Na Blizzarda naskok... I ukłony!
Szanowni!
Wpis ten jest podyktowany zwykłą ludzką potrzebą wylania żółci i naśmiewania się z bliźnich. Ot, typowo polski, katolicki wpis, jeśli ktoś poczuje się urażony, to bardzo dobrze .
Wczoraj miała miejsce premiera bardzo długo oczekiwanej gry Blizzarda, czyli Starcrafta II. 12 lat temu jedynka podbijała świat, korzystając na początku z dzikiej popularności Warcrafta, a później tworząc sobie samej całkiem pokaźną liczbę fanów na świecie i okolicach (a wyznawców w Korei).
Tajemnica sukcesu tkwiła w prostocie, wręcz prostactwie rozgrywki, która odwzorowywała schemat wspólny wszystkim RTSom, czyli "papier - nożyce - kamień" i dawała mnóstwo radochy. Jak każda mało wymagająca intelektualnie rozgrywka zawładnęła umysłami tysięcy, co skwapliwie wykorzystał Blizzard, specjalista od tworzenia gier mało skomplikowanych.
Ich Diablo było szczytem prymitywnej klikaniny, która może i dawała satysfakcję, ale raczej nie długą, bo żywy umysł potrzebuje różnorodnych bodźców, by funkcjonować sprawnie i nie nudzić się, a tych w Diablo nie było.
Nie inaczej w Starcrafcie - szereg misji podobnych do siebie jak dwie krople wody, rozgrywka odprężająca, a jakże, ale nadal monotonna. Podobno sytuację ratowały sparingi internetowe - nie wiem, nie grałem w multi, lecz wierzę że tak mogło być.
Co ciekawe, Blizzard okrasza swoje produkty fabułą, która choć nie najwyższych lotów, to potrafi wciągnąć i zatrzymać przed ekranem. To z pewnością plus, że można oddać się śledzeniu losów całkiem nieźle pokazanych, acz archetypicznych strasznie, postaci.
Tyle 12 lat temu. A dziś?
Jestem pod wrażeniem i chylę czoła przed firmą Blizzard. Umiejętne podgrzewanie atmosfery przez 4 (CZTERY!!!) lata, filmiki, screeny, tycie gameplaye, artworki, wszystko by trzymać graczy w gotowości i napięciu równemu temu u dwunastoletniego młodzika widzącego starszą koleżankę, która pierwszy raz założyła stanik.
Fani z całego świata odliczali do dnia premiery swojej nowej używki, drżeli z emocji i zaciskali palce na samą myśl o cudownościach przygotowanych przez Zamieć.
I nadszedł dzień premiery, lud odetchnął i z ochotą rzucił się na półki sklepowe, a dział blogowy na stronie CD-Action przeżył istne oblężenie kilkoma wpisami na godzinę, pisanymi przez maniaków uważających, że wszystkich interesuje każda najmniejsza myśl związana ze Starcraftem, jaka pojawiła się w ich głowach. No cóż, dobrze, że przynajmniej były tam jakieś myśli, choć nie zawsze, czego dowodów wokół mnogo, zwłaszcza u autorów o dziwnie orientalnie brzmiących pseudonimach.
Gra wygląda cudnie, pierwsze recenzje są więcej niż przychylne, wszystko jest cacy. Czego więc się czepiam? Ano tego, że wszyscy praktycznie dają się nabić w butelkę. Blizzard sprzedaje dokładnie ten sam produkt, co 12 lat temu, reklamuje go jak zupełną nowość ("a skoro reklamują, to musi być dobre!" <-- niestety, nieprawda), a do tego w swej genialności postanowiło podzielić go na trzy części i sprzedawać w cenie 180 - 200 zł, co na rynku polskim jest kwotą kosmiczną.
Dlaczego taka cena? Bo wiedzą, jak działa ludzka psychika. Ogromna kampania + ogromna cena + duuuużo szumu = duuuża sprzedaż, w skrócie oczywiście. Ludzie przestają wtedy patrzeć na prawdziwą jakość produktu, tylko zadowalają się tymi najbardziej wyeksponowanymi faktami: "kontynuuacja światowego hitu", "12 lat oczekiwania" - to wszystko działa. Nieważne więc, że Blizz mógł tę grę skończyć swobodnie w dwa - trzy lata, nieważne, że cena jest kosmiczna, nieważne że poza nową grafiką gra nie oferuje niczego, czego świat RTSów nie widział już po tysiąckroć. I tak się sprzeda. Oszalałe nastolatki i maniacy i tak kupią.
To jest geniusz. Blizzard mógłby sprzedawać zjełczały budyń, nawet po 50 zł za miskę, a i tak ludzie by to kupowali. I za to, moi drodzy, należą się tej firmie ukłony do samej ziemi. Jesteście moimi mistrzami, oby tak dalej!
!Ole!
Krzych
25 komentarzy
Rekomendowane komentarze