Skocz do zawartości

American Dream


Black Shadow

Polecane posty

74880433.jpg

American Dream

The City of Angels where Devil Lives

Policjanci i złodzieje. Odwieczna gra, w którą bawią się dorośli z użyciem ostrych zabawek trwała jak daleko pamięcią sięgnąć. W Los Angeles było podobnie. Jednego dnia udało się kogoś zamknąć, innego ciało lądowało w kostnicy... rachunek wychodził na zero i nigdy nie można go zamknąć. Kolejny dzień przynosi nowe wyzwania... albo nowe ofiary.

I

Karmazynowa sygnatura

Widmo nie zarejestrowałem kiedy siedzący przed nim Martinez zamienił się w Martineza rozsmarowanego na ścianach, tworzącego makabryczną mozaikę, ale faktem było, że jego świadomość nie zarejestrowała dwudziestu minut. W jednej chwili miał tego porąbanego Latynosa przed sobą, związanego na krześle a w drugiej to co z niego zostało było przylepione do ścian, zwisało z sufitów i cholera jedna wie gdzie jeszcze. Bez mrugnięcia okiem zamierzał go zabić, ale najpierw chciał się dowiedzieć o interesie jaki prowadzi. Policja miała go na oku od jakiegoś czasu, ale mimo że Huan Eduardo Martinez był podejrzany o dwa zabójstwa a zlecenie ich trzy razy więcej plus oraz o bycie ważną szychą w biznesie narkotykowym to nie ruszali go. Teraz nie będą mieli okazji. Cały wykwintny salon jaki postawił sobie ten łajdak w jednym z hollywoodzkich osiedli wyglądał teraz tak jakby przeszło po nim tornado a po nim ktoś z wiadrem pełnym krwi i ludzkich wnętrzności.

Kątem oka zauważył, że ktoś zbliża się do tarasu od strony basenu. Trójka ludzi z wyciągniętą bronią. Nie ma sygnału. Pewnie jego ludzie. Na razie zszedł im z oczu czekając co zrobią dalej.

- Szefie? Szefie? - usłyszał wołania jednego z nich. Sądząc po głosie był lekko zdenerwowany. - O k***a... - zaklął po chwili nie mogąc wyrzucić z siebie więcej. - Dawaj latarkę... - na zewnątrz panowała noc a nim Widmo zabrał się za swój cel postarał się o odcięcie prądu. - Jezusie Nazareński...

Widmo miał wrażenie, że gdzieś w oddali słyszy policyjnego koguta. Martinez żył jak bogacz, ale w nieodosobnieniu.

- Chłopaki! Wiejemy! - ludzie handlarza też usłyszeli i powoli zaczęli się wycofywać...

* * *

Naprzeciw nim już szedł na spotkanie kapitan Sturgis. Na jego zazwyczaj kamiennej twarzy było widać resztki obrzydzenia tym co zobaczył w dokach.

- Panowie, proszę ze mną. - kurtuazję ograniczył do minimum. Luther poznał Faloana dopiero niedawno, ale szybko zorientował się dlaczego "Dziesiątka" trzyma na niego oko. Wilkołak i nieśmiertelny. Musiała się kroić grubsza sprawa. - Godzinę temu lokalny patrol odpowiedział na telefon 911 w tej okolicy. Rozmówca był spanikowany, nie sposób było zrozumieć o co mu chodzi, ale funkcjonariusze w końcu to znaleźli... - cała trójka stanęła przed ciężkimi drzwiami prowadzącymi do magazynu portowego. Dookoła kręciła się masa osób ze służb ratowniczych a okolica rozświetlana była od świateł alarmowych. - Powiedziano mi, że jesteście doświadczeni w tych sprawach, ale mimo wszystko zalecam abyście przygotowali swoje żołądki. - po czym otworzył wrota do krwawej łaźni.

Jedno spojrzenie na dokonaną rzeź, rozrzucone kawałki ciał po okolicy, o dziwo niewielkie ilości krwi nasuwały jedno spostrzeżenie - nadnaturalni brali w tym udział. Żaden normalny człowiek nie byłby w stanie dokonać takich zniszczeń bądź tak zmasakrować ciało. Po kilku chwilach kapitan zamknął drzwi chcąc odetchnąć świeżym powietrzem. Wziął głęboki wdech.

- Moi ludzie obstawili perymetr, zaczęli przepytywać świadków i szukać śladów tego kto to zrobił. Wasza dwójka ma zbadać miejsce zbrodni i dowiedzieć się jak najwięcej o napastnikach... z odrobiną szczęścia dorwiemy sk******na. - kapitan nie zmienił swojego tonu nawet przeklinając. - Teren badacie sami, my mamy rozkaz się nie wtrącać.

* * *

Joel już wiedział, że będzie to jedno z ciekawszych zleceń. Zleceniodawca był anonimowy, dobrze płacił - nie, żeby to było czynnikiem decydującym - i wymagał śledzenia jednej osoby.

- Co się dzieje? - zagadał gość w białym garniturze. Jego wygląd miał coś w sobie z alfonsa dawnych lat. Śledzenie go nie przywołało żadnych niespodziewanych zdarzeń aż do teraz. - No wyduś to z siebie wreszcie! - rozmawiali w bocznej alejce, Joel mógł spokojnie stać oparty o róg budynku nie wzbudzając specjalnych podejrzeń a mimo wszystko słyszeć rozmowę.

- Ktoś dorwał Martineza. - rozmówca alfonsa, choć wysoki niemal na dwa metry, zdawał się trząść portkami. Ciekawe czy to był jego szef.

- Co takiego? - spytał niedowierzającym tonem. - Jak to, k***a, ktoś dorwał Martineza? Ten gość był niszczycielem na rynku. Kto go dorwał, gdzie i kiedy? Gadaj zanim stracę cierpliwość. - Joel nie miał pojęcia kto to jest Martinez, ale reakcja alfonsa była ciekawa.

- Zadzwonił do mnie pół godziny temu. Był przerażony, gadał coś o tym, że ktoś chce się do niego dobrać. Potem krzyknął, było jakieś zamieszanie w tle a potem kontakt się urwał. Dałem cynk jego kolesiom, mieli kogoś tam posłać, ale na razie się nie odezwali...

- Cholera, cholera... - alfons zaczął przechadzać się w tę i z powrotem obgryzając paznokcie lewej ręki.

Lampa oświetlająca boczną alejkę nie była pierwszej jakości i ciężko było wyczytać jaką minę ma teraz alfons. Joel wykonał drobny ruch, w końcu od stania w nieruchomej pozycji przez jakiś czas, mogę boleć mięśnie, ale to wystarczyło, żeby napięte nerwy "białego garniturka" dały o sobie znać. Musiał kątem oka coś dostrzec

- EJ! Ty! Wyłaź gościu chyba, że chcesz marnie skończyć! - detektyw wiedział, że krzyk kierowany jest w jego stronę. - Łysy, idź po niego.

---

1 - wszyscy startują z liczbą 5FP na początek ;], proszę zaznaczać na końcu posta ile FP macie oraz z jakiej umiejętności korzystacie wink_prosty.gif

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 68
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Tenebrael:

Piękna noc... nareszcie udało się dopełnić przeznaczenia dla tego zbrodniarza. Latynoskiemu handlarzowi już dawno wymierzona była kara, lecz dopiero teraz nadarzyła się taka sposobność, by sprawiedliwości stało się za dość. Faktem jest, że utrata równowagi w przesłuchaniu nie pomogła ani trochę, ale co się odwlecze... Na pewno w domu ma jakieś notatki lub informacje na temat swoich co bardziej wpływowych współpracowników czy zwierzchników. Wszak był osobą na tyle ważną, by wiedzieć coś więcej niż tylko to, że niebieskie mundury nie są mile widziane. Ja też ich nie lubiłem...

Ten porucznik... jak mu było na imię...? Nie ważne - to dopiero było źródło informacji. Minęło pół roku, a lista osób wskazanych przez niego dopiero teraz zbliżała się do końca... a była to długa lista. Wiele zasłużonej śmierci zobaczyłem w tym czasie. Ale o mojej "sprawie" jak zwykle nikt nic nie wiedział... Śnię to prawie co noc i nigdy nic nie mogę sobie przypomnieć... To już tyle lat, a wciąż nie znalazłem choćby jednej poszlaki co do tego, kto tak naprawdę stoi za tym mordem... i za moim powstaniem. Pytałem o to każdego gliniarza. Bezskutecznie. Jakkolwiek wiele bólu bym im nie zadał - nie byli zdolni nawet do kłamstwa. Po prostu nic nie wiedzieli... Od dwóch miesięcy już realizuję nowy plan - moim celem stał się sam szczyt. Ludzie z ulicy nic nie wiedzieli, czyli cała tajemnica powstała i zamknęła się w gronie najważniejszych person tego miasta. Zarówno po "jasnej" jak i "ciemnej" stronie. Tak mniemam, w każdym razie. Do Martineza skierował mnie niemal łut szczęścia, lecz to w tej chwili nie miało znaczenia. Odnalezienie jakichkolwiek informacji o kimś siedzącym stopień wyżej w hierarchii już teraz mógłbym uznać za sukces całej "obławy" na tego bandytę... obym tylko coś znalazł.

Syreny policyjne wróciły mnie do rzeczywistości z mych własnych rozmyślań. Miałem niewiele czasu, a trzeba było jeszcze zająć się zbłąkanymi "owieczkami". Było ich tylko trzech, wyglądali na zdenerwowanych, na całej posesji nie było prądu... raczej nie znajdą drogi wyjścia tak szybko, jak normalnie. Nerwy powinny zrobić swoje. Pamiętając o drodze na przełaj szybko namierzam okno, którym wszedłem i kieruję się w jego stronę - powinienem przeciąć im drogę przed główną bramą na teren posiadłości. A jeśli ich znajdę... cóż... odwalali brudną robotę tego całego Martineza, więc w ten czy inny sposób zasłużyli już na cierpienie oraz wieczny spokój...

Policja była całkiem niedaleko, a po załatwieniu sprawy z bandziorami musiałem jeszcze wrócić do budynku. Przetrząśnięcie gabinetu Latynosa to coś, czego nie mogłem odpuścić. Niemożliwością by było, gdybym kompletnie nic tam nie znalazł... Z tego też powodu trzeba pewnie będzie ewakuować się od "zaplecza" - "niebiescy" nie zapomną obstawić normalnych wyjść...

