Skocz do zawartości

dikajosBlog

  • wpisy
    3
  • komentarzy
    7
  • wyświetleń
    1544

TES Taki Los - odcinek II


dikajos

400 wyświetleń

Zapraszam na drugi odcinek Takiego Losu, mojego fanfiction w świecie THE ELDER SCROLLS.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------

THE ELDER SCROLLS

"TAKI LOS"

ODCINEK II

RYBA

I

Było upalne popołudnie. Bezchmurne niebo nie dawało żadnego schronienia przed skwarem członkom niewielkiej karawany przejeżdżającej wąską drogą tuż przy strumieniu. Dwa wozy, każdy ciągnięty przez parę zmęczonych koni, zatrzymały się na krótki postój. Dwóch mężczyzn wyskoczyło ze środka. Mieli zawieszone na szyjach manierki na wodę, każdy po cztery, które chcieli uzupełnić przy wartkim potoku. Kilkanaście metrów za wodną nitką, na całej długości rzeczki, jaką obejmowali wzrokiem, rozpościerał się wielki i gęsty las. Członkowie karawany odnosili wrażenie, że chociaż drzewa dałyby im cień i chwilę wytchnienia, to nie powinni się tu zatrzymywać dłużej, niż to konieczne.

- Czujesz to? - powiedział mężczyzna, brunet, napełniając manierkę świeżą wodą. Rozglądał się przy tym nerwowo, jakby spodziewając się, że lada moment zza drzew wyskoczy jakiś potwór.

- A, racja, ciarki mam - odpowiadał starszy, siwowłosy, zakręcając pełną butelkę. Odkręcił korek następnej. - Ten niemiły rodzaj ciarek... Ten las jest jakiś dziwny.

- Ha! To pasuje do naszego szefa, co nie? - zaśmiał się czarnowłosy. Po chwili spoważniał, bo na drugim brzegu kilkumetrowej szerokości strumyka dojrzał ciało leżące bez ruchu. - Tato! Tam ktoś leży!

Ojciec spojrzał, odgarniając kosmyk siwych włosów prawą dłonią. Faktycznie, w mieszaninie trawy i błota leżał elf, bo dostrzegli kształt jego uszu. Miał na sobie tylko spodnie z jeleniej skóry, w tej chwili strasznie ubrudzone. Włosy sięgały mu do ramion, były koloru rdzawego. Szczecina zarostu pokrywała jego brodę i policzki. Nos miał zwyczajny, krótki, podbródek przeciwnie - podłużny, wąski, typowo bosmerski. Postanowili skonsultować się z szefem. Młodszy pobiegł co tchu w stronę pierwszego z wozów, na którym siedział osobnik ubrany w wyblakłą fioletową szatę, wyraźnie rozdartą na boku. Podróżnik miał na głowie szary kaptur, a w dłoniach, schowanych w brudne rękawy, dzierżył lejce. Widać było, że nie chciał zbyt długo zostawać w tym miejscu. Być może wiedział o nim coś, czego nie wiedzieli jego podwładni.

- Szefie - powiedział zziajany brunet. Krótki bieg wyraźnie zmęczył otyłego młodzieńca. - Tam, nad rzeczką, leży ktoś. Elf jakiś. Co robić?

- Żyw? - odpowiedział krótko, kierując wzrok na swojego rozmówcę. Jego twarz pokrywał cień, ale błyszczące zielone oczy świeciły niczym dwie wielkie gwiazdy na nocnym niebie.

- Widzielim, że dychał!

- Wrzućcie go na drugi wóz - wydał polecenie, niezwykle zwinnie zeskakując na ziemię. Skierował swoje kroki w stronę drugiego wozu, z którego wyskoczył kolejny człowiek i dołączył do pozostałych. Podciągnęli do kolan nogawki swoich spodni i przeszli przez strumyk. Tam mogli bliżej przyjrzeć się elfowi.

- No, synki - mówił Siwy. - Wiedział ja, że kłopoty będą, jak my bocznymi drogami ruszym. Pięciu mil żeśmy nie ujechali, a tu trup, a jak nie trup, to zara będzie trup.

Synowie popatrzyli na przemawiającego. Nie odzywali się, zamiast tego podnosili elfa z ziemi. Wiedzieli, że ojciec lubił prawić monologi.

