Recenzja - Need for Speed
Przy tworzeniu ekranizacji gry twórcy mogą pójść kilkoma ścieżkami. Można wiernie odwzorować fabułę z małego ekranu, lekko ją zmodyfikować albo wykorzystać tylko ogólny zarys, dodając resztę "od siebie". Ale co zrobić, jak nie mamy choćby skrawka fabuły, tylko tytuł i tematykę?
Z takim problemem zmierzyły się już np. filmowy Mortal Kombat i Street Fighter. Z drabinki walk i strzępu historii scenarzyści musieli stworzyć fabułę na cały film. Need for Speed jest w jeszcze gorszej sytuacji. Większość odsłon nie posiada żadnej fabuły, a w tych, w których jest obecna, jest szczątkowa i nie powiązana z innymi częściami. I cóż tu począć?
Jedynym rozwiązaniem jest napisanie własnego scenariusza, który przy odrobinie szczęścia wpasuje się w koncepcję gier.
Tobey Marshall prowadzi mały warsztat samochodowy w Mount Kisco (NY), w którym z kolegami tuninguje samochody, a po godzinach ściga się po ulicach. Interes słabo jednak idzie, więc gdy odwieczny wróg, Dino (który notabene odbił mu dziewczynę, Anitę), proponuje mu dokończyć budowę Mustanga, w zamian za 25% zysku, zgadza się bez wahania. Gdy pojawia się okazja, by zarobione pół miliona potroić w wyścigu z Dino, Toby znów zgadza się bez oporu. Podczas wyścigu Dino zabija Pete'a - kolegę Toby'ego i brata Anity, za co główny bohater idzie siedzieć. Zaraz po wyjściu z paki Toby prosi milionera, dla którego skończył Mustanga za dwa miliony, by ten mu go pożyczył. Ot tak. Dostaje go i w 48 godzin musi się dostać do Kalifornii, gdzie w wyścigu De Leon pokona Dino i udowodni niewinność. W tym ostatnim można upatrywać nawiązania do "The Run".
To streszczenie jest mniej więcej równie emocjonujące co cały film. Ktoś tam sie ściga, inny ginie, ale niespecjalnie nas to wszystko obchodzi. Nawet w najgorszych momentach seria "Szybcy i Wściekli" była bardziej logiczna i interesująca, niż ten film próbuje być. Agera R uderzona w błotnik staje w płomieniach; Policja nie bada śladów opon, nie daje wiary jedynemu świadkowi i wsadza go do więzienia, choć samochód którym jechał nie ma ani rysy (a na Agerze Pete'a jest ślad lakieru z innego samochodu); Anita nie wini Toby'ego, ale też nie daje mu wiary i przyjmuje oświadczyny od Dino (chociaż do udowodnienia jego winy wystarczy trzech kliknięć na komputerze); Angielski milioner pożycza skazańcowi samochód za dwa miliony dolarów, jako jedyne zabezpieczenie wysyłając z nim dziewczynę(która jest niepozbierana i irytująca), itd. itd.
Można oczywiście powiedzieć, że fabuła jest tylko pretekstem do pokazywania samochodów i eksplozji, i dopóki te ostatnie dopisują, to historyjka jest nieważna. Tylko że nie dopisują. W trakcie całego filmu zobaczymy ledwie garstkę ciekawych samochodów. Oprócz Koenigsegga mamy Saleen S7, Sesto Elemento, MacLarena P1, GTA Spano i Veyrona. Przy czym te potwory zobaczymy na 15 minut przed końcem filmu, cała reszta to american muscle worship. Aha, ten cudny Mustang wart dwa miliony zielonych to po prostu GT500 2013.
Wybuchy? Efekty? Bieda. Zżymałem się kiedyś na komputerowe samochody w F&F2, przy tym filmie za nimi zatęskniłem. Tu dzwon, tam skok, od czasu do czasu samochód dachuje i się zapali (albo nie, zależy czy fabularnie jest to koniecznie). Same wyścigi filmowane są w kompletnie nieatrakcyjny sposób, emocje jak przy parkowaniu pod biedronką. Nie ma nawet na czym zawiesić oka - przez całą Amerykę mamy bodaj dwie ładne sekwencje w pustynnej scenerii.
Na plus nie wyróżnia się też aktorstwo. Tobey jest milczