Skocz do zawartości

Unmade - wspominki

  • wpisy
    11
  • komentarze
    2
  • wyświetleń
    678

Old times!


Unmade

243 wyświetleń

Przepraszam za kroplówkowe tempo, ale jak napisałem na początku, człowiek się starzeje i zmienia. U mnie zmiana polega na tym że mam pracę i 8 miesięcznego syna który jest super kochany i super absorbujący :) a to jednak trzeba trochę pogrzebać w głowie...

Wracając do tematu gier, a w szczególności tego co dało się ograć na stareńkim Maku - przespalem się trochę z tematem i przypomniały mi się jeszcze dwa absolutne hity.

Jeszcze jeden mały side-note.

Dużo piszę na temat cen i przepuszczania majątków na gry i mam w tym swój cel. W tamtych czasach się piraciło. Wszędzie, bez przerwy, na potęgę. W Warszawie funkcjonowało coś takiego jak wolumen, albo stadion dziesięciolecia. Wybierało się tam w weekend z rodzicielem i kupowało jakąś nowość za równowartość paczki fajek. To na koniec było zabawne, bo nigdy nie byłeś pewien czy na płycie będzie obiecany Dungeon keeper, pakiet office, pliki tekstowe po ukraińsku czy gejowskie porno. Mimo tego mocno zazdrościłem moim kolegom, posiadaczom PC (szczególnie tym z nagrywarką CD, hoho!). Nie funkcjonowało właściwie coś takiego jak "giełda na grzybowskiej" dla makowców. Masz jabłuszko (wtedy jeszcze kolorowe!) - płać i płacz. Cierpiałem, ale jak o tym myślę na dłuższą metę, przyczyniło się to do mojego skądinąd zdrowego stosunku do wykonanej pracy, za którą należy się płaca. A trzeba dodać, że gry były wtedy jak na warunki standardowej 4-osobowej rodziny w 36metrowym mieszkaniu drogie. Nawet bardzo, a jeśli przemnożyć nałożyć na to jeszcze filtr walutowy...cóż, trzeba było odpuszczać coś więcej niż kolorowe koraliki do szprych roweru.

Wracając do gier i początków przygody z komputerową rozrywką. Pierwszym z tytułów które mi się jeszcze przypomniały było sim city classic (oraz mniej ograne 2000, którego miałem tylko demo). Co to była za gra! Polecam każdemu fanowi takich ekonomicznych strategii. Zobaczyć jak główny reprezentant gatunku city-builderów zaczynał i jak rozwijał się oryginalny pomysł.

Główna podstawowa różnica - strefy przemysłowe, komercyjne i mieszkalne nie były oznaczane "plackami", były gotowymi kwartałami, tak jakby 3x3, podobnie jak w zasadzie każdy inny budynek funkcyjny. W efekcie trudno było zrobić miasto które wyglądało inaczej niż Barcelona, albo pierwsze z brzegu generyczne miasto Stanów Zjednoczonych. Z tą dodatkową zabawnością, że robienie dróg po skosie nie wchodziło w grę (kwadratowe kwartaliki musiały istotnie wpływać na to ograniczenie), więc kończyło się z mniej lub bardziej rozbudowaną kratownicą, całą w korkach i skażeniu.

kolejną było bardzo mocne ograniczenie kontroli nad...czymkolwiek.  Podstawowe funkcje z bardziej współczesnych gier tam nie istniały. Było w zasadzie ustawianie podatków dla kolejnych stref w wartościach procentowych i niemalże tyle. Jednym z exploitów, który samodzielnie z bratem "odkryliśmy" było manipulowanie podatkami w taki sposób, że przez 11 miesięcy w roku były na najniższym możliwym poziomie, a w grudniu wędrowały do maksa. Gra głupiała i podatki nie wywoływały żadnych efektów poza tym, że za miesiąc spływała gotówka na cały następny rok zabawy. Były też katastrofy, co jak się zdaje musiało być od początku w założeniu twórców czymś niezmiernie istotnym. Sam tego nigdy nie zrozumiem. Serio, budujesz skrupulatnie domek z kart przez 50 godzin, żeby go potem przewrócić? Niech nawet będzie-efektownie spalić? Pff....

