Skocz do zawartości

Thorren

Forumowicze
  • Zawartość

    37
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Thorren

  1. Thorren
    Do napisania tego jednego wielkiego marudzenia skłoniło mnie zakończenie Mass Effecta 3 i dyskusja wokół tegoż. Tak, przeszedłem grę, tak, mam opinię na ten temat, ale nie o tym mowa. Zatem, ab ovo:
    Zastanawia mnie od jakiegoś już czasu zjawisko, które coraz bardziej dobija się do mojej świadomości, mimo, że naprawdę staram się nie zwracać uwagi na większość ?ekscentrycznych? pomysłów ludzi z mojego otoczenia. Chodzi mi o... no właśnie nie wiem jak problem nazwać. Zadufanie? Źle. Pompatyczność? W zasadzie to nie wiem czy jest to prawdziwe słowo. Ogólnie rzecz ujmując chodzi o zakończenia, bądź fabułę różnych historii, które w mojej opinii mają ze zdrowym rozsądkiem lub logiką niewiele do czynienia, przez co budzą skrajne emocje. Rozumiem wolność artystyczną, rozumiem, że niektóre fabuły bądź zakończenia nie muszą być oczywiste, że nad niektórymi rzeczami trzeba się chwilę zastanowić. Rozumiem, że istnieje coś takiego jak ?symbolizm?. Ale do stu diabłów, jeśli coś nie ma sensu, to jakiego grzyba pojawia się zgraja ludków, którzy z wyniosłością godną noblisty mówią sakramentalne: ?Ależ to było genialne. Po prostu... Och... Ach...?? Czasem, a zdażyło się to kilkakrotnie, choćby po wyjściu z kina, mam wrażenie, że wyżej wspomniani oglądali coś całkiem innego. Nie chodzi nawet o zakończenia. Czasem, zwykłe bzdury, jakiś ekranowy rekwizyt, jakiś NPC w grze, coś, co budzi, przynajmniej u mnie szczere ?ocb?? ewentualnie atak bezczelnego rechotu naraża mnie niemal na lincz ze strony ?sweterków?. ?Sweterkami? zwykłem nazywać zgraję napuszonych smutnych postaci, zwykle trzymają się w grupach, którzy wmawiają ludziom takim jak ja, którzy szukają sensu czymś/filmie/odcinku/książce/grze itepe, że są zbyt głupi, by zrozumieć co autor miał na myśli. Zazwyczaj jestem łagodny i spolegliwy, ale tego typu dyrdymały sprawiają, że i mnie się nóż w kieszeni otwiera.
    Przykład pierwszy: Zakończenie stareńkiej gry Pariah. Przez całą grę, człowiek kombinuje, stara się, strzela, ochrania podopieczną tylko po to, żeby wysadzić się w powietrze na samym końcu. No i po co? Michał Wołodyjowski 2.0? Naprawdę nie wiem, co jest tak podniecającego w zaprzepaszczeniu wszystkich starań gracza przez te naście godzin grania (tak właśnie, kilkanaście, bo to jeszcze było w czasach, kiedy gry były trudne i przejście ich trwało więcej niż weekend) żeby od 2005 chyba roku pamiętał jak się gierka kończy? Może. Doskonale pamiętam ostatnią scenę i nie zapomnę do grobowej deski, bo poczułem się naprawdę paskudnie potraktowany przez twórców. Ale, wracając, jeśli chodziło o to, by zapaść w pamięć? Sukces. Czy od tego czasu siedem razy się zastanawiałem czy kupić jakąkolwiek grę, w której Digital Extremes maczało palce? No raczej nie o to chodziło.
    Przykład drugi: Zakończenie Unreala 2. Czy naprawdę trzeba było zabijać ?panią ładną? i całą ekipę na końcu gry? No właśnie. Można, jak najbardziej, ale czy gracz powinien odchodzić od kompa/konsoli bez satysfakcji z ?disneyowskiego? zakończenia? Prawdą jest, że historia nie zawsze musi mieć happy end, ale jakieś ostrzeżenie by się przydało, bo nie siadam do gry, by pogłębić swoje doznania uczuciowe, tylko żeby się rozerwać, a takie podejście naprawdę rujnuje i tak już od początku nieciekawy humor.
    Przykład trzeci: Film dla odmiany. Planeta małp, ta ostatnio nakręcona z Markiem Wahlbergiem. Zakończenie pierwszych części miało jakiś sens. Nie było pozytywne, owszem, ale miało sens. Tutaj. No właśnie. Koleś na koniec filmu wylądował gdzie? W przyszłości? Przeszłości? Ciężka sprawa. Albo takie ?Znaki? z Gibsonem, albo beznadziejna ?Wojna Światów? z coraz bardziej zwichniętym psychicznie Tomem Cruisem. Potężni kosmici pojawiają się na Ziemi, w taki a nie inny sposób. Technologicznie lata świetlne przed ludzkością, robią z nami co chcą, tylko po to, by zdechnąć w konwulsjach od wody. Skoro woda szkodzi, to jakiej cholery podbijacie planetę, której gruba większość to ocean? Logiki moim zdaniem brak, ale cóż, sweterek jeden z drugim twierdzi, że za głupi jestem, by zrozumieć przesłanie. Może i tak, ale nie podoba mi się to ani nawet pół.