__________

FP = 5

Użyte umiejętności:

Inteligencja - optymalizacja drogi pogoni za trójką "przybocznych" Eduardo

Wschodnie sztuki walki/Pryzmat Cieni - walka z ową trójką... jeśli do niej dojdzie

Inteligencja - poszukiwanie najwłaściwszych informacji na temat szefów Latynosa

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Faolan Cooney

Wchodzę do magazynu, i rozglądam się. Sprawa nie wygląda dobrze, morderstwa nie są specjalnie częste, ale na ogół ograniczają się do napadu rabunkowego, czy pani domu broniącej się nożem kuchennym przed pijanym mężem. Nic dziwnego, że Sturgis się stresuje, nie przywykł do tego. Ja w sumie też nie, ale przynajmniej mój instynkt nie buntuje się przeciw takiemu widokowi.

Niedawno przydzielili mi nowego partnera. Na początku wszystko wygląda normalnie, tylko staruszek roztaczał dziwną aurę... Był wręcz wiekowy. Nie zwróciłem na to na początku zbyt wielkiej uwagi, ale potem on wyskoczył z tekstem, że wie o moim sekrecie. Zdziwiłem się nie lada, a on mi zaczął gadać jaki to jest nieśmiertelny, i jak ma ze mną pracować nad nadnaturalnymi sprawami. Nie do końca rozumiem, kto tym wszystkim zarządza, ale później go wypytam o ten "wydział dziesiąty". Teraz muszę zająć się sprawą.

- Mało krwi, widocznie ktoś z naszych się karmił. Tylko po co robić taki bałagan? Krew można pozyskać z jednej rany, nie trzeba rozczłonkowywać ofiary. A później łatwiej się pozbyć ciała. Zabójca mógł działać w szale, wtedy nie myśli się o takich rzeczach. Ale mógł też próbować kogoś zastraszyć. Tylko kogo? Czy był tu ktoś jeszcze? Trzeba zapytać świadka. Kamery. W okolicy musi być pełno kamer, właściciele magazynów dbają o swój dobytek. Może któraś coś złapała? Trzeba będzie popytać.

Przypatruję się uważnie scenie zbrodni, poszukując poszlak. Informuję partnera o wszystkim, co zauważę, a potem spoglądam na niego.

- Wyjdź. Spojrzę na problem... z innej perspektywy. Nie wpuszczaj nikogo.

Gdy partner wychodzi, rozbieram się, układam ubranie w elegancki stos i przemieniam się.

Krew. Mało, ale czuć. Uderza do głowy. Obserwuję. Węszę. Ofiara? Zabójca? Ktoś jeszcze? Co czują? Ociekają strachem? Jak tak, kto? Dziwne zapachy? Coś nie na miejscu? Co jest na miejscu w magazynie? Kończę oględziny. Zamieniam się.

Spowrotem w ludzkiej formie ubieram się, i wyglądam na zewnątrz, pukając nieśmiertelnego w ramię.

- Możesz wejść, staruszku. Oto, co wyczułem...

---

FP: 5

Użyte skille:

Obserwacja, obserwacja i jeszcze raz obserwacja.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Luther Radomér

Kiedy Faloan poprosił mnie o wyjście zrobiłem to bez żadnego słowa sprzeciwu. W tej sprawie wilkołak będzie na pewno bardzo pomocny. Mimo lat spędzonych z tą rasą nie wiedziałem o nich wszystkiego, ale moja wiedza była na tyle duża, by zrozumieć, że teraz nie powinienem mu przeszkadzać. Kiedy skończy prawdopodobnie podzieli się ze mną jakimiś wnioskami, do których ja jako człowiek bym nie doszedł. Czułem, że nieco niepokoi go moja obecność. Przyzwyczaiłem się do tego i czasem bez skrupułów to wykorzystywałem, ale nie tym razem. Nie zwykłem psuć stosunków z żadnym przydzielonym mi partnerem. Ten wydawał się być wyjątkowo bystry, no i w tej sprawie mógł odegrać ogromną rolę. Postanowiłem dać mu w spokoju pracować. Cokolwiek robił teraz w magazynie, nie miałem zamiaru go o to wypytywać.

Kierując się jego sugestia odnośnie kamer udałem się do grupy funkcjonariuszy zajmujących się przesłuchiwaniem właścicieli magazynów. Cieszyło mnie, że nie trzeba wszystkiego podtykać im pod nos i tak podstawowe sprawy załatwiają sami. Wątpiłem, że ich zeznania na coś nam się przydadzą, ale miałem zamiar je przeczytać. Jak zwykle nie chciałem się spieszyć i rozwiązać sprawę powoli, chwytając się wszystkich możliwych poszlak.

Poczekałem aż skończy się spisywanie zeznać jakiegoś korpulentnego, łysawego facecika, który wydawał się być strasznie podekscytowany całą tą sytuacją. Na pewno nie był właścicielem magazynu, w którym miała miejsce ta masakra. Ten byłby zdenerwowany, krzyczał jakim prawem do cholery coś takiego miało prawo wydarzyć się w jego magazynie, albo kajał się zaprzeczając, jakoby ma coś wspólnego z tym wszystkim.

- Wszystkie zeznania wyślijcie potem do ?dziesiątki?- poprosiłem. Funkcjonariusz nie miał prawa wiedzieć czym tak naprawdę zajmuje się wydział, ale od dawna jego istnienie nie było ukrywane. Powszechnie znany był jako biuro zajmujące się najczęściej wyjątkowo paskudnymi lub tajemniczymi morderstwami.- Przesłuchaliście właściciela tego magazynu? Nie zauważyłem go tutaj. Jeśli nie, to znajdźcie go i odbierzcie zeznania. Zbierzcie też wszystkie nagrania z okolicznych kamer z ostatnich kilku godzin.

Skinąłem mu głową i ruszyłem ponownie na miejsce zdarzenia. Trzeba się dowiedzieć kim jest ofiara. Ciało jest zmasakrowane, ale powinno udać się określić to na podstawie dokumentacji dentystycznej. Choć to z kolei może zająć bardzo dużo czasu. Nie ma co wybiegać w przyszłość- ciało musi wylądować u patologa, potem wymyślimy jak dość kto to jest.

Drzwi magazynu były ciągle zamknięte- najwyraźniej Faloan jeszcze nie skończył badać śladów. Sięgnąłem do torby po fajkę i tytoń. Ledwie zacząłem go ubijać usłyszałem jak otwierają się drzwi i poczułem klepnięcie w ramię.

- Możesz wejść, staruszku- powiedział do mnie Faloan.- Oto, co wyczułem...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z obecnej pozycji w jakiej się znajdował Widmo nie miał za wielkich możliwości aby przeciąć drogę więc po prostu zdał się na swoją pamięć i w mrokach nocy dopadł uciekających bandytów. Nie zdołali dotrzeć do bramy, kiedy jakaś cząstka ich podświadomości wyczuła, że mrok wokół nich gęstnieje i ma zęby. Zdołali się odwrócić i spróbować wyciągnąć broń w samą porę aby ujrzeć jak coś, bo na człowieka to nie wyglądało, mknie w ich kierunku ze szponami zamiast rąk. Na te kilka chwil przed tym nim ich ciała zostały poszatkowane na kawałki błagali Boga czy kogoś tam w górze aby umarli na zawał serca (*1). W powietrzu dało się słyszeć urwany krzyk przypominający raczej szczęk psa a chwilę potem atmosferę wypełnił zapach krwi. Nie minie wiele czasu nim okolica będzie cuchnąć zgnilizną.

Policyjny kogut nie zbliżył się za nadto. Widmo był zadowolony. Miał jeszcze kilka dodatkowych sekund na przekopanie się przez prywatne rzeczy Martineza.

Nie było to jednak tak łatwe jak by się spodziewał nawet mimo świadomości, że taki gangster nie będzie trzymał swoich brudów na widoku (*2). O nie, Martinez nie był głupi. W papierach jakie Widmo przeglądał nie trafiał na żadne nazwiska bandziorów a jeśli już to na ich ksywki. W ostatnich wydrukach e-maili najczęściej przewijały się "Alfons Old-school" oraz "Łysy" z czego ten drugi wydawał się zwykłym wspólnikiem. Wiadomości były ogólnikowe - coś o dzielnicy portowej, statku, ładunku. Żadnych nazwisk, dat, godzin. Może reszta znajdowała się na twardym dysku laptopa? Może jest tu gdzieś ukryty sejf?

Donośne dudnienie we frontowe drzwi przywróciło Widmo do chwili obecnej.

- Martinez?! Policja Los Angeles! Otwieraj! - walenie w drzwi się powtórzyło. Cholera, nie zauważył kiedy się pojawili. Kątem oka dostrzegł strugi światła od strony bramy frontowej, która była trochę na prawo od wejścia dla gości i pana domu. Sądząc po latarkach zbliżała się trójka policjantów z bronią gotową do strzału. Chwila i odkryją ciała. - Martinez?! Wchodzimy do środka!

Tym razem drzwi huknęły na oścież. Gliniarze wpadli do środka.

* * *

Luther odkrył pierwszą rzecz - magazyn nie należał do prywatnej osoby tylko władz portowych. Znaczyło to tyle, że w nocy teren obchodzili ochroniarze, ale nikt nie pilnował obiektu na stałe. Możliwe, że uda się ustalić coś z kamer, ale te rozstawione były na zewnątrz, nie w środku magazynów. Nie przechowywano tutaj złota więc i środki bezpieczeństwa były niskich lotów.

Faolan w całkiem sensownym czasie uporał się ze swoją częścią roboty i po paru minutach zaprosił starszego partnera do środka po części rekonstruując przebieg wydarzeń jaki wywnioskował po zapachach a także ułożeniu ciał (*3). Czas miał tu wielkie znaczenie. Sprawa na chwilę obecną wyglądała tak: najwcześniej w magazynie znalazły się trzy wampiry, na jakieś półtorej godziny przed wezwaniem policji, musieli najwidoczniej na kogoś czekać, ale coś nie wyszło i zamiast kontaktu w magazynie pojawiły się trzy wilkołaki. Sądząc po ich ciałach a także resztkach ubrań byli młodzi i niedoświadczeni. Mimo tego zdołali załatwić jednego z krwiopijców przy okazji walki robiąc bałagan. Pozostała dwójka miała jednak moce czy Dary jak je nazywali... powietrze miało tą inną nutę przy ich użyciu. Cooney nie miał pojęcia co to było, ale wilki nie miały żadnych szans. Najświeższy ślad przybył jednak na pół godziny przez inspektorami i był przesączony śmiercią, odorem krwi oraz szaleństwem. Krwiopijcy byli zaskoczeni, umarli niemal tam gdzie stali a teraz jedynymi pozostałościami po nich były lekko rozmazane prochy jak i odrobinę poszarpane garnitury od Armaniego.

