Skocz do zawartości

What the hell?!

  • wpisy
    29
  • komentarzy
    206
  • wyświetleń
    22940

[Nie dla idiotów] "Żywot Jandera", część II


sv3n

525 wyświetleń

Witam po raz wtóry drogiego Czytelnika. Jeśli zabłąkałeś się tu na mój blog, wiedz, że jest to opowiadanie mojego autorstwa. Fantastyczne, chociaż z nietypowym podejściem. Nienapisane na kolanie, a wychuchane i dopracowane. Z konkretnymi bohaterami, rozbudowanym wątkiem fabularnym, dopieszczonym autorskim uniwersum i zawierające kilka moich osobistych przesłań (nieszczególnie oczywistych, być może jeszcze niewyeksponowanych, wszak to początek opowiadania). Jak przypominam, jest to taka moja wersja "reżyserska" tego opowiadania, raz już zamieszczonego, aczkolwiek teraz w wersji dopieszczonej i bardziej rozbudowanej. Część III prawie gotowa i informuję wszystkich czytelników, że od teraz będą zamieszczane na przemian, raz na tydzień wpisy zwyczajowe i te z kolejną częścią opowiadania. Zapraszam do lektury odbiorców poprzedniej części: Knockersa, Xardasa, Niekrytego Krytyka Towarzysza Owca i mam nadzieję, że Ciebie, Nowy, Tajemniczy Czytelniku. Z przykrością zauważam brak pana Trupka, no ale, jak obwieścił na blogu, obowiązki wzywają. Trudno, tymbardziej, że tym samym przerwał nadawanie nowych części "Nocnego Ataku na Frozen Valley". Przypominam o dostępnej w formie załącznika, wersji PDF opowiadania, zdaniem wielu - znacznie wygodniejszej. Dzięki za uwagę, komentarze pomagające mi w dalszym tworzeniu i samą lekturę opowiadanka. Pozdrawiam!

Część II

Gdy się odwróciłem, zobaczyłem czterech zamaskowanych ludzi, z kuszami energetycznymi wycelowanymi prosto we mnie. Widziałem tlący się przy każdej z luf płomień wolno spalanej eksji. Ze starych, dobrych kusz, w tych nowoczesnych broniach zasilanych eksją został jedynie wygląd ? charakterystyczny, obudowany trójkąt z tyłu. I właściwie tyle, po prostu ta głupia nazwa przylgnęła na dobre.

- Rzuć broń i na kolana, psie! ? wrzasnął jeden z nich, powoli zbliżając się w moją stronę, z wycelowaną we mnie kuszą.

- W sumie ładnie sobie to zaplanowaliście - powiedziałem do niego. - Ale nie pomyśleliście o jednym.

- A niby o czym, morderco? ? zapytał niespokojnie mężczyzna z czarną chustą zasłaniającą twarz. Najwidoczniej się przestraszył, bo przystanął dobre kilka kroków ode mnie.

- O tym, że też mam swoje sztuczki ? kończąc to zdanie, pozorując opuszczenie dłoni i wypuszczenie sztyletu, rozdarłem nim cienką skórzaną powłokę woreczka, przypiętego do mojego kombinezonu.

Odkryłem zastosowanie tego popularnego w mydlarniach i perfumeriach kosmetyku już dawno i przydawał się w niejednej ucieczce. Piekący i bardzo gęsty gaz ulatniał się w powietrzu szybko. A przynajmniej na tyle, bym zdążył paść na podłogę, zanim pociski eksji przecięły mgłę. Wślizgiem szybko dopadłem tego samego Dalieńczyka, który przed chwilą do mnie podchodził i powaliłem go tym ruchem na ziemię. Przygniotłem go kolanem, słysząc kolejne, wystrzelane na ślepo wśród dymu strzały. Słyszałem jak błagał mnie o życie i wił się w moim uścisku. Bez chwili namysłu ciąłem go sztyletem w gardło, pozbawiając życia. Skoro każdy z jego towarzyszy marnuje amunicję, zdając sobie sprawę z obecności pozostałych, nie przydałby mi się za bardzo jako żywa tarcza.

