Skocz do zawartości

Kącik twórczy pana Trupka

  • wpisy
    104
  • komentarzy
    513
  • wyświetleń
    98308

"Nocny atak na Frozen Valley" - część druga.


pantrupek

400 wyświetleń

Dziś czas na część drugą najnowszego opowiadania. Jakoś tak dziwnie się złożyło, że jest to horror. Raczej. A dziwnie dlatego, gdyż przecież niedługo Halloween, którym podnieca się tak wiele osób w naszym kraju. Ja osobiście jakoś nie jestem za wprowadzeniem tego święta do Polski, choć nie mam nic przeciwko nocnym seansom filmowym i publikowaniu strasznych historii w internecie z tej okazji. Do przebierania się mamy karnawał, o.

O nowej części mogę powiedzieć tyle - jest wg mnie całkiem dobrze napisana (kilka błędów, takich jak strasznie długie teksty w nawiasach, jest specjalnie - pamiętajmy, kto jest narratorem i w jakich okolicznościach to pisze!), akcja rusza z kopyta do przodu i przez ileś tam następnych części (to mogę Wam obiecać) za bardzo nie zwolni (i tu nawiązanie do "Lost", o którym pisałem przy okazji poprzedniego wpisu).

Kto nie wie, o czym w ogóle gadam, niech zajrzy do poprzedniego wpisu, tam wszystko jest wytłumaczone;).

A reszta - bierzcie się do czytania!;)

"Nocny atak na Frozen Valley" - część druga.

Nikt nie wiedział, skąd mogły przyjść te? stworzenia. Gdy to się zaczęło i kryliśmy się w remizie, stary górnik imieniem Timothy, który pracował w pobliskiej kopalni jeszcze przed jej zamknięciem w osiemdziesiątym pierwszym, zasugerował, że to z niej mogły brać się ?te bękarty diabła?, jak je nazwał. Wtedy Henry Sterczynsky, właściciel miejscowego sklepu mięsnego, ten, który razem z grupką pięciu innych osób zdołał uwolnić się z jednej z pierwszych zasadzek zastawionych przez te stworzenia, spytał skąd ta pewność? Timothy opowiedział historię zaginionych górników, którzy kopali lewe skrzydło rozrastającej się kopalni. Na poziome kilometra, właśnie w trakcie kopania tych korytarzy, dochodziło często do różnych katastrof, zazwyczaj mniejszych, z najwyżej kilkoma rannymi. Ale górnicy zaczęli znikać ? nie wychodzili z szybu. Henry uznał to za zwykłe majaki starucha i powiedział, że równie dobrze te stwory mogą być kosmitami.

Drugi raz na temat pochodzenia tych stworzeń już sam osobiście zastanawiałem się, gdy razem z Timothym, oraz Olafem i Maksem Hendersonami zamierzaliśmy wysadzić wejście do starej kopalni. Wtedy podejrzenia starego górnika jakby nabrały na wiarygodności, ale cały czas nie byłem pewien, skąd (te stwory) pochodzą. Zresztą cały czas nie wiem ? po tym, co działo się przez te 14 godzin nocy niczego nie jestem pewien. Nawet własnego stanu psychicznego.

Wieczorem po pracy poszedłem, jak wielu moich współpracowników (pracuję w fabryce mieszczącej się 20 mil od miasteczka, pracuje tam ponad połowa mężczyzn z Frozen Valley. Można do niej dojechać jedynie poprzez jedną z dwóch dróg wychodzących z miasta; ta konkretna prowadzi przez las. Od fabryki, której właścicielem jest pan Murphy, odchodzi szeroka, asfaltowana droga prowadząca na południe. I to jest praktycznie jedyna droga do cywilizacji ? jadąc tą dwupasmówką, dojedzie się do najbliższego miasta, 60 mil dalej. Po drodze mija się stację benzynową i zajazd, obydwie tak w połowie drogi z fabryki do miasta. Właśnie w tamtą stronę zamierzam pojechać. Zaś druga droga odchodząca z Frozen Valley prowadzi w góry, gdzie znajduje się stacja meteorologiczna, a trochę bliżej mała elektrownia doprowadzająca prąd do miasteczka. Teraz to pewnie ich zgliszcza), do baru Toma Mittermoore?a. Siedzieliśmy przy piwie i rozmawialiśmy o nowych modelach pił spalinowych, które Olaf Henderson widział w mieście, gdy pojechał tam z narzeczoną po suknię ślubną.

- Miałem ją w rękach. Leciutka, wygodnie leży w dłoniach ? mówił Olaf.

- Ciekawe, jak tnie ? Zastanawiał się głośno jego brat, Max.

- Leciutka dlatego, bo bez benzyny, ciołku ? Fred Barton jak zwykle był w nastroju do kłótni.

- Och tam, daj się chłopakowi podniecić ? zakończył to Timothy, który ostatnimi dniami chyba zamieszkał w barze. Co przychodziłem, to on tam był.