Gdy tak analizowali miejsce zbrodni dało się słyszeć niewielkie uderzenie, jakby coś spadło, dochodzące z północno-zachodniego krańca magazynu, tam gdzie łączył się z 4-piętrową przybudówką, która mieściła w większości pomieszczenia biurowe i administracyjne. Dopiero Faolan w tym momencie zdał sobie z tego sprawę - ślad był za świeży.

Sprawca wciąż tu był.

---

1 - +9 z pryzmatu cieni (6, 5, 5, 5 - OMG!) na +3 obronę mooków (6, 5, 4, 5... ale za mało :P)... i tak +6 to niemal overkill

2 - +4 na inteligencję

3 - tu akurat rzucałem dwa razy: +3 na spostrzegawczość, +4 na tropienie ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Faolan Cooney

Milknę w połowie zdania i przez chwilę skupiam się na ulotnym zapachu.

- Ten ostatni ciągle tu jest. W tamtym budynku! - wskazuję na przybudówkę - nic nie mów Strugisowi, ten ktoś rozwalił dwa wampiry. Policjantów rozerwie na strzępy.

Wyciągając pistolet podbiegam do budynku i wchodzę do biur. Rozglądam się, szukając włącznika światła.

- Halo? Wiem, że tu jesteś! Wyjdź z podniesionymi rękoma!

To na pewno nie zadziała, ale zawsze warto spróbować.

Przeszukuję całe pomieszczenie, zaglądając pod biurka, i w szafach. Jeśli nic nie znajdę, ponownie się zamieniam, i przeszukuję pomieszczenie za pomocą węchu. Podążam za ewentualnym tropem.

Jeśli znajdę sprawcę, próbuję go aresztować, odmawiając standardową Mirandę. Prawie na pewno czeka go przesłuchanie, więc lepiej się zabezpieczyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Luther Radomér

Kiedy Cooney pobiegł do biur spokojnym krokiem wyszedłem na zewnątrz. Nie miałem po co się tam pchać- ktoś, kto z łatwością zabił dwa wampiry raczej nie powinien mieć ze mną większych problemów. Stanąłem na dworze, naprzeciw przybudówki. Podejrzewałem, że sprawca będzie chciał uciec, nie narażając się na starcie z moim partnerem, ani żadnym ze stróżów prawa, nawet jeśli niemiałby z problemów z ich zabiciem. Nie wiedzieliśmy, czy ma jakieś pojęcie o Wydziale Dziesiątym. Należało zakładać, że tak, a w takim przypadku wiedziałby kto go ściga.

Wyciągnąłem rewolwer i przyjrzałem się budynkowi. Światła były zapalone, na ścianach, widocznych pomiędzy metalowymi żaluzjami poruszał się cień Cooney?a. Lustrowałem przybudówkę szukając potencjalnej drogi ucieczki. Stanąłem w najdogodniejszym dla mnie miejscu, z którego mogłem spokojnie interweniować, jeśli sprawca nie znalazł jakiejś drogi, której ja nie zauważyłem. Jeśli go zobaczę strzał w kolano oddali ryzyko ucieczki, nawet jeśli to wampir. Jeśli wilkołak- pozostało mi mieć nadzieję, że będzie uciekał pod ludzką postacią.

---------------

FP:5

Użyte umiejki: Intelekt, psychologia, spostrzegawczość, broń palna (+ aspekt) jeśli przyjdzie mi strzelać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tenebrael:

Jakże przyjemnie... takie sytuacje były wprost fantastyczne - nie dość, że jest okazja kogoś dopaść i "przesłuchać" - gliny mają tendencję do nie trzymania się w dużych grupach - to jeszcze można solidnie ich wszystkich nastraszyć. Takie praktyki wydawać by się mogły błahe, gdyby nie świadomość, iż strach sam z siebie jest zabójczą bronią, przed którą bronić mogła tylko odwaga... Ludzi odważnych we wszelkich organizacjach było zaś coraz mniej. Mając doskonałą świadomość tego wszystkiego, nie rzucam się natychmiast do ucieczki. Rzucam ostatni raz okiem na wszystkie rzeczy "denata", zabieram też ze sobą laptopa oraz dokumenty, które w świetle obecnej sytuacji mogę uznać za najważniejsze(*). Gdy już jestem gotów do wyjścia, raz jeszcze przypominam sobie rozplanowanie pomieszczeń willi. Głosy, kroki, blaski latarek... są coraz bliżej...

Przy ich przedwczesnym wejściu miałem to zrobić tak, czy inaczej. Szkoda, że nie dali nieco więcej czasu na poszperanie w papierkach. Mówi się trudno, a przecież czas to pieniądz.

Koncentrując się maksymalnie na tym, co chciałem uczynić, zacząłem tracić świadomość. Najpierw przestałem widzieć, później tępiący się słuch przestał działać całkowicie. Kolejny był węch i dotyk. Nie czułem nic... zawieszony w nicości czułem się, jakbym przestał istnieć. Otworzywszy oczy ujrzałem idealną czerń. Wszędzie wokół. Patrząc na stopy nie dojrzałem nic - ani jednego fragmentu swego ciała. Robiłem to już wcześniej - zamykając się wewnątrz samego siebie dostrzegałem mentalny obraz umysłu czy wręcz duszy. Siliłem się jak to tylko było możliwe, by dokończyć dzieła zanim przyjdą "tamci". I jak zawsze nie zdążyłem...

Kobieta. Chłopiec. Klęczą. Za nimi trzech uzbrojonych ludzi. Mierzą do nich... i do mnie. Huk strzałów. Śmierć. Krew... lecz ja nadal żyję. Wszystko się rozmywa. Wtedy pojawia się ktoś... inny. Jedyna forma, która pojawia się zawsze - za każdym razem, gdy zaglądam do swego wnętrza. Czuję, że tracę kontrolę nad samym sobą, jakby to coś brało mnie we władanie. Humanoidalny twór zbliża się do mnie. Jest już przed samą moją twarzą, nadal bez wyrazu, by nagle zniknąć. Głęboki oddech ulgi... czy też raczej jego wyobrażenie.

I lekkie dotknięcie w nieistniejące plecy. Odwracam się odruchowo.

"TY BĘDZIESZ KOLEJNY!!!" tryumfalnym tonem mówi lewitująca przed moją głową maska. Identyczna, jak moja. Błysk lazurowych oczu... i mrok.

Zmysły wracają w ułamku sekundy. Adrenalina i galopujące tętno nie pozwalają uspokoić oddechu. Znowu ten nienormalny, chory gniew, przeradzający się w istną furię... dobrze, to będzie solidna zasłona. Trzeba tylko... przekroczyć granicę.

Oślepiający błysk latarki prosto w oczy. Oniemiały ze zdumienia "pan władza" nieruchomieje, mierząc do... czegoś. Pewnie chciał coś krzyknąć do swoich kompanów. Aż szkoda, że nie zdążył.

Szeroko stojąc na nogach, nabierając w płuca powietrza, zaciskając pięści odrzuconych w tył rąk, wypuszczam z gardła ogłuszający ryk wściekłości i żalu zarazem. Gdy tylko fala dźwięku zaczyna się rozszerzać, potężna eksplozja wyrzuca ową falę znacznie spotęgowaną poza mury nie tylko domu, ale i samej posiadłości. Wszystko niemal natychmiast zalewa nawałnica czerni, która tłamsi blask latarki, a samego policjanta rzuca na ścianę z huknięciem. Lekko ogłuszony nawet nie czuje delikatnego szumu przebiegającego Widma obok siebie.

Jak się rzekło - to było niezłe "bum". Co prawda teraz pewnie wszyscy się tu zlecą... ale przynajmniej nie będą pilnować wszystkich wyjść. Wystarczy ominąć ich w "międzyczasie"(*). Laptop sam się nie sprawdzi, więc po ucieczce natychmiast udam się do kryjówki, by zająć się tą sprawą.(*)

Jeśli rzecz jasna nic niespodziewanego się nie wydarzy w trakcie owej ucieczki... lub po niej.

__________

FP: 5

PM (punkty Mocy): 10/15 (jeśli pamięć nie myli...)

Użyte umiejętności: (przy gwiazdkach, w kolejności): inteligencja; siła, refleks, wytrzymałość (nie wiem, jak potoczy się "ucieczka"); inteligencja i/lub informatyka.

Użyte Moce: Eksplozja Mroku (tak na próbę pierwszy odważę się użyć swojej mocy... molestowałem nieco MG, by chociaż tak "na oko" ocenił mi te powery. Eksplozja Mroku jest tutaj za 5 pkt, jak widać).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

W jednej chwili cały dom wypełniła ciemność a powietrze wypełniło się zdezorientowanymi krzykami policjantów, którzy zaczęli się poruszać jak dzieci we mgle (*1). Światła latarek ledwo migotały jak punkciki w oceanie ciemności i chyba tylko strach sparaliżował ich tak bardzo, że nie zdecydowali się wypalić z broni choć amerykańscy policjanci nie byli znani z obaw przed jej używaniem. Widmo nie chciał tracić więcej czasu na ich zabijanie albo próbę pojmania, bo efekt nie utrzyma się przez cały czas a poza tym na ulicy - choć panowała noc - funkcjonariusze mieli lepszą widoczność. Rezygnując z tej metody ucieczki skoczył do okna wychodzącego na panoramę miasta... oraz dosyć strome zbocze góry na jakim usytuowany był dom Martineza. Upadek z kilku metrów nie zrobił na nim większego wrażenia (*2).

Po chwili jednak, kiedy znajdował się coraz bliżej pustej drogi skąd już prowadziła prosta droga między budynki i szansa na zgubienie ewentualnego pościgu, mrok zniknął. Widmo wyczuł to natychmiast - jego moc przestała działać za szybko a gdy odwrócił się w stronę domu ujrzał jak całą posiadłość coś rozświetla od środka. Nie było w nim nic normalnego...

