MMORPG? Pan raczy żartować...
Para buch, koła w ruch!
Po zakończeniu ciężkiej sesji i zregenerowaniu sił wracam, by zapełniać ten jakże ciekawy blog swoimi mniej lub bardziej przemyślanymi przemyśleniami. A co, wolno mi, prawda? .
Singleboy
Od dawien dawna przymierzałem się do zagrania w jakąś grę MMORPG. Lubię internet, lubię cRPG (Fallout 2!) więc wynik tego działania w postaci niekończących się nocnych sesji w jakąś sieciową grę fabularną zdawał się naturalny. Jednak od lat coś mnie powstrzymywało. Pamiętam jak dziś artykuł z "Reseta" z 1997 (bodaj) roku, w którym pisano o Ultimie OnLine. Jakiż to był szał dla nieopierzonego gracza w ogóle, a multiplayer w szczególności! Wielki świat, żywi gracze, wcielanie się w postać ("wreszcie będę mógł być tym złym! Jupi!), nieziemska ilość możliwości (np.: prowadzenie własnej karczmy i ew. zatrudnianie tam jakiegoś NPC w charakterze barmana - MJUT!) - to pobudzało wyobraźnię i wywoływało niezmiennie uśmiech na twarzy i pragnienie szybszego internetu.
Jednak latka mijały, net się pojawił w momencie, gdy królowały już GTA 3 i inne tego typu produkcje, a Ultima OnLine powoli odchodziła do lamusa. I nigdy nie przyszło mi w nią zagrać.
Ale! od 2002 roku (chyba) pojawiały się nieśmiałe zapowiedzi, wielce przeze mnie szanowanej firmy Blizzard, gry która miała mi wrócić tamtą dziecięcą podnietę. Trzy lata zapowiedzi, coraz większej niecierpliwości i premiera - World of Warcraft!
Recenzje pękające w szwach od superlatywów. Tysiące, po chwili już setki tysięcy graczy. Potem miliony.
Nie miałem okazji w to zagrać - najpierw brak połączenia, potem brak pieniędzy. Ale przede wszystkim coraz częstsze doniesienia o... dziwnych zachowaniach fanów. Nie napiszę "dziwnym wpływie", bo byłoby to zbyt daleko idące uproszczenie. Niemniej informacje o kolejnych rekordach w długości siedzenia przed ekranem napawały niewielkim niepokojem i niezrozumieniem - no bo "co w tym cholera jest takiego???". Nie wiem.
Ale im więcej było doniesień i im bardziej język recenzji w CDA odbiegał od polszczyzny, zbliżając się niebezpiecznie do granic Bełkotlandii ("Ten farmgrind na ekspie po raidzie bez lootu był wypaśny XDXD!LoL!" - o, coś takiego), tym bardziej mój zapał słabł.
Aż zmienił się w żywą niechęć. Bo gdzie w tym "farmieniu" miejsce na moje role-playing? Na poznawanie świata, wędrówki, drużynę, klimat itp.? Chyba gdzieś się zagubiło.
Und..?
I oto przyszedł rok 2010 i CDA postanowiło wzbudzić po raz kolejny moje dziecięce marzenia o przeżywaniu przygód z graczami z całego świata i udostępniło pełną wersję Runes of Magic, mówiąc przy okazji, że to właściwie to samo co WoW, tylko bezpłatnie. "Świetnie" powiedziałem sobie, zakasałem rękawy i ruszyłem instalować.
I co?
Po wielu perypetiach (6 Gb na dysku + 5 godzin ściągania aktualizacji + uparte nieuznawanie przez jakiś szemrany serwis mojego loginu i hasła) udało mi się uruchomić "WoWa dla ubogich". I jakieś 10x szybciej niż znalazł się na moim dysku z niego wyleciał.
TO jest powodem tylu zarwanych nocek? TO ma w sobie siłę i moc i w ogóle och ach? Dla TEGO warto spędzać 18 godzin dziennie przed komputerem?
To ja chyba naprawdę z innej epoki jestem.
Prymitywna, jaskrawa i pstrokata jak trzy pawie na karuzeli produkcja, w której chodzimy jakimś bezmózgim klocem i sieczemy grzyby? TO jest RPG???
Tłok, infantylizm, prymitywizm, a przede wszystkim ziejąca wczorajszą grochówką NUDA!
Zraziłem się do MMORPG na serio i nawet chyba SW: TOR, z którym wiązałem duże nadzieje, nie będzie w stanie tego zmienić. Niepotrzebne komplikowanie i "ulepszanie" rzeczy dobrych często prowadzi do kuriozalnych i niegrywalnych rezultatów. Runes of Magic tego doskonałym przykładem.
Wracam do Fallouta 2. Tam była przynajmniej jakaś fabuła (w końcu nazwa "gra fabularna" nie wzięła się znikąd) i brak trzynastoletnich troglodytów - analfabetów masowo atakujących serwery. Wolę leźć za starym stadem, chyba już na wymarciu, niż tym nowym, wtórnie dzikim i nieokrzesanym.
Fuj.
Pozdrawiam,
Krzych
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze