Skocz do zawartości

gothic10333

Forumowicze
  • Zawartość

    397
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez gothic10333

  1. gothic10333
    Wiedźmin i Call of Juarez są symbolami polskiego rynku gier komputerowych. Obecnie z czystym sercem można do nich dołączyć Dead Island.
    Tytuł - Dead Island
    Platforma testowa - PC (PS3 - v, XBOX360 - v)
    Gatunek - Action-RPG
    Rok 2011 był obfity nie tylko w dobre gry, ale także w polskie gry. Niektóre z nich sprostały oczekiwaniom, niektóre niestety nie, a sukcesu niektórych nikt się nie spodziewał. Dead Island wyskoczyło jak z podziemi i już na początku wywołało zamieszanie swoim trailerem. Na szczęście sama gra nie jest gorsza niż wspomniany wyżej trailer.
    Techland w tym roku oprócz średnio udanego Call of Juarez: The Cartel wydał jeszcze jedną grę i tym w mojej opinii ocalił swoje dobre imię. Rzadko widuje się takie gry jak Dead Island, niby korzystające ze sprawdzonych schematów, jednak z drugiej strony dość oryginalne. No bo w jakiej jeszcze grze gracz był rzucany w środek wielkiej piaskownicy wypełnionej zombiakami i ludźmi? Na pewno jest to coś innego niż Left 4 Dead, czy Resident Evil. Samo DI to RPG ze wszystkimi tego wadami i zaletami.
    Gdy zaczynamy nową rozgrywkę, gra prosi nas o wybranie postaci. Do wyboru są cztery, z nieco odmiennymi zdolnościami i ze swoimi własnymi historiami. Wybór postaci, nie wpływa na fabułę, jest tylko informacją dla nas. Sam B, czarnoskóry były raper preferuje bronie obuchowe. Xian, szczupła azjatka daje upust swojej miłości do broni siecznej. Purna, była agentka policji króluje w broni palnej, a Logan najlepiej sprawdza się w miotaniu przedmiotami. Balans bohaterów nie pozostawia wiele do życzenia, dlatego podczas wyboru, można kierować się tylko swoimi upodobaniami.

    Po wybraniu odpowiedniego bohatera, zaczyna się właściwa gra. Postać budzi się w swoim pokoju, a gdy wychodzi na korytarz, wita ją grupka zombie. Pokrótce z mechaniką rozgrywki zapoznaje prolog. Prolog wprowadza także do fabuły, która z trzymającą w napięciu opowieścią ma niewiele wspólnego. Szkoda, bo miejsce i czas akcji stanowią dobrą podstawę. Niestety, ale historia w DI jest bardzo schematyczna. Główny bohater jest odporny na wirus przenoszony przez żywe trupy, więc wykorzystuje swoją zdolność. Jak zwykle chodzi o uratowanie ocalonych, lecz zanim to się stanie, wykonuje setki zadać i ćwiartuje/miażdży tysiące wrogów.
    Zadania są oklepane i liniowe do bólu. Większość sprowadza się do komend typu pójdź tam, przynieś to, pozamiataj itp. W grze co prawda jest multum zadań pobocznych, ale większość to nadal kilka prostych komend na krzyż. Zdarzają się przebłyski, jednak rzadko się je spotyka. Po za tym, po każdym wyłączeniu gry, wrogowie się resetują, przez co musimy je za każdym razem zabijać, to trochę potęguje wrażenie monotonii. Na szczęście gra nie do końca prowadzi nas za rączkę i pewna wolność postępowania pozostaje, jednak nie tak duża jak w prawdziwych sandboksach. W kwestii fabuły za to nie uświadczymy wyborów moralnych i głębokich uczuć.

    Wykonując zadania i przechodząc główny wątek fabularny odwiedzimy cztery różne lokacje. Opowiadana historia podzielona jest na cztery akty, każdy rozgrywa się w innym miejscu. Poziomy są różnorodne i pod tym względem na monotonię nie można narzekać. Oprócz tego każda lokacja ma swój klimat. W mieście widać rozmiar klęski, która nawiedziła wyspę, w dżungli czuć pewne wyobcowanie człowieka. Każde z tych miejsc wywiera na graczu inne wrażenia. Wszędzie jednak czuć spustoszenie i widać, że coś jest nie tak.
    Świetnie dobrana muzyka i bardzo ładna grafika potęgują klimat tej gry. Gdy jest spokojnie, w tle leci spokojny utwór, a gdy tempo się zwiększa, przyśpiesza także muzyka. Każda lokacja jest starannie zaprojektowana i posiada własne cechy szczególne. Poziom oprawy graficznej nie pozostawia praktycznie nic do życzenia, jednak modele samochodów są co najwyżej średniej jakości, podobnie jak modele postaci. Znacznie lepiej jest z otoczeniem i wodą. Produkcja Techlandu jest bardzo brutalna, latające kończyny i lejąca się zewsząd krew są tu na porządku dziennym. Przemoc nie wygląda realistycznie, ale to nawet dobrze.

    W DI jak to w każdym RPG-u, mamy drzewko umiejętności. Postać zabijając wrogów awansuje na kolejne poziomy doświadczenia, przy czym dostaje punkty umiejętności. Te można rozdysponować w jedną z trzech ścieżek rozwoju. U każdej postaci wygląda to trochę inaczej. ?Skille? zawsze podzielone są na trzy drzewka: walka, przetrwanie, szał. Jednak umiejętności są inne, w zależności od tego którym bohaterem gramy. Jak przystało na produkt tego typu, interfejs jest czytelny. Oczywiście nie brakło także ekwipunku, w którym przechowuje się bronie i inne przedmioty. Jest również mapa i przejrzysty dziennik zadań, wystarczy zaznaczyć zadanie, a droga wyświetli się na mapie.
    Mimo całej tej RPG-owej otoczki, Dead Island opiera się głównie na walce, którą zrealizowano mistrzowsko. Można łamać, miażdżyć, ciąć, giąć, strzelać itp. Na szczęście zombie nie są na tyle głupie, by wystarczyło wciskać na ślepo LPM. Taki styl gry szybko wpędzi gracza do mogiły. Celne ciosy, na przykład w głowę, są nagradzane znacznie większymi obrażeniami. Jest również broń palna, ale ta jest skuteczna głównie przeciwko żywym przeciwnikom. Korzysta się z niej zdecydowanie rzadziej. Siekiery, młoty, kije bejsbolowe i inne przedmioty do walki w zwarciu mają jeden duży minus. Nienaturalnie szybko się niszczą, przez co trzeba je naprawiać praktycznie co chwile. Dużo to kosztuje, co może być problemem nawet pod koniec gry. Do broni palnej za to, często brakuje amunicji.