Znajdując się po drugiej stronie ulicy nie widział nigdzie radiowozów ani policjantów, ale potężne uczucie bycia obserwowanym nasiliło się a instynkt przetrwania wył na alarm.

* * *

Zarówno Faolan jak i Luther nie zdążyli ruszyć się o parę kroków kiedy sprawca, zdając sobie sprawę, że wpadł postanowił ruszyć do ataku.

Atmosfera w magazynie nagle się zmieniła, obaj wyczuwali jak jakaś nieznana energia oplata wszystko dookoła a po chwili zorientowali się, że gromadzi się koło krwi. Ta po chwili zaczęła się poruszać, kilka kropli uniosło się w powietrze i przyjęło formę szpilek, gwoździ... ostrych rzeczy, które przy odpowiedniej prędkości mogą zrobić krzywdę. Czerwone pociski pomknęły w ich stronę i tylko wyćwiczony refleks z elementami szczęścia pozwolił im ich uniknąć (*3). W tym czasie niewielki strumień krwi wypłynął z wejścia do przybudówki i sformował się z resztą a kilka chwil potem detektywom ukazała się postać góra dwudziestodwuletniego chłopaka w poszarpanych ciuchach i wyrazem twarzy spętanym szaleńczym gniewem. W żadnym wypadku nie wyglądał na skorego do negocjacji albo poddania się, ale może mieli z nim szansę... na pewno pojedynek z wampirami go wyczerpał chyba, że znalazł sobie gdzieś miejsce na odnowienie sił (*4).

---

1 - pryzmat Cieni na +8... na resztę nie musiałem rzucać :P

2 - 0 na wytrzymałość, z korzyścią dla broniącego się ^_^

3 - eh, wasz przeciwnik lipnie atakował... w obu wypadkach macie +1 na obronę ;]

4 - sytuacją na zewnątrz się na razie nie przejmujcie, serio mówię :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Luther Radomér

Choć mężczyzna wyglądał na zmęczonego, to nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby sięgnąć po broń. Prawdopodobnie nie zdążyłbym chwycić rewolweru i leżałbym tutaj z przegryzionym gardłem. Starość nie radość, nawet dla nieśmiertelnego. Już nie raz i nie dwa przekonywałem się, że moja przemiana zaszła nieszczęśliwie późno. Cóż? Przynajmniej wiek i związane z nim doświadczenie pozwoliło mi przetrwać do chwili obecnej. Kto wie, czy gdybym w chwili, w której stałem się nieśmiertelny był młodszy, przetrwałbym do dnia dzisiejszego. Teoria ta wydawała mi się wielce wątpliwa, ale nie miałem czasu na roztrząsanie niuansów tamtego wydarzenia. Tu i teraz stałem przed groźnym wampirem jako kilkudziesięcioletni starszy facet, bez dostępu do broni.

Na szczęście był ze mną Faolan, co nie skazywało mnie na sprawdzenie tego, jak bardzo jestem nieśmiertelny. W każdym razie mogłem liczyć na to, że uda mi się takiego wydarzenia uniknąć. Nasz przeciwnik był młody i choć na pewno wyczerpany, to nadal dość silny, by zabić nas oboje, oczywiście jeśli miał taki zamiar. Byłem skłonny twierdzić, że tak, chyba, że miał dziwne upodobanie dotyczące powitania gości. Wszak potraktowanie ich krwawą, niewątpliwie zabójczą niespodzianką nienależny do standardowych form powitania.

Nie odważyłem się odwrócić wzorku od napastnika, by spojrzeć na mojego partnera. Nie byłem przestraszony, o nie, zbyt często znajdowałem się w podobnych sytuacjach i nauczony doświadczeniem wiedziałem, że możemy wyjść z tego bez najmniejszego szwanku, po prostu nie chciałem dawał młodemu wampirowi pretekstu do ataku. Poprzedni zakończył się niepowodzeniem i nie wątpiłem, że bardzo chciałby to naprawić.

Studiowałem stojącą naprzeciw mnie postać starając się wyczytać coś z wyrazu twarzy i zachowania. Był zdenerwowany i nie krył emocji, wśród których dominował olbrzymi gniew. Wątpiłem w to, że my go wywołaliśmy, prawdopodobnie był już zdenerwowany wcześniej, ale niestety gniew ten mógł przelać na nas. Nie odzywałem się, bo reakcja na próbę rozmowy była równie niemożliwa do przewidzenia jak to, co ma zamiar teraz zrobić. Postanowiłem czekać. Było to z mojej strony jedyne rozwiązanie nie narażające na niebezpieczeństwo tak mnie jak i mojego towarzysza.

---------------

FP: 5

Przepraszam wszystkich za zwłokę, ale nie miałem ani weny, ani czasu, żeby odpisać. Postaram się więcej tego nie powtórzyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten wieczór istotnie jest cały pełen niespodzianek. Najpierw ten cały Martinez i "lekka" utrata kontroli. Potem jeszcze cała ta kawaleria, która o dziwo nadzwyczaj szybko się tutaj zjawiło... a teraz jeszcze to? Niemożliwe, żeby zasłona samoistnie rozproszyła się tak szybko... nigdy nie znikała tak nagle.

Zacisnąłem ręce mocniej na metalowym kiju emanującym martwym chłodem na me dłonie. Uważnie obserwowałem całą okolicę, postępując cały czas w kierunku lasu bloków... już dojrzałem ciasną, małą uliczkę - wejście do niej gwarantowało mi wręcz niewykrywalność i udaną ucieczkę. Wystarczyło tylko tam dotrzeć, a będę mógł rozpłynąć się w mrokach molocha ze ścian i dachów...

To jednak nie mogło być takie proste. Czułem wyraźnie, jak czyjś wzrok oblepiał mnie całego ze wszystkich wręcz stron - w takiej sytuacji zapomnieć można było o jakiejkolwiek ucieczce, a jedynym wyjściem mogła być konfrontacja. Nieprawdopodobnym by przecież było, gdyby ktoś odkrył mą kryjówkę. Najwyższa pora odsłonić karty...

- Wiem, że gdzieś tutaj jesteś... - zacząłem spokojnym głosem, jakbym mówił do kogoś stojącego tuż przede mną. - Wiem, że mnie obserwujesz już od jakiegoś czasu... a to znaczy, że musisz też choć trochę wiedzieć o mnie samym... Chętnie dowiedziałbym się czegoś o tobie.

Z początku odpowiedziała mi tylko cisza, ale napięcie narastało i jakiś wewnętrzny głos mówił mi, że nawet jeśli nikt się nie pojawi, to na pewno coś się wydarzy.

Morze spokoju... koncentracja, pełne skupienie i gotowość do walki, jeśli taka będzie konieczna. Z pewnością za moment dowiem się, jak będzie w istocie... a gdy tylko nadarzy się okazja - odwrót w labirynt uliczek, do "mety". Laptop Martineza nie mógł czekać... a przede wszystkim - nie mógł ucierpieć w żaden sposób.

__________

Ja takoż przepraszam za nieobecność. To się więcej nie powinno powtórzyć [obiecanki-cacanki, znając życie]. Co do wpisu - rzecz jasna ostatni "akapit" jest tutaj kluczowy, myślę, że MG zinterpretuje odpowiednio umiejętności, które tutaj mogą być przydatne... w razie czego jednak nadmienię, że stan gotowości poparty może być tak refleksem, jak i inteligencją (zależy od sytuacji).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Faolan Cooney

Krew... Pociski z krwi. Nie jest to miłe powitanie, jednak powinienem uważać, by nie sprowokować go do ataku. Ostrożnie postąpiłem krok naprzód, zasłaniając nieśmiertelnego. Może i jest doświadczony, ale wątpię by miał szanse w walce z młodym... wampirem? Gadać może zza mnie, a strzelać z daleka. Nie wygląda jednak na to, by coś robił. Może i dobrze...

Jeszcze raz patrzę na przeciwnika. Gdyby doszło do walki, na początku spróbuję go zastrzelić. Gdyby jednak to nic nie dało, a tak prawdopodobnie będzie, rzucę się na niego w wilczej postaci. Spróbuję trzymać się nisko, aby nie wejść w linię strzału wspólnikowi. Kule może i go nie zabiją, ale na pewno osłabią.

Instynktownie naprężam całe ciało, szykując się do skoku. Nie zacznę walki sam z siebie, ale będę gotów. Stojąc przed nieśmiertelnym zwróciłem się do dziwnego osobnika.

-Dobry wieczór. Może zechcesz porozmawiać z nami o niedawnych wydarzeniach?

---

Tja... Próbuję użyć mojej skromnej Dyplomacji. Oczywiście w walce użyję odpowiednich skilli.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Mądre posunięcie. - Widmo usłyszał cichy śmiech dochodzący jakby zewsząd a po chwili zza najbliższego domku jednorodzinnego wysunęła się emanująca jasnością postać.

Naturalnie nieznajomy nie świecił się w dosłownym sensie, ale tworzył wokół siebie coś co sprawiało, że biały, skrojony na miarę garnitur był doskonale widoczny w mroku tworzący pewnego rodzaju latarnię. Sama postać nie wyglądała na specjalnie dobrze zbudowaną ani wysoką. Z wyglądu mężczyzna miał może dwadzieścia osiem lat, brak widocznego zarostu oraz - co było interesujące - białe włosy postawione na fryzurę rodem z Sherlocka Holmesa granego przez Roberta Downinga Juniora. Zbliżył się o kilka metrów do widma z rękami schowanymi w kieszeniach bez oznak stresu. Sprawiał wrażenie całkowicie wyluzowanego.

- Nie wiem czy przedstawianie się podstawowemu podejrzanemu o to pobojowisko tam na górze jest mądrym posunięciem... - palcem wskazał w stronę domu Martineza. - Ale nie będzie to pierwszy raz kiedy podwładni oskarżą mnie o skrajną lekkomyślność. Porucznik Michael Verret, policja Los Angeles. Oficjalnie. - błysnął kompletem lśniąco białych zębów. - Nie odpowiadaj, przypatrując się tobie od kilku chwil wiem już wystarczająco dużo, żeby mieć pewność, że nie odwzajemnisz wymiany pozdrowień. O ile masz imię. - policjant uśmiechnął się kolejny raz mówiąc wciąż tym spokojnym i zrelaksowanym tonem jakby rozmawiał z przyjacielem a nie sprawcą kilku morderstw. - Masz za to umiejętności, którzy użycie zmusiło mnie do zerwania się z łóżka. Zaskoczony? Nah, pewnie się tego spodziewałeś jak i tego w jaki sposób mogę cię zatrzymać. W końcu po drugiej stronie mroku zawsze czeka światło. - w jednej chwili wyciągnął ręce i Widmo był pewny, że go zaatakuje, ale nic takiego się nie stało.