?Drzwi, czy okno za zasłonami?? ? pomyślałem. ? ?To pierwsze piętro, nie ma co ryzykować złamania nogi przy pościgu.?

Rzuciłem się rozpaczliwie do drzwi, wyrywając je z framugi szybko wyprowadzonym kopniakiem. Pachnące kadzidło wypełniało już cały pokój, ale huk i wyjście na korytarz stanowiły dobry punkt orientacyjny. Zaraz za mną pobiegną, główne schody nie byłyby dobrym pomysłem. Mając w pamięci plany budynku pomknąłem korytarzem w prawo, wchodząc do jednego z pomieszczeń służby, jedynego na górze. Tak jak myślałem, pułapka została przygotowana z pełną wiedzą właściciela ? sypialnia, mimo późnej nocy była zupełnie pusta.

Na szczęście, zgodnie z planami, ze spiżarki łączącej się z sypialnią prowadziły kręte, wąskie schody do kuchni. Pomknąłem nimi, uspokojony cichnącymi odgłosami biegów na górze. Oby pobiegli w złą stronę, pomyślałem. O ile ich nie zaskoczę, nie mam szans. Nie z naładowanymi kuszami. Przynajmniej to nieporęczne żelastwo ich trochę opóźni.

Tylne wejście było w ostatnim pomieszczeniu dla sług. Była to całkiem spora rezydencja i jak na kupca takiego jak Hargul przystało, służby wszelkiego rodzaju krzątać się tu musiało co nie miara. Minąłem kolejną, długą sypialnię i zdawało się, że to już wyczekiwany kres mojej szalonej ucieczki.

?Oby to nie była sprawka Andora? ? była to moja ostatnia myśl podczas otwierania tylnych drzwi, gdy poczułem na potylicy silne uderzenie czymś bardzo twardym, a zaraz potem ogarniającą mnie falę ciemności.

****************************************************************

I tak skończyłem, gnijąc w ciasnej celi i kontemplując smród moczu z wiadra w kącie i przesypiając większą część dnia. A raczej czasu, bo w ciemnicy nie widać było żadnej różnicy między nocą, a dniem. Jedynym zaburzeniem tych fascynujących czynności była rzadka papka, którą przynosił stary jegomość i bezceremonialne wręczał. I tak właśnie począłem liczyłem całe doby ? nowa breja była dla mnie obietnicą kolejnego dnia.

Z każdą następną porcją tej paćki zdawałem się coraz bardziej tracić zmysły. Zdawało mi się, że siedzę tu już od lat, a strażnik, który tu przychodził nie odpowiadał na wszelakie próby zagajenia rozmowy z mojej strony. Od typowych pytań egzystencjalnych ?Gdzie ja, do cholery jestem??, aż do wybuchów złości połączonych z groźbą bardzo brzydkich rzeczy, które wyrządzę jego rodzinie. Taaak, zdawało mi się, że oszalałem.

Najgorszy był fakt, że nie miałem do kogo otworzyć mojej niewyparzonej gęby. W końcu zacząłem mówić do siebie, ale nie wydawało mi się to szczególnie normalne. Próbując zachować zdrowe zmysły, przestałem.

Tak było aż do momentu, kiedy do celi naprzeciwko zawleczono jakiegoś żylastego, nieprzytomnego biedaka. Patrząc na tę uroczą scenę, potwierdziły się moje najgorsze obawy ? to byli cesarscy gwardziści, z ich cholernymi szpiczastymi hełmami i lśniącymi, czarnymi pancerzami.

?Przynajmniej nagadam się przed egzekucją, o ile się obudzi? ? pomyślałem i zasnąłem z powrotem na swojej wąskiej pryczy.

****************************************************************

Była już ciemna noc, kiedy wracałem z Andorem z karczmy. Cały wieczór piliśmy i wspominaliśmy stare dobre czasy. Rozmowę o interesach obiecaliśmy sobie odłożyć na później. Nie żeby Andor chociaż myślał przestrzegać tej obietnicy...