    Twórcy udostępnili możliwość ulepszania swojej broni. Po mapie porozrzucane są plany różnorodnych, niszczycielskich przedmiotów. Mając kij bejsbolowy, gwoździe i odpowiedni projekt, jesteśmy w stanie zrobić ?zagwozdkę?, czyli kij nabijany gwoździami. Oczywiście jest wiele, wiele więcej bardziej zmyślnych kombinacji. Za to wielki plus, ponieważ opcji rozbudowy jest naprawdę dużo.
    Po za tym, gdy mamy problem z grupką przeciwników, do pomocy przybywa szał. Aktywowany jednym przyciskiem tryb walki, który sprawia, że postać zadaje znacznie większe obrażenia, jest szybsza, bądź pojawia się wkoło niej aura lecząca drużynę. Każdy bohater inaczej korzysta z szału. Jest to pomysłowo zrobione i znacznie urozmaica rozgrywkę. Na dodatek, doświadczenie zdobyte w szale, mnoży się.

    W grze jest tryb kooperacji, który spisuje się bardzo dobrze. Możemy przechodzić fabułę i wykonywać zadania maksymalnie w cztery osoby. System jest stworzony tak, że można dołączyć do każdej osoby, która znajduję się mniej więcej w tym samym miejscu (oczywiście da się to wyłączyć). Ze znajomymi gra się znacznie ciekawiej niż samemu.
    Niestety Polacy znów wypuścili niedopracowany produkt. Często zdarzają się bugi i niedoróbki, które na szczęście nie uniemożliwiają skończenia wątku fabularnego, jednak czasami uprzykrzają zabawę. Od czasu do czasu gra potrafi wywalić do pulpitu, zdarza się, że nie można dołączyć do znajomego grającego w trybie co-op. Po za tym niektóre rozwiązania są co najmniej bezsensowne. Postać podnosząc jakiś przedmiot z ziemi, nie raz wyrzuciła broń trzymaną aktualnie w ręce. Jest to o tyle frustrujące, że nie raz już tak straciłem ulubioną broń. Warto też wspomnieć, że DI korzysta z narzędzi Steam i osobiście miałem problemy z zarejestrowaniem gry, mimo kupionego oryginalnego egzemplarza.

    DI jest świetne. To naprawdę dobra produkcja, która powinna zadowolić i fanów gier z żywymi trupami jak i fanów RPG. Brak rzetelnej fabuły, parę błędów i niedoróbek nie przeszkadza w wsiąknięciu w wykreowany przez Polaków świat. Nie ukrywam, że ocena poszła do góry za kooperacje, która znacznie urozmaica rozgrywkę. Produkt polecam z czystym sercem.
    Plusy:
    + klimat
    + wciąga
    + walka
    + co-op
    + lokacje

    Minusy:
    - brak fabuły
    - błędy i niedoróbki

    Ocena = 9/10
  2. gothic10333
    Witam. Ostatnio spróbowałem napisać felieton. Zdaję sobie sprawy, że na pewno mistrzowski on nie jest, dlatego proszę o opinie. Miłej lektury.
    Każdy z nas, na pewno pokonał setki, jeśli nie tysiące kilometrów, podróżując polską siecią dróg i autostrad. Nie ważne czy za kierownicą, czy jako pasażer, bo przecież siedząc w kokpicie i tak odczuwa się każdą nierówność, na którą najeżdża koło pojazdu. Tutaj rodzi się moje pytanie. Czy stan polskich dróg, naprawdę jest aż tak zły?
    Osobiście mieszkam na Dolnym Śląsku, w pięknym mieście o nazwie Lubin. W promieniu 30 km znam praktycznie każdą drogę. Poruszam się po tym terenie, zazwyczaj jako pasażer samochodu, czasami na rowerze. Stan dróg szczerze mówiąc jest różny, ale na pewno do większości dróg, nie pasuje do powiedzonko ?jedziesz sobie dziurą, a tu nagle asfalt?. Wiadomo, nierówności się zdarzają, ale nie uprzykrzają one wycieczek. Każda droga, która nie prowadzi na kompletne zadupie, trzyma jakiś poziom. Pasmo jezdni jest równe, cała jezdnia jest wystarczająco szeroka. Najzwyczajniej w świecie, można nie zwalniać poniżej 90 km/h. Mówiąc prosto ? jest dobrze. A co jeśli ktoś mieszka w miejscu, do którego nie prowadzi żadna główna arteria? To nic. Drogi nadal są w porządku. Tylko, ze w tym przypadku, mają znacznie więcej łat. Trochę telepie, ale nadal jeździ się dobrze. Nie taki diabeł straszny, jak go malują.

    Droga krajowa nr. 3, obwodnica Lubina.
    Tylko, że tak wygląda sprawa w mojej okolicy. Po za granice województwa nie wyjeżdżam często. Jednak gdy już odwiedzę tereny nieco bardziej oddalone od mojego rodzinnego miejsca zamieszkania, także nie narzekam. Z Lubina do samego Szczecina można dojechać JEDNĄ drogą. Droga ta w niektórych miejscach ma po dwa pasy ruchu w każdą stronę, w niektórych jest po prostu szeroką jednopasmówką. Co prawda ruch na niej jest całkiem spory, ale mimo wszystko można poruszać się dość sprawnie. W przeciwnym kierunku za to, aż do samego Krakowa jest autostrada. Fakt, że ta autostrada nie jest wyposażona w pobocza (a przynajmniej nie w każdym miejscu), to już inna sprawa. Jakby nie patrzeć jednak, podróżuje się przyjem

    Autostrada A4
    Wjazd w głąb kraju również nie pozostawia ubytków na psychice. Stan nawierzchni trzyma jakiś tam poziom. Zdarzają się łaty, ale dopóki nie zjeżdża się z głównych dróg, nierówności nie są żadnym problemem. Asfalt to jedna rzecz, gorzej jest jednak z siecią polskich dróg. Autostrad jest mało, a ułożenie poszczególnych odcinków wygląda tak, jakby ktoś mapę Polski powiesił na ścianie, chwycił durszlak pełen makaronu i wyrzucił cały ten makaron na tą mapę, a potem powiedział ?tu będą nasze drogi?. Lubin od Berlina dzieli raptem 300 km i tą odległość pokonuje się w 3h, Lubin od miejsca w którym mieszka moja rodzina dzieli 180 km i tam również jedzie się 3h. Wracając jednak do nawierzchni, są takie kawałki, które faktycznie mogły zapracować Polsce na taką opinię, jaką się cieszy wśród samych Polaków. Na przykład, gdy jadąc z Berlina, wjedziemy na drogę E36, to przeżyjemy bardzo niemiłe zaskoczenie. Samochód na tym odcinki jedzie jak po falach, koleiny są niewyobrażalnie duże. Na szczęście tyczy się to pasa ruchu tylko w jedną stronę.