    Przykład czwarty: Seria Battlestar Galactica. Ta najnowsza próba. Seria super, zakończenie, no cóż, logiczne. Wątek mistyczny i całe to zbawienie Cylonów. Poważnie? Czy bez tego nie dało się tego zrobić? ?No bo przecież Cyloni? muszą mieć jakieś powody do eksterminacji takiej a nie innej dwunastu kolonii. No dobra, ale tak na głupa, jakby ze scenariusza wyciąć bezczelnie wszystkie wątki mistyczne, to czy seria nie skończyłaby się tak samo?
    Przykład piąty: Ten nieszczęsny Mass Effect 3. Kończy się jak się kończy, ok. To jestem w stanie pojąć, ale za nic zrozumieć nie mogę tego całego ?hajpu? wokół symbolicznego zakończenia. Bo to o poświęceniu jest! Bo Shepard musiał! Bo tak! NIE! Ja chcę zakończenia, które zależy od moich decyzji!
    Przykłady można mnożyć. Naprawdę nie mam nic przeciwko temu, żeby każdy sobie robił filmy, gry, pisał książki w sposób jaki uważa za stosowny. Ja rozumiem, że części odbiorców może się to podobać, a części nie, ale do ciężkiej... Niech się sweterek nie wychyla twierdząc, że nie rozumiem, że za głupi jestem, że przesłanie, że symbolizm, że ble... Poezji nie rozumiem, bo od zawsze odmawiałem odpowiedzi na pytanie ?Co autor miał na myśli??. A co mnie obchodzi co miał na myśli? Ja jestem odbiorcą, więc to chyba moja opinia liczy się bardziej, nieprawdaż? Bo niebo jest niebieskie, więc oznacza nadzieję, albo rozpacz po stracie... Blablabla... gadaj zdrów ? skoro jest niebieskie, to pewnie dlatego, że jest niebieskie, nie? (pomijam oczywisty fakt, że to powietrze jest niebieskie, długość fal świetlnych i refrakcje ? wiem, dlaczego jest jak jest) Faktem jest też, że jeśli mi się coś nie podoba, to moje święte prawo kijem tego więcej nie dotykać, więc choć protesty w sprawie kiedyś Fallout 3 a teraz Mass Effecta 3 rozumiem, ale sam nie biorę w nich udziału. Bioware i EA straciło klienta na amen, jeśli o mnie chodzi, ale jak mawiał Churchill ?tylko osioł nie zmienia zdania?.
    Szukanie na siłę ukrytego przesłania to jest to co mnie drażni. Wlepianie symboli i doszywanie ideologii tam gdzie jej nie ma i to nieszczęsne obrażanie każdego, kto się nie zgadza ze swetrem. Najlepsze jest jednak to, że jak się sweterka złapie gdzieś samego w kącie i podda ogniowi pytań pt. ?No dobrze, więc teraz Obywatel Sweter powiedzcie, wytłumaczcie, tak genialnego jest w produkcie X, że się aż tak zachwycacie?? Zastrzegając jednocześnie, że odpowiedzi, że nie zrozumiem, albo powtarzanie w kółko durnego ?genialne? nawet gdzie nie jest genialne nie będzie brane pod uwagę jako odpowiedź. Oj, niejeden się wił, a z do tej pory przepytanych żaden nie odpowiedział.
  2. Thorren
    Nie spodziewałem się w ogóle, że po moim ostatnim narzekaniu powód do kolejnego znajdzie się tak szybko. Słowo daję, muszę przestać czytać prasę.
    Dzisiaj wszedłem sprawdzić, co się dzieje na profilu mojego znajomego. W uwagach jego profilu znalazłem tekst, który zwraca uwagę na niechęć mojego znajomego do stereotypów. Głupich stereotypów. W tym konkretnym przypadku, obrazu durnego Amerykanina. Zgadzam się ze wspomnianym, zarówno kolegą, jak i uwagą jaką zgłosił. Ale? W tym przypadku, to co przeczytałem w wiadomościach powaliło mnie na ziemię. Stąd, gwoli ścisłości, nie opieram się na stereotypie durnego jankesa, a na faktach.