- Mówiłem ci, mówiłem! Ten kontrakt był dla nas jak... ten... no... - tu zdrowo beknął. - schody do nieba!

- Skąd, u diabła, takie górnolotne określenie? I to w twoich ustach? - uśmiechnąłem się.

- Zamknij się, mądralo!

Zatoczył się, próbując mnie walnąć i wyrżnął głową prosto w latarnię. Od kiedy sięgam pamięcią, Andor nie miał nigdy zbyt mocnej głowy. Chociaż w sumie wypił dziś ze dwa razy tyle co ja. Z poziomu kocich łbów dobiegło mnie kilka wyjątkowo nieprzyzwoitych i pomysłowych epitetów głównie odnoszących się do mnie, eksji, postępu technologicznego i tak z grubsza, całego świata.

- Pomógłbyś mi wreszcie wstać, ale nieee! Będziesz tak stał jak ta dziwka pod latarnią czy idziemy dalej?! - burknął, rozmasowując czoło.

- O, przepraszam, nie słyszałem cię tam z dołu.

- Żartuj sobie ile chcesz, już nic mnie tego wieczora nie zdenerwuje, Jander! Jestem królem świata, słyszysz? Królem! - wrzasnął na całe gardło, a z okna kamienicy obok której przechodziliśmy, wyjrzała stara kobieta.

- Cicho tam, pijaki! Uczciwi ludzie próbują tu spać ? pouczyła.

- W oknie chyba nie śpisz, co? Won do wyra, stary nietoperzu! - idąc dalej, nie słyszeliśmy już dobrze odpowiedzi staruszki, ale miałem przeczucie, że nie była miła.

- Chciałeś powiedzieć, że ja jestem królem świata ? poprawiłem. - Ty możesz być moim wiernym garbusem, co ty na to?

- I tak mi się odpłacasz, tak kąsasz w rękę swojego dobroczyńcę, Janderze? Jak ci nie wstyd!

- Ależ wstyd, wstyd, pijany przyjacielu ? przytaknąłem.

- Gdyby nie ja, dalej klepałbyś biedę i dobrze to wiesz. Kto ci załatwił Szpony, hę?

- A kto ich sprzątnął?

- Ciało bez mózgu nie jest zdolne żyć ? stwierdził uczonym tonem.

- Przykro mi przerywać twój wywód, ale to chyba będzie twój przystanek.

Stanęliśmy przed jedną z najbardziej ohydnych i obskurnych kamienic w całej stolicy. Panie i panowie, niepowtarzalny dom Andora! Dużo można byłoby tu skrytykować, zaczynając od koloru przywodzącego na myśl muł rzeczny, a kończąc na samym stanie budowli ? powysuwanych cegłach czy krużgankach systematycznie i bezlitośnie niszczonych przez miejscowe dzieci.

Andor popatrzył nieprzytomnie na mnie, na budynek, znowu na mnie, żeby w końcu zdrowo zwymiotować.

Znajdziesz drzwi? - zapytałem z powątpiewaniem.

Ostatecznie, myślę, że tak. W końcu nie ma tu za dużo mieszkań.

Nie mam zielonego pojęcia czemu. Do jut... - uciąłem, patrząc jak Andor niczym zahipnotyzowany przygląda się swoim treściom żołądkowym. ? Do następnego, Andor.

Obecnie razem ze staruszkiem Lendorem, Mikeną i Gundem pomieszkiwaliśmy niedaleko stąd, w opustoszałej części zapuszczonych magazynów, praktycznie zaraz przy murach miejskich. Zaliczały się one do dzielnicy, którą właśnie przecinałem szybkim krokiem, a w której od dziecka mieszkał Andor. Mieszkała tu od pokoleń biedota miejska ? rzesze robotników, rzemieślnicy tak kiepscy, że zamiast krzesła umieli zrobić stół, szarlatani, bandyci, a na ulicach i w ciemnych zaułkach ? bezdomni, tacy jak ja.