    Bytów. "Łaciata" ul.Lęborska
    Dlatego uważam, że z polskimi drogami nie jest źle, znacznie gorzej jest z ich rozmieszczeniem i zorganizowaniem. Nawierzchnia spełnia swoje zadanie, ale przecież to nie wystarczy do szybkiej i sprawnej jazdy. Główne arterie naszego nierównego kraju już teraz się korkują, a co będzie gdy zacznie się Euro 2012? Przez pół roku na pewno wiele się nie zmieni, no chyba, że na gorsze.
    (zdjęcia nie są mojego autorstwa)
  3. gothic10333
    Większość gier, które recenzuję, dostaje wysokie oceny, bo przecież nikt nie kupował by sobie gry, która by mu się nie podobała. Ale zdarzają się też wtopy.
    Tytuł - The First Templair
    Platforma Testowa - PC ( PS3 - x Xbox360 - v )
    Gatunek - Slasher

    Nie wiem czemu ludzie nazywają tą grę Assasin?s Creedem, tylko z oczu templariusza. Obydwie gry bazują na zupełnie innej mechanice i znacznie różnią się od siebie poziomem, bynajmniej nie trudności.
    The First Templar to gra bardzo nie równa. Gołym okiem widać, że to budżetówka, której po prostu brak szlifu. Cała rozgrywka opiera się na przedzieraniu się przez kolejne poziomy pełne wrogów. Od razu mówię, to jeden z niewielu przedstawicieli slasherów na komputerach PC, więc fani tego typu gier, nie powinni wybrzydzać. A inni? Inni mają do tego pełne prawo.
    Skoro gra ta opiera się na siekaniu wrogów, jednym z ważniejszych jej elementów jest system walki. I całe szczęście autorom udał się on całkiem nieźle, niestety są też mankamenty. Ogólnie wszystko opiera się na klikaniu w dwa klawisze odpowiedzialne za słaby i silny atak. Po za tym są dodatkowe funkcje jak np. dobicie przeciwnika, czy ciosy specjalne przypisany pod klawisze numeryczne. Jest też obrona, ale jak to w siepankach bywa, lepiej wykonywać uniki. Niby proste, ale nie obyło się bez wad. Na klawiaturze combosy kręci się niewygodnie, a cały system walki jest trochę sztywny. Można powalić wroga widowiskowym ?trickiem?, jednak nie udało mi się dojść jak to się robi. Po prostu zwyczajnie walczyłem z oponentem, gdy nagle ukazała mi się animacja przedstawiająca finisher. Ogólnie element ten jest dość w porządku, ale brak mu szlifu jak wszystkiemu w tej grze.
    Oczywiście jest też powód, dla którego niszczymy tych wszystkich ?złych? ludzi. Fabuła to zaleta tej gry. Pokazuje losy bohatera, który przedziera się przez różne miejsca w poszukiwaniu Świętego Grala. Historia opowiadana jest ciekawa i chociaż trochę nadrabia braki tej gry. Nie żeby była nie wiadomo, jak świetna, ale też nie ma na co wybrzydzać.

    Jeśli Ty masz tą grę, i twój kumpel ma tą grę to świetnie, bo możecie przechodzić całą historię wspólnie. Na pewno jest to ciekawsze niż masakrowanie głupich przeciwników samemu. Gdybyśmy jednak grali single , możemy się przełączać między postaciami. Nie ukrywam, że w niektórych momentach jest to potrzebne, do przejścia dalej. Na przykład przełączenie dwóch dźwigni w tym samym czasie (można podejść jedną postacią, przestawić dźwignię, zostawić postać w takiej pozycji, i drugą zrobić to samo), by otworzyć bramę.
    W powyższym akapicie, nie bez powodu użyłem słowa ?głupi? przeciwnicy. O ile AI naszego kompana nie zawodzi, tak AI wrogów owszem. Potrafią biec prosto na drużynę, tylko po to by za chwile zawrócić, zrobić kółko i wrócić. Można im rzucić wazon przed nos, tak by się rozbił, a oni nie zauważą, skąd był rzucony. Podejdą do tego wazonu i będą się tępo patrzeć na jego roztrzaskane szczątki. Trzeba być naprawdę zdesperowanym, żeby przyjąć kogoś takiego do armii.
    Kolejnym minusem jest grafika. Panowie, mamy rok 2011 a nie 2006. Zaiste ta gra wygląda, jak twór sprzed pięciu lat. Najlepiej wyglądają modele postaci, co wcale nie znaczy, że dobrze. Sytuację trochę ratują, ciekawie zaprojektowane lokacje. O ile jest się na powierzchni, bo lochy to lochy. Zbitek ścian pełen pułapek i wrogów. Animacje wołają o pomstę do nieba. Ruch postaci jest sztuczny, a główny bohater chyba jest magiem, a nie wojownikiem. Biegnie z wyciągniętą bronią, a gdy mu się to znudzi, broń teleportuje się z rąk na plecy. Czy programistą i grafiką nie chciało się dorobić animacji chowania broni? Ludzi, robicie grę dla światowego odbioru, a nie do wydanie jej między sobą. Jak jest z oprawą audio? Nie ma się czym chwalić. Muzyka rzadko kiedy leci, głosy są trochę sztuczne. Jeśli chodzi o audio-wideo ta gra to katastrofa. Nic dodać, nic ująć.