    Ewolucja kontra kreacjonizm. Dwóch, zapewne zacnych profesorów Uniwersytetu Penn State (stan bodajże Pennsylvania) przeprowadziło badanie, które dowiodło, że znaczna większość nauczycieli biologii w Stanach unika tematu ewolucji na zajęciach. Wynika to z obaw dotyczących ?drażliwego? tematu, bądź (trzymajcie mnie!) niechęci nauczycieli do przekazywania na zajęciach uczniom (UWAGA!) niepotwierdzonej i bluźnierczej teorii, zadającej kłam świętym księgom /tu wstaw religię/. Tak, żeby dokładniej było, to około 60% nauczycieli, którzy zachowali temat ewolucji na zajęciach twierdzi, że nie chce się bawić w dysputy na temat prawdziwości, bądź też nie, omawianych na zajęciach rzeczy na zasadzie nie dotykaj kupy, bo się pobrudzisz. Jestem w stanie to zrozumieć, bo jakbym sam miał wykładać coś kontrowersyjnego wśród religijnych zelotów, głuchych na jakiekolwiek argumenty, ba, jakiekolwiek dowody, to pewnie też bym się dwa razy zastanowił, ale pojąć nijak nie mogę, jak to jest, że nauczyciel ma prawo nie uczyć tego, co krajowy, czy stanowy program nauczania kazał nauczyć? Milczeniem pominę fakt, że reszta nie przekazuje tematów ewolucyjnych uczniom, bo sama nic o tym nie wie, co wynika z wiary nauczycieli, którzy uczyli ich... Piana na pysk i coś ostrego w rękę, słowo daję, ale:
    Weźmy przykładowo program nauczania w naszej pięknej okrągłej, w kółko golonej: język polski ? mus. Na języku polskim taki na ten przykład Sienkiewicz. Nauczyciel unika ?W pustyni i w puszczy? w bodaj piątej klasie podstawówki (przyznaję, nie pamiętam kiedy się to przerabia, wybaczcie demencję) bo omawiane jest tam zagadnienie Mzimu, a episkopat powiedział inaczej. No litości. Ja wiem, że program jest jaki jest, że czasu mało a zaległości wiele. Ja wiem, że nie wszystko można omówić, mało tego, że niektóre lektury trzeba z racji braku czasu ominąć, ale to już W MOJEJ OPINII (żeby musieć dodawać capsem fakt, że to tylko moja opinia i nikt się z nią zgadzać nie musi, ehh?) delikatny przegiętyzm. Jeśli w Stanach nauczyciel może ominąć coś takiego, to ja nie do końca jestem przekonany, czy USA to dobry kandydat do posiadania arsenału nuklearnego jaki posiada.
    Żeby pójść dalej tym torem. 17% nauczycieli, (objętych badaniem rzecz jasna, więc te 3% w obie strony błędu statystycznego) otwarcie odrzuca ewolucję, omawiając na ZAJĘCIACH SZKOLNYCH(!!!) na przedmiocie nazywanym szumnie SCIENCE (nauka? Wolność tłumaczenia niewielka chyba) ?fakty? dotyczące wieku ziemi, która ma jakieś 6 tysięcy lat, bo podliczył ktoś wszystkich wymienionych w pismach ludków i tyle wyszło ? no co? Naukowo, nie? Rzecz jasna na pytanie zawierające się w dosłownie jednym słowie: Dinozaury? Odpowiedź jest tylko jedna ? Skamieniałość są, żeby sprawdzić wiarę ludzi. AAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
    Wydaje mi się, że poprawność polityczna, tak popularna ostatnimi czasy, będzie zgubna, jeśli nie dla ludzkości, to przynajmniej dla zdrowego rozsądku. Doszło to do tego miejsca, że w tym roku, w książkach Marka Twaina słowo ?nigger? zamieniono na słowo ?slave?. Czarnuch na niewolnik. Cytując D.L. Hughley?a (amerykański komik i aktor, czarnoskóry, żeby jasność była) ?Nie jestem przekonany czy to awans. Wolę być czarnuchem jak niewolnikiem, bo ta druga opcja oznacza, że nie mogę iść tam gdzie chcę, tylko tam gdzie mi każą? (tłumaczenie moje) Jakim prawem? Ja rozumiem, że słowo takie a nie inne jest obraźliwe, ale jakoś nijak nie widzę Mickiewiczowskiego ?Pana Tadeusza? , w którym nie występuje ?pas z kutasami, kontusz i żupan, buty z cholewami?. Kiedyś oznaczało to może coś mniej obraźliwego jak dzisiaj, ale nie jest to powodem, żeby literaturę kastrować. Moje osobiste odczucia odnośnie panów Mickiewicza i Sienkiewicza, to zupełnie odmienna historia, ale literatura uznana za kanon to raczej rzecz niemacalna, nie?
    A tak zupełnie poważnie. Moim zdaniem podważanie udowodnionego wszystkimi skamieniałościami w muzeach na całym świecie twierdzenia o zmianach ewolucyjnych, to nie tylko kpina ze zdrowego rozsądku, a wręcz przestępstwo cywilizacyjne. Ludzie święcie przekonani o czymś na co dowodów brak, a istniejących tylko dzięki wierze w coś są niebezpieczni. Weźmy kreacjonistę, dla dobra dyskusji ? z jakimś poważnym schorzeniem psychicznym i posadźmy go w takim Białym Domu. Metr od guzika. Tak, tego czerwonego guzika. Ja bym się bał. Inny problem, to podważanie ustalonych metod datowania pamiątek z przeszłości jakie znajdują co jakiś czas archeolodzy. Datowanie węglem C14 to uznany od lat sposób ustalania kiedy coś powstało, żyło i ewentualnie tragicznie zdechło. Słyszałem argumenty, że należy ignorować wyniki takich badań, bo datowanie nie jest dokładne (bo nie jest, rozstrzał wynikowy jest jakoś o 10 tysięcy lat niedokładny), no i oczywiście margines błędu takiego datowania jest komiczny, bo przekracza wiek naszej planety. Ręcę opadają.