Zaśmialiśmy się z dowcipu staruszka. Wziąłem łyk piwa i wtedy, gdy już opuszczałem butelkę w dół, przez drzwi wpadła najstarsza córka MacGarrisa, Maria. Była w zakrwawionym ubraniu ? długiej, błękitnej sukience w kwiatki (widziałem ją w niej wiele razy, gdyż często przyjeżdżałem po jej narzeczonego, odwieźć go do pracy ? pracował tam gdzie ja), których spod czerwieni krwi nie było w ogóle widać. Olaf, jej narzeczony, podbiegł do niej i okrył swoją kurtką. Następnie zapytał:

- Cholera, Maria, co się stało? ? I krzyknął do chłopaków ? szybko, zwolnijcie miejsce na kanapie! Ona jest przecież w ciąży, cholera!

Kilku od razu wstało. Razem z Olafem posadziliśmy Marię na kanapie. Usiadła i wtuliła się w narzeczonego. Łzy leciały jej ciurkiem. Otoczyła nas grupka zaciekawionych mężczyzn.

- Coś? Coś zaatakowało nasz dom. Mama. Tata. Nie żyją. ? Ryknęła płaczem i jeszcze bardziej wcisnęła się w Olafa. Ktoś z tłumu mężczyzn krzyknął, żeby iść tam i zobaczyć. Jim Cameron powiedział, że tuż obok baru ma dom, a tam strzelbę, to weźmie. Barman dał jednemu z mężczyzn, pewnie temu, który krzyknął, swoją oraz pudełko naboi. Dodał tylko, żeby potem oddał ją i pieniądze za amunicję, którą zużyje. Max zadzwonił po szeryfa. Ja postanowiłem wyjść z tłumem.

- Dasz sobie z nią radę? ? Zapytałem Olafa, który nie rwał się do wyjścia z baru. Cały czas tulił swą narzeczoną. Nie dziwię się. Jakimkolwiek kowbojem bym nie był, nie zostawiłbym swojej kobiety samej w takim stanie.

- Tak, jak coś, mam tu Maksa. I co najmniej 30 butelek alkoholu ? jego twarz rozjaśnił słaby, udawany uśmiech. Poklepałem go po ramieniu i powiedziałem:

- Wszystko będzie dobrze, zobaczycie. ? Spojrzałem na Marię. ? Obydwoje.

Wybiegłem na dwór (śnieg cały czas padał ? niezmiennie od trzech miesięcy) i dogoniłem tłum. Kilku mężczyzn (tych mieszkających najbliżej) pobiegło po strzelby, każąc przy okazji swoim żonom zamknąć domy na cztery spusty. Z perspektywy czasu wolałbym, żeby zostali z nimi, ale któż może zmienić czas?...

Szeryf przyjechał dokładnie w tym samym momencie, w którym my doszliśmy na miejsce. Od razu powiedział, żebyśmy się cofnęli, bo może aresztować, gdy tylko któryś zrobi chociaż krok. Następnie wszedł do środka, trzymając w dłoniach swój pistolet. Ostrożnie otworzył lekko uchylone drzwi. Wszedł do środka i zniknął nam z oczu. Rozległy się strzały. Mężczyzna obok (chyba Jerry Harkins, jeśli się nie mylę) odbezpieczył strzelbę, ktoś mocniej ścisnął w ręce siekierę.

Nagle z domu wyszło jedno z tych stworzeń, przez drzwi frontowe, jakby zupełnie nie zdawało sobie pojęcia z tego, że kilka metrów obok stoi grupa uzbrojonych mężczyzn. Stworzenie miało może sześć, siedem stóp wzrostu (może trochę więcej), oraz wielkie, rozłożyste na dwa metry, skrzydła. Kolorem przypominało? surowe piersi kurczaka, takie jakie co tydzień kupowałem w mięsnym Sterczynsky?ego. Stwór miał odnóża ludzkiego kształtu, ręce ludzkiego kształtu, sylwetkę ludzkiego kształtu, ale w żadnym wypadku nie przypominało człowieka. Wyglądało, jak oślizgła kupa mięsa ? bez twarzy, otworów czy skóry. Mogłem za to wyróżnić dłonie i palce ? na ich końcach sterczały długie i ostre pazury, również w kolorze czerwieni. Stwór zrobił kilka kroków po śniegu, zupełnie nie robiąc sobie nic z jego zimna i chłodu panującego na dworze. Gdy odszedł już na znaczną odległość od domu MacGarrisów, rozłożył szerokie, błoniaste skrzydła. Wtedy jeden z mężczyzn znajdujących się na przedzie pochodu wystrzelił. Pocisk trafił prosto w klatkę piersiową stworzenia, czyniąc mu znaczne szkody w wewnętrznych narządach (sam widziałem, jaką dziurę wyrwał mu śrut w bebechach). Stworem odrzuciło, ale gdy z powrotem złapał równowagę, znowu zwrócił głowę ku niebu.