Verret, o ile rzeczywiście się tak nazywał, splótł tylko ręce wywołując tylko kilka trzasków kości.

- Szczerze mówiąc najprościej by było spacyfikować cię tu i teraz, ale... - mlasnął zniesmaczony. - Nie mam do tego nastroju, nie dlatego, że się boję. Nie chwaląc się sądzę, że siedzę w tych sprawach dłużej niż ty i mam więcej mocy, ale twój typ ludzi przekonuje się o tym dopiero na własnej skórze. Nie, uważam, że Martinezowi należała się kulka w łeb, bo tacy jak oni... cóż, niemal zawsze wiedzieli jak się wymknąć. Z drugiej strony pomyślałeś kiedyś aby wykorzystać swoje moce aby zdobyć na niego haka i wpakować do więzienia? Choćby przez moment postąpić dla litery prawa? No właśnie, taka jest różnica między nami, ty takiej możliwości nawet nie bierzesz pod uwagę jak i reszta domorosłych Punisherów w tym mieście. Ok, nie czepiam się Martineza, ALE nie lubię kiedy jakiś nadnaturalny punk myśli sobie, że może załatwić moich kolegów z pracy tylko dlatego, że są zwykłymi śmiertelnikami. - mimo treści jego ton pozostał niezmieniony. - Cóż, tylko ich postraszyłeś... mogę to przeżyć, ale ten laptop nie powinien znajdować się w twoich rękach. Ani kogokolwiek innego. Może żeby cię przekonać powiem tyle - najpewniej nie ma tam nic o operacjach Martineza, ale są tam informacje, o których zdobycie niedługo całe miasto będzie wrzało a wszystkie zainteresowane strony rzucą się sobie do gardeł. Plotki już poszły, pierwsze ofiary zostały zebrane... ty jesteś zbyt niepewnym elementem aby ci zaufać. Zatem... - westchnął ciężko. - Zrobimy to po dobroci?

* * *

- Pi***ol się psie! - ich przeciwnik ryknął wściekle nawet nie biorąc prób mediacji pod uwagę. - Zabiję was k***a obu! - szaleńczy śmiech zwiastował kolejny atak.

Widząc, że Faolan i Luther nie zamierzają na razie go powstrzymać szaleniec szykował się na rundę drugą. Skulił się do ziemi, mamrocząc dziwne słowa pod nosem - a może po prostu się śmiejąc - kiedy w jednej chwili nagromadzona krew utworzyła okrąg wokół jego postaci a w drugiej jej strumienie pomknęły po podłodze w stronę wilkołaka i nieśmiertelnego. Sekundę potem obaj zorientowali się w formie tego ataku... będąc blisko nich część czerwonego płynu wystrzeliła w górę tworząc ostre, metrowe kolce zdolne do przebicia ciała na wylot. Faolan zdołał uskoczyć bez problemu a Luther nabawił się tylko niewielkiego zadrapania (*1).

- Graaaah! Zatłukę was sk******y!

Wyczuli to obaj - aura roztaczana przez ich przeciwnika przygasła jakby ten wykorzystał większość swojej mocy. Oprócz tego wilkołak złapał odpowiednią nutę w zapachu. Ich oponent nie był wampirem, ale metaczłowiekiem jednakże wyglądało na to, że kiedyś a może niedawno został ugryziony przez wampira i aby zachować siłę musi posiłkować się krwią jak reszta Dzieci Nocy (*2).

---

1 - odpowiednio +1 i -1 na obronę, szaleniec znowu rzucił kiepsko :P

2 - +6 na tropienie, założyłem, że generalnie chodzi o dosłowne węszenie ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Teraz żałuję swojej decyzji - zacząłem lodowatym tonem. - Jesteś tylko kolejnym, impertynenckim i nazbyt pewnym siebie "stróżem prawa", który nigdy nie spojrzał w oblicze prawdziwej sprawiedliwości. Być może widziałeś co potrafię, lecz nie posiadasz nawet bladego pojęcia co do tego, kim jestem. Nikt nie ma...

Przerwałem, celowo potęgując napięcie między nami. Przeczucie podpowiadało mi, że choć wcześniej mógł być sam, to teraz przygląda się nam ktoś jeszcze... przeczucia bywały zawodne, to prawda, ale warto było ich słuchać tak, czy inaczej. Rozwijam swoją Aurę do postaci Całunu, nieruchomiejąc jednocześnie, by przeciwnik nie dostrzegł mych zamiarów przedwcześnie. Tej umiejętności w akcji nie widział... (*)

- To twoja święta litera prawa sprawiła, że jestem taki, jaki jestem - kontynuowałem naładowanym gniewem głosem. - To twoje prawo złamało całe moje życie wtedy, kiedy miało się dzięki niemu zacząć na nowo! Wszyscy wy jesteście winni mojej krzywdy. I co dzień krzywdzicie innych w imię swoich własnych imaginacji. Wszystkich was spotka kara. Ciebie może spotkać...

Zacisnąłem ręce na kiju.

... już TERAZ!

Nieuchwytny niczym grom doskok poprzedzić miał cios. W takich sprawach pierwszy atak, odpowiednio wykonany, mógł przesądzić o wyniku całego starcia. Nie walczyłem jednak z byle kim - lekceważenie wroga nie leżało w mej naturze, w przeciwieństwie do pana porucznika... wyzwalam w sobie furię, by stać się dosyć przerażającym. To pozwoli mi oszołomić nieco oponenta i wykonać kolejny atak, jeśli pierwszy nie dosięgnąłby celu.(*)

__________

FP: 4

PM: 7/15

* - po kolei: pierwej, sposobiąc się do ataku, roztaczam Całun Mroku (moja moc), następnie zaś wykonuję atak rzucając na Pryzmat Cieni i zakładając, że się nie uda (nigdy nie wiadomo...) przerzucam z aspektu "Przerażająca obecność". Mam nadzieję, że nic nie spartoliłem... ; - )

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Faolan Cooney

- Wszystko w porządku?

Luther nie jest mocno ranny, nic mu się nie stanie. Gdyby zagrażały mu takie draśnięcia, nie dożyłby... Ile on ma? Czterysta lat? Mniejsza o to, chłopak chyba się zmęczył.

To odpowiedni moment na atak. Nie chciałbym się jednak zdradzać jako wilkołak przed innymi policjantami, a złapanie tego opryszka żywego byłoby miłym bonusem.

- Ja chciałem porozmawiać, a ty się ciągle rzucasz. Sam jesteś sobie winien.

Wyciągam pistolet i strzelam mu w nogę. Jeśli to go nie uspokoi, będę strzelał dalej. Jeśli strzelanie okaże się nieskuteczne, rzucę się na niego w postaci wilkołaka. Nie powinienem mieś problemów z obezwładnieniem go, a zawsze mogę liczyć na pomoc nieśmiertelnego.

Mam nadzieję, że policjanci nie zwrócą uwagi na hałas. Trudno będzie im wytłumaczyć to morze krwi walające się po okolicy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Luther Radomér

Skinąłem spokojnie głową Faolanowi, kiedy spytał mnie, czy wszystko w porządku. Nie byłem zbytnio ranny, dokuczało mi jedynie zadrapanie na lewym ramieniu. Które i tak za minutę, czy dwie zniknie bez śladu. To była ta zdecydowanie lepsza strona bycia nieśmiertelnym.

Inicjatywę zdecydowanie przejął mój towarzysz. Stojący naprzeciw nas chłopak był już wyraźnie zmęczony. Wykorzystał już zdecydowaną większość swojej mocy, nie spodziewałem się, by był w stanie zaatakować ponownie z taką samą siłą. Wydawało mi się, że swoją moc zdobył niedawno, bo posługiwał się nią zdecydowanie bez wprawy. Gdyby był starszy moglibyśmy leżeć tutaj martwi poznaczeni śladami gwoździ, których nikt nigdy by nie znalazł. Na nasze szczęście stało się odwrotnie i to napastnik był dość poważnie ranny. Postrzał w nogę wyglądał paskudnie, ale zachowywałem czujność, bo chłopak mógł mieć dość sił, by zregenerować ranę.

W momencie kiedy padł strzał sięgnąłem po swój rewolwer i trzymałem go w pogotowiu. Metaludzie są o tyle niebezpieczni, że każdy może dysponować zupełnie inną mocą. W przeciwieństwie do wampirów, które niektóre zachowania mają zakodowane we krwi, oni potrafili całkowicie zaskoczyć wykorzystaniem nabytej mocy. Właśnie to czyniło ich tak niebezpiecznymi.

- Żywego w razie możliwości- odezwałem się do Faolana. Nie miałem zamiaru powstrzymywać go przed zabiciem napastnika, gdyby była to jedyna możliwość, ale zdecydowanie wolałem móc go później przesłuchać.- Jeśli będzie taka możliwość oczywiście.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dlaczego wy zawsze musicie to robić? - oficer cmoknął zniesmaczony rozluźniając ręce szykując się do walki. Jego oczy zdawały się dostrzegać najmniejsze drgnięcie Widma (*1).