    Powiadam, jakby nie idiotyzm ludzki i durne przesądy, to na wakacje fruwalibyśmy na Marsa, nie do Egiptu.
    Ciąg dalszy na pewno nastąpi, jak znów przeczytam coś dość debilnego, żeby wyprowadziło mnie z równowagi?
  3. Thorren
    Powolny, acz nieunikniony zanik wiary we własny gatunek?
    Stało się. Muszę odwentylować, zanim mi głowa od nadciśnienia wybuchnie. Zazwyczaj staram się unikać tzw. Mainstreamu informacyjnego, w trosce o własne zdrowie psychiczne, ale ostatnie kilka dni ? zwyczajnie się nie dało.
    Wiadomość pierwsza, moim zdaniem najważniejsza, to sytuacja w Egipcie. Rząd za bardzo podskakiwał, więc się ludzie zbuntowali. Pogonili przysłowiowego kota komu trzeba, rewolucja ludowa itede itepe. Zamieszki na ulicach, strzelaniny, plądrowanie, ot dzień jak co dzień w czasie świeżo zakwitniętej prawie wojny domowej. Spoglądam ci ja w telepudło a tam, dwoje radosnych amerykańskich turystów skarży się, że nie mogli się dostać do muzeum, żeby mumie zobaczyć, bo zamknięte. Ręce opadają obie, tak, że nie ma ich czym podnieść. Dzisiejsze doniesienia z bodajże Katowic mówią, że polscy turyści, którzy mają wykupione wakacje czy inne urlopy w Kairze na ten przykład, w tzw. Poważaniu mają to o czym trąbią w programach informacyjnych CAŁEGO świata i jadą w najlepsze do Egiptu, do tego małoletnich ze sobą zabierają. No i weź tu skomentuj? Tylko czekam, aż któryś z tych lemingów* zrobi sobie krzywdę, albo nie ukrywajmy, ktoś jemu zrobi krzywdę i zacznie się darcie twarzy, żeby się ten czy tamten podał do dymisji. Sytuacja jest, w mojej opinii przynajmniej, tak dramatyczna, że śmiech łapie.
    (* Tak, wiem, że jest udowodnione, że lemingi to bardzo miłe futerkowe na pewno bez skłonności samobójczych. Na stereotyp powołuję się celowo)
    Oglądałem parę dni temu program, w którym jednym z gości był amerykański senator, reprezentujący, czerwony jak karki jego mieszkańców, stan Georgia. W czasie rozmowy poruszono problem globalnego ocieplenia, a ten gamoń ryknął śmiechem jak muszkieter i stwierdził, że ostatnie lata w jego stanie były najzimniejsze w tym stuleciu, więc on nie wierzy w te propagandę cyt. Stworzoną, do odwracania uwagi od problemów, w jakie wpędził Amerykę prezydent Obama swoimi wydatkami (tłumaczenie moje). Na nic zapewnienia szefa komisji budżetowej amerykańskiego kongresu, że wydatki są jakie są, bo Obama zaczął, w przeciwieństwie do swojego niepełnosprawnego poprzednika, dopisywać do wydatków dwie wojny, w których Ameryka bierze w tym momencie udział. Żeby nie odwracać uwagi od problemów, wcześniej wspomniany reprezentant jednego z południowych stanów, stwierdził, że i tak w to nie wierzy, dodając, że w jego opinii ewolucja też nie jest czymś w co wierzy. To co wyrwało mi się z ust jak to usłyszałem, zaczynało się na ?F?, kończyło się na ?UCK? i to na pewno nie było słowo ?Firetruck?. Aż ciężko komentować. Głupota ludzka granic nie posiada.
    Nie dalej jak wczoraj, by odstresować zmęczoną psychikę chciałem chwilę pograć. Nienormalnie popularna gra MMO, której tytułu wspominać nie będę, jakiś tam serwerek postawiony przez kilku kolegów. Biegam ci ja po mapie, czytając co się na chacie światowym dzieje. GM stwierdził, że zrobi konkurs wiedzy ogólnej (czyt. Kto szybciej z googla korzysta). Pytania padały rozmaite, m.in. która z symfonii jest hymnem Unii Europejskiej. Kiedy zwróciłem uwagę, że nie cała symfonia, a jedynie ostatnia kantata jest hymnem, dostałem mute. GM najwyraźniej poleciał do wikipedii, odmutował mnie, nawet przeprosił. Rozumiem, kumam. Na tyle upierdliwy jestem, że uwagę zwrócę, ale jak się ktoś do szczerej pomyłki przyzna ? no jak nie darować? Kolejne pytanie, podaj wartość PI z dokładnością do dziesiątego miejsca po przecinku. Żeby krótko było ? odpowiedź, uznana za poprawną wyglądała następująco 3,13666666666666. No i weź tu skomentuj tak, żeby nie zostać uznanym za klinicznie niepełnosprawnego?
    W celu ratowania się przed wybuchami agresji od dzisiaj zaczynam wyszywać.