    Tak więc podsumowując, fani slasherów mogą się zainteresować, inni niekoniecznie. Ta gra powinna posiedzieć jeszcze w studiu. Ten produkt miał potencjał, ale został zmarnowany i wyrzucony na śmietnik. Może i nie jest koszmarnie, ale to za mało by zaistnieć w dzisiejszych czasach.
    Plusy:
    + fabuła
    + system walki
    + ciekawe lokacje
    Minusy:
    - głupota wrogów
    - oprawa audio-wideo
    - inne niedociągnięcia, których jest sporo
    Ocena - 6/10
  4. gothic10333
    Odkąd istnieją gry komputerowe, istnieją także piraci. Tak, tak nie odkryłem Ameryki, wiem o tym. Piraci zawsze wiedli swoje marne życie, uprzykrzali życie innym graczom. Co ważniejsze, uczciwym graczom. A, że nikt nie lubi tracić, twórcy zaczęli aplikować do gier na PC zabezpieczenia. No i dobra, niech sobie wkładają te zabezpieczenia, rozumiem ich. Nigdy mi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało.
    Ale wszystko się zmienia. Assasins Creed 2 i jego zabezpieczenie wymagające ciągłego połączenia z internetem? Pikuś, w AC i tak gram na konsoli bo jest wygodnie. Steam? Spoko, chociaż mogę zbierać achievmenty, co bardzo lubię.
    Ale wszystko się zmienia. Spacerując po Saturnie, natknąłem się na Platinum Edition Dead Island, za 99 zł. Wszystko pięknie, koszulka, gruby, drukowany poradnik. Normalnie miodzio, nic tylko kupować. Zadowolony wróciłem do domu, odpakowałem grę. Uruchomiłem instalacje, Steam grzecznie poprosił mnie o kod aktywacyjny. Luzik, jestem już do tego przyzwyczajony. I nagle BUM. Okazało się, że mój kod produktu jest już aktywowany. ocb?
    No i co zrobisz? Jutro zamierzam pójść do Saturna i zwrócić grę. Mój kolega miał dokładnie taką samą sytuacje, tylko, że zdążył zwrócić już grę i wziąć inny egzemplarz. Niestety, kolejny egzemplarz cierpiał na dokładnie to samo. Nie wiąże z tym dużych nadziei, no ale zawsze można spróbować. Wcześniej olewałem piractwo, jak i tych wszystkich ludzi, którzy się nim szczycili, ale moje nastawienie do piractwa już nie jest obojętne.
    Nie po to kurna, kupuję oryginał, żeby męczyć się i użerać z systemami ochrony jak z jakąś tarczą antyrakietową.
    To tyle na dziś ode mnie. Mam nadzieję, że jednak egzemplarz na który wymienię, będzie działał. Ta edycja jest naprawdę fajna. Trzymajcie kciuki
  5. gothic10333
    Nie wiem jak mogłem nie zauważyć wcześniej tej serii. Na szczęście ostatnio nadrobiłem zaległości, a oto moje odczucia z "młócenia" w nowego Killzona.
    Tytuł - Killzone 3
    Platforma Testowa - PS3 (PC - x Xbox360 - x)
    Gatunek - FPS
    Konsola Sony ma na swoją wyłączność wiele wspaniałych gier. Serie takie jak Uncharted czy Gran Turismo zapisały się w pamięci graczy. Oprócz tego jest jeszcze Killzone, którego trzecia część ujrzała nie dawno światło dzienne i muszę przyznać, gra zasługuje na oklaski.
    Ale zacznijmy od początku. Pierwsza część serii ukazała się jeszcze na PS2, dopiero druga zawitała na ówczesnej platformie. Dwójka była świetną produkcją z wciągającym singlem, bardzo dobrym trybem multiplayer i nie przeciętną grafiką, a trójka? A trójka jest w każdym calu lepsza. Widać, że studio Guerilla Games nie spoczęło na laurach.
    Fabuła nowego produktu kontynuuje wątek rozpoczęty w dwójce. Resztki wojsk ISA, które ostały się na planecie Helghastów, próbują dostać się do miejsca ewakuacji. Historia nie stroni od zwrotów akcji i wychodzi jej to na dobre. Bohaterem jest żołnierz imieniem Sev, można go polubić, szczególnie jeśli ktoś grał w poprzedniczkę. Po za tym inne osoby, których los przeplata się z losem głównego bohatera, są wyraziste.

    Akcja gry ulokowana jest na Helghanie, rodzinnej planecie Helghastów. Obszary, po których się przemieszczamy robią piorunujące wrażenie. Dzika i niebezpieczna puszcza, miasto na które spadła ?atomówka?, to tylko niektóre z dużego zaplecza artystycznego planety. Każde miejsce ma swój klimat, swój własny styl, w każdym miejscu czekają nieco inne niebezpieczeństwa. Różnorodność terenów jest ogromna i sceneria nigdy się nudzi, powiem więcej, chce się do niej wracać.
    Za pewne wszystkie te połacie terenu, nie zostawiały by takiego wrażenia, gdyby nie piękna grafika. Graficy wycisnęli z konsoli Sony co się tylko dało. Gra jest świetnie zoptymalizowana i spadki płynności zdarzają się bardzo rzadko. Jedyne co można zarzucić grze w kwestii technicznej, to niewysoka rozdzielczość tekstur, jednak to standard na dzisiejszej generacji konsol.

    Scenarzyści ze studia Guerilla Games spisali się na medal. Wszystkie wydarzenia które widzimy na ekranie, zostają w naszej pamięci. Jest widowiskowo, ciekawie, bez zbędnego patosu. Po prostu walka o przetrwanie na wrogiej planecie. Walka z wielkim robotem, ucieczka przed równie ogromną wielką śmieciarką(?) z ostrzami jak kombajn. Jest tu akcja której brakuje wielu dzisiejszym FPS-om (patrzę na ciebie Battlefield). Kiepska sytuacja sił ISA na wrogiej planecie sprawia, że gra ma niepowtarzalny klimat.
    Nie ma gier bez dźwięku, a nowy Killzone i w tej sprawie wypada dobrze. Należy wspomnieć, ze gra została całkowicie spolonizowana. Dubbing nie brzmi źle, muzyka lecąca w tle pasuje do sytuacji, jednak wśród świstających strzałów, nie zwraca się na nią uwagi.
    Jedyne co mi się nie spodobało w kampanii single player, to checkpointy, które rozmieszczono trochę za rzadko. Killzone do łatwych gier nie należy, a czasami trzeba powtarzać dość długi fragment rozgrywki. Mniej cierpliwi będą wyklinać, lecz nie jest to aż tak uciążliwe, by zniechęcić do przechodzenia kolejnych poziomów.
    Twórcy oddali w nasze ręce dość duży arsenał broni. Po za standardowymi karabinami sił ISA i Helghastów są także bronie dodatkowe takie jak wyrzutnia rakiet, czy na przykład kołkownica, której pocisk wbija się we wroga, a potem wybucha. Nie raz dane nam będzie pokierować MECH-em lub poprowadzić ostrzał z Intrudera. Wrogów można także zabić w walce w zwarciu. Animacje eliminowania wrogów z bliska są fenomenalne.

    Żyć nam przyszło w takich czasach, że FPS bez multi, nie ma prawa bytu. Killzone3 na szczęście i z tym nie ma problemu. Gdy już znudzi nam się tłuczenie AI (które nie jest głupie), możemy postrzelać się z postaciami sterowanymi przez ludzi. Gra nie cierpi na brak użytkowników, ze znalezieniem rozgrywki nie ma najmniejszego problemu. Multiplayer w Killzonie przewiduje do 24 graczy na jednej mapie, czyli po 12 na drużynę.
    Szkoda, że multiplayer ma tylko tryby 3 rozgrywki. Plus tego jest taki, że prócz standardowego Deathmatch-u, inne tryby są oryginalne. W Strefie Wojny każdy drużyna ma wyznaczone zadanie i musi je wykonać. Gdy np. jedna drużyna dostanie rozkaz zabicia jednego z żołnierzy wroga, druga drużyna musi zagrożony cel bronić, inaczej straci punkt. Drugi tryb, Operacje, posiada cut-scencki, na których pokazani są gracze, dzięki którym gra ruszyła do przodu. W Operacjach oddziały ISA i Helghastów walczą o kontrole nad danym celem.
    Gracze mogą wcielić się w kilka klas postaci. Każda klasa wyposażona jest w swoją własną, unikatową umiejętność. Technik potrafi postawić wieżyczkę, a taki infiltrator może użyć kombinezonu maskującego. Klasy są dobrze zrównoważone i nie ma sytuacji, by wszyscy korzystali z jednej klasy, bo jest tak potężna. Za swoje zasługi w boju postać dostaje punkty, a punkty standardowo nabijają poziom. Co parę poziomów na konto gracza wpadają ?odblokowania?. Za ?odblokowania? można kupić sobie nową broń lub ulepszyć umiejętność. Wyposażenie bohatera jest zależne od tego, jaką klasą się gra. Dostępna broń jest bardzo podobna do tej, która udostępniona jest w singlu. Znajdziemy tu snajperki, karabiny maszynowe itp.
    Walki toczą się na kilku/kilkunastu mapach. Mapy w multi są równie ciekawe, co w singlu, bo opierają się głównie na szablonach z trybu dla pojedynczego gracza. Walka na obsypanej śniegiem platformie, w dżungli, wszystko tutaj jest. Na wtórność nikt nie ma prawa narzekać.