Skoczył do przodu jednocześnie roztaczając wokół siebie mrok, która miała go ukryć przed wzrokiem funkcjonariusza. Mógłby wtedy wyłonić się z ciemności niczym Anioł Zagłady zadający jeden śmiercionośny cios, który byłby wspaniały gdyby dał radę przeciąć tego zadufanego w sobie typka na pół... zaprawdę wspaniała wizja. Rzeczywistość była jednak inna a po chwili Tenebrael wyczuł, że Całun nie zapewnia mu już takiej ochrony jak powinien. Mrok nie rozwiał się całkowicie, ale w tym momencie nawet zwykły śmiertelnik, jeśli odpowiednio mocno by się przypatrzył, ujrzał by sylwetkę w tej "chmurze" dymu. Verret nie zdawał się być ani odrobinę bliżej, za to sam z wyrazem znudzenia na twarzy złożył ręce jak podczas strzelania z łuku. Po chwili zmaterializowała się wielka - mająca spokojnie dwa metry długości -, potężna, świetlista strzała nakierowana prosto na łowcę głów. Na granicy percepcji zobaczył już mknący ku niemu pocisk i w ostatniej chwili uskoczył. Zdążyła przeorać mu skórę na ramieniu, ale było to na pewno lepsze niż trafienie prosto w serce (*2). Jednocześnie z powstaniem rany poczuł coś ciężkiego do opisania. Ludzie nazwali by to bólem, ale on dawno już go nie czuł a poza tym nie kwalifikowało się to jako cierpienie fizyczne bądź psychiczne... wrażenie bardziej podobne do tego jak podczas starcia żywiołów kiedy ogień i woda kotłują się między sobą. Ciemność i światło. Widmo był jednak wściekły i miał zamiar błyskawicznie odpłacić oponentowi. Potężne machnięcie uformowanym z mroku ostrzem trafiło w pustkę kiedy Micheal z gracją i świetlistą łuną za sobą odskoczył tak szybko, że ludzie oko ledwo by mogło za nim nadążyć (*3).

- Jesteś cały odsłonięty. - policjant rzekł cicho z uśmieszkiem składając ręce ku ziemi, z których po chwili wyrósł kolejny świetlisty konstrukt w postaci ostrego miecza. Cięcie było zbyt szybkie, żeby chociaż je dojrzeć nie mówiąc o uniknięciu ataku (*4). Widmo poczuł tylko jak leci do tyłu a potężne cięcie przechodzące przez cały tors zaczyna palić żywym ogniem. Światłość w świecie ciemności był jak szalejący wirus. Nie sprawiała bólu w dosłownym sensie, ale i tak Widmo miał problem z postawieniem się na nogi nie mówiąc o lekko zamazanej wizji otaczającego go świata. Można było zakładać, że użycie Pryzmatu Cieni również będzie utrudnione. - Jak to mawiają moi znajomi, do wesela się zagoi. - Verret uśmiechnął się szeroko stojąc kilka metrów od leżącego Widma. - Po prostu zostaw laptop na ziemi a będziesz mógł odejść wolno a nam obu oszczędzić dalszych problemów. Wiesz... nie miałbym nic przeciwko jakbyś rozwalił to ustrojstwo na kawałki, wtedy będę mógł odejść stąd z czystym sumieniem.

* * *

Szaleniec nie miał najmniejszego zamiaru stać w miejscu i dać się postrzelić. Pierwsza kula minimalnie chybiła celu, druga ledwo zadrapała napastnika, który skakał po całym pomieszczeniu jak nafaszerowana kofeiną małpa. Sam zresztą nie zamierzał pozostawał dłużny i choć największe działa w swoim arsenale wykorzystał to nadal mógł przemienić kilka kropelek krwi w śmiercionośne pociski w postaci gwoździ. Wymiana ciosów trwała kilka chwil, ale gołym okiem było widać, że młody metaczłowiek nie ma potrzebnej siły ognia aby zaszkodzić nieśmiertelnemu oraz wilkołakowi. Na pewno nie w takim stanie w jakim się znajdował. W końcu jednak ostatnia kula w magazynku, już kiedy Faolan miał zamiar się przemienić i zakończyć szybko sprawę, dosięgnęła celu a oszalały z gniewu napastnik runął na ziemię rzucając masą przekleństw w przerwie między stłumionymi okrzykami bólu (*5). Choć zabrało im to dłużej niż sądzili napastnik został pojmany, w dodatku żywy co zważywszy na okoliczności było niezłym wyczynem.

Mając jedną sprawę załatwioną zorientowali się, że jednak hałas oraz strzelanina powinna kogoś z okolicznych policjantów zwabić do środka. Tymczasem na zewnątrz panowała cisza.

---

1 - z refleksu masz 0, twój oponent za to trzy szóstki i czwórkę na kostkach co razem mu daje +6 (wliczam twoją moc)... ło w mordę :D

2 - pierwotnie było +5 na +6 z twojej obrony, ale gość ma z pierwszego rzutu aspekt tymczasowy ;], zakreśl sobie pierwszą kratkę

3 - +4 na +5 z obrony, nie zadaje mu obrażeń, FP wykorzystany

4 - uła... atak oponenta na +7, leci od razu druga konsekwencja ;] (przypomnę, że daje to -2 do wszystkich twoich rzutów ;))

5 - całe dużo mnóstwo rzutów, ale że to koniec walki i nie zadał wam konsekwencji to i tak kratki się czyszczą

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Widzę, że w istocie walka nie ma sensu. Czasami trzeba upaść, by móc podnieść się silniejszym - rzucam znaną skądinąd sentencją podnosząc się z ziemi. Dawno nie spotkałem kogoś silniejszego ode mnie. Wygląda na to, że i w policji tacy pracują. Trzeba było spróbować mniej ofensywną metodą.

- Zależy Ci zatem na zniszczonym laptopie? Proszę bardzo - to mówiąc wbijam kij w ziemię tuż obok mnie tak mocno, że ani drgnie. Wyjmuję laptopa, na szybko przypominając sobie jego wewnętrzną budowę... tak, to mogło się udać. Rozkładam go, odsłaniając ekran i klawiaturę. Wykonują szeroki zamach, po czym z pełną siłą uderzam poziomo trzymanym w rękach laptopem o stalowy drąg. Klapa urządzenia w takim przypadku nagle zyskuje pełen kąt rozwarcia w stosunku do podstawy. Bez skrupułów odrywam więc obie części od siebie. Kontynuując w podobny sposób spustoszenie na urządzeniu, nie pokazuję po sobie ani po swych gestach skrajnej ostrożności wobec dysku twardego. Staram się, by ta jedna, najważniejsza dla mnie część komputera została nietknięta lub co najwyżej uszkodzona w stopniu umożliwiającym odczyt danych. Kiedy już wszystko zostaje "zezłomowane" w dokumentny sposób próbuję niepostrzeżenie, bez wzbudzania podejrzeń ukryć przy sobie dysk twardy. Gdy już jest po wszystkim wyciągam kij z ziemi.

- Od dziś, poruczniku, jesteś moim wrogiem. Być może minie wiele czasu, nim spotkamy się ponownie, ale nie miej złudzeń - ten dzień nadejdzie. Przygotuję się do niego. Wówczas przekonamy się, który z nas wyjdzie z tego starcia obronną ręką.

Odwracam się, nie zważając na ewentualne słowa zwycięzcy, licząc na jego słowność w kwestii odpuszczenia dalszej walki. Kieruję się w stronę najbliższego wejścia do kanałów - tam powinienem mieć już spokój nie tylko w ogólnym tego słowa pojęciu, lecz także w trakcie podróży do kryjówki. Oby tylko nikt mnie nie śledził. W takim wypadku nie mógłbym udać się do najbezpieczniejszego dla mnie miejsca - parę godzin kluczenia po korytarzach kanalizacji przeważnie wystarczy, by zniechęcić ewentualny ogon. Lub ogony.

__________

FP: 4

PM: 7/15

Konsekwencje: kxkk ("iks" to ta "obecna")

Umiejki: to chyba w sumie jasne - wszystko odnosi się do próby przemycenia HDD. Zależnie od sytuacji: inteligencja (próba zwiedzenia przeciwnika swymi zamiarami), informatyka (wiadomo...), umiejka na chowanie przedmiotu (pewnie refleks...[sic!]) i jeśli już uwzględnić łażenie po kanałach (choć pewnie MG przygotuje mi jakiś surprise) to inteligencja na zgubienie ew. szpicla.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Faolan Cooney

Wszystko poszło tak jak powinno. Udało się dorwać drania bez zabijania go, może uda się przesłuchać. Zakładam mu kajdanki odmawiając standardową Mirandę a następnie pytam:

- Co możesz mi powiedzieć o tej walce w magazynie? Wiem, że zabiłeś kilka wampirów. Powiedz, kim oni byli i o co poszło!

Pewnie mi nie powie. Mój partner powinien załatwić gadanie...

- Może ty go przekonasz, lepiej znasz się na ludziach.

Rozglądam się po okolicy. W tym momencie zauważyłem, że jest stanowczo za cicho. Odgłosy wystrzałów powinny były zwabić tutaj policjantów, a na razie nikt się nie zjawił. Zaniepokoiłem się. Ostrożnie podchodzę do okna i wyglądam przez nie, starając się nie wychylić zbytnio. Szukam wzrokiem policjantów. Przeładowuję rewolwer. Coś tu stanowczo jest nie tak. Jeśli nikogo nie zobaczę poczekam przez chwilę, aż Luther skończy przesłuchanie, a następnie powoli wychodzę na zewnątrz. Jeśli policjanci będą na miejscu to wrócę, by pomóc nieśmiertelnemu. A jeśli zobaczę coś dziwnego... Wtedy podejmę decyzję na bieżąco.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Luther Radomér

Chłopak siedział naprzeciw mnie trzymając się za ranę na nodze, by choć trochę powstrzymać na pewno dokuczliwe krwawienie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu w którym się znajdowaliśmy i dostrzegłem stojące w kącie krzesło. Spokojnym krokiem ruszyłem po nie, nie oglądając się za siebie. Może był to błąd, ale nawet jeśli meta człowiek stanowił dotąd zagrożenie, teraz sam wiedział, że nie jest w stanie uciec. Oczywiście wiedziałem, że gromadzi siły na zregenerowanie ran, ale śmiałem twierdzić, że pozostawało to odległą perspektywą i postanowiłem się tym nie przejmować.

Postawiłem krzesło naprzeciw niego i usiadłem. Przez chwilę lustrowałem jego twarz i ubranie. Stwierdzenie wieku i pozycji społecznej było sprawą dość prostą, a jednocześnie mającą duże znaczenie. Przez jakieś dziesięć minut nie padło ani jedno słowo. Wiedziałem, że Faolan może być zaniepokojony, ale kontynuowałem swoją pracę. Zresztą mój partner wyszedł na dwór, więc musiało dziać się coś, co bardziej zaabsorbowało jego uwagę.

Kiedy już stwierdziłem, że wiem wszystko, czego mogłem się dowiedzieć na podstawie dotychczasowego zachowania, ubioru i wyglądu mojego towarzysza przeszedłem do dalszej części przesłuchania, które wydawało się jeszcze nie rozpocząć. Pytań miałem dużo i choć nie oczekiwałem, że usłyszę szczerą odpowiedź na więcej niż jedno- dwa, byłem pewien, że czegoś się dowiem. Niektóre rzeczy wyjaśniają się same.