  4. Thorren
    Poniżej tekst, który napisałem sam sobie kiedyś dawno temu. Aż się łezka w oku kręci, bo nic się nie zmieniło od czasu jego napisania. No... prawie nic.
    Tak słucham po troszę radia, czytam leniwym palcem Wybiórczą (tak zwykłem nazywać gazetę wielce szanownego pana Adama Mimimimimichnika) i z podziwu wyjść nie mogę. Swego czasu, mój ówczesny wykładowca na Akademii Ekonomicznej, szanowny pan Kamiński, zacny filozof, świetny wykładowca, a do tego bodaj doktor, zwykł powtarzać, że filozofia jest niczym innym jak ?zdziwieniem światem?. Po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że filozof ze mnie pierwszej wody, bo się nie mogę przestać dziwować.
    Ale, ab ovo. Siedzę jak już wspominałem, zaczytany i zasłychany i się dziwię. Nadmieniam, że jestem w pracy, więc czasu mam aż nadto. Czemu się dziwię? Sam nie wiem. Wymieniać powody mógłbym i tak też zrobię, ale jak tak postaram sie analitycznie moje zdziwienie podsumować, to urasta przede mną problem jak skała jakaś olbrzymia. Bo zarówno łatwo jak i trudno sprecyzować.
    Dziś, jak podpowiada mi kalendarz, jest 16 lutego A.D. 2009. Dzień niby jak codzień, do tego powniedziałek. Wziąwszy Wybiórczą do ręki, wertuję i widzę, że dziś minęło równo 200 lat i 4 dni od dnia, w którym jeden z najwybitniejszych uczonych cywilizowanego świata (, a więc jakoś tak na zachód od Odry) dostawszy klapsa w świeżo urodzoną pupę, zakwilił w proteście. Karol Darwin. Mój osobisty ulubieniec przyszedł był na świat. Aż chce się zaryczeć ?100 lat?, ale w obecnych okolicznościach to trochę nie na miejscu. Jednakowoż (trudne słowo, pasuje tutaj jak siodło do trzody nierogatej, ale fajnie się od niego zdanie zaczyna) Karol, wcześniej wspomniany na jednej stronie, a na drugiej historia o tym, jak się kilku (z wielu) przedsiębiorców na ciężkie miliony ?Jewro? dało bankom wyślizgać. No i masz. Jako żywo przykład na to, że zgodnie z teorią Darwina, przeżywają tylko najlepiej przystosowani. Wyjaśnieniem bowiem utopienia ciężkich milionów w opcjach walutowych bylo, nie mniej nie więcej, ale zwykłe, zwyczajne niedoczytanie umowy. Drobnym druczkiem napisali, że jak ktoś na Bardzo Dalekim Wschodzie, Gdzie Wszystko Jest Lepsiejsze (BDWGWJL skrót mój) ktoś się pomyli i zainwestuje nie tak, jak fach maklerski nakazuje, to nasi radośni inwestorzy pójdą w skarpetkach, a ci co lepsi to nawet i bez skarpetek. Niektórzy ludzie naprawdę nie powinni mieć prawa do rozmnażania się. Ale, jedno, że nie mnie decydować o tym kto zrobi ludzkości krzywdę swoim istnieniem, dwa (co dla mnie sakramencko wygodne) nie dotyka mnie to bezpośrednio, to co sobie będę dokładać kłopotów? Aczkolwiek (kolejne fajne słowo, do rozpoczynania wypowiedzi) dziwić się nikt mi nie zabroni.
    Był bowiem oto opisany pan Stanisław. Emerytowany marynarz żeglugi wielkiej, zmierzwiony i po marynarsku delikany jak trafienie bomem w czoło. Błąkał się ów pan Stanisław po morzach i oceanach, odkładając każdy ciężko zarobiony pieniążek na te lepsze czasy, kiedy to już przejdzie na emeryturę. No i przeszedł w końcu na tę upragnioną mając do tego kilka milionów złotych na koncie. (Dygresja osobista: Ja pierdyle, ale ci marynarze zarabiają! Koniec dygresji osobistej) Założył sobie małą firmę transportową i ciułał tak po trochę, żeby wnuczętom w życiu lżej bywało. Ale, w ciągu zaledwie kilku miesięcy utopił we wspomnianych wcześniej opcjach walutowych trzy z kawałkiem miliona złotych. Wycofał się, próbując ratować to co mu jeszcze zostało, a bank, zapewne w nagrodę, dał mu okrągły milion złotych kary za przedwczesne zamknięcie rachunku. Dziwnym zatem nie jest, że pan Stanisław gdzie stał, tam legł. Zmorzony zawałem. I co teraz? Biedny teraz i schorowany pan Stanisław pisze żałobne listy do różnych ludzi. A to do pana szanownego kiedyś premiera a teraz wicepremiera, co strażakiem od młodości wczesnej jest i na emeryturę przejść nie zamierza, a to do pana prezydenta, którego z racji poglądów i kilkudziesięciu innych przymiotów szanować i poważać nijak nie umiem. A w telewizorze mówili, że takich panów Stanisławów to nawet i z dziesięć tysięcy w naszym śmiesznym kraju być może. Cytując panią Frał ? Apokalipsa.