Następnie wydał z siebie najdziwniejszy dźwięk, jaki w życiu słyszałem. Nawet nie jestem w stanie go na ten moment opisać, taki był przerażający.

Stwór odleciał w ciemność nieba. Kilku mężczyzn jeszcze wypaliło, ale nie trafili. Rozległy się głośne rozmowy, ktoś pobiegł do swojej rodziny, powiedziawszy najpierw, że wszyscy powinni pilnować swoich dzieci. Reszta stała bez ruchu, tak bardzo sparaliżował ich strach.

Mój przyjaciel, Bob Clark, wyszedł przed tłum ze strzelbą i zaczął powoli zbliżać się do domu. Ja i dwójka innych mężczyzn poszliśmy za nim. Miałem przy sobie tylko nóż, który tego dnia wziąłem ze sobą jakoś tak odruchowo (często nie mamy czym otworzyć konserwy lub odkroić kawałka kiełbasy, gdy robimy sobie przerwę w pracy). Weszliśmy do środka budynku. Jego wnętrze było dla nas przerażającym widokiem, choć, gdy teraz o tym myślę, nie tak straszliwym, jak wydarzenia, które postaram się opisać później.

W środku domu MacGarrisów śmierdziało świeżymi trupami i krwią, czuliśmy to nawet wszedłszy tam z ostrego mrozu. Na ścianach znajdowały się długie ślady z krwi. Były naprawdę wszędzie. Jeden z tych ?szlaków? prowadził do kuchni. Tam znaleźliśmy ciało Elizabeth MacGarris, matki Mary. Miała szeroko otworzone, przerażone oczy. Leżała w kałuży krwi. Nie miała części ciała ? od kolan do wysokości trochę powyżej sutków była pożarta. Ktoś za mną zwymiotował. Nikt z nas nie wszedł głębiej do kuchni, by zamknąć oczy Elizabeth, gdyż było tam po prostu za dużo krwi. Bob odwrócił się i powiedział:

- Cliff i ja pójdziemy na górę, a wy we dwójkę przeszukajcie to piętro. Następnie spadajcie stąd szybko, każcie wszystkim pozamykać się w domach. Już ja z Cliffem sprawdzimy piwnicę. Ty, masz strzelbę od Toma Mittermoore?a, nie?

Młody mężczyzna, widać było, że był bardzo przerażony, kiwnął.

- Daj ją Cliffowi, my ją oddamy Tomowi potem.

Chłopak spojrzał na Boba, potem na mnie. Niechętnie dał mi strzelbę i naboje, trzęsły mu się ręce, jeszcze bardziej

niż mi. Bob kontynuował:

- Powiedzcie wszystkim, aby trzymali się w grupkach. Zamknijcie drzwi i okna, zgaście światła, zabezpieczcie się. Nie wiadomo co to jest, lepiej uważać. No już, powodzenia. ? Klepnął drugiego z mężczyzn w ramię. Następnie, już we dwójkę, poszliśmy na piętro.

Weszliśmy w wąski korytarz. Bob miał przygotowaną strzelbę do strzału, ja osłaniałem nas z tyłu. Przyjaciel nagle powiedział:

- Właśnie tego się obawiałem.

Krwawy ślad prowadził do pokoju małej Emily, wnuczki Elizabeth...

Koniec części drugiej (zakończonej tzw. cliffhangerem).

Trzecia część już niedługo! Pozdrawia pT.

4 komentarze


Rekomendowane komentarze

Musiałeś skończyć w takim momencie? Już przy Twojej poprzedniej powieści("Sami"?) jak pamiętam, wspominałem że chętnie przeczytałbym "Nocny atak..." kiedy o nim wspomniałeś. Nie mogę się doczekać aż dowiem się co będzie dalej :)

Link do komentarza

Trochę mi wstyd, że coś za czym ja nie przepadam - olewanie wpisów do czasu aż uzbiera się ich pęczek - właśnie popełniłem. Część II jest na prawdę niezła i postaram się nadrobić zaległości w twoim opowiadaniu do końca tygodnia. W końcu jeden dzień wolny, a ja dumny tytuł stałego czytelnika zobowiązuje.

Na plus zaliczyć na pewno można ci wciągający klimat, o wiele bardziej naturalne dialogi niż jeszcze kilka twoich opowiadań wcześniej. Lepsze, bardziej rozbudowane opisy. Nie jestem pewien, ile to kwestia charakterów poprzednich opowiadań, a ile widocznego doskonalenia twojej twórczości.

Pomarudzić można tylko króciutko - używasz najpierw 'Max' - de facto angielskiej wersji imienia, żeby przy odmianie spolszczyć to na "Maksa". Ten nawias, mimo twoich tłumaczeń jest trochę nie na miejscu jak dla mnie i lepiej można by to było ująć w oddzielny akapit. Po prostu.

Ale wydźwięk opowiadania z pewnością pozytywny. Dzisiaj już nie mam czasu zagłębiać się w kolejne części, bo zgłębiam już 'Narrenturm', ale może jutro na jakieś dwie części pochłonę.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...