- Dominium - kontynuował - obławę robi, mówił szefcio, bokiem pojedziem, nie gościńcem, i ominiem wraże patrole. Jakem żyje pięćdziesiąt lat, nie pamiętam ja, żeby Altmerowie wrogiem mi byli, by krzywdę jaką mi wyrządzili.

- Nam może i nie, ale może Ryba ma z nimi na pieńku - odpowiedział syn, otyły brunet.

- Szef nie lubi, jak go tak zwiesz, Wesley - wtrącił się szczupły blondyn, druga latorośl Siwego.

- Aj, Adan - bracia zaczęli się sprzeczać. - Szef przy wozie został, a jak go nie ma, to będę mówił Ryba. Będę i przy nim, dopóki nie zapłaci za drogę w tamtę stronę. Wracamy już, a ni septima nie widziałem. Żadnej innej waluty też nie. Co ja jestem? Praczka? Ja najemnik jestem i płacić mi trzeba.

Kiedy odbywała się braterska kłótnia, starzec przyglądał się elfowi, którego nieśli jego synowie. Wisiał on w tej chwili bezwładnie między ramionami mężczyzn, którzy ciągnęli go w stronę wozów, prowadząc przy tym ożywioną kłótnię. Wydawało się, że nieprzytomny nie ma większych obrażeń. Dość mocno opuchnięte kolano wyglądało na jedyny poważniejszy uraz. Siwy dostrzegł jednak coś, co go przestraszyło.

- Syny! Patrzta - rzekł i wskazał swym brudnym i delikatnie drżącym palcem na nadgarstki elfa, zatrzymując się. - Kajdany jakieś miał na sobie.

- Bandyta może! - blondyn krzyknął z wrażenia. - Prowadzimy go do Ryby.

Kiedy umieszczali nieznajomego na wozie i powiedzieli o śladach na nadgarstkach, ich szef właśnie otwierał małym kluczykiem posrebrzaną skrzynkę niewielkich rozmiarów. Mężczyźni nigdy wcześniej jej nie widzieli. Jej zdobienia robiły na nich spore wrażenie. Nie potrafili tego rozpoznać, ale owe dzieła sztuki pochodziły z Elsweyr, a dokładniej z portowego miasta - Senchal. Przedstawiały dwa lwy, samce, jakby zamrożone w skoku w stronę środka pojemnika. Na co jak na co, ale na srebro i złoto wzrok mieli wyczulony. Zanim najęli się do tej roboty, robili jako zwykli najemnicy, a że żaden z nich nie był ani silny, ani przesadnie inteligenty - chętnych na ich usługi było mało. Zakapturzony widocznie nie był wybredny, a teraz dostrzegł ich reakcję.

- Posrebrzane, nie srebrne. Chciwcy - mruknął pod nosem. - On tu ma receptury prostych eliksirów leczniczych. I przepis na ogórkową.

Ojciec i synowie drapali się po głowach, zastanawiając się, czy szef z nich zakpił, czy był przesadnie szczery. Bardzo rzadko potrafili odróżnić jedno od drugiego. Już parę tygodni wcześniej, kiedy ruszali tu z Cyrodiil, przestali się tym przejmować, bo zdarzało się zbyt nagminnie. Nie raz zastanawiali się, czy są zbyt głupi, że nie rozumieją przełożonego, czy po prostu on jest aż tak dziwny. Zakapturzony nie zwracał uwagi na rozterki podwładnych. Kazał im napoić konie i dodatkowo zabezpieczyć towar; droga, którą wybrali, była bardziej wyboista niż można się było spodziewać. Pozostali członkowie małej karawany wykonywali polecenia, a szef skupił się na elfie.

- Hm, elf, niemłody, niestary. Hm... - zamyślił się. - Nadgarstki i kostki obtarte, siniaki. Więzień to? Bandyta, niewolnik? Obława w okolicy. Dlatego tą drogą on idzie, ten elf też obławy unika pewnikiem. Hm... Nic nie odkryje on teraz. Trzeba wybudzić znajdę.

Po tych słowach wyjął korek z małej buteleczki, którą wcześniej wydobył z posrebrzanej skrzynki. Zawartość, zielonkawy płyn, wlał prosto do gardła swojego pacjenta.