Simcity 2000 ograłem dużo później skrupulatnie, demówka pozwalała tylko na ograniczoną interakcję z jednym na wpół gotowym miastem. Sprowadzało się to zresztą do- niespodzianka!- zabawy kilkoma dostępnymi katastrofami. Cities-skylines all the way!

Teraz druga gra, która była absolutną, cudowną perełką. Mowa tutaj o idiotycznie przepłaconej Myth 2. Kojarzy ktoś jeszcze tą serię? Nie doczekała się współcześnie żadnego rebootu, w ogóle mało do niej miłości. I to pomimo naprawdę świetnego klimatu kampanii i czadowego multiplayera, który pozwalał obrzucać wroga szczątkami paraliżujących wightów. Cały czas mam na myśli część drugą, pierwsza była spoko, trzeciej nigdy nie skończyłem.

Gra była sprzedawana (również w polskich sklepach) w wersji dwuformatowej, co było rzadkością stosowaną właściwie chyba jeszcze tylko przy grach blizzarda. Oznaczało ni mniej ni więcej, a że na płytce były pliki do instalacji tak na pececie jak na maku. Dwusystemowość płytki odkryłem dopiero jak dotarła, fakt że w polskim sklepie kosztowała taką samą cyferkę tylko z pln zamiast $ przy niej, trochę później. Frustracja była spora, nawet jak na ~12latka.

Ogólne założenia dla nieświadomych - strategia, czy może raczej taktyk w czasie rzeczywistym. Klimat gdzieś między średniowieczem, japonią i dziwaczną fantastyką. W multiplayerze zabawa polegała na kompletowaniu armii ze z góry ustalonej puli punktów w prostej mechanice - masz 100, kupujesz 100 szmatławych thralli, albo 50 łuczników, albo mieszasz etc.

Kampania składała się z bardzo silnie fabularyzowanych misji, w każdej dostawało się konkretny zestaw jednostek i trzeba było sobie poradzić. Większość nie była trudna, chociaż kilka dawniej popularnych misji typu "wytrwaj x minut naporu złoli" wspominam z mieszaniną rozrzewnienia i zgrozy. Była jedna taka szczególna w zimowym świecie, część zespołu wykopywała coś z lodu, a sterowalnymi jednostkami (grupą magów, krasnoludów i czego tam jeszcze) broniło się przed istnymi watahami wrogów.

Myth 2 miał świetny klimat. Było trochę standardowych jednostek, trochę specyficznej magii w stylu chodzących pustych pancerzy - stygian knightów i trochę uczciwej magii i porządnych niezabijalnych koksów. Nie pamiętam czy któraś gra wcześniej wprowadzała koncepcję "bohaterów" jako jednej naprawdę silnej jednostki z olbrzymią ilością życia i unikalnymi zdolnościami.  Główny drań, soulblighter, to było coś! Na to wszystko nakładała się brutalność z kawałkowaniem wszystkiego włącznie, specyficzny widok z bardzo płaskiego lotu ptaka i bardzo klimatyczne cutscenki w stylu Anime. no i muzyka z menu głównego! 

 

 

Uwielbiałem tą grę. Uwielbiałem w multiplayerze wybuchać jednym piorunem pół armii brata z użyciem "Fetcha", kopać łuczników w rozlatujące się po planszy drobinki drowami, a w szczególności podnosić wszelkiego rodzaju śmieci takimi małymi ghoulami i obrzucać nimi jego armię. No i trupie jednostki które mogły wyleźć z wody na nic niespodziewających się krasnoludów. Eh, fun times!

 

Muszę tutaj dodać, że sporo z ogrywanych przeze mnie pozycji było na rynku od naprawdę dawna w momencie jak miałem z nimi pierwszy raz styczność. Kiedy ja grałem w the dig, albo full throttle, kumpel odpalał u siebie fifę 98/99, woo-hoo.

Potem przyszły w krótkim odstępie czasowym dwa zdarzenia - pierwszym była przeprowadzka (w ramach której znalazł się budżet na prawdziwego PC) oraz dłuższa wizyta w warszawskim szpitalu przy ul.działdowskiej, do którego jeden z współpacjentów przywlókł swoje PSX, a na nim Phantom Menace, chyba Medal of Honor i kilka innych perełek. Ale to next time. Czas spać.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...