    No i czemu ja się dziwię? Dziwię się całkowitemu brakowi instynktu samozachowawczego. Nie walczymy co prawda z mamutami i żaden przerośnięty chomik głowy nikomu raczej odgryźć nie powinien, ale zachowanie, które może pozbawić środków do życia, spowodowane chciwością, uważam za debilizm w postaci tak skondensowanej, że nożem go można kroić. Ciężko nie sympatyzować z niezwykle sympatycznym panem Stanisławem, ale z drugiej strony? Powiedzmy, że gdybym był nauczycielem to wywaliłbym go bez skrępowania za drzwi i na dodatek kazał z rodzicami jutro przyjść. Żeby oddać sprawiedliwość panu Stanisławowi ? nie jego wina, bo on przecie nie finansista, bo mu miłe dziewczę z banku umowę pod nos do podpisania podsunęło, bo on nie czytał, bo dziewczę było miłe ( i zapewne ładne). Słuchając (a w zasadzie czytając) tego typu wyjaśnień, uśmiecham się gorzko i przybijam telepatyczną ?piątkę? temu, co ukuł powiedzonko, że ?co chwilę rodzi się frajer?. A miłe dziewczę z banku, to powinno premię conajmniej dostać za to, że wyłuskało z, niezwykle sympatycznego pana Stanisława, ostatnie oszczędności.
    Czemuż jeszcze się dziwię? A jest tego trochę, ale zanim to. Jeśli ktokolwiek kto to czyta, to albo mnie zna, albo poznać chciał nie będzie. Sposób pisania jaki uskuteczniam jest niezwykle chaotyczny. Tak, zdaję sobie z tego sprawę i od razu mówię ? się trudno mówi! Nikt nie mówił, że będzie łatwo, nie? To jak to mamy wyjaśnione, to jedziemy dalej.
    Kolejna sprawa, która mnie dziwi. Dzisiaj w całej Unii Europejskiej obchodzony jest dzień listonosza. Wiem, wiem, z wielkiej litery powinno być, ale z racji braku szacunku jakiegokolwiek do poczty polskiej (tak, wiem, to też powinno być z wielkiej litery. Proszę mi się w mój protest nie wpieprzać!) jako instytucji, to sami rozumiecie. Ale do rzeczy. Nie rozumiem. Dziwię się. Jak sytuacja wygląda w innych, bardziej cywilizowanych krajach (czyli wszędzie gdzie nas nie ma, jak śpiewał Czesław Niemem [Apropos, dzisiaj jest 70 rocznica urodzin pana Czesława, ale zaś "100 lat" trochę nie tego]), ale u nas ? nieporozumienie. Chociaż nie. To będzie wielką literą. Nieporozumienie!
    Przykład ? Niegdyś jeszcze, kiedy byłem młody, piękny, miałem włosy i ogólnie wyglądałem jak młody bóg, oczekiwałem na list. Koleżanka, w ramach prezentu urodzinowego, nasmarowała dla mnie prześliczny obrazek i wysłała mi go pocztą, uprzednio telefonicznie uprzedzając mnie o tym fakcie. Na list zawierający wyżej wspomniany rysunek czekałem tak lekko ze trzy miesiące. Faktem jest, że list miał trochę daleko, bo z nad morza, do mojej magicznej pipidówki (samo południe Polski, worek mosznowy Kotliny Kłodzkiej) chwilę się jedzie, ale to była delikatna przesada. Jak już listonosz przyniósł kopertę (zmolestowaną i sponiewieraną, jakby ją pies w zębach porządnie przepieścił), a miał szczęście trafić na mnie, na moje pytanie jakiej cholery to aż tyle szło, z rozbrajającą szczerością odparł, cytuję: ?Ciesz się chłopie, że w ogóle dotarło?. Do tego, rzecz jasna, ani przepraszam, ani pocałuj mnie w pompkę. I to jest istytucja zaufania publicznego? Jakoś zapomniałem o sprawie, bo z usług tej, jakże szacownej instytucji nie korzystałem zanadto. Ale! Moja ukochana wysłała mi w ramach również prezentu srebrną obrączkę, żebym mógł mieć przy sobie zawsze coś od niej. (kochana nie?) Oczywiście nie doczekałem się, bo któryś z pracowników poczty (pardon my french)
    bez skrupułów jakże istotną dla mnie rzecz. Zapewne nie ja jeden spotkałem się z tym, że coś na co długo i mocno czekałem nigdy do mnie nie dotarło (na ten przykład obszerny materiał TVN czy innej ?Uwagi? na temat kradzieży pocztowców, pod koniec zeszłego roku. Oczywiście żaden z zaproszonych do studia włodarzy pocztowych nawet nie powiedział osmarkanego ?przepraszam?. Nie żeby mógł coś zdziałać, w molochu zatrudniającym nieco ponad ćwierć miliona ludzi, no ale skoro do studia go zawołali, to niech chociaż udaje, że mu wstyd, bo obciach był na całą wieś)
    Owszem, przyznaję, że samo zdarzenie budzi we mnie emocje i nie zaprzeczam również skrajnemu
    , za każdym razem, jak sobie to przypomnę, ale nie płonę świętym gniewem i z usług poczty korzystał więcej nie będę, chyba że, nie będzie innego wyjścia. Powiedziałem raz!