II

Otchłań. Ciemna i zimna. Szaleńczy bieg przez las, setki głosów z każdej strony. Rozpacz, udręka, płacz. Dokąd biegniesz? - pada pytanie. Kto je zadał? Kto?! Krzyczy, ogląda się za siebie - ciemno, pusto, nikt za nim nie podąża. Samotność. Bieg zmienia się w lot, coraz wyżej i wyżej, ale wciąż nie widać nieba, tylko mroki lasu. Frangeld? Śmierć, kurhany, egzekucje. Nikt stamtąd nie wraca, nikt!

Ciemność, tysiące głosów, męki, łkanie. Widać światełko, nie - widać dwa. Coraz bliżej i bliżej, głębokie, ciemno-zielone. Wokoło wszechogarniająca ciemność. Bieg do światła. Wyciągnięte ręce... To nie były światła, to oczy!

*

- Nieprawda! Ja wróciłem!

Endoriil krzyknął, unosząc powieki. Nad sobą widział zacienioną kapturem twarz, na której świeciła się żywym blaskiem para głęboko zielonych oczu, dziwnych oczu. Przestraszył się, zerwał i odruchowo chwycił zakapturzonego za barki. Ten odpowiedział tym samym. Elf poczuł na swoich ramionach kilka mocnych ukłuć, zdziwił się i skrzywił z bólu.

- Ryba?! - krzyczał Adan. - Ryba! Wszystko w porządku?

W tym momencie szary kaptur zsunął się z głowy jego szefa.

- Ryba - wyszeptał ze zdumieniem wycieńczony elf - jest kotem?

W tej chwili puścił Khajiita, osobnika o formie człekokształtnej, ale aparycji typowo kociej. Miał on futro maści lwiej, ubytek w uzębieniu w postaci braku prawego górnego kła. Zielone oczy, których elf się przestraszył, teraz uspokajały go. Kot też puścił swojego oprzytomniałego pacjenta. Ten zasyczał z bólu. Na obu ramionach krwawił z kilku miejsc, śladów po kocich pazurach, które zostały użyte przed chwilą, w samoobronie. Rany były powierzchowne.

- Jak na imię masz, elfie? - powiedział Khajiit, zakładając ponownie szary kaptur na głowę.

Jego rozmówca oparł się plecami o wóz i ciężko oddychał, milcząc. Schylił się i zaczął masować swoje mocno opuchnięte kolano. Ryba to dostrzegł. Powiedział:

- On i na to zaradzi. Tylko elf nie przeszkadza i nie próbuje zabić go, dobra?

Endoriil ze zdziwieniem spojrzał na trzech ludzi, którzy bacznie mu się przyglądali. Siwy domyślił się, o co chodzi nowemu towarzyszowi.

- Rybka zawsze tak mówi. Jak się to mówi mądrze... W trzech osobach... - niepewnie zwrócił głowę w stronę synów.

- Nie, tatko. W trzeciej osobie, tak to się mówi. On w trzeciej osobie mówi o sobie - odpowiedział Wesley, czując, że język mu się plącze. Liczył na to, że odratowany elf zrozumiał, bo nie miał ochoty plątać się dalej.

- Cicho, ludzie - przerwał dyskusję szef, sycząc. - On musi opatrzeć elfa. Elf siada na wozie. On z nim. Wy, ludzie, powozić. W drogę ruszać pora. Przed zmierzchem granicę przekroczyć trzeba.

Kiedy już wszyscy wrócili na swoje miejsca, a wozy ruszyły w dalszą drogę, khajiicki przywódca wyprawy masował opuchliznę pacjenta, nakładając na nią krem własnej produkcji.

- Ty się nie obawiaj. On zielarz, alchemik, leczyć potrafi. Imię jego brzmi Ri' Baadar al' kefir an' Ulmin nasto' Goor.

- Że jak? - Endoriil otworzył szeroko oczy.

- Ri' Baadar zwij go, lub Ri. Nie Ryba, on prosi. Tamci proste ludzie, ty elf. Odwdzięcz się za ratunek i mów, jak prosi.

- Dobrze - odpowiedział Bosmer, wciąż zdezorientowany. - Mam rozumieć, że to cała zapłata za okazaną mi pomoc?

- Za wyciągnięcie z rowu, tak, tak. Ale on teraz leczy elfie kolano. Za to zapłata inna będzie, on pomyśli jaka.