Pokonałem już ulicę Kamienną, pełną bliźniaczo podobnych starych kamienic. Skręciłem w prawo, potem znowu w prawo, by w końcu dojść do celu ? długiego kamiennego ogrodzenia opasającego teren magazynów. Skały i kamienie pełniły najważniejszą rolę w naszym budownictwie. Drewno i metal pozostawały w Dalii surowcami drogimi i rzadkimi.

Ogrodzenie było śliskie i raczej wysokie, trudne do sforsowania, ale mieliśmy na to swój sposób. Wystarczyło znaleźć słabsze punkty ogrodzenia, żeby okolicznym żebrakom udało się wyżłobić schodki pozwalające komfortowo wejść na teren magazynów.

Przemknąłem szybko w ciemności do budynku, który zajmowaliśmy. Mieszkaliśmy tu od niedawna, odkąd miałem dość forsy, żeby opłacać haracz tutejszym stróżom. Wprowadziliśmy się tutaj w samą porę, gdy Mikenę złożyła ciężka gorączka. Dzięki dachowi nad głową zdołaliśmy ją wykurować, chociaż od tamtej pory była w raczej kiepskim stanie.

Kiedy poruszyłem ciężką bramą przestronnej hali, nie usłyszałem z drugiego końca żadnych gwałtownych ruchów jak zazwyczaj. Pewnie już śpią, pomyślałem. Oczy po jakimś czasie przywykły mi do ciemności. Całkowita cisza zaczynała mnie coraz bardziej niepokoić.

Wtedy zobaczyłem plamę krwi. A zaraz potem kolejną. Wyciągnąłem krótki miecz przytwierdzony do pasa. Zacząłem się cofać, ale poczułem, że na coś nadepnąłem. Była to najohydniejsza rzecz, jaką zobaczyłem ? rozczłonkowane, zmasakrowane ciało prawdopodobnie najdroższej dla mnie osoby w całym wszechświecie ? staruszka Lendora. Widząc otwarte, przerażone oczy zawyłem jak potępieniec, a mój krzyk wypełnił pustą, martwą halę.

****************************************************************

Zerwałem się na równe nogi, zlany potem. Koszmar wracał do mnie co jakiś czas i chociaż zaczynał się zawsze w innym momencie, kończył się w tym samym. Widokiem martwych, przerażonych oczu tego samego mężczyzny, który niegdyś przygarnął mnie z ulicy. Otarłem spocone czoło brudnym rękawem i nagle usłyszałem jakiś szept.

Proszę, proszę, obudził się wreszcie. Myślałem, że już nie żyje. W końcu minęły dwie doby, czy raczej porcje papki odkąd go tu przywlekli. Zbliżyłem się do kraty, by usłyszeć:

- Anvo, wskaż mi Źródło, napełnij mnie jego mocą. Daj mi siłę, by zmieść moich wrogów. Daj mi mądrość, bym postępował właściwie. Daj mi radość, żeby nawet rzeczy drobne wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Daj mi zdrowie, żebym mógł słać do ciebie te prośby. Daj mi szczęście, nie spadła na mnie niedola naszego świata.

Oaza. Tak mówimy na wyznawcę najliczniejszej religii Meragu. Chociaż to słowo nie wydaje się zbyt adekwatne. Stosowniej byłoby użyć sformułowania "najbogatsze z biednych". Prosty lud, wiecznie załamany kolejną klęską żywiołową, mniej lub bardziej uciskany przez rządy cesarskie nie był nigdy skory uwierzyć, że istnieje ktoś nad nimi czuwa. W jaki sposób można wytłumaczyć farmerowi z Rubieży, że żyje kochający go Pan, po tym, jak armia splądrowała jego spiżarnię, susza uszczupliła plony, a córkę zagryzła wataha tukun ? stadnych drapieżników z tamtejszych stron.

