Skocz do zawartości
  • wpisy
    75
  • komentarzy
    8
  • wyświetleń
    18287

Szczęśliwego nowego roku :)


Nicek

184 wyświetleń

?Lecimy!? 3 sierpnia 1944. Lotnisko Alba.

Na drodze, która prowadziła do lotniska, był korek. A biorąc pod uwagę fakt, że nasza ciężarówka nie miała szans na to, by się przebić do przodu, wymyślaliśmy nowe określenia na Himmlera, Hitlera i Ewę Braun.

Najbardziej cierpiała Ewa. Leciały na nią takie obelgi, że ulicznica z Pragi przy niej była wzorem cnót i pokory.

Ale po jakimś czasie znudziło się nam. Chociaż tekst o tym, jak Braun straciła cnotę z Dywizją pancerną SS był całkiem dobry.

Zwłaszcza, gdy do akcji wkroczyło działo 88 milimetrowe.

Na szczęście trafiłem na fajną drużynę. Chłopaki byli ze sobą bardzo zżyci.

Może to dla tego, że wszyscy byli z Warszawy?

Nie wiem. Niemniej mogłem trafić gorzej.

W drużynie było 11 chłopa. Dowódcą był sierżant Adolf Tymowski. Tak się złożyło, że znałem go jeszcze przed wojną. Chodziliśmy razem do jednej szkoły, chociaż nie kumplowaliśmy się za bardzo.

Do tego dochodzili bliźniacy: Maciek i Marcin Belerakowie. Szczerze? Nie potrafiłem ich rozróżnić. Zresztą, nikt nie potrafił. Sami się niekiedy chwalili, że często wykorzystali to, by robić żarty matce.

Ten, który wymyślił najwięcej obelg na pannę Braun nazywał się Dawid Mader.

Starszy szeregowy Mader był mistrzem wymyślania obelg. Chociaż nie tylko to umiał robić rewelacyjnie. Był świetnym strzelcem. Dlatego jako jedyny w drużynie miał lunetę dołączoną do Lee-Enfielda.

Pozostałej 6 jeszcze nie znałem tak dobrze. Jednak postanowiłem, że nadrobię to najszybciej jak mogę.

Gdy skończyły nam się tematy do rozmów, zacząłem rozmyślać o swojej matce i siostrzyczkach. Zastanawiałem się, co się teraz z nimi dzieje.

Niestety, moje rozmyślania zakłócił mój braciszek.

-Drużyna z wozu!

Nasza 11 wyskoczyła dziarsko z ciężarówki. Ustawiliśmy się z pozostałymi drużynami w szeregu.

-III pluton. Idziemy na lotnisko na piechotę. I tak mamy opóźnienie. W lewo zwrot. Naprzód marsz.

Ruszyliśmy przez szkockie pole na lotnisko. Na szczęście nie było daleko. Widzieliśmy dokładnie samoloty. Jednak większe wrażenie robił korek, który ciągnął się na kilkaset metrów.

-III pluton. Może pośpiewamy?-spytał Tadek.

-III pluton! Może zastrzelimy dowódcę?-mruknąłem po cichu do bliźniaków. Obaj się zaśmiali.

-Śpiewać!-krzyknął porucznik. Śpiewać ?Falę?! Na 1, na 2, na 3!

Nie mieliśmy wyboru: Zaczęliśmy śpiewać:

-?Niedługo przyjdzie w twoim życiu taka chwila, gdy w kozaka zamienisz się z cywila. Kiedy przeróżne zaświadczenia nie dadzą jednak odroczenia. I po wcieleniu wita cię miarowy krok.

To idzie fala, fala, fala. Mundur rozpięty, czapka w ręku, pas na jajach,

To idzie fala, fala, która dobrze wie, że w wojsku wcale nie jest źle.

-Druga zwrotka.-ryknął porucznik.

-Kiedy obetną koci ogon ci do końca, wtedy w kapralu będziesz widział nawet ojca, gdy cię koledzy w sali zgnoją, to będziesz wiedział co to wojo!

Po nocach będzie budził cię żołnierski śpiew.

To idzie fala, fala, fala. Mundur rozpięty, czapka w ręku, pas na jajach,

To idzie fala, fala, która dobrze wie, że w wojsku wcale nie jest źle.

-Lewicki! Sam trzecią zwrotkę!

Palant dobrze wiedział, że nie mam talentu do śpiewania! A jednak kazał mi śpiewać! Zastrzelę, przysięgam, że zastrzelę gnoja!

-"Leczy jak rzeka, wojsku czas szybko mija, A wojsko uczy, wychowuje i rozwija, chusta na plecach to nie kołnierz, już jesteś cywil a nie żołnierz.

I niech się dowie o tym cały świat. To wyszła fala, fala, fala. Ludzie ze strachu zamykają się w przedziałach. To wyszła fala, fala, fala. Zalewa wszystko, nawet sama się zalała. To wyszła fala, fala, fala. Jest tak szczęśliwa, że aż pociąg zarzygała??

-Pluton stop!-zarechotał Tadek.

Brat podszedł do mnie i spytał:

-Co to było?

-Śpiew, panie poruczniku.

-To był śpiew? Ty na bagnecie siedziałeś? Śpiewasz jak baba!

-Cóż, to jest nas dwóch, braciszku.

Cały pluton zarechotał. Tadek zrobił się czerwony, ale nic nie odpowiedział.

-Pluton! Naprzód!

Szliśmy dalej. Przyznam, że poprawił m się humor. Jednak nie miałem ochoty na dalsze śpiewanie.

Na szczęście, po chwili byliśmy już na lotnisku.

A tam było już kilkanaście C-47 i szybowców Horsa.

-Chyba naprawdę lecimy.-stwierdził Mader.

-No co ty nie powiesz? Spytał jeden z bliźniaków.

Gdy tylko Tadeusz dowiedział się, do której maszyny mamy się udać, poczułem ulgę.

C-47. Będziemy skakać na spadochronach. Ulżyło mi bardzo, gdyż moje doświadczenia z szybowcami nie były miłe. 2 złamane żebra i siniak na czole.

A skok na spadochronie to sama przyjemność, no przynajmniej na treningu tak było. Nie wiem, jak wygląda skok na spadochronie na polu bitwy, ale nie może być gorszy od lądowania szybowcem.

Gdy dotarliśmy do naszego samolotu, ksiądz odprawił naszemu plutonowi msze. Wszyscy, no z wyjątkiem Madera, który był Żydem, poszliśmy do komunii. Ksiądz mówił, byśmy nie martwili się tym, że zabijemy ludzi, gdyż to w obronie własnej ojczyzny. Piękne słowa. Zabijać w obronie własnego kraju.

Gdy zaczęło się ściemniać, przyszedł do nas mój ojciec. Pogadał trochę z Tadeuszem i ze mną. Wyjątkowo obyło się bez większych złośliwości, jednak ojciec i brat wyraźnie sugerowali, że będzie ciężko.

Jakbym nie wiedział.

Kilka minut później w powietrze wzbił się pierwszy Douglas. A w nim moja skromna osoba i mój przygłupi brat.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...