Endoriil zastanawiał się, jakim cudem w ogóle został odnaleziony. Legendy o lesie Frangeld wykraczały poza bosmerskie klany z okolicy. Wszelkie karawany zwykle jechały gościńcem, kilka mil na wschód od miejsca, w którym został znaleziony. Nikt nie chciał ryzykować, znajdując się w pobliżu okrytego złą sławą lasu. Droga, którą teraz jechali - wąska i wyboista - nie nadawała się na szlak handlowy. Postanowił spytać:

- Czemu wybraliście tę drogę, Ri'Baadar?

- Hmm, elf niegłupi, on widzi. Altmerów Dominium obławę jaką czyni w okolicy. Wojska dużo strasznie, Bosmerowie setkami w różnych kierunkach uciekają, buty jeno na sobie mają. Jakieś bitwy straszne w puszczach być muszą, skoro nic innego nie biorą. Napotkali moi ludzie uciekinierów, przy gościńcu, w karczmie przydrożnej, dziesięć mil temu. Siwy - Ri zwrócił się do powożącego drugi wóz - powiedz, coś słyszał.

- Oj, panie elfie - starzec spojrzał w stronę nowego towarzysza. - Mnie to się widzi, że ty też z tej obławy uchodzisz. Nie, żeby mnie to interesowało, czy coś. Ja to w tej karczmie spokojnie z synkami winko piłem, chłopcy, ach urwisy, macały panienki, co winka donosiły, a wtedy elfy z lasów przyszły. Trzech ich było, dychali ledwo, o schronienie prosili. Karczmarz miotłę złapał i chciał bić, a elfy mówią, że w lasach mordują, klany upadają; nie jeden, nie dwa, wszystkie, wyobraź pan sobie, panie elfie.

Endoriil milczał.

- Okazało się, że elfiki się nie znały. Spotkała się ta trójka przypadkiem. Każdy z innego plemienia, czy tam klanu. Zwał jak zwał. I okazało się, że Altmerów w lasach mrowie całe i każdego, kto przeciw nim wystąpi, mordują na miejscu, a pozostałym każą sobie przysięgi wierności składać. Ja to nie rozumiem. Elf elfa morduje, jeden długie uszy, drugi długie uszy, to po jaką cholerę sztylety sobie pod żebra pchać?

- Phi - prychnął Ri'Baadar - a ludzie ludzi kochają tylko?

- Eee, nie, szefie - starzec lekko się speszył. - No i wtedy do karczmy weszła drużyna Altmerów, hyc połapali Bosmerów i na podwórze z nimi. Tam bez zwłoki żadnej na kolana ich rzucili i gardła poderżnęli. I poszli od razu, na odchodnym rzucając: każdy, kto Bosmerowi schronienia udzieli, ten długo żyć nie będzie. No i my wrócili do szefa wtedy i podjęlim decyzję, że z gościńca skręcamy w tę dróżkę, bo bezpieczniejsza. A teraz my elfa mamy na wozie i leczymy go. Masz ci babo placek.

Ri' Baadar chwilę pomilczał, w międzyczasie owinął posmarowane maścią kolano elfa w śnieżnobiały bandaż. W końcu otworzył swoje kocie usta:

- Siwy, ty się elfem nie przejmuj. Ty się w ogóle zastanawiałeś, czemu tędy podróż idzie? - stary podrapał się po brodzie, szukając odpowiedzi. Khajiit kontynuował, spinając bandaż małą metalową klamrą: - Żadnego elfa wcześniej na wozie nie było, tak? A on i tak skręcił na boczną drogę, tak? To pomyśl, Siwy, pomyśl.

Siwy myślał. Nadaremno.

- Wieziesz coś nielegalnego - powiedział Endoriil, podciągając się na rękach i opierając o drewnianą ścianę wozu, dzięki czemu zajął pozycję siedzącą. Opuchlizna przestała dokuczać, chociaż wcale się nie zmniejszała. Bandaż trzymał się solidnie. - Na wozach jest coś, czego nie mogą zobaczyć Altmerowie.