Nasze religie, w przeciwieństwie do tych często wymienianych w Słowach, nie koncentrowały się na rodzinie boskiej, czy pojedynczej istocie wyższej. Wiara w Anvę polegała na medytacji, szukaniu wewnętrznego spokoju i zrozumieniu naszej niedoli. Oazy czciły życiodajną wodę i modliły się do swojej bogini, Pani Źródła ? mitycznego miejsca, ukrytego gdzieś w Dalii, które miało dawać szczęście, siłę i mądrość. Sami wyznawcy tej religii spierali się między sobą czy ta legendarna krynica stanowi jedynie symbol, czy istnieje naprawdę. Za to wszyscy byli solidarni w tym, że modlitwy połączone z medytacją dawały im to, czym miało być owe Źródło. Czemu akurat 'oazy'? Oczywiście pomijając krótkie i dźwięczne brzmienie tego słowa. Bo byli wiecznie spokojni, nie dawali się wytrącić z równowagi, a przemocy używali w specyficzny sposób ? w ostateczności i kiedy nakazywał im to ich zawiły kodeks. Przypominali mi trochę Dalieńczyków z rodzaju tych, którzy na śniadanie przygotowywali sobie koktajl leków - wiecznie zamulonych lekomanów.

- O ile twoje Źródło nie da ci sił potrzebnych do wyważenia tych cholernych krat, byłbym wdzięczny, gdybyś się łaskawie zamknął - zagaiłem rozmowę.

Ciemność panująca w lochu, wyostrzyła mój wzrok na tyle, że mogłem dostrzec ruch w celi na przeciwko. Usłyszałem, jak Oaza wstaje z klęczek i po chwili zobaczyłem na przeciwko jego twarz. Był młodym Dalieńczykiem, którego raczej blada karnacja i ciemne włosy nasuwały podejrzenie, że pochodził z niewielkiego rejonu zielonych lasów, na północny-zachód od Lindonu.

- Gdybyś znał chociaż podstawy naszej filozofii, wiedziałbyś, że Źródło ma nas podtrzymywać, a nie dawać nadludzkie siły - odpowiedział spokojnie wywołany.

- Wątpię, żeby cię podtrzymało przy życiu, kiedy przyjdzie po ciebie kat i zetnie ci łeb.

- Jeśli umrę, mój duch nie zginie, a odrodzi się w nowym ciele - o tym własnie mówiłem! Możesz takiemu niszczyć dom, zabić psa, odciąć rękę, a on będzie na to patrzył i gawędził z tobą o swojej cholernej filozofii albo pogodzie, dopóki nie wyzionie ducha.

- Skoro ci się tak śpieszy na tamten świat - odpowiedziałem. - Nie szkoda, że twoja rodzina z buszu nie zobaczy zwłok? Ani troszeczkę?

- Szanujemy zmarłych, ale cielesna powłoka nic dla nas nie znaczy. Moi bracia i rodzice mogą za mną tęsknić, ale będą pewni, że mój duch jest nareszcie wolny. Może moja karnacja zdradziła moje pochodzenie, ale za to twoja ciemnota sugeruje rynsztok stolicy - zdawało mi się, że się uśmiechnął.

- Ładna pyskówka jak na Oazę. To za co tu siedzisz? Przywiązałeś się do drzewa, aż drwale wezwali pomoc? Słyszałem, że to u was dość popularne - odciąłem się.

- Przyrodę warto chronić, zwłaszcza przed jej bezmyślnym niszczeniem. Ale nie, nieznajomy. Dowiedziono mi, że jestem groźnym przestępcą, szubrawcom i złodziejem - wyjaśnił spokojnie.

- To znaczy?

- Upolowałem o jednego rogacza z pańskiego lasu za dużo. Wszyscy to praktykują, bo inaczej pomarlibyśmy z głodu, ale to ja pomagałem partyzantom Derricka, więc prędzej czy później wymyśliliby co innego.

- Najnowsze z wybornej kolekcji powstań w Dalii - sięgnąłem pamięcią kilka lat w tył. - Naprawdę myślałeś, że góralom z Północy się uda, czy twoje Źródełko kazało ci pomóc cofającym się partyzantom?