- Jestem Luther. Mamy chwilę czasu zanim zregenerujesz siły na tyle, by ponownie zaatakować lub spróbować nam uciec, co niewątpliwie będzie miało miejsce w najbliższym czasie, więc może urozmaicimy je sobie rozmową? Miło jest wiedzieć, kim jest potencjalny zabójca, czy też sprawca okaleczenia, gdyby nie udało ci się mnie zabić, do czego jak mniemam bardzo się przyłożysz. Tak więc usłyszę twoje imię? Wydaje mi się też, że nieco niegrzecznie zbyłeś pytanie mojego przyjaciela o cel twojego pobytu w tym urokliwym miejscu.

----------------

Używam intelektu, psychologii i spostrzegawczości.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na widok działań Widmo porucznik od razu się rozpromienił obserwując postępujące zniszczenia laptopa. Chyba rzeczywiście sprawa informacji w nim zawartych była dla niego ważna (*1).

- Wspaniale. - rzucił uradowany. - Czy nie mogliśmy tak od początku? Oszczędziło by to nam obu czasu, nerwów i nieprzyjemności. - ujrzawszy, że sprawa na razie ujrzała swój koniec, a przynajmniej policjantowi tak się zdawało, odwrócił się plecami do Widma rzucając na odchodne: - Po co te gorzkie słowa... - śmiejąc się cicho jego ciało zaczęło rozpadać się na miliardy miniaturowych drobinek światła, które po chwili uleciały wysoko w powietrze. Jeszcze raz Verret pokazał, że jego kontrola nad własną mocą jest na dość wysokim poziomie.

Kilku minut krążenia w kółko upewniło Tenebraela, że w istocie gliniarz był sam i nikt inny nie pragnie śledzić go do kryjówki. Przynajmniej jedna dobra wieść tej nocy. Niestety, była to także pora szlajania się wszelakiej maści mend i innych odmętów społeczeństwa czających się z bocznych alejkach na słabą i nieostrożną ofiarę. Szczęśliwie Widmo swoją posturą jak i roztaczaną aurą trzymał podobne problemy z daleka, nie, żeby z nimi sobie nie poradził, ale niektórzy ludzie zdawali się wyjątkowo głupi albo bezczelni. Tak jak zbliżająca się do niego luzackim krokiem grupka góra dwudziestoletniej młodzieży, która - sądząc po wyglądzie - miała sito w głowie i szukała zaczepki albo okazji do wzbogacenia się.

- No, siemasz dziadku... - zagadał śmiejąc się jeden z nich. - Co tam ciekawego trzymasz? - specjalnie chciał wpakować się tylnym wyjściem dla uniknięcia niepożądanych oczu a los wpakował mu najzwyczajniejszych w świecie gnoi. Cóż, zawsze mógł coś z nimi zrobić. Dopijając piwo jeden z bandytów huknął butelką o ceglaną ścianę robiąc "tulipana". - Dobra dziadku, sprawa jest prosta, wyskakuj ze wszystkiego co masz chyba, że chcesz kłopotów. I ruchy ku**a, nie mamy na ciebie całej nocy... - delikwent rzucił uśmiechając się szyderczo. Gdyby tylko wiedział z kim zadziera jak i jego pięciu kumpli...

* * *

Podejrzany przez dłuższy czas rzucał się po ziemi, syczał i dyszał próbując rzucać przekleństwami pod nosem. W końcu po słowach Luthera wyszczerzył uwalone krwią zęby (*2).

- Kontrakt z... S-San... Verd...- dalsza część była kompletnie niezrozumiała. W jednej chwili całe jego ciało wygięła się w łuk a po chwili zaczęło rzucać się jak podczas ataku epileptycznego. Całe zdarzenie skończyło się równie szybko jak zaczęło z tym skutkiem, że szaleniec kontrolujący krew stracił przytomność i nic nie wskazywało na to, że odzyska ją w najbliższym czasie.

Chcąc pomocy medycznej dla podejrzanego Faolan wybiegł na zewnątrz tylko po to, żeby ujrzeć, że - owszem - policjanci znajdowali się na swoich miejscach, ale w zbyt dosłownym sensie. Byli niczym posągi. Zresztą przyglądając się rozkładowi świateł np. od syren policyjnych cały obszar wokół magazynu znalazł się w niezwykle potężnym zaklęciu stazy. Na świecie nie żyło zbyt wielu osobników zdolnych do takiego manipulowania czasem i przestrzenią a to mogło sugerować kłopoty. Zarówno nieśmiertelny jak i wilkołak wyczuli to w jednej chwili - powietrze aż naelektryzowało się od energii a po chwili od strony zatoki do magazynu nadleciały trzy postacie w czarnych szatach. Nie każdy funkcjonariusz Wydziału Dziesiątego spotkał się z nimi twarzą w twarz, ale wszyscy znali ich akta oraz wiedzieli kim są. Przywódcy Sangre, trzech z dziesięciu najpotężniejszych wampirów w całym Los Angeles tworzących Wewnętrzny Krąg organizacji. O ich potędze krążyły legendy.

- Khem, tak... - odchrząknął najwyższy z nich stojący pośrodku i wysunięty przed resztę. - Nie musicie obawiać się o swoich kolegów. Ani o nas. Nasze przybycie ma związek tylko z zachowaniem Maskarady i tak szybko jak pewien... incydent zostanie wyjaśniony oddalimy się stąd jak najdalej a sytuacja wróci do normy. - wampir lekko się uśmiechnął odsłaniając parę kłów. - Proszę mi wybaczyć, śpieszyliśmy się tutaj tak bardzo, że zapomniałem o manierach. Jestem Arko, po mojej lewej Marko a po prawej Kasjusz. Natomiast zamiast waszych imion bardziej interesuje mnie to czy macie tegoż dziwnego młodzieńca, który wedle tego co wiemy, był w stanie rozprawić się z dwójką naszych braci? - choć jego ton doskonale to ukrywał to nie było wątpliwości, że głównie po tą informację Dzieci Nocy tutaj przybyły.

---

1 - +5 z inteligencji na +4 z percepcji... ledwo, ale się udało ;] (i bym zapomniał - +3 na informatykę, HDD ocaliłeś acz jeszcze o tym nie wiesz ^^)

2 - łącznie +6 na psychologię

3 - wyszło na to, że jednak prościej będzie mi wprowadzić dwójkę nowych graczy trochę dalej, prosiłbym ich o cierpliwość :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spotkanie z Verretem dobiegło końca w sposób dosyć zaskakujący. Nie spodziewałem się spotkać na swej drodze kogoś potężniejszego ode mnie. I nie chodzi tutaj o ignorancję - wiedziałem, iż takich istot, które mogłyby mnie pokonać bez większego problemu już w samym Los Angeles jest multum. Nie wspominając o świecie poza nim. Pomimo tego sprawa Martineza zdawała się nie być aż tak... gardłową, by wysyłać do niej kogoś takiego, jak Verret. Pan porucznik na pewno nie był agentem od rutyniarskiej roboty standardowej dla Wydziału Dziesiątego. Takie podejście do tematu tylko podsycało moją ciekawość, a zważywszy na to, iż najwyraźniej dysk twardy ocalał (chociaż pewności nie miałem) płomień mego zainteresowania rozbuchał się teraz do prawdziwego pożaru. Najwyraźniej Sprawiedliwość była nadal po mojej stronie.

Teraz tylko wrócić do domu i zacząć pracę nad urządzeniem. Przecież to nie było tak daleko. Kwestie bezpieczeństwa nie mogą zabrać mi tak znowu dużo czasu. Klucząc w oplatającym wszystko wokół mroku nocy cały czas rozmyślam o dysku i o tym, co może na nim się znajdować. Wreszcie podejmuję decyzję o ruszeniu do domu i wtedy pojawiają się oni. Banda głupich, młodych, odurzonych alkoholem "pełnoletnich" ludzi. Szkoda, że pełnoletniość tak rzadko ma coś wspólnego z dorosłością.

Nie zwalniając kroku idę nadal przed siebie, nie słuchając nawet, co mają mi do powiedzenia. Dobrze wiem, co chcą zrobić. Ja z kolei już wiem, co muszę zrobić. Dać nauczkę. Porzucam zatem mój kij tuż obok, do kontenera na śmieci. Drąg z szelestem ląduje na górze zawiniętych, czarnych worków. Chcę też tam, tuż obok, położyć mój dysk lecz dziwne przeczucie mówi mi, że lepiej nie spuszczać go z oczu. Chowam go zatem do podłużnej, szerokiej kieszeni umieszczonej na mych plecach, tuż powyżej bioder. Tam powinien być bezpieczny. Gdy już wszystko zdaje się być zabezpieczone przyspieszam kroku, spinając mięśnie, gotów w każdej chwili przyjąć cios. A dalej - wszystko zależy od chwilowych splotów zdarzeń zdałoby się losowych. Podstawą było jednak zamierzenie wymierzenia im lekkiej kary - być może to pierwszy ich raz, więc wystarczy tylko kilka siniaków, może złamań, jeśli będą oporni. Ale w żadnym wypadku śmierć. Są jeszcze zbyt młodzi. A przynajmniej takie mam wrażenie.

Oby tylko nie próbowali sięgać po jakąś poważniejszą broń. Nie chciałbym, aby pozbawili mnie wyboru.

__________

Jeśli się MG pyta - w ramach miłosierdzia zastosowałbym klasyczne sztuki walki. Pryzmat Cieni wtedy, jeśli jednak zadecydują o własnej śmierci...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Faolan Cooney

A więc przyszły do nas wampirze grube ryby. Nie ważne kim są, ja po swojej stronie mam prawo. I to oni będą odpowiadać na moje pytania.

- Tak, spotkaliśmy tutaj tego 'młodzieńca', o którym mówisz. Nie sądzę jednak, abyśmy mogli od razu wziąć się za jego sprawę. Najpierw chciałbym was o coś zapytać. Bo, widzicie... Ten chłopak, tak jak mówiliście, zabił dwa wampiry. A były tutaj trzy. Trzeciego zabiły wilkołaki, zanim wasi chłopcy je zmasakrowali. Więc może będziecie łaskawi mi powiedzieć, o co poszło? Wiecie dużo o naszym podejrzanym. Wiecie, że jest młody, wiecie, że zabił tylko dwa wampiry. Musicie się orientować w tym, co się tutaj wydarzyło. A ponieważ jesteście praworządnymi obywatelami, których celem jest utrzymanie porządku w naszym wspaniałym mieście, bez wątpienia podzielicie się ze mną tymi informacjami, prawda?

