Skocz do zawartości

CiemnyJa

Forumowicze
  • Zawartość

    34
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez CiemnyJa

  1. CiemnyJa
    Z braku zajęć ciekawszych i kierowany wciąż niemalejącą euforią związaną z reaktywacją bloga (z czym też wiąże się chyba pora o której to skrobię, standardowa dla snu a nie profanacji publicystycznych : >) postanowiłem chlapnąć.... <fanfary>recencję!</fanfary> A to zdziwko, co?

    Hugh Laurie. Facet, który ma całkiem niezły dorobek filmowy na swoim koncie (wliczam również podkładanie głosów pod rozmaite postacie), ale i tak 99% ludzi kojarzy go tylko i wyłącznie z rolą House'a. Przyznam się bez bicia - i ja tak miałem, do czasu zakupu jego debiutanckiego albumu "Let Them Talk", o którym to właśnie zamierzam co nieco opowiedzieć. Powiem od razu, bez owijania w bawełnę, że stary Hugh urósł w moich oczach i obecnie zajmuje w moim umyśle nie tylko podium doskonałego aktora, ale też całkiem obiecujący stołek niezłego muzyka.
    Jak sam mówi, złamał ważną zasadę panującą w świecie "osobistości medialnych", mianowicie chodzi o to, że aktorzy powinni aktorzyć, a muzycy - muzykować. Niby racja, patrząc chociażby na wspaniałe utwory chociażby Willa Smitha czy niesamowitą grę aktorską yyy... Hanny Montany? (nic lepszego nie przychodzi mi do głowy, choć ciężko w tym przypadku mówić o jakiejkolwiek muzyce, no ale niech już będzie : >). O ile nie jestem wybitnym krytykiem muzycznym, to ze wszystkimi płynącymi z tego stwierdzenia konsekwencjami mogę powiedzieć, że nietrzymanie się zasad wyszło aktorowi bardzo dobrze.
    Blues Lauriego (bo właśnie w takich klimatach utzymywany jest cały krążek, może w niektórych kawałkach jeszcze wyniuchałem nutkę jazzu) trzyma moim osobistym zdaniem całkiem wysoki poziom, czego potwierdzeniem jest chociażby fakt, że bluesa w zasadzie nie słucham, a "Let Them Talk" kręci się w moim odtwarzaczu przynajmniej raz dziennie. Przynam również, że przy niektórych kawałkach mogłem mieć lekkie wrażenie, że Laurie nie potrafi tak do końca czysto śpiewać, ale w zasadzie nie uznaję tego za żadną wielką wadę, bo słychać, że facet śpiewa serduchem i naprawdę kocha ten gatunek.

    Płytka mieści w sobie 15 utworów utrzymanych w przeróżnych nastrojach. I sądzę, że nastroje są tu właśnie bardzo odpowiednim słowem, oddającym emocje przekazane na krążku. Od epickiego "St. James Infirmary" (w którym pianino prowadzone jest tak, że aktora można pomylić z Blechaczem) otwierającego cały album, przez chilloutowe "You don't know my mind", prawie że zagrzewające do boju "Battle of Jericho", opowiadające zabawną historię "Police Dog Blues" czy już w ogóle rozbawiające "They're red hot", aż do wieńczącego "Let Them Talk", będącego nota bene utworem miłosnym, kto wie, czy nie wyrażającym tych wszystkich uczuć w stosunku do samej muzyki. Kawałki opowiadają nie tylko zmyślone historie, ale także nawiązują do rzeczywistych osób ("Buddy Bolden's Blues") czy miejsc ("Tipitina"). Ciężko jest takiemu laikowi muzycznemu jak ja opisać ogrom pracy, jaką Laurie włożył w płytę, dlatego najlepiej przesłuchać całość samemu i dopiero potem z pełną stanowczością podniecać się razem ze mną.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Płyta sprzedawana jest w tekturowym "pudełku" (bardziej to taki pokrowiec, no ale niech będzie) zaprojektowanym w raczej standardowy sposób. Nie jest to oczywiście najtrwalszy materiał, ale do przechowywania płytki jak najbardziej wystarczy. Sam krążek stylizowany jest na płytę winylową, co osobiście bardzo przypadło mi do gustu, tym bardziej, że wygląd jest estetyczny. W jednej z przegródek pudełka ukryta jest również standardowa książeczka, w której można przeczytać parę zabawnych słów samego twórcy (niekoniecznie dotyczących albumu i niekoniecznie mniej godnych uwagi), krótkie opisy współwykonawców i co nieco o samych utworach.
    All in all, polecam dzieło Hugh Lauriego wszystkim miłośnikom gatunków wszelakich, tym bardziej bluesa i jemu pokrewnych. Nie sądzę, by ktokolwiek choć trochę gustujący w takich klimatach był zawiedziony. A jeśli ktoś kiedyś wam będzie odnośnie krążka marudził, mam chyba tylko jedną radę: "Let Them Talk".

  2. CiemnyJa
    No właśnie.
    Ten tekst całkiem nieźle pasuje na tytuł kolejnego pierwszego wpisu na moim blogu. Kolejnego, ponieważ postanowiłem usunąć cztery marne wpisiki sprzed X czasu, fundując sobie tym samym czystą kartę. Zmieniłem też tytuł bloga - nie tylko dlatego, że poprzedni był jeszcze bardziej tandetny niż ten, ale również po to, by podkreślić (miejmy nadzieję) nowe, wspaniałe, pełne uroczych wpisów życie tego bloga .Studia informatyczne nie dają mi zbyt wielkiego pola do popisu literackiego (nikt nie chce sprawozdań pisanych wierszem), więc nagle stwierdziłem, że już chyba jestem na tyle duży, że mogę sobie pozwolić na w miarę regularne i sensowne aktualizacje umiarkowanie poważnego bloga. Bo myślę, że właśnie tak będę go prowadził. Nie będzie tu już żadnych dywagacji na tematy stricte osobiste, klepane z zamiarem... właściwie bez zamiaru. Będzie za to trochę o wszystkim i trochę o niczym, w zależności od tego, czym będę miał się ochotę podzielić. Czasem może popełnię również jakąś jajcarską notkę, nie wykluczam robienia z siebie błazna! Skłamałbym też mówiąc, że nie liczę na zainteresowanie potencjalnych odbiorców, więc jeśli życie wam miłe - zostawiajcie konstruktywne komentarze pod każdym pojawiającym się w przyszłości wpisem .
    Chciałbym również ogłosić wszem i wobec, że nie mam doświadczenia jako blogger i trochę czasu minie, zanim obejdę się z tym wszystkim. Znaczy to tyle, że nie liczyłbym na blogowe fajerwerki pod względem wizualnym moich wypocin. Obcykam jak toto wszystko się robi i po jakimś czasie powinno być już lepiej!
    To by było na tyle słowem wstępu. Pozostaje mi jedynie zachęcić do oczekiwania na wpisy, ponieważ (o zgrozo!) mam zamiar być ambitny!

×
×
  • Utwórz nowe...