- Źródło to nie osoba. Ono nie każe, może co najwyżej wskazać dobrą ścieżkę na zawiłych rozstajach życia. Górale mieli duże szanse. Nie zapominaj, że choć nieliczny, ich lud zawędrował aż pod stolicę...

- Pamiętam. Stali pod murami stolicy dwa dni i dostali po zadkach od nacierających sprzymierzonych wojsk cesarskich ze wschodu i południa. Nie wspominajac o przekupionych zdrajcach we własnych szeregach. Zresztą, nawet jeśli agenci cesarscy nie zabiliby Tondira... Gdyby górale zdobyliby stolicę, byłoby identycznie. Albo ich ukochany wódz zasiadłby na cesarskim tronie albo zginąłby w tajemniczych okolicznościach zanim ugasiliby Lindon.

- Ci z Północy są dalece zbyt honorowi, żeby wymówić posłuszeństwa cesarzowi i potem zająć jego miejsce. Wbrew plotkom, Tondir żył jeszcze, gdy zostali zaatakowani pod stolicą. Dopiero zdrajca posłał mu zatrutą strzałę w plecy, gdy rozpoczęli odwrót. Dlatego im pomagałem - nagle ciszę ciemnego lochu przeciął snop światła i usłyszeli zbliżające się kroki. Z pewnością należące przynajmniej do trzech osób.

- Pytanie brzmi: po którego z nas teraz idą - powiedziałem, przerywając grobową ciszę.

****************************************************************

Straż przyszła zarówno po mnie jak i po mojego bladego rozmówcę. Oczywiście bez słowa wyjaśnienia, jakby tu wszystkim języki poucinali. Przynajmniej mogłem się im dobrze przyjrzeć.

"Nie jest dobrze" - pomyślałem, obserwując płynące z gracją w powietrzu peleryny przypięte do ich pancerzy. Chociaż nieprzydatne i zazwyczaj odpinane w walce, oznaczały tylko jedno - elitarne oddziały wojska cesarskiego, uzbrojone we włócznie, tarczę i sławne ogniste pociski, łatwe do zdobycia na czarnym rynku. Wystarczy powiedzieć, że kiedy zabierali się do "pacyfikowania" wioski, po godzinie na jej miejscu były tylko dymiące zgliszcza.

Bezceremonialnie wyciągnęli nas za fraki z cel i puścili przodem, trzymając włócznie w gotowości. Nic dziwnego. Ci cholerni komandosi naszpikowaliby mnie włóczniami jak jeża, gdybym zrobił coś głupiego.

Mówiąc o czymś głupim, zdawało mi się, że słyszę kolejną przeklętą modlitwę. Oazy zawsze działały mi na nerwy swoim optymizmem, filozofią i tym stekiem bzdur, które odmawiał po raz kolejny mój towarzysz w niedoli.

- I co, spłynęło coś na ciebie, czy po prostu ci się nudzi? - burknąłem. Miałem prawo do złego humoru, w końcu nie codziennie gwardia cesarska oprowadza cię po lochach.

- Proszę tylko, by mój duch zdołał się wyswobodzić z ciała - wyjaśnił, nie otwierając zamkniętych do tej pory oczu.

- Ci panowie z tyłu nie zapomną ci zrobić otworu na twoją cenną duszę, jeśli się nie zamkniesz.

- Cicho tam, ma być! A spróbujcie się ruszyć nie w tą stronę, to zobaczycie z bliska najlepszą stal z cesarskich kuźni! - usłyszałem z tyłu.

- Naprawdę z cesarskich kuźni? A mógłbym chwilę potrzymać?

- Żartownisia mamy. Lepiej się zamknij, bo jeszcze mi ta włócznia wypadnie z rąk i znajdzie się przypadkiem tam, gdzie słońce nie dochodzi.

- W końcu jesteśmy w lochu - mruknąłem.