    Ciąg dalszy nastąpi??
    Heh. miał człowiek czas na przemyślenia.
  5. Thorren
    Będzie krótko. Bardzo. Żałobę mam.
    Zgoliłem pielęgnowaną od dziesięciu lat brodę.
    Źle mi jest
    A wszystko przez siostrzenicę mojego szwagra. Skomplikowana historia rodzinna, w każdym razie przyszła w odwiedziny, przywiozła ze sobą swoją może dwuletnią córkę. Dziecko mnie zobaczyło... i z WRZASKIEM przerazenia uciekło w najdalszy kąt domu. Scena jak z horroru. Tragedia.
  6. Thorren
    Pierwsze podejście do blogowania. Nie liczę ani na czytelników, ani tym bardziej, na to, że ewentualni czytelnicy będą się z moimi poglądami zgadzać, choćby w najmniejszym stopniu. Wszelkie anachronizmy, nie takie przecinki i pisownia odbiegająca od normy są celowe. Wiem, że wtorek pisze się przez ?u kreskowane?, że nie należy pisać wulgarnie i brzydko i nazwy własne z wielkiej. Jeśli nazwisko delikwenta, na którego wylewam żale w danej chwili, nakreśliłem nie tak jak trzeba, to tylko po to, by ukazać mój absosmerfny brak szacunku dla tegoż. Ale, ab ovo...
    Jadę sobie ja dzisiaj do pracy i słyszę w radio/radiu, (Miodek mówił, że obie poprawne), że dwóch głównych kandydatów do fotela prezydenckiego ? zwyciężyło we wczorajszej debacie telewizyjnej. Ciekawe, bo było ich dwóch, debatowali się między sobą... i obaj wygrali? Co zabawne, w ramach polskich paradoksów cywilizacyjno-politycznych, nikt nie widzi w tym, absolutnie nic złego. Logika matematyczna, teoria gier, czy zwykłe, uznane już w starożytności gatunku ludzkiego zasady, że gdzie dwóch się bije, tam wióry lecą, wszystko idzie się, że brzydko powiem paść, bo obaj zwyciężyli. Oczywiście z racji nabytego obrzydzenia całkowitego do polityki, rzeczonej debaty nie oglądałem, mając do roboty inne rzeczy, np. nie wiem... masturbację, albo obgryzanie paznokci, albo gapienie się w ścianę. Ciekawi mnie tylko fenomen dwojga zwycięstw. Jeśli chodzi o moje upodobania wyborcze, to, żeby jasne było, głosować nie zamierzam, z powodów, o których poniżej, ale moim niczym nieuzasadnionym, całkowicie subiektywnym, bo mam do takowego prawo, zdaniem, zwycięstwo brata poległego pod Smoleńskiem, bohatera stanu wojennego, zasłużonego obywatela, Bla bla bla, itede, itepe, byłoby katastrofą dla tego śmiesznego państwa przeogromną. Żeby nie było, nikomu nie życzę śmierci i przyznaję, że tragedia to była wielka, bo kupa ludzi poszła zbyt wcześnie tam gdzie się idzie jak już się idzie, ale robienie ze strasznego wypadku tragedii narodowej równej, co najmniej, okupacji nazistowskiej, uważam za niesmaczne. No i propos kandydata na prezydenta ? zbijanie kapitału politycznego na śmierci brata jest zwyczajnie obrzydliwe i kropka. Tyle, jeśli chodzi o żółć pisową.
    Głosowanie. Przedwyborczo miało być, to i będzie. Głosować nie będę. Nie. No mówię przecież. Gwiżdżę na propagandę, bo ?to obywatelski obowiązek? i w ogóle czapki z głów, bo mesjasz narodów i dodaj mi skrzydła. Nie będę się wygłupiać i tracić niedzieli z dwóch powodów. Po pierwsze, kiedy jeszcze młodym byłem, naiwnym i chętnym do działania młokosem, licząc lat równych osiemnaście i miesięcy bodaj trzy, poszedłem głosować w wyborach parlamentnych, pełen optymizmu i wiary, że mój wysiłek się liczy. Trochę to było dziwne, bo lokal wyborczy miał siedzibę na auli mojego własnego liceum, całe pięć minut od domu, a że wybory w niedzielę... ogólnie: niefajnie. Ale do rzeczy. Wchodzę ci ja na aulę, uzbrojony w dowód, z wypiekami na twarzy biorę płachtę papieru formatu nie wiem jakiego i w te pędy do ?przymierzalni? spełnić obowiązek. Patrzę ci ja w te nazwiska, nie znam nikogo, ale to nikogo. Nie wiem, co dany człowiek sobą reprezentuje, jaki ma program i ogólnie ?jestem nieprzygotowany?. Ale widzę, że starają się chłopcy i dziewczęta, pieniążki jakieś w kampanię wsadzili, więc co im będę bronić? Chcą w bagno polityki ? a proszę bardzo. No i postawiłem krzyżyka. Każdemu. Warto nadmienić, że nazwisk na płachcie było coś ze czterdzieści. Ale co mi tam? Dobry chłopiec jestem ? dałem każdemu szansę. Radosny i zadowolony poszedłem do domu, tylko po to, by następnego dnia spojrzeć na protokół z prac komisji wyborczej. W ścianę mnie wmurowało z zaskoczenia, kiedy w rubryce ?Głosów nieważnych? zobaczyłem śliczne, okrągłe, w kółko golone ? zero (słownie 0). ?O wasza mać była? zakląłem szpetnie i stwierdziłem, że skoro mój głos nie został uznany, a kto wie, ile takich głosów z dobrego serca danych w całym kraju nie uznano ZA NIEWAŻNE, to mój osobisty wkład w demokrację bezpośrednią ma tyle samo sensu, co kolejny sezon Tańca z Gwiazdami. Nie będę głosować, bo i po co? Usprawiedliwienia typu, ?no, bo się przecież mogli pomylić? proszę sobie wsadzić szanowna komisjo. Tak. Tam. Nie! Nie mogli się pomylić! Na tym polega cały sekret. Oni, w sensie ci, co liczą głosy, nie mają prawa do pomyłki. No i to był pierwszy z powodów, dwóch, że nie głosuję.