- Ani Altmerowie - odrzekł Ri - ani cesarscy. Dlatego przeprawa starym mostem, przez rzekę, między punktami granicznymi jest niezbędna. Zmierzamy do Skyrim, gdzie on, Ri' Baadar al' kefir an' Ulmin nasto' Goor, poświęci się badaniom. Chciał to zrobić już wcześniej, ale wojna domowa była, Cesarstwo i Skyrim. Nastał pokój, spokojniejszy czas, więc on zmierza tam, by dzieło kontynuować. To, co w wozie, pomóc tylko ma.

- Jakie dzieło? - spytał Endoriil.

- Ha, ha - Wesley zaśmiał się. - Kocia ryba chce napisać jakąś książkę o roślinkach i zwierzakach.

- Kompendium wiedzy: flora i fauna Tamriel, to będzie jego dzieło - odrzekł nieco naburmuszony szef karawany. - Wesley, nie śmiej się, bo on nie zapłaci tobie.

- On - młody człowiek nieco uniósł głos - nie płaci mu, jemu - wskazał na brata - i ojcu, odkąd opuściliśmy Eldenroot, a to było tydzień cały temu.

Elf ogarnął wzrokiem karawanę, a przynajmniej coś, co miało za taką uchodzić. Dwa stare wozy nie robiły jednak wrażenia. Chyba że ktoś chce przejechać z jednej wsi do drugiej. Ri chciał natomiast dotrzeć z południa Valenwood, przez Cesarstwo, aż do Skyrim i to nie gościńcem. Z racji ładunku, jaki wiózł, cały czas nie wiadomo jakiego rodzaju, wolał wybierać boczne, nieobstawione przez nikogo drogi. Szata Khajiita była podarta, on miał braki w uzębieniu, a wozy nie wyglądały na najnowsze. Konie sprawiały wrażenie, jakby niedługo miały paść z głodu. Do tego, najął do pomocy starego człowieka i jego dwóch średnio rozgarniętych synów, którzy nie wyglądali na zabijaków. Jakby tego było mało, nie płacił im od tygodnia. Tak, Ri' Baadar musiał być zdesperowany. Musiał liczyć na to, że ładunek, który wiezie ze sobą, zagwarantuje mu coś więcej niż spłatę najemników, może nawet znacznie więcej.

III

Podczas trzygodzinnej jazdy wąską dróżką nie spotkali nikogo. Początkowo ich to dziwiło, ale przestało, kiedy zobaczyli rzekę i zrujnowany most. Nie dość, że droga była podrzędnej jakości, to jeszcze okazało się, że przeprawa jest niesamowicie ryzykowna, o ile nie niemożliwa. Konstrukcja wyglądała, jakby mogła się zawalić w każdej chwili. Co gorsza, słońce powoli chowało się za horyzontem, zabarwiając niebo mieszanką kolorów pomarańczowego i czerwonego. Endoriil pomyślał o Woodmer i o tym, czy przeżył ktoś, kogo znał. W myślach przeklinał Halena, swojego przyjaciela, który zawarł porozumienie z Dominium. Najgorszym był jednak widok posterunku altmerskiego tuż przed mostem. Nie było już sensu się cofać, bo dwóch strażników dojrzało podróżnych i wstało, czekając na wozy. Wyglądali na szczęśliwych. Adan i Wesley przykryli Endoriila kilkoma workami pełnymi ziemniaków. Zdążyli tuż przed tym, jak wóz podjechał pod sam most.

- Dokumenty, proszę - powiedział jeden z żołnierzy, wyciągając dłoń. Drugi patrzył się krzywo.

- Proszę - odrzekł Ri' Baadar, dając zwitek papierów.

- Kaptur ściągnąć. - Khajiit usłuchał. Żołnierz skupił wzrok na dokumencie: - Ri' Baadar al' kefir... ale wy macie porąbane imiona tam w Elsweyr. Już niedługo Dominium zaprowadzi tam porządek. - Ri kiwnął pokornie głową. - Zielarz w drodze do Skyrim. Można wiedzieć, po co?

- Kres wojny domowej. Naukowcy, zielarze, historycy; wszyscy ciągną do Skyrim, by patrzeć na wzrost nowego, samodzielnego państwa. By patrzeć i zapisywać, dla przyszłych pokoleń, dla dzieci waszych, panie - powiedział, ponownie skłaniając głowę.

- Dobra, dobra, pokażcie, co wieziecie.