****************************************************************

I wtedy właśnie nastąpił przełomowy moment całego mojego życia. Strażnicy wyprowadzili nas z mrocznych lochów, by oprowadzić nas po równie monotonnym otoczeniu ciągnących się w nieskończoność korytarzy. Wypełnione były w dużej mierze całkiem ładną kolekcją ceramiki i meblami z drewna tak czarnego jak smoła. Irytujący stukot żołnierskich butów gwardzistów o kremowo-czarną szachownicę płytek towarzyszył nam cały czas, aż niespodziewanie ucichł. Odwróciłem się, a gwardzista wskazał mi drzwi, przy których się zatrzymaliśmy.

- Jeśli mnie tam zabiją, będę cię straszył! ? ostrzegłem.

- Zamkniesz się wreszcie, błaźnie? - warknął zagadnięty.

Pchnąłem do środka ciężkie drzwi i znalazłem się w okrągłej sali pełnej osobowości, przy których ja i mój towarzysz z buszu byliśmy cholernie pospolici. Widziałem wychudzone twarze górali, mistyków ubranych w podarte szaty, postawnych mężczyzn przywodzących mi na myśl najemników, Dalieńczyków o skórze prawie tak czarnej jak ziemia, spoglądających na innych z góry żołnierzy cesarskich i żylastego, łysiejącego faceta z mechaniczną nogą.

- Ostatnie życzenie skazańca roztrwoniłeś na cyrk? - zapytałem zażenowany oazę.

- Opuszczę zasłonę milczenia na twój sypiący się kiepski dowcip. Popatrz jak oni wyglądają. Wygląda na to, że nie tylko my spędziliśmy ostatnie dni w celi - zauważył trzeźwo.

Rzeczywiście - bród, smród, podarte ubrania, wychudzone twarze nie sugerowały pobytu w najprzyjemniejszym miejscu. A z pewnością kontaktu z mydłem czy chociaż wodą wodą. Nawet na targu zdarzały się przyjemniejsze zapachy!

Pomieszczenie było surowe i skromne w porównaniu z wytwornymi korytarzami - ta sama posadzka, ale tylko kilka drewnianych, skleconych bez polotu ław. Spojrzałem na sufit ? uff, żadnej gigantycznej gilotyny czyhającej na nasza nieuwagę.

Nagle hałas prowadzonych rozmów ucichł. Wszyscy patrzyli na podwyższenie na drugim końcu sali ? przed chwilą nie było tam nikogo, ale teraz stał tam ubrany w ciemną kurtę podstarzały Dalieńczyk, w otoczeniu dwóch gwardzistów.

- Dalieńczycy! - potężny głos wypełnił całą salę. - Nie bez powodu zostaliście tu dzisiaj zgromadzeni. Są wśród was różni - od bandytów, gwałcicieli i złodziejów, przez najemników, skrytobójców czy buntowników, aż po bohaterów wojennych.

- Nie macie prawa nas tu trzymać! - krzyknął ktoś z drugiego końca sali.

- Ci, którzy są tu z własnej woli, już dawno podjęli stosowną decyzję. Wy, nie macie żadnego wyboru. Chociaż raz będziecie mogli w swoim nędznym życiu przysłużyć się ojczyźnie! - ostatnie słowa niosły się echem po całej sali przez dobrą chwilę.

- Chyba twojemu zasranemu cesarzowi! Na pewno nie nam, zwykłym ludziom - krzyknął stojący niedaleko przysadzisty Dalieńczyk. Buntownik albo farmer, bez dwóch zdań. Przemawiający wbił w niego świdrujące spojrzenie, drapieżne niczym u sokoła gotowego do ataku.

- Łatwo tak mówić, nie znając ciężaru sprawowanej władzy nad tysiącami ludzi. Jesteś kompletnym idiotą, ty i wszyscy wy, buntownicy. Znam te wasze wytarte frazesy o równości i wolności i niedobrze mi od nich. Gdyby do władzy doszedł taki kretyn jak Tondir, rzucający garściami chleb, już dawno zdechlibyśmy z głodu!

- Zdechniesz razem ze swoim cesarzem za takie słowa! SŁYSZYSZ?! ZDECHNIESZ! - wnioskując po kolorze, do twarzy buntownika napłynęła chyba większość jego krwi.

