Pora była dość późna, Księżyc jasno świecił za oknem. Włączyłem Overwatcha, Tajemniczych Bohaterów z Salonu Gier. To tryb podobny do zwykłej Szybkiej Gry z tą różnicą, że gra sama losuje ci bohatera, którego prowadzisz. Mi wylosowało Mercy, wrzuciło do Obrońców na mapę Gibraltar i, jak się okazało parę sekund później, kazało czekać w Poczekalni na prawidłową rozgrywkę.
Ach, zacząłem jak z amatorskiego fanfika, ale zostań ze mną jeszcze chwilę, opowiem ci pewną impresję.
Poczekalnia pozwala na swobodne zwiedzanie lokacji i obejrzenie szczegółów, które umykają w gąszczu dość żwawej rozgrywki. Możesz wtedy podziwiać wszystkie plakaty, krzesła, stoły i wnętrza budynków, które są spójne i logiczne z mapą. Detale pozostawione przez twórców. Ty już to jednak wiesz, jako użytkownik forum i czytelnik CD-Action znasz zapewne inne przykłady environmental storytellingu – wzorów ludowych w chatkach w trzecim Wiedźminie czy różniących się od siebie biurek zaprojektowanych przez Kojimę na mapie, przez którą gracz przebiegnie i prawdopodobnie nigdy na nią nie wróci. Zostawię więc otoczenie i powędruję Mercy przez mapę, schodami na dach, do miejsca, gdzie zazwyczaj rozstawia się Bastion, Thorbjorn lub Hanzo. Przy pakunkach, z dobrym widokiem na ładunek.
Taka grafika towarzyszy ładowaniu się mapy Posterunek Gibraltar
W tym miejscu w Lobby następuje pewne rozstrzygnięcie – czy przeciwnik zaatakuje, czy też zostawi cię w spokoju. Poczekalnia to dobre miejsce na trening strzelecki bez drużynowych zobowiązań, dlatego każde zawieszenie broni, wymiana emotek lub też komunikacja ruchowa zamiast walki zawsze mnie cieszą.* I tym razem było podobnie. Wrogi mi Winston (nie pamiętam nawet jego nicku) przywitał się, a potem wskoczył do mnie na górę. Byliśmy sami na mapie. Zaczęliśmy wymieniać nieme uprzejmości, bez wymiany słów na czacie, a skończyliśmy na wpatrywaniu się w dalekie Słońce i spokojne niebo Gibraltaru, w oczekiwaniu na właściwą grę. Dość długo jak na wizytę w Poczekalni, ale krótko jak na realne spotkanie dwóch ludzi. Wylogowało go, mnie zresztą wkrótce też.
*Zdarzyła mi się nawet raz taka sytuacja podczas właściwej rozgrywki, kiedy obrońcy odmówili strzelania. Po prostu stali na punkcie. Patrzyliśmy się na siebie z mieszaniną zakłopotania i… wstydu? Wytyczne zwycięstwa zderzyły się w głowie z pozagrową empatią. Nawet odświeżające doświadczenie.
Wiem, banał w sumie, błahostka. Nie mam zamiaru wciskać ci tu komunałów o spieszeniu się w kochaniu ludzi, którzy szybko odchodzą™, o docenianiu momentu i tak dalej. Daleki jestem od analizy kontaktów międzyludzkich w cyfrowym świecie, chciałem tylko podzielić się z tobą tą ulotną chwilą, w której nieznajomy z jakiegoś zakątka świata staje się twoim kompanem. Krótkie spięcie, mikrotemporalny kontakt. Przyjaźń na sekundy.
Nie zachowałem z tamtej chwili żadnego screena (Allor-junior?), a ten jest jedynie rekonstrukcją klimatu.
Też pewnie masz taką historię, jeśli nie z Overwatcha to z innej gry sieciowej – spotkanie dobrego kompana na jednego questa, przelotne przywitanie na trakcie, wesoła i niezobowiązująca rozmowa, wymiana towarów w dziczy…
Dzięki Winston. Będę cię pamiętał w tej impresji jeszcze długo.
1 komentarz
Rekomendowane komentarze