    Nowy Killzone jest grą wartą polecenia. Szczególnie teraz, gdy dostępny jest za sto złotych, wręcz grzechem jest mieć PS3, a nie mieć tej gry. Świetna kampania przesiąknięta akcją, piękna grafika i tryb multiplayer zapewniający rozgrywkę na długie godziny. Po prostu uczta dla każdego gracza.
    Plusy:
    + fabuła
    + ciągła akcja
    + lokacje
    + grafika
    + tryb multiplayer
    Minusy:
    - trochę za rzadko ustawione checkpointy
    - tylko 3 tryby gry multi
    Ocena - 9+/10
    (zdjęcia nie są mojego autorstwa)
  6. gothic10333
    Nowy Battlefield to najgłośniejsza premiera tego roku, nie mogło obyć się bez recenzji tego produktu.
    Tytuł - Battlefield 3
    Platforma Testowa - PC ( PS3 - v Xbox360 - v )
    Gatunek - FPS
    Oto jest, szumnie zapowiadany Battlefield 3 pojawił się na rynku. W okresie przed premierowym nie obyło się bez kontrowersji i obiecanek twórców. Sama gra podobno miała okazać się siódmym cudem świata i zmiażdżyć Call of Duty. Udało się? To wydarzenia jest dowodem na to, że cuda się nie zdarzają.
    Studio Dice odpowiedzialne za m.in. Battlefield: Bad Company 2, obiecywało grę zaskakującą graficznie, zapewniającą ogromne możliwości destrukcji otoczenia, bez błędów i na dodatek ze świetnym singlem. W sieci rozpętała się wojna. Wszędzie tylko huczało nowym Battlefieldem , nowym Call of Duty. Gracze się kłócili, developerzy się kłócili i o to co z tego wyszło.
    Nie od dziś wiadomo, że takich gier nie kupuje się dla kampanii single player, nie wypada jednak wydać produktu bez historii dla jednego gracza. Kampania w nowym ?bf-ie? więc jest, ale równie dobrze można powiedzieć, że jej nie ma. Fabuła jest miałka i w ogóle nie porywa. Jej głównym bohaterem jest dawny marines, którego przyszłość leży na włosku, opowiada więc śledczym swoją wersję wydarzeń. Podczas gry uczestniczymy w jego wspomnieniach. Sposób narracji łudząco podobny do tego z Call of Duty: Black OPS.
    Developerzy ze studia Dice, zachwalali sobie nowy silnik, ochrzczony mianem Frostbite2 i nie dziwię im się. Gra wygląda olśniewająco, pokazuje na co stać dzisiejsze komputery osobiste. Cienie, modele postaci i rozdzielczość tekstur są naprawdę wysokie, eksplozje i widoki potrafią przyprawić o opad szczęki. Twórcy jednak oprócz tego, obiecywali także niemal nieograniczone możliwości destrukcji otoczenia i tu rodzi się moje pytanie. Gdzie to wszystko jest?!
    Budynki walą się bardzo widowiskowo, jednak w kampanii single player, destrukcja otoczenia pojawia się tylko w niektórych miejscach, na domiar złego, takie momenty są w pełni oskryptowane.
    Na fabułę nie ma co liczyć, więc dzisiejsze FPS-y muszą stawiać na widowiskowość i wartką akcję, a Battlefield nawet tego nie zapewnia. Są ciekawsze momenty, jak na przykład misja, podczas której wcielamy się w strzelca odrzutowca, ale na ogół wieje nudą. Zmarnowano potencjał paru naprawdę ciekawych sytuacji.
    Mimo wszystko najnowszego ?bf-a? trzeba pochwalić za udźwiękowienie. Odgłosy śmigających wkoło pocisków, wybuchów i krzyków poległych pozwalają odnieść wrażenie, że jest się na prawdziwym polu bitwy. O dziwo dubbing nie jest całkiem sztuczny, a głosy podłożone są rzetelnie. Dialogi nie brzmią, jak by ktoś recytował je z kartki.
    Podczas wszystkich tych bitew robimy jedną rzecz, staramy się wyeliminować wrogów, posyłając im kulkę w łeb. Jak to w typowych shooterach bywa i tu pojawia się kolejny minus gry. Sztuczna inteligencja jest po prostu głupia. Wrogom zdarza się zablokować, mimo że stoimy przed nimi. Nie chowają się, stoją i czekają na odstrzelenie, nie są najmniejszym wyzwaniem. Na dodatek nasi towarzysze także nie grzeszą rozumem. Wpychają się pod ogień, a skrypty dają się we znaki. Zdarza się, że nie aktywują się w odpowiednich momentach.
    Jednak jak już wspomniałem, takich gier nie kupuje się dla singla i dopiero po odpaleniu multi, można dostrzec drugą stronę medalu. Niestety zanim to nastąpi musimy przebrnąć przez Origin(odpowiednik Steama, stworzony przez EA), które jest słabe, a na dodatek główne menu gry jest w przeglądarce! Odpalenie wpierw przeglądarki, potem dopiero gry jest bezsensowną stratą czasu. Na domiar złego gra często wywala do pulpitu podczas pierwszego uruchomienia.
    Battlelog.com (tak nazywa się menu główne Battlefielda) też ma swoje wady i zalety. Jest przejrzyste i łatwo się po nim przemieszczać, przeglądając statystyki znajomych czy też dodając serwery do ulubionych. Właśnie w Battlelogu możemy edytować swój profil i zmienić noszone nieśmiertelniki. Możemy stworzyć własny pluton, w którym zgrupujemy swoich znajomych, na tym właściwie opcje się kończą. Co z tego, że gra jest w stanie połączyć kilka osób w party, skoro nie działa to tak jak powinno? Nie wysyła uczestnikom zaproszenia do gry itp. Czasami nawet gra nie wykrywa który znajomy aktualnie jest aktywny.
    Gdy zalogujemy się na Battlelogu i wejdziemy w zakładkę Multiplayer, będzie już tylko lepiej. Wyszukiwarka serwerów jest zrobiona świetnie i pozwala dowolnie modyfikować ich listę. Po wybraniu jednego z nich dopiero uruchomi się właściwy Battlefield. Od poprzedniej części zaszło tu parę zmian. Teraz są już tylko cztery klasy. Twórcy całkowicie wyeliminowali medyka, teraz szturmowiec może rzucać apteczki i wskrzeszać poległych towarzyszy broni. Żołnierz wsparcia uzupełnia braki w amunicji, a technik naprawia pojazdy.
    Mapy na których toczą się bitwy są bardzo duże, ciekawie zaprojektowane i różnorodne. Niektóre ulokowane w mieście, inne w górach, czy na ogromnych otwartych przestrzeniach. Niestety, map jest tylko 9. Przy tak dużym ich rozmiarze , nie mogło zabraknąć pojazdów. Twórcy oddali w nasze ręce cały wachlarz środków lokomocji. Szybkie i mobilne jeepy, ciężkie czołgi, helikoptery transportowe i bojowe, a nawet odrzutowce.
    Mecze podzielone są na różne tryby. Conquest to taka dominacja z Call of Duty. Polega na przejmowaniu strategicznych miejsc. Gdy pula punktów jednej drużyny się wyczerpie, druga drużyna. wygrywa. Deathmatch to standardowa potyczka typu ?kto kogo więcej razy zabije?. Jest jeszcze Rush, czyli szturm. W tym trybie jedna drużyna broni wyznaczonych przedmiotów, a trzecia stara się je zdobyć i aktywować.
    Za każde zabójstwo postać nagradzana jest punktami. W zależności od sposobu eliminacji, przyznawane są różne ilości tychże punktów. Oprócz nabijania fragów, zostaniemy nagrodzeni także za przejęcie punktu, wskrzeszenie towarzysza i rzucenia apteczki pod nogi potrzebującemu. W Battlefieldzie zdobywa się dwa rodzaje poziomów. Jeden ogólny, a drugi określony dla danej klasy. W pulę poziomu ogólnego wliczają się wszelkie zdobyte nagrody i premie za skończone mecze, a w pulę poziomu określonego dla klasy, tylko punkty zdobyte podczas meczu. System ten sprawdza się bardzo dobrze.