Widziałem, jak jego towarzysze próbują go przytrzymać za ręce, gdy wrzeszczał i klął w dalszym ciągu pod adresem staruszka. Najwidoczniej próbował się wyrwać albo tylko dla zabawy uderzył łokciem idealnie w splot słoneczny jednego z przytrzymujących go górali.

- Generale, niech się pan, do jasnej cholery uspokoi, bo wszyscy tu zaraz zginiemy! - krzyczał jego towarzysz.

- Ty zdrajco! Po to walczyliśmy przez miesiące, po to zginął Tondir, żebyśmy teraz słuchali kolejnych obelg od tego starego pryka?! Jak jacyś przestępcy?! Nie pozwolę na to!

- A jak mamy was traktować? - głos mówcy na nowo wypełnił salę, tym razem z jeszcze bardziej oskarżycielską intonacją. - Przelewaliście krew, tak właściwie po co? Mieliście jakiś lepszy plan? Chcieliście być wolni, nic nie dając innym, wy leniwe, zapijaczone obiboki!

Generałem wstrząsnął kolejny wybuch złości i ostatecznie wyrwał się z niedźwiedzich uścisków innych rebeliantów. Ci próbowali złapać go kolejny raz, ale było za późno. Zaczął się błyskawicznie przesuwać w tłumie w stronę mówcy. Wydawało mi się, że błysnęła klinga jakiegoś krótkiego ostrza, ale nie byłem pewny.

- Nie musielibyśmy, gdyby cesarz nie zesłał nas jak niewolników do kopalni i nie kradł bezprawnie wszystkich naszych zapasów. Jego żołnierze gwałcili nasze żony i córki, gdy my harowaliśmy za cały naród! To ma być praca dla ojczyzny?! Pluję na ciebie i pluję na takiego cesarza. Niech żyją partyzanci Derr... - urwał.

- I tak skończył ostatni z generałów z Północy ? powiedział jakby z dumą starszy mężczyzna.

- Tłum rozstąpił się ? generał leżał ze sztyletem zaciśniętym w jego martwych dłoniach. Między jego oczami tkwiła strzała. Na ziemię lał się jednostajnie strumyk krwi.

- Możemy się wreszcie dowiedzieć, co my tu do cholery robimy? - usłyszałem z drugiego końca sali. Bohater tłumu się znalazł, myślałby kto.

- Zostaliście wybrani przeze mnie jako posiadacze umiejętności wartościowych dla powodzenia misji. Zostaniecie odpowiednio przebadani, doszkoleni i wyposażeni, żebyście byli w stanie poprowadzić wyprawę.

- Dokąd, do cholery?! - krzyknąłem. Ten tajemniczy [beeep] zaczynał działać mi na nerwy.

Poza południowe Rubieże, na pustynne pustkowia. Waszym celem jest odszukanie poprzedniej ekspedycji, rekonesans tych terenów i pozyskanie jak największej ilości informacji, jakie tam znajdziecie. Stanowicie wielką nadzieję całej Dalii. W końcu nie jesteście pierwsi, a komuś wreszcie musi się udać ? w tym momencie wyraźnie się uśmiechnął. I to niby ja jestem "dowcipnisiem".

Kufer złota dla tego, kto odgadnie przesłanie. Gwoli podpowiedzi, raczej na początku i natury du... A nie, za łatwo by już było :P

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

Hmm, tym razem coś ci się nie udało, w sensie takim, że nie ma komentarzy. W każdym razie ja to skomentuję, ale krótko, bo jakoś nie mam ochoty na ogromne przemyślenia.

Kolejna część jest dobra, tyle powiem, nie ma co się w zasadzie rozwodzić. Trzymasz poziom, nie podnosisz, ale trzymasz, oby tak dalej.

Link do komentarza

Fakt, czekałem, aż ktoś się zlituje. No to kolejny wpis gdzieś do końca weekendu. Takie prawdziwe zawiązanie akcji, myślę, że dopiero gdzieś trzecia część, a rozwinięcie - w kolejnych :>

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...