Skocz do zawartości
  • wpisy
    86
  • komentarzy
    185
  • wyświetleń
    28758

NecroVisioN: Lost Company


LordTyrranoos

247 wyświetleń

Wydawać by się mogło, że gry osadzone w niekonwencjonalnych i niezbyt popularnych realiach powinny być z góry ?skazane? na sukces. Niestety, połączenie okresu pierwszej wojny światowej z tematem zombie i innych nadnaturalnych stworzeń nie zagwarantowało wysokich ocen pierwszej odsłonie serii NecroVisioN. Produkcja polskiego studia The Farm 51 została przez zdecydowaną większość redaktorskiej braci zbesztana, głównie z powodu zbyt old-schoolowego podejścia do tematu, błędów technicznych, mizernej optymalizacji i głosu Tomasza Kota w polskiej wersji językowej. Na szczęście, jakiś czas temu twórcy z Gliwic wypuścili NecroVisioN: Lost Company, który jest prequelem przygód Simona Buknera. Nie powiem, druga część przewyższa pierwowzór w wielu aspektach, przez co nie musimy się już aż tak bardzo wstydzić tej marki w świecie.

necrovisionprzekletakompania1c2c.jpg

Better &... still Old-School!

Jako że Przeklęta Kompania to prequel, gra serwuje nam linię fabularną przed wydarzeniami z ?jedynki?. Naszym bohaterem jest doktor Hans Zimmerman, niemiecki naukowiec (i jednocześnie pierwszy nekromanta, którego Simon zabija na początku NecroVisioN), który podczas swoich badań odkrywa ?straszną? prawdę. Rozprzestrzenił się jakiś wirus, zmieniający dzielnych niemieckich wojaków w szkaradne i gnijące zombiaki. Zadaniem gracza będzie oczywiście zaradzić coś na tę sytuację i nie doprowadzić do tego, by fronty pierwszej wojny światowej zmieniły się w jedno, wielkie, chodzące cmentarzysko.

Przeklęta Kompania to czystej maści shooter, widziany z perspektywy pierwszej osoby. Podobnie jak pierwowzór, główny nacisk kładzie przede wszystkim na nieskrępowaną eksterminację wszystkiego, co prze w naszym kierunku, oraz intensywną akcję wypchaną po brzegi śrutem. Nic nie zmieniło się również w samym schemacie rozgrywki. Nadal przemierzamy liniowe plansze, w ogólnej liczbie dziesięciu sztuk, a na każdym kroku towarzyszą nam przeróżni oponenci. Z początku będą to przede wszystkim zwyczajni żołnierze, nie będący jeszcze w stanie uświadomić sobie, jak wielkie niebezpieczeństwo czyha na całą rasę ludzką. Wraz z postępem w grze na naszej drodze spotkamy już przede wszystkim nieumarłych, w ilościach hurtowych. Towarzyszą im piękne inaczej pielęgniarki (hołd w stronę Silent Hilla?), piekielnie szybkie i trudno zauważalne zakapturzone gnomy, atakujące krótkimi i śmiercionośnymi sztyletami, czy krwiożercze wampiry w końcowych etapach. Powalczymy sobie także z kilkoma bossami, ale da się zauważyć, że element ten zaimplementowano nieco na siłę, a przynajmniej nie doszlifowano go tak, jakbym sobie tego życzył. Pojedynki z przerośniętymi maszkarami rażą przede wszystkim chaosem i widocznymi na pierwszy rzut oka niedoróbkami technicznymi. A gdy dojdzie do tego słaba animacja, przepis na kaszankę mamy gotowy.

standard4309nvnlc05.jpg

Na szczęście, walka z ?normalnymi? przeciwnikami jest sycąca i satysfakcjonująca. Cały czas należy pozostawać w ruchu, by nie być otoczonym zewsząd i po prostu zaciukanym na śmierć. Nie jesteśmy oczywiście bezbronni. Wręcz przeciwnie, to gracz będzie łowcą i to my zabawimy się troszeczkę, wybierając kilka (później już kilkanaście) z dość pokaźnej gamy giwer, przygotowanych przez gliwickich programistów. Poza standardowymi dla okresu pierwszej wojny światowej broniami, takimi jak półautomatyczne karabiny, pierwsze pistolety maszynowe czy powtarzalne pistolety, Zimmerman może podnieść z pola walki szeroko rozumianą broń białą, do której zaliczymy między innymi bagnety i maczugi (?). Podobnie jak w pierwowzorze mamy możliwość łączenia broni konwencjonalnej z tą bardziej kontaktową. Nie dość, że połączenie pistolet plus bagnet wygląda kozacko, to radość z mordowania w zwarciu jest często nieporównywalnie większa od zwykłego pompowania na odległość.

