Skocz do zawartości

O książce słów parę

  • wpisy
    9
  • komentarzy
    25
  • wyświetleń
    6427

Jarocin 2009


Nessaja

491 wyświetleń

Wróciłam jakimś cudem cała i zdrowa, z nieposkromioną chęcią skomentowania tego wydarzenia, jakim był Jarocin Festiwal 2009.

Na miejsce dotarłam już w czwartek 16 lipca, aby zająć na polu namiotowym jakieś sensowne miejsce. Oczywiście nic mi to nie dało, bo panowie opiekujący się owym polem musieli sobie poukładać namioty w takiej kolejności i w takich rządkach jak oni chcą. Czyli jeśli ktoś przybył dzień wcześniej aby nie musieć biegać kilkaset metrów do wyjścia i jeszcze więcej do toalet, mógł się bardzo zdziwić, że jego wysiłek nie pozostanie doceniony. Na polu oczywiście roiło się już od różnych "panków", ale normalnych ludzi też nie brakowało.

Pierwszy dzień festiwalu przebiegał pod znakiem niemiłosiernego upału. Na szczęście, kiedy nadeszła godzina 16, można było skorzystać z cienia sceny koncertowej. Powiem szczerze - na Jarocin przyjechałam dla dwóch zespołów, a zobaczyć z ciekawości chciałam może ze trzy. Dlatego owego pięknego dnia swój czas wolałam zdecydowanie poświęcić na penetrację festiwalowych sklepików. A było ich całkiem sporo i zaopatrzenie też fajne (bo gdzie można obecnie kupić przypinkę Burzum, albo normalną damską koszulkę Slayera z czymś więcej niż tylko samym logiem?). Co do cen - moim zdaniem były przystępne jak na festiwal, więc nikt nie powinien narzekać. A można było zakupić tam koszulki przeróżnych zespołów, torby, przypinki i naszywki, arafatki, kapelusze, maski, biżuterię, chusty, sukienki, bluzki itd., więc wybór był spory.

Po koncercie sławnej Kumki Olik, z której wszyscy zdążyli się pośmiać jeszcze na długo przed festiwalem przyszedł czas na wymarzone Acid Drinkers - pierwszy, ale nie najważniejszy zespół na który przybyłam. Podeszłam do tego z pewną rezerwą, bo część znajomych po koncertach kwasów była średnio zadowolona. Natomiast moim skromnym zdaniem na Jarocinie spisali się na medal. Była wielka energia ze sceny (trzeba było widzieć wtedy pogo), były rewelacyjne brzmienia gitar (trochę Slayerowe miejscami), były bisy, wszystko było i było bardzo dobre. Nie wiem jak fanom zespołu, ale mi thrashowe wydanie kwasów niezmiernie się podoba.

I jeśli chodzi o resztę grających zespołów, to oglądnęłam też chwilę happysad (nie wypadałoby tego nie zrobić) i tak jak nie lubię tego zespołu muzycznie, tak wyjątkowa skromność wokalisty naprawdę mnie urzekła. Myślę, że fani zespołu byli zachwyceni.

Wysiliłam się natomiast, jeśli chodzi o obejrzenie sobie występu Bad Brains. Skusiło mnie to, że zespół miał już swoją historię i trochę lat, według prezentera miał nawet miano prekursorów. Ich muzyka była faktycznie interesująca. Bardzo ciekawe i oryginalne brzmienie, na scenie też prezentowali się zgoła odmiennie od większości kapel (i nie chodzi mi tu o kolor skóry).

Gwiazda wieczoru - Editors. Powiem tak - nie spodobał mi się głos wokalisty, a muzyka mnie pod żadnym względem nie porwała, więc po 4 utworach podziękowałam i udałam się do namiotu.

Dzień drugi - najważniejszy. Ja oraz grupa koleżanek, czyli dziewczęta ślepo zapatrzone w twórczość Chrisa Cornera, od 16 koczowałyśmy już przy barierkach aby o 24:00 móc być jak najbliżej naszego idola. Dlatego, jak się domyślacie, widziałam każdy 18-lipcowy zespół (swoją drogą - moje urodziny).

Koncerty rozpoczęli The Black Tapes - polski zespolik. Szczerze, to nie znam się na tego typu kapelach, dlatego jak dla mnie występ był po prostu fajny na relaks, no i miłym gestem było zejście wokalisty i przybicie "piątki" wszystkim zgromadzonym na samym przodzie - "Schodzę do was, Jarocin!". Lekki i przyjemny koncert.