    Nie od początku wszystkie bronie są odblokowane, z większości można korzystać dopiero po nabiciu pewnego poziomu dla danej klasy. Im więcej zabójstw jedną bronią, tym więcej pojawia się do niej dodatków, tak samo jest z pojazdami. Na przykład wyposażenie helikoptera w miarę postępów, poszerza się o flary.
    Najważniejsze jednak w tej grze jest wrażenie jakie towarzyszy wszystkim tym potyczkom. 64 graczy na jednej mapie, świetne udźwiękowienie i piękna grafika sprawiają, że naprawdę czuć się jak na tytułowym polu bitwy. Dopiero podczas rozgrywek przez sieć Frostbite 2 pokazuje na co go stać. Budynki rozłupane w drobny mak są na porządku dziennym, a mapa na końcu meczu wygląda inaczej niż na starcie.
    Niektóre momenty starć potrafią zapaść w pamięć i wywołać uśmiech na twarzy, a praktycznie nie ma rundy, która by była statyczna. Każda chwila przepełniona jest akcją i chęcią walki do ostatniej części paska życia. Jakkolwiek słaba by nie była kampania single-player, multiplayer mimo wszystkich niedoróbek jest świetny!
    EA Dice trochę przekombinowało i przekłamało obiecując cuda na kiju. Efekt końcowy jest naprawdę dobry, ale nie jest to fenomen. Za świetnym multi ciągnie się słaby tryb fabularny i kilka nieudanych pomysłów, takich jak Battlelog.com. Mimo wszystko nowy Battlefield jest rozgrywką na wiele godzin i nie będą to stracone godziny.
    Plusy:
    + oprawa audio
    + grafika
    + świetne multi
    + wrażenie pola bitwy
    Minusy:
    - słaba kampania single-player
    - drobne niedoróbki
    - Battlelog.com
    Ocena - 8+/10
  7. gothic10333
    Przedstawiam wam moją drugą recenzję. Również kontynuacji znanej serii, robionej przez studio inne, niż studio odpowiedzialne za pierwsze części cyklu.
    Tytuł - F.3.A.R
    Platforma Testowa - PS3 ( PC - v Xbox360 - v)
    Gatunek - FPS
    Ogarnął mnie strach, gdy dowiedziałem się, że trzecią część tej ciekawej serii robi inne studio. Na dodatek parę innych faktów stawiało tą grę w niekorzystnej sytuacji. Ale dzień premiery mamy już za sobą, a ja miałem dość czasu by ten nowy produkt poznać.
    No właśnie, jak już wspomniałem za F.3.A.R nie jest odpowiedzialne Monolith Studio, a Day 1 Studios, które na koncie ma średnie konwersje na konsole dodatków do pierwszej części i inne gry które nie zaistniały na rynku. Ponoć każdemu trzeba dać szanse, ale po dość nie udanej Arcanii: Gothic 4 (którą też robiło inne studio, a nie pierwotne), po prostu miałem złe przeczucia. Na szczęście pracownicy Day 1 Studios nie odwalili fuszerki, ale zacznijmy od początku.
    W F.3.A.R wcielamy się w Point Mana, dziecko Almy i jednego z pierwszych prototypów Armachamu. Fabuła zaczyna się, gdy brat głównego bohatera pomaga mu uciec z więzienia. Sam jego brat, czyli Paxton Fettel jest duchem, bądź zjawą i pojawia się tylko w cut-scenkach (chyba, ze gramy w kooperacji). Ogólnie fabuła jest dość spójna, może i to nie mistrzostwo ale potrafi przyciągnąć do ekranu. Najgorsze jest to, ze bardzo szybko się kończy. Każda mapa to około 40 minut, zależy od poziomu trudności i umiejętności gracza, a map jest zaledwie 8.
    Fear w tłumaczeniu na język polski to strach i każdemu kto grał w poprzednie części ta seria kojarzy się z survival-horrorem, a nie tylko kolejnym, szablonowym FPS-em. Dlatego ja się pytam, dlaczego ta gra nadal nosi tą nazwę? Z tej gry jest taki straszak jak, za przeproszeniem ?z koziej d*py trąba?. Nawet postać Almy się nie wyróżnia. Ot zjawa latająca po korytarzach. O ile w poprzednich odsłonach ta postać powodowała ciarki na całym ciele, tak teraz tylko sobie jest. A potwory? Dokładnie to samo co Alma, tylko, że je da się zabić.
    Na szczęście twórcy nie zepsuli najważniejszego. Klimat nadal pozostał. Miejsca które zwiedzamy są różne. Kanalizacja, most kolejowy, lotnisko i tak dalej. Całkiem sporo chodzenia po korytarzach w których jest ciemno i widać tylko promyk latarki, a na ścianach litery wypisane krwią. Jedyne znaki po żyjących tu kiedyś ludziach. Na powierzchni za to widać, że coś się dzieje. Widać, że nie do końca jest tak jak powinno. To czuć najbardziej podczas dwóch ostatnich poziomów, gdy niebo otoczone jest czerwoną poświatą.
    W budowaniu klimatu pomaga właściwie dobrana muzyka. Rozbrzmiewa wtedy kiedy powinna i tak jak powinna. Grafika do najgorszych nie należy, ale nie spodziewajmy się zbyt wiele. Trochę razi niska rozdzielczość tekstur, lecz na obecnej generacji konsol to dość normalne. Za to słaba jest stylistyka postaci. Główny bohater wygląda nie przekonująco. Bardziej nadaję się na ?Harleyowca? niż bohatera survival-horroru, a jego brat wcale nie jest lepszy. Za to Alma? to już w ogóle przesadzili. Za bardzo zmienili jej wizerunek i wyszła z tego pokraka, a nie rasowe straszydło. Do reszty zastrzeżeń nie mam.
    Przejdźmy jednak do najważniejszego. F.3.A.R to FPS, więc tu liczy się strzelanie, które zrealizowano bardzo dobrze. Zabijanie kolejnych członków Armachamu to czysta przyjemność. Bohaterowi w ręce może wpaść m.in. karabin maszynowy i strzelba. Na raz możemy nieść dwie bronie (w ekwipunku) , ale to wystarczy. Aby łatwiej się strzelało, twórcy dodali spowolnienie. Gdy efekt ten zostanie użyty, wszystko zacznie się ruszać wolniej i umożliwi dokładne celowanie. Point Man jest w stanie użyć spowolnienia raz na jakiś czas, a pozostała jego ilość jest zawarta w pasku obok celownika. Pasek ten po upływie paru minut, ładuje się sam.
    Programiści z Day 1 Studio zmuszają nas do korzystania z różnych broni, dzięki czemu podczas gry nie ma dużej monotonii. A jak to robią? Znaleźli świetny sposób. Przez całą grę postać może wbić 21 poziom. Doświadczenie zdobywa się robiąc wyzwania. Te polegają na np. zabiciu 20 wrogów z jednej broni czy zabiciu 100, bez ani jednej śmierci. Oczywiście można ich nie robić, ale wtedy gra się znacznie gorzej. Zwłaszcza, że fabułę kończy się gdzieś, koło 12 poziomu. Wbijanie kolejnych poziomów daje nam pewne korzyści. Na przykład zwiększa pasek spowolnienia itp.
    A jeśli już nam się z nudzi męczenie poziomów samemu, możemy pograć z kumplem. Wtedy jeden gra Point Manem, podczas gdy drugi zabawia się Paxtonem Fettelem. Powiem szczerze, że ta druga postać jest ciekawsza. Paxton jest w stanie, wniknąć we wroga i strzelać normalnym karabinem. W swojej czystej postaci Fettel korzysta jedynie z zawieszania przeciwnika i strzału błyskawicą. Gra w kooperacji jest całkiem ciekawa, ale brakuje jej czegoś co by przyciągało na dłużej do ekranu. A może grałem z niewłaściwym człowiekiem, nie mniej i tak ten tryb polecam.