Eksterminacja przy użyciu podanej powyżej kombinacji nie tylko wygląda ciekawiej, ale pozwala jednocześnie poczuć prawdziwą moc NecroVisioN. Efektowne i efektywne zabijanie ładuje nam specjalny wskaźnik, którego poziom informuje na jak długi czas możemy włączyć bullet time. Może to z pozoru bardzo nikły ?ficzer?, ale uwierzcie mi, w Przeklętej Kompanii będziemy go używać bardzo często, szczególnie, gdy zostaniemy otoczeni przez hordy piekielnie szybkich wampirów czy gnomów. W innym razie możemy szybko ujrzeć czerwony ekran z informacją o naszej porażce. Ponadto, podobnie jak poprzednik, Lost Company wykorzystuje system combosów, ściśle powiązany z kombinacją pukawek i ostrzy, jakie w danym momencie wykorzystujemy. Celne strzelanie i szybkie siekanie spędzi na nas profity, jak choćby błyskawiczne przeładowanie magazynka (normalnie zajmuje to około 2-3 sekund, dzięki naszym umiejętnościom mogą to być dziesiąte sekundy...). Mamy zatem motywację, by nie pruć na ślepo, a podciągnąć nieco swoje zdolności strzeleckie.

qqeigy.png

Jako że Przeklęta Kompania nazywana jest nawet przez samych producentów, jako twór oldskulowy, nie mogło zabraknąć chyba największego już przeżytku w grach komputerowych ? apteczek. Choć nie do końca grają one pierwsze skrzypce, bowiem, owszem, do pełnego zregenerowania punktów zdrowia należy odszukiwać białe paczki z czerwonym krzyżem, aczkolwiek gdy nie jesteśmy atakowani i sytuacja na polu walki akurat na minutę się uspokoiła, pasek zdrowia do pewnego poziomu napełnia się automatycznie. Takie rozwiązanie tej spornej jeszcze dla wielu kwestii bardzo mi się spodobało ? mamy tu złoty środek między samoistną regeneracją HP a staroszkolnymi apteczkami.

Żeby nie było jednak zbyt kolorowo, Przeklęta Kompania ma dość pokaźny arsenał wad. Po pierwsze, jest nudno, a to chyba najgorsza rzecz, którą można zarzucić grze akcji. Przez kilka godzin nic tylko krążymy po liniowych planszach i prujemy (tudzież rąbiemy) we wszystko, co się rusza i nie wchodzi w interakcję słowną z naszym protagonistą. Co prawda producenci starali się rozwiązać nieco ten problem, poprzez wprowadzenie misji, gdzie zasiądziemy za sterami samolotu Halberstadt CL.II oraz pokierujemy czołgiem FT17, ale jest to tak naprawdę tylko rekompensata za wycięcie emocjonujących sekwencji ze smokiem oraz mechami z pierwszej odsłony. Co więcej, kilkanaście minut spędzonych w opancerzonym pojeździe uważam za najgorszy fragment Przeklętej Kompanii. Metalowa mydelniczka zupełnie nie słuchała się moich poleceń i zatrzymywała się na byle jakim kamieniu. Trudno było nią lawirować pomiędzy leśnymi drzewami i jednocześnie strzelać do zombiaków, znajdujących się na skałach kilkadziesiąt metrów powyżej. Misja z samolotem jest zaś przyjemna i raczej nikt nie powinien na nią narzekać. Nikłe, ale jednak odejście od sztampowego modelu rozgrywki NecroVisioN.

necrovisionlostcompanypc018.jpg

Narzekać można również na błędy techniczne, pokroju wzajemnego przenikania się przedmiotów czy problemów z fizyką. Niejednokrotnie uświadczymy ciekawych pozycji ciał czy ich zanikania niedługo po śmierci. Jeszcze innym do gustu nie przypadnie bardzo krótki okres, w którym dzierżymy ShadowHanda oraz użytkujemy wampirze gnaty. Faktycznie, etapom, gdzie wcielamy się już w pełnoprawną postać nekromanty i schodzimy pod ziemię do królestwa wampirów, poświęcono zdecydowanie zbyt mało czasu w stosunku do całej gry. Powiem więcej, to właśnie ostatnie kilkadziesiąt minut całkowicie kopie zadki i gdyby te pięć czy sześć godzin wyglądało tak, jak końcówka, bez wahania wystawiłbym wyższą ocenę końcową. Mamy tam do czynienia z totalną rzeźnią, nie mamy chwili na oddech, a poza totalnie wymiatającymi broniami (wyrzutnie rakiet, miotacze ognia, shotguny, miniguny), gliwiccy producenci udostępnili nam do użytku moce Ręki Cienia ? rzucanie kulami ognia, zamrażanie i zadawanie ciosów wysuwanymi niczym u Wolverine?a ostrzami. Te etapy to zdecydowanie najpotężniejszy atut Przeklętej Kompanii. Szkoda jedynie, że kiedy już całkowicie jesteśmy wciągnięci w mordowanie, przychodzi czas na denną finałową walkę i napisy końcowe.