    Drugi powód jest nieco bardziej filozoficzny. Znany, niestety już nieżyjący komik (wstrętne słowo moim zdaniem) George Carlin, wygłosił kiedyś swoje zdanie na temat głosowania, z którym się zgadzam i mogę się podpisać pod nim oburącz. Odnosiło się to do, jakże by inaczej, narzekania. Zgodnie z popularną opinią, w momencie, kiedy nie brałem udziału w głosowaniu, nie mam prawa narzekać na jego wynik. Otóż z tym się nie zgodzę. Wybory zawsze odbywają się w niedzielę. Od nie wiem jak już dawna, podobnie jak pan Carlin, nie wychodzę z domu. Poważnie. Nawet nosa za drzwi. Tak się jakoś szczęśliwie złożyło, że żadna katastrofa naturalna, ani co gorsza - brak piwa ? jeszcze mi się w niedzielę wyborczą nie przydarzyły, więc konieczności opuszczania domowych pieleszy nie było. Tak, więc siedzę sobie w domu, nie włączam telewizji gram sobie w coś na kompie, ba, nawet wiadomości nie czytam. Totalna izolacja od świata zewnętrznego, nawet telefon wyłączam. Kończy się niedziela wyborcza, idę spać. W poniedziałek po wyborach budzę się w innym kraju. Otacza mnie nowa rzeczywistość, w której (żadnej niespodzianki nie ma) jeden niekompetentny, zadufany w sobie i kompletnie oderwany od rzeczywistości polityk zastąpił podobnego sobie. Władzę w kraju przejęli, bądź władzę kontynuują takie same barany zapatrzone tylko we własne konflikty międzypartyjne. Nic się w kraju nie zmieniło na lepsze, ot, stara przaśna bryndza. Dobrze, jeśli jest tylko tak. Gorzej, jak się do przysłowiowego koryta dopchają fanatycy, czy inna patafianada, jeszcze gorsi od tych co byli, na kto wie, jak wiele lat, w czasie których znowu człowiek się będzie w środowisku międzynarodowym wstydził przyznać do własnego pochodzenia. Nie wychodząc z domu w niedzielę, nie przyłożyłem do tego ręki. Nie wpłynąłem aktywnie na wynik wyborów. I TO JA NIE MAM PRAWA NARZEKAĆ?! Kochani. Skąd mamy takich polityków? Sami ich wybraliŚCIE! A teraz kombinujcie. Politycy nie są zesłani z nieba, nie urwali się z choinki, (chociaż, czasem mam wątpliwości w niektórych przypadkach) nie przysłali ich kosmici ani scjentolodzy. To ludzie tacy ,jacy żyją w naszym kraju. To taki sam szary Kowalski, czy Nowak, jakich wszędzie pełno. Wychodzi na to, że tylko na tyle nas stać. Ci, którzy mają głowę na karku, nie babrają się w polityce.
    Mistrzostwa świata w ble ? oczywiście mowa tutaj o światowym święcie piłki kopanej. Nie będę nikogo osądzał, naprawdę, niech sobie każdy robi, co chce, ale czy cała ta wuwuzela wokół kilkunastu kolesi biegających za dmuchanym pęcherzem, nie jest delikatną przesadą? Rano, znów, jadąc rowerem do pracy, słuchałem radia. Okazuje się, że bardzo poważne instytucje zajmowały się, nie, nie przesadzam, problemem, który polega na tym, że większość goli, które padają, nie tylko w mistrzostwach, ale w meczach w ogóle, kibice opuszczają, bo akurat wtedy muszą iśc za potrzebą własną, bądź psa, dzwoni telefon, albo... generalnie złośliwość przedmiotów martwych. Ciekawe ile to kosztuje?
×
×
  • Utwórz nowe...