    Oprócz kooperacji twórcy zaaplikowali również tryb multi. Są cztery tryby multi. Ich nazw nie da się nazwać normalnymi, a na pewno nie tego o nazwie ?Spier***aj?. Po za ulubioną odzywką Polaków ( z całym szacunkiem) do obcych, jest jeszcze ?Król Dusz?, ?Skurcze? i ?Jedyny ocalały?. ?[beeep]*** Run? (odpowiednik ?Spier***aj?) polega na uciekaniu, przed podążającą za graczami ścianą śmierci. To na pewno tryb zespołowy, gdyż jeśli umrze jeden z członków naszego teamu, cała zabawa się kończy. ?Król Dusz? jest mocno zmodyfikowanym trybem deathmatch. W tym trybie każdy gracz przybiera postać ducha i jego zadaniem jest, zebranie jak największej ilości dusz, zabijając jak najwięcej jednostek, sterowanych przez komputer. Tylko, że o naszym zwycięstwie (lub przegranej) decydują potyczki z prawdziwymi graczami. ?Skurcze? najłatwiej porównać do trybu zombie z Call of Duty. Po za paroma różnicami to dokładnie to samo. Razem z drużyną przetrwajcie jak najwięcej fal wrogów. ?Jedyny ocalały? zdaje się być bardzo oryginalnym trybem i w rzeczywistości tak właśnie jest. To zabawa w ganianego, dosłownie. Wybrany gracz staje się upiorem, po czym stara się opętać resztę graczy. To całkowita nowość. Żebyście się jednak zbytnio nie napalali. Na jednej mapie może być maksymalnie czwórka graczy. Jeśli teraz pytacie w myślach ?no i co z tego??, dopowiem jeszcze najbardziej bolący fakt. Nie ma z kim grać. Wyszukiwarka ma wielkie trudności z wynalezieniem innych ?playerów?. Szkoda, bo gra się naprawdę ciekawie.
    Eh te kontynuacje. Takie wielkie oczekiwania, a z reguły wychodzi zwyczajny średniak. Na szczęście jeśli chodzi o F.3.A.R nie ma co narzekać. Gra jest wciągająca. Jak ma się znajomych, nawet w multi można pograć. Polecam.
    Plusy:
    + radość ze strzelania
    + wyzwania
    + klimat
    + co-op i multi?
    Minusy:
    - ?jednak brak partnerów do gry
    - zmiany wizerunku postaci
    - krótka kampania
    - całkowity brak strachu
    Ocena - 8/10
  8. gothic10333
    Tak więc to jest jedna z moich recenzji. Pierwsza którą pokusiłem się napisać, co prawda dawno, ale jednak jest to otwarcie jakiegoś rozdziału, z tego też powodu uznałem za stosowne, by ją tu umieścić.
    Arcania: Gothic 4 - Recenzja
    Nareszcie, po 4 latach oczekiwania w ręce graczy została oddana czwarta część serii Gothic. Jednak JoWooD sprzedało prawo do marki innemu studiu. I tak oto powstała Arcania: Gothic 4. Czy jest ona warta miana Gothic? I tak i nie.
    Nowy Gothic to nic więcej niż nowa gra w uniwersum Gothica. Przed Spellbound Studio postawiono nie lada wyzwanie, a panowie producenci żeby je sobie ułatwić postanowili naszego dobrego oldschoolowego Gothica przemodelować.
    Ale zacznijmy od początku. Akcja gry toczy się 10 lat po wydarzeniach z dodatku do trzeciej części. Bezimienny został królem i rządzi na całego. Przywrócił pokój w Myrtanie, po czym opętał go zły demon. Tak oto król wyrusza z inwazją na wyspy południowe i całkiem nie przypadkiem wyżyna w pień wioskę głównego bohatera. Sam bohater na szczęście był w tym momencie poza osadą.
    No właśnie, inny bohater. Bezimienny jest królem, więc twórcy oddali w nasze ręce nowego Bezimiennego. Poznajemy go w chwili gdy w piękny słoneczny dzień śpi pod drzewem. Musi jednak wstać by udowodnić ojcu swojej wybranki, że jest godny ręki jego córki. Wydarzenia na Feshyr są samouczkiem który oswaja z nową mechaniką gry. By wykonać jedno z zadań musimy opuścić rodzimą osadę. Gdy wracamy wszyscy nie żyją. Na horyzoncie widać tylko żagle odpływających statków Myrtańskiej floty. Po tym zdarzeniu nasz znajomy z poprzednich części, zabiera nas na drugą wyspę.
    Dopiero od tego momentu gra się tak naprawdę zaczyna. Trafiamy na Argaanię, największą z wysp południowych na której toczy się wojna z wojskami króla Rhobara III (starego bezimiennego). Wyspa podzielona jest na obszary. Najpierw trafiamy w okolice Tawerny ?Rozdarta Dziewica? i żeby przejść dalej musimy skopać parę tyłków we właściwym celu. Mniej więcej tak samo wygląda przechodzenie dalej i dalej. Ale na Argaani możemy sobie pospacerować, pohandlować, powalczyć i oczywiście najważniejsze wykonać parę zadań. Niestety zadania do najlepszych nie należą. Są maksymalnie liniowe i często sprowadzają się do : znajdź-zabij-przynieś. Ewentualnie zamienia się kolejność, bądź instrukcje się powtarzają. Jedynym wyjątkiem jest miasto Stewark w którym trzeba było przeprowadzić śledztwo, by uwolnić Diega. Jak już jesteśmy przy liniowości to przez całą grę towarzyszą nam te same potwory tylko w mocniejszych wersjach.
    Teraz nadszedł czas na opisanie zmian w gameplayu. Tutaj w porównaniu do poprzednich części różnica jest ogromna. System walki wygląda zupełnie inaczej i szczerze mówiąc bardziej pasuje do slashera niż RPG-a. Walka jest znacznie bardziej zręcznościowa a wszystko w niej sprowadza się do : atak->unik->atak. Jednak trzeba przyznać, że w całej tej nowej otoczce pasuje wyśmienicie. Walka jest wciągająca i odprężająca (na pierwszych dwóch poziomach trudności, na kolejnych dwóch potrafi przynieść pewne trudności). System rozdawania punktów umiejętności również się zmienił. Nie jest już tak jak wcześniej, teraz po ?nabiciu levela? wystarczy rozporządzić punkty na drzewku umiejętności. Przyznam że ta zmiana mi się najbardziej nie spodobała. To niestety nie wszystkie uproszczenia. Nie można spać, atakować cywili, rozmawiać z każdym , a dialog zwykle sprowadza się tylko do rozmowy na temat zadania do wykonania. Jedna rzecz tylko się nie zmieniła. Mianowicie ekwipunek. Nadal jest nieskończony (można do niego pakować ile się chce) i nadal można sobie założyć zbroję, hełm, pierścień, amulet, broń i tarczę. Samo okno ekwipunku jest proste i łatwe w opanowaniu. Oczywiście jak na grę RPG przystało jest także mapa. Tu w przeciwieństwie do poprzedniczek mamy ją od początku i sami ją odkrywamy. Jest również dziennik zadań, ale szczerze mówiąc nawet do niego nie zaglądałem bo nie był mi potrzebny.
    Dostało się jeszcze kowalstwu i alchemii. Teraz nie ma do tego żadnych umiejętności i do wszystkiego nie potrzeba stołu. Wystarczą składniki i nowy miecz można zrobić stojąc po kolana w bagnie.
    Trochę ponarzekałem ale przyszedł czas na dobre strony. Świat gry jest piękny. Uruchomiłem grę w najwyższych detalach, w dość wysokiej rozdzielczości i grafika naprawdę robi wrażenie. Szczególnie na pochwały zasługuję distance drawing (odległość widzenia) który jest ogromny. Gra jest dobrze zoptymalizowana i zgrzyty były tylko w większych miastach. Animacje jak to w niemieckich grach są po prostu kiepskie. Ale to dodaję grze klimatu. Oprócz tego lokację które będzie nam dane odwiedzać powalają na kolana. Tooshoo czyli wielkie drzewo magów przebiło wszystkie miejsca jakie dane mi było oglądać w grach. Klimatu nadaję temu jeszcze świetnie dobrana muzyka. Utwór puszczony w walce z finałowym bossem również wybija się na wyżyny.
    Podsumowując, o ile ktoś nie oczekiwał od tej gry pełnoprawnego następcy Gothica to się nie zawiedzie. Gra wciągnie go na całego. Jednak jeśli ktoś chce się bawić jak za dawnych lat to musi poczekać na Risen 2.
    Ocena gry (jako nowa produkcja w uniwersum Gothica):
    8/10