Endoriil, leżąc pod workami ziemniaków, zastanawiał się, co zrobić, jeśli go wykryją. Bez broni nie mógł nic. Wątpił, czy trzech ludzi mu pomoże. Jeśli już, to Ri, ale czy on posiada jakiekolwiek umiejętności, jeśli idzie o walkę? Nie wygląda. Elf był już pewny zdemaskowania, kiedy usłyszał głos Ri' Baadara:

- Panowie żołnierze. Wy tu sami na posterunku jesteście, nuda straszliwa pewnikiem. My tu winka trochę mamy. Damy wam, a wy puścicie nas, co?

Ri' Baadar strasznie ryzykował. Endoriil nie sądził, by Khajiit robił to dla niego, raczej dla bezcennego towaru, który wiózł, a którego zdemaskowania sobie nie życzył. Ri podał wino żołnierzom, dołączając do tego kopertę wypełnioną pieniędzmi.

- Wino, mówisz - powiedział żołnierz, który do tej pory milczał. Na jego twarzy zagościł szczery uśmiech, kiedy chował kopertę do kieszeni. - No, na to czekałem. Ostatni wóz był tu trzy godziny temu i co nam dali za przepuszczenie? Pęto kiełbasy, ot co... Świat schodzi na psy. Przeniosłem się do straży granicznej, bo chciałem się dorobić, a tu same obdarciuchy granicę przekraczają. W dodatku dali mnie na jakiś nic nie znaczący punkt. Gościńcem podobno setki na północ idą. Tam to się chłopaki obłowią... Dawaj to wino, dawnom się nie napił.

Ri' Baadar uśmiechnął się i dał po dwie butelki wina na strażnika, na co krzywili się synowie Siwego, ale zachowali milczenie.

- Most wytrzyma? - spytał Ri na odchodne.

- Most? - odpowiadał żołnierz, otwierając butelkę z uśmiechem na twarzy. - A, tak, wytrzyma. Ostatni wóz ciągnął dwie rodziny i cały ich dobytek. Puściliśmy ich, bo to miejskie elfy były. Tych z lasów nie puszczamy. Widzieliście jakiego leśnego?

Siwy i jego synowie zaczęli zgrzytać zębami, Endoriil zacisnął pięści, ale szef odpowiedział pierwszy.

- Widzieli. W karczmie dziesięć mil na południe. Trzy elfy weszły, za nimi patrol altmerski, co ich potem na podwórzu ubił jak bandytów.

- Bo to są bandyci - odrzekł żołnierz zdecydowanie, wychylając butelkę z winem. - Cóż, bywajcie zdrowi.

Ri' Baadar kiwnął głową na pożegnanie i ostrożnie ruszył mostem. Za nim Siwy i jego wóz. W ten sposób karawana wkroczyła w granice Cyrodiil. Czekała ich długa i trudna podróż, z dala od większych miast i głównych szlaków komunikacyjnych. Mieli poruszać się bocznymi drogami i zaopatrywać się w niewielkich miasteczkach, aby tajemniczy ładunek Ri' Baadara nie został wykryty. W końcu blondyn, Adan, powiedział:

- Szefie. Mówił szef, że pieniędzy nie ma na naszą wypłatę. Co więc było w tej kopercie?

- Owa wypłata właśnie - odpowiedział szczerze. Nie wiedział, co dodać, więc nie dodał nic. Bracia mocno się skrzywili.

----------------------------------------

Zapraszam do komentowania i dzielenia się wszelkimi uwagami smile_prosty.gif

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Przyznam, że fabuła rozwija się w trochę nieoczekiwanym kierunku. No i mamy Khajiita w ekipie. Zastanawiające jest, do czego potrzebuje głównego bohatera. W przyszłym tygodniu z chęcią przeczytam następny rozdział, żeby się tego wszystkiego dowiedzieć.

A poniżej łapanka ode mnie. Zwracam tam uwagę przede wszystkim na to, że w Twoim tekście przewija się tzw. "wata słowna", tj. stosujesz określenia, które nic nie wnoszą do fabuły, w związku z czym tylko zaśmiecają powieść. Sądzę, że warto nad tym popracować.

Miał na sobie tylko spodnie z jeleniej skóry, w tej chwili strasznie ubrudzone.

"W tej chwili" zbędne.

Postanowili skonsultować się z szefem.

Jestem przekonany, że takie rzeczy się pokazuje, nie opisuje. Inna sprawa, że zaraz potem się dowiadujemy, iż facet podbiegł do szefa, więc ja bym to zdanie usunął.