Niektórzy narzekają również na sztuczną inteligencję. Powiem tak, zombie z natury nie są istotami myślącymi, zatem trudno tutaj mówić o niedostatecznym poziomie AI. Do Przeklętej Kompanii podchodziłem z nastawieniem, że wszystko, co się rusza, będzie chciało mnie udupić na każdy możliwy i dostępny sposób, tak więc braków w zachowaniu przeciwników nie dostrzegłem. Osobiście jednak muszę jeszcze nadmienić, iż tryb multiplayer jest. I tylko tyle można o nim powiedzieć, bowiem ze świecą trzeba szukać otwartych i uczęszczanych serwerów (nie wiem jak to jest w chwili obecnej, grę przeszedłem bezpośrednio po premierze). Przez to również nie mogłem przetestować trybu Gas Attack, nowego rodzaju rozgrywki przygotowanego przez The Farm 51. Z drugiej strony nie dziwię się, bowiem przy obecności takich potentatów sieciowych, jak Bad Company 2 czy Modern Warfare 2, Przeklęta Kompania jest zbyt biedna i zbyt oldskulowa, żeby odniosła sukces na arenie e-gamingu. Podobnie zresztą było z kultowym już Painkillerem...

Better &... Smoother!

Przeklęta Kompania śmiga na dokładnie tym samym silniku graficznym, co NecroVisioN. Nie dostrzegłem żadnych widocznych gołym okiem zmian, chociaż jedną rzecz dość wyraźnie usprawniono. Mowa mianowicie o optymalizacji, która była jednym z czynników porażki pierwszej odsłony serii. Na dokładnie takiej samej konfiguracji mogłem zwiększyć poziom detali i jednocześnie zmienić rozdzielczość na wyższą przy zachowaniu płynności animacji. To się zdecydowanie chwali

120090720124656.jpg

Oprawa dźwiękowa jest solidna, aczkolwiek mam jedno duże zastrzeżenie. Voice-acting, jak był słaby, takowym pozostał. Zamiast Tomasza Kota usłyszymy anglojęzycznych lektorów, recytujących swoje kwestie z kartki, w dodatku ze śmiesznym akcentem. Trudno ich wysłuchiwać, dlatego w pewnym już momencie cieszyłem się, kiedy przechodziłem do urządzania sobie rzezi na zombiakach i nie musiałem już dłużej wysłuchiwać tych... dialogów.

Better but... I want more!

NecroVisioN: Przeklęta Kompania to produkt nieco lepszy od zbyt archaicznej pierwszej części. Gdyby jej poziom był zachowany przez cały czas trwania rozgrywki na poziomie ostatnich kilkudziesięciu minut, bez wahania uznałbym ten tytuł za bardzo dobrą strzelaninę z elementami zalanego krwią slashera. Niestety, przez pięć godzin towarzyszy nam ?jedynie? monotonna, aczkolwiek bardzo intensywna akcja na wysokim poziomie. Czy warto nabyć prequela najgłośniejszego polskiego shootera ubiegłego roku? Moim zdaniem tak. Tym bardziej, że już cena premierowa była atrakcyjna. A może tak NecroVisioN 2, ale już bez wymienionych przeze mnie poniżej wad? Obym doczekał tej chwili, by w końcu zdetronizować jedynego obecnie króla FPS-ów w Polsce ? nieśmiertelnego Painkillera...

Zalety:

+ ostatnie kilkadziesiąt minut rozgrywki

+ intensywna akcja

+ strzelanie połączone z walką wręcz

+ klimat pierwszej wojny światowej

+ oprawa daje radę

+ lepsza optymalizacja kodu

+ cena

Wady:

- względna monotonia

- błędy techniczne

- głosy postaci

- bossowie nie zachwycają

- czołg...

Ocena: 7/10

Zapraszam do odwiedzania portalu SwiatGry.pl, gdzie już jutro przeczytacie ten tekst ;)). Jeszcze jedno ogłoszenie - dzisiaj obchodzę swoje urodziny ;), więc wpis tekstowo-urodzinowy ;)).

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...