Ryzykowna gra. Albo uzyskam informacje, na których mi zależy, albo skończę tak jak tamte trzy wilkołaki... Wolę pierwszą opcję.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Luther Radomér

Zachowanie Faolana było niewątpliwie ryzykowne w konfrontacji z tą trójką. Podczas lat spędzonych w Los Angeles zdążyłem już poznać niektórych przedstawicieli Sangre. Zadzieranie z nimi było zwykle ostatnim błędem, jaki udało się popełnić niektórym osobom, ale wiedziałem też, że nie są specjalnie porywczy. Nikt nie utrzymałby się na szczycie przez tyle lat, popełniając głupie błędy, jak zabijanie za byle co, nawet najpotężniejszy wampir. Każda kosa może w końcu trafić na kamień, a Sangre dobrze wiedzieli, że mają w mieście i poza nim potężnych wrogów.

W jednym Faolan na pewno miał rację- wampirom zależało na utrzymaniu w mieście porządku. Nie był on do końca zgodny z tym, co przez słowo ?porządek? rozumiał mój partner, ale zabijanie ich ziomków ten porządek burzyło i jeśli nie są to jakieś wewnętrzne porachunki, które mogłyby rozsadzić organizację od środka, gdybyśmy do nich wkroczyli, istniało prawdopodobieństwo pomocy z ich strony. Dosyć spore, śmiałbym rzec.

Skinąłem głową wampirom. Co jak co, ale byli gentelmanami i podobnego zachowania oczekiwali od innych. Chyba nikt nie mógł im zarzucić braku kultury, tym bardziej, że ci którzy byli tego świadkami nie mogą już zarzucić niczego i nikomu. Można by rzec, że jeśli akurat kogoś nie zabijali ich zachowanie było nienaganne.

- Witam panów- powiedziałem spokojnie, przyglądając się im po kolei, każdemu poświęcając krótką chwilę.- Wydaje mi się, że mieliśmy już okazję się spotkać, ale mogą panowie mnie nie pamiętać. W końcu niemożliwe jest zapamiętanie wszystkich ludzi, których się kiedyś widziało, prawda?

Przerwałem na chwilę, po czym ponownie podjąłem.

- Rzeczywiście jest tutaj młodzieniec, który miał nieszczęście zabić waszych pobratymców. Wydaje mi się, że nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy udzielili wam pomocy. Mam nadzieję, że panowie również będą skłonni rozjaśnić nam nieco tą sytuację.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka odpowiednio wymierzonych ciosów błyskawicznie sprowadziło odurzonych alkoholem młodzieniaszków do parteru, z którego nie mieli zamiaru się podnieść przez najbliższą godzinę a ci, którzy mogli wstać powoli mamrocząc przekleństwa pod nosem oddali się w inny zaułek (*1). Reszta krótkiej podróży do kryjówki odbyła się bez dalszych incydentów i już po chwili mógł zabrać się za badanie trzewi twardego dysku. Standardowe przekopanie się przez informacje w postaci zarchiwizowanym e-maili, dokumentów albo rozmów na chacie. Większość z nich była zwyczajnymi śmieciami nie zawierającymi żadnych nowych informacji... część z wymienianych ksywek albo nazwisk była znana Tenebraelowi od co najmniej trzech lat a większość z nich albo była martwa albo gniła w więzieniu. Choć można było prześledzić jak imperium złożone przez Martineza powoli traci swoje wpływy tak po kolejnej godzinie wciąż brakowało wyraźnego śladu... dlaczego Verret chciał koniecznie zatrzymać laptopa...

Aż do tej jednej, jedynej wiadomości. Krótkiej, leżącej już w koszu, która przyszła na dwadzieścia cztery godziny zanim Widmo odprawił go na tamten świat. Mail musiał jeszcze przejść przez jakieś zewnętrzne proxy szyfrujące i było niemożliwe aby móc dojść z jakiego miejsca to wiadomość wyszła nie mówiąc o osobie.

M.

Paczka wyruszy za kilka godzin. Daj znać pośrednikom. Kontroluj możliwe przecieki. Jeżeli nikt nie postanowi nas wykiwać Anarchiści nie sprawią problemu.

Bądź w dokach osobiście. Spotkamy się.

Q.

* * *

- Oh. - Arko wciął się uśmiechał. - Naturalnie. Wasi przełożeni już dowiedzieli się o sytuacji i w naszym wspólnym interesie jest wyjaśnienie tej sytuacji...

Sytuacja, choć lekko niepewna, nie zwiastowała jednak zbliżającego się zagrożenia. Jakkolwiek Sangre składało się z potężnych wampirów jak nikt inny wiedzieli, że zbyt agresywne zachowanie w Los Angeles może spowodować bardzo poważne konsekwencje. Tego co wydarzyło by się po bezzasadnym zaatakowaniu funkcjonariuszy Wydziału X nie należało nawet przewidywać.

- Czyżby to ten dziwny osobnik... - mówiąc to Arko podszedł do nieprzytomnego młodzieniaszka. Na twarz wampira wystąpiło lekkie zaskoczenie. - Oh, to ciekawe... Kasjuszu, pozwól. - mówiąc to ciało szaleńca uniosło się lekko w powietrze i przeniosła się obok innego przywódcy Sangre. Natomiast widać było, że nie potrafi tak doskonale maskować swoich emocji jak kolega po fachu. W jednej sekundzie cała jego twarz zaczęła drgać z gniewu a z jego gardła wydobył się groźny warkot. Arko mimo wszystko wyglądał na nieprzejętego.

- Anarchiści... - Kasjusz w końcu wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Anarchiści w naszym mieście!

- Oh, Kasjuszu, spokojnie. - Arko uśmiechnął się łagodnie kiedy Marko położył rękę na ramieniu najbardziej emocjonalnego z wampirów. Ten od razu jakby się uspokoił.

- Dobrze... - westchnął patrząc na swoich kolegów. - Te wasze sztuczki zawsze działają, ale... to NIE jest sprawa, którą można skwitować uśmiechem. Anarchiści trzymali się z daleka od Los Angeles a teraz nagle pojawiają się pod naszym nosem. Wszyscy w Sangre, cała Rada natychmiast zorientuje się o co biega. Nie możemy tego zignorować...

- Ależ kto mówi o ignorancji? - Arko odparł łagodnie. - Niemniej zważ na naszych słuchaczy. Wybaczcie mi... - wampir spojrzał na Luthera i Faolana. - Ale pewne sprawy będzie wam mogli powiedzieć dopiero wasi przełożeni. Jeśli uznają to za stosowne. Mogę wam tylko powiedzieć, że dzisiejszy incydent to część czegoś większego. Ten młodzieniec nie dalej jak dwa dni temu został ukąszony przez wampira... ale to co się z nim stało każe sugerować, że miał potencjał na metaczłowieka. A Kasjusz potrafi jak nikt inny wyczuć innego wampira... Anarchiści, kto by pomyślał. Maskarada rzeczywiście jest zagrożona.

- Patrząc na to jaki syf jest w tym magazynie już sporo grup wie o tym o czym nie powinni nawet usłyszeć. - mruknął Kasjusz. Marko przez cały czas stał milcząc.

Szaleniec upadł na ziemię i wampiry wiedziały chyba już wszystko czego potrzebowali.

* * *

Robota miała być prosta. Ktoś z wyższego szczebla Sangre dostał informację o niepewnym elemencie, który przeniknął do miasta i mógł spowodować na tyle spore zagrożenie, że wyznaczono na niego cenę. Alucard jako zabójca nie musiał nigdy posiadać zbyt wielu informacji dlaczego akurat ten delikwent miał kopnąć w kalendarz. Tym razem jednak oponentem okazał się inny wampir, który w dodatku nie dał się zaskoczyć. Teraz bawili się w kotka i myszkę a cel dosyć efektywnie korzystał z gęstej zabudowy jednej z biedniejszych dzielnic na obrzeżach miasta. Ulice były puste i nie trzeba było ograniczać się w korzystaniu mocy, ale najpierw trzeba było go znaleźć. W końcu jednak popełnił błąd i Alucard natychmiast skoczył w kierunku wampira...(*2). W ostatniej chwili jego oponent zdążył uskoczyć przed ostrzem miecza (*3).

- Uparty jesteś sk*****lu! - ryknął wampir. - Zaraz tego pożałujesz...!

* * *

- To tutaj. - rzucił Jack zatrzymując radiowóz na poboczu. - Czwarte piętro, bądź gotowy.

Patrol w mieście należał już teraz do rzadkości w obowiązkach Johna, ale ostatnimi czasy jego przełożeni z wydziału stwierdzili, że przyda mu się lekki odpoczynek i pilnowanie bardziej normalnych jednostek. Choć na spokój dzisiaj nie mógł narzekać... Kilkanaście minut temu telefon 9-1-1 poinformował o kilku ciałach w pewnym mieszkaniu w lekko zaniedbanej kamienicy. Dzielnica nie należała do najlepszych i takie wypadki się zdarzały, ale w trasie przesłuchując sobie zgłoszenie Barclays miał wrażenie, że rozmówca w jakiś sposób był dziwny. Niemniej na teraz musiał skupić się na wsparciu swojego śmiertelnego partnera.

Z naszykowaną bronią funkcjonariusze powoli wchodzili po schodach budynku. Cisza dobiegająca z mijanych mieszkań, jakieś miauczenie kota w oddali, coś co brzmiało jak płacz dziecka... niezbyt przyjemna atmosfera półmroku, która zagęściła się kiedy dotarli niemalże na czwarte piętro a po schodach skapywała niewielka ilość krwi. Zaprowadziły wprost do lekko uchylonych drzwi, zza których można było dojrzeć większą ilość rozpryskanej juchy... Jack przełknął głośno ślinę zastanawiając się czy ma wchodzić jako pierwszy. Spojrzał niepewnie na Johna.

---

1 - +5 na sztuki walki, trzeba coś dodawać? ;p

2 - +2 na spostrzegawczość

3 - +3 na atak, leci oponentowi trzecia kratka :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...