Widać było, że nie chciał zbyt długo zostawać w tym miejscu. Być może wiedział o nim coś, czego nie wiedzieli jego podwładni.

Po czym dawało się to rozpoznać?

Skierował swoje kroki w stronę drugiego wozu, z którego wyskoczył kolejny człowiek i dołączył do pozostałych.

"Swoje" zbędne. Ogólnie stosowanie zaimków osobowych tam, gdzie nie są potrzebne (szczególnie jeśli występują w nadmiarze), jest uznawane za błąd stylistyczny.

W tej chwili puścił Khajiita, osobnika o formie człekokształtnej, ale aparycji typowo kociej.

Jeśli piszesz całość głównie z myślą o fanach serii TES, to myślę, że nie musisz opisywać, jak ogólnie wyglądają Khajiici. Tego zresztą można domyślić się z kontekstu, w miarę czytania rozdziału.

Miał on futro maści lwiej, ubytek w uzębieniu w postaci braku prawego górnego kła.

Zaznaczony fragment brzmi mi jak opis medyczny, nie część utworu prozatorskiego.

Może: "Miał on futro maści lwiej, w uzębieniu brakowało mu prawego górnego kła".

W końcu otworzył swoje kocie usta:

"Usta" u kotopodobnego nie brzmią adekwatnie, raczej lepszy byłby tu "pysk". Plus - na pewno trzeba podkreślać to czasownikiem "kocie"?

I dla utrwalenia - "swoje" usunąć. Nikt nie może otwierać cudzych ust.

- Wieziesz coś nielegalnego - powiedział Endoriil, podciągając się na rękach i opierając o drewnianą ścianę wozu, dzięki czemu zajął pozycję siedzącą.

"Nie gadaj, Sherlocku". ;)

Nie dość, że droga była podrzędnej jakości (...)

Tzn.? Potrzeba konkretów.

Najgorszym był jednak widok posterunku altmerskiego tuż przed mostem.

"Najgorszy". Poza tym to zdanie aż krzyczy o przeniesienie do następnego akapitu, bo strasznie się gryzie z myślami Erondiila.

Jeśli już, to Ri, ale czy on posiada jakiekolwiek umiejętności, jeśli idzie o walkę?

Napisałbym: "...czy umie cokolwiek, jeśli idzie o walkę?". Nie żeby Twoje zdanie było błędne (choć można się czepiać, że "posiadać" to inaczej "mieć na własność", co z umiejętnościami niezbyt się kolokuje), po prostu można to napisać krócej.

Ri podał wino żołnierzom, dołączając do tego kopertę wypełnioną pieniędzmi.

Czy samo wino by nie wystarczyło? Żeby było jasne - mnie nie dziwi to, że Ri dał strażnikom łapówkę także w postaci pieniędzy, ale to, iż nie zaczekał najpierw, jak ci zareagują na wino. Szczególnie że miała to być wypłata dla najemników; ja bym na ich miejscu bardzo się wkurzył, pewnie nawet rzuciłbym tę podróż w diabły.

Pytanie też, czy warto podkreślać, że w kopercie były pieniądze, skoro 1) Erondiil nie mógł tego wiedzieć (chyba że mamy tu narratora wszechwiedzącego, a zdaje się, że tak jest), 2) tak czy siak powiedziane jest o tym pod koniec rozdziału.

- Wino, mówisz - powiedział żołnierz, który do tej pory milczał. Na jego twarzy zagościł szczery uśmiech, kiedy chował kopertę do kieszeni. - No, na to czekałem. Ostatni wóz był tu trzy godziny temu i co nam dali za przepuszczenie? Pęto kiełbasy, ot co... Świat schodzi na psy. Przeniosłem się do straży granicznej, bo chciałem się dorobić, a tu same obdarciuchy granicę przekraczają. W dodatku dali mnie na jakiś nic nie znaczący punkt. Gościńcem podobno setki na północ idą. Tam to się chłopaki obłowią... Dawaj to wino, dawnom się nie napił.

Klasyczny przykład infodumpingu. Co bohaterów obchodzi to, jakie niedole przeżywa jeden ze strażników? I dlaczego strażnik opowiada o tym komuś, kogo widzi pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w życiu?

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...