paskudna blizną na policzku i siwymi włosami, poprzecinanymi zaledwie kilkoma ciemnymi pasemkami - delikatną sugestią, że on też był, wcale nie tak dawno, młody. Mizernego obrazu dopełniały brudne łachy z gipla - ulubionego materiału biedoty, którym była te wszędobylska, karłowata roślinka. Spojrzał przelotnie na mnie, oglądając grotę. - Znowu wpakowałeś się w kłopoty, prawda, Janderze? Przykro mi, że nie zapewniliśmy ci lepszej przyszłości.

- Nie przejmuj się tym, nic mi nie będzie -wykrzywiłem usta, w czymś, co zakrawa na miano ?najsmutniejszego uśmiechu świata?. - Poza tym, mi też przykro, no wiesz, że cię zabiłem.

- Dalej się za to obwiniasz, prawda? - spojrzał na mnie poważnie.

- Gdzie tam, przecież przyszli po was, żebraków, a nie po mnie - odpowiedziałem z tak sarkazmem tak namacalnym, że chyba unosił się przez dobrą chwilę w powietrzu. - Zrozum, staruszku, gdyby nie mój sposób na zarabianie, dalej byście żyli. Jeśli poszedłbym do wojska albo chociaż nie brał tego cholernego zlecenia, byłoby zupełnie inaczej.

- Prawda? Wtedy wszyscy bylibyśmy martwi. Chłopcze, jeślibyś poszedł do wojska, dałbym ci tydzień, zanim straciłbyś głowę za niesubordynację. A gdybyś nie wykonał kontraktu na Szpony, dalej tkwiłbyś w zleceniach za błyszczące świecidełka.

- Mogłem poczekać na kolejny taki kontrakt, to przecież byli pieprzeni dowódcy największego gangu Lindonu! Co ja sobie w ogóle myślałem?! - poczułem cieknące po policzkach łzy. Stare i zapomniane uczucie.

- Myślałeś o sobie ? odpowiedział i poklepał mnie po ramieniu. Co dziwniejsze, poczułem jego dotyk. - Ale nie ma w tym nic złego, Janderze. Znalazłem cię i wychowałem, prawda? Nasza trójka była już tylko kupą zmęczonych życiem, starych ludzi. A ty... ty miałeś jeszcze dużo do zrobienia. Ile lat musiałoby przeminąć, żebyśmy mogli w końcu żyć jak ludzie? Cała nasza czwórka?

- Więc twierdzisz, że właściwie, to postąpiłem dobrze? Po ocaleniu życia i wychowaniu miałem się pozbyć zbędnego balastu, co? Pewnie co noc czekaliście z niecierpliwością, aż wbiję wam nóż w plecy, do kur.. nędzy?! - czułem, jak cała moja wściekłość, ból i gorycz eksplodowała jednym potężnym wybuchem. - Nie miałem nikogo oprócz was i Andora, tego obsranego szczura, który mnie wsypał!

- Potrzebujesz żyć z poczuciem winy? Obwiniać się za to, do końca życia?

- Może ? powiedziałem już spokojniej, ale znowu poczułem cieknące ciurkiem łzy. - Przywykłem do myśli, że was zawiodłem. Myślałem, że to, co potem z nimi zrobiłem, sprawi, że się z tym pogodzę. Że mi ulży, kamień spadnie z serca.

- Ale śmierć nie jest rozwiązaniem, prawda? - spojrzał gdzieś w dal. - Myślisz sobie, że to coś zmieni, ale nie zmienia. Wszystko dalej jest takie samo, z tą różnicą, że nie masz już żadnego celu, który pozwala na chwilę zapomnieć o bólu. Podwójne zło nie czyni nigdy dobra.

- Prawda ? odparłem. - Staruszku, jak tam jest?Tam, po drugiej stronie.

- Lepiej niż tutaj ? uśmiechnął się. - Do zobaczenia, chłopcze. Ale jeszcze nie teraz...

Zdawało mi się, że jeszcze jakiś czas echem po grocie niosło się ?prawda??.

5 komentarzy


Rekomendowane komentarze

:O Nic nie wiedziałem o trzeciej części. Za chwilkę (czyt. zanim pójdę spać) przeczytam i skomentuje.

No dobra, przeczytałem, pierwszy raz w PDFie i pierwszy raz na raz, bez żadnych przerw. Czyta się bardzo przyjemnie, nie ma żadnych sztucznych dialogów. Jak dla mnie idealnie :P.

PS Jak nadal będziesz walił po 7 stron na 1 część to wyjdzie Ci już coś co przypomina książkę :D.

Link do komentarza

Tak jakoś mi się wydawało, że ta część jest trochę przynudnawa... ale mimo wszystko czytało się bardzo przyjemnie. Z tego co widzę, sporo już napisałeś. Nie mogę się doczekać kolejnej części, bo jak zwykle skończyłeś w najlepszym momencie :P.

Link do komentarza

Ach, ileż duszyczek się przybłąkało. Aż 3! Wracam z chwilowego urlopu (ach, ta szerząca się poprawność polityczna :>) i obiecuję, że do końca tygodnia będziecie mieli część IV, według mnie jedną z lepszych już napisanych, może najlepszą. Zresztą, poczytacie, zobaczycie. Mam nadzieję.

Zireael-> Dzięki, czytało ci się tą część lepiej, przypuszczam, z trzech powodów:

a) PDF jest wygodniejszy w czytaniu

b) To już trzecia część, więc można już powiedzieć o zawiązaniu akcji. Wszak planuje opowiadanie na jakies 7, może 8 części, więc nic dziwnego, że pierwsze części wypadają trochę blado.

c) Pewnie nie patrzyłeś, a mówiłem ci! Dwie pierwsze części są opublikowane na nowo, w wersji, którą pochlebnie mógłbym nazwać reżyserską - są o niebo lepsze, niż rozprostowanie moich mięśni pisarskich, które objawiało się w pierwszych wydaniach. Warto przeczytać, są w PDF i trzymają rezon. Ale jak nie przeczytasz, sens opowiadania zachowasz, chociaż pododawałem parę dobrych paragrafów.

Sam sie zastanawialem, ile w rzeczywistosci w takim PDF ie zajmuja przecietne ksiazki. Dzięki za miłe słowa (w szczególności cieszę się dialogami, moją częstą zmorą), i zapraszam do dalszego czytania.

Xardas -> No, a widzisz? Staram się zamykać dobrym momentem. Chociaż nie ukrywam, że pewnie najbardziej trzymające w napięciu było zakończenie części pierwszej :P

A niech szanowny pan Trupek nie ekscytuje się Coldplayem tak, a nadrobi zaległości, ot co! Bo jeszcze do jegomościa przylgnie miano nicponia :P

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...