    +połączenie fabularne z Gothiciem
    +grafika
    +lokacje
    +świetna muzyka nadająca klimat
    +walka i magia
    +wciąga

    -gra potrafi zaliczyć uderzenie wroga, mimo iż postać stała spory kawałek od miejsca rażenia
    -ogólna liniowość
    -kiepska fabuła

    Ocena gry (jako kontynuacja Gothica)
    4/10

    +grafika
    +lokacje
    +świetna muzyka która nadaje klimatu

    -UPROSZCZENIA WZGLĘDEM SERII
    -kiepska fabuła
    -liniowość
    -kiepskie zadania

  9. gothic10333
    Witam, nazywam się Jakub, mam 15 lat, mieszkam w Lubinie i to w zasadzie tyle. Dużo swojego czasu wolnego poświęcam na hobby i lubię pisać, więc na rzecz "większego dobra" spróbuję to połączyć. Muzyka, motoryzacja, rower i gry.
    Jeśli chodzi o muzykę, słucham głównie rapu, a oprócz tego kawałków, którymi zaraził mnie ojciec, np. zespół KULT. Zdarza mi się też pisać poezję, ale przywykłem podporządkowywać to pod muzykę.
    Motoryzacja. Prawo jazdy w tym wieku byłoby spełnieniem snów. Staram się być w temacie, jednak z racji braku czasu i wielu nowinek, często są z tym problemy.
    Rower. Zdecydowanie temu poświęcam najwięcej czasu. Nabijanie kilometrów sprawia mi mnóstwo radości, a po za tym jest on darmowym środkiem transportu. ; )
    Gry na ostatnim miejscu, ponieważ ostatnimi czasu poświęcam temu bardzo mało czasu. Jakiś rok temu zerwałem z piractwem i teraz gram i kupuję tylko gry, na których mi najbardziej zależy, na inne produkcje zwyczajnie nie mam czasu.
    Ok, wystarczy. Wieczorem postaram się dodać moją pierwszą recenzje gry, napisaną niecały rok temu.
×
×
  • Utwórz nowe...