Czesław Śpiewa - co ten pan robił na Jarocinie? Nie mam pojęcia. To muzyka nie dla mnie, na pewno nie do słuchania w domu i zachwycania się. A do Jarocina nie pasował już kompletnie. Szczególnie podziałał tutaj fakt, że kiedy zaczął występ, na przód przyszło do nas mnóstwo dzieci (oddani fani), które po wszystkim sobie poszły. Było może zabawnie, ale to nie ten klimat.

Myslovitz - zaczął padać deszcz i przerwa techniczna znacznie się przedłużyła. Kiedy już wyszli, stało się. Tłum oszalał i poniósł na swych rękach chyba ze 20 osób podczas całego koncertu. Jeden utwór publiczność prześpiewała niemal całkiem sama. Stworzyli bardzo fajny klimat, a wokalista jest według mnie bardzo charyzmatyczny. No i te rozkrzyczane fanki ;)

Armia - moja udręka i fala nienawiści do członków tego zespołu. Nie wiem czy to dlatego, że byłyśmy przemoczone i przemarznięte, a deszcz dalej padał, czy to po prostu z powodu niecierpliwości spowodowanej oczekiwaniem na ostatni koncert. Ja jednak sądzę, że to przez samą muzykę. Panowie z Armii najwidoczniej chcieli wzmocnić swoje brzmienie gitarowe i wyszło to beznadziejnie. Wszystkie miałyśmy wrażenie, jakby cały czas leciała ta sama piosenka a pan na wokalu wysilił się na jakieś 6 linijek tekstu podczas ponad godzinnego koncertu. Poza tym jego miny i gestykulacja spowodowała u mnie efekt otwierającego się w kieszeni noża. W połowie tej mieszanki krzyku i jednolitej melodii zwiesiłam głowę i próbowałam zasnąć.

Wybawili nas New Model Army, co potwierdziło, że jednak niechęć do Armii wynikała z ich muzyki a nie z naszej niecierpliwości - bo NMA wypadli bardzo dobrze, kolejny zespół z tych kultowych, z historią i rzeszą fanów. Fajna gra na gitarce, perkusja też wypadła porządnie. Rozbudzili nas już na dobre i reszta publiczności też odzyskała siły.

A teraz oczywiście IAMX - czyli Krzysztof Corner, dla którego koczowałyśmy te osiem godzin na deszczu i wietrze. Przed występem oczywiście padło kilka nienawistnych komentarzy od fanek IAMX, które miały nadzieję na pierwszy rząd przychodząc tuż przed koncertem.

Wyszedł prezenter, któremu trudno było mówić tak by przebić się przez falę wrzasku. Pogratulował nam ośmiogodzinnego wyczekiwania i oznajmił, że w końcu się doczekałyśmy. Zgasły światła i w ruch poszła elektronika, na telebimie pojawił się już zwyczajowy "IAMX".

Koncert rozpoczął się od naszego krzyku i utworu Bring Me Back A Dog, o którym z dziewczynami marzyłyśmy jeszcze przed występem. Następnie genialne Nature Of Inviting. Natępnie były My Secret Friend, An I For An I, Sailor, Tear Garden, Nightlife, Kiss and swallow, Spit it out, I am terrified, Think of England. Pewnie coś pominęłam i kolejność nie ta, nie mniej jednak koncert wypadł rewelacyjnie. Przyszło mnóstwo ludzi, zjechało się też wielu fanów IAMX. Chris wprowadził "ajemeksowy" klimat i zszedł do publiczności, rzucił też parę ręczników. Głos jak zwykle brzmial idealnie i nie było mowy o fałszu czy pomyłkach. Według mnie mogło być trochę dłużej, gdyż miałam nieodparte wrażenie że wszystko skończyło się w oka mgnieniu, gdzie na kwietniowym koncercie Chrisa w Berlinie wcale tak nie było. Mimo to jeszcze dobre kilka minut po zejściu ze sceny, ogłoszeniu przez prezentera końca koncertu i włączeniu świateł wszyscy skandowali "I-AM-X". Trudno jest dobrze opisać w słowach ten koncert, to trzeba poczuć i zobaczyć. Chociaż Krzyś nie pasuje do Jarocina, to Jarocin przypasował się do niego.

A wiecie co było potem? Deszcz padał dalej, przemokły namioty, śpiwory były w stanie opłakanym. Dlatego ta recenzja nie pozostanie nigdy dokończona, bo wynieśliśmy się zgodnie do domu :) Jak połowa ludzi na polu namiotowym.

PS. Bardzo dziękuję Darkowi, że przynosił nam wodę a podczas New Model Army wyratował nas z deszczu gorącą herbatą, a nawet posłużył parasolką. Pan z ekipy "media" naprawdę przysłużył się do przetrwania tych godzin.:)

IAMX%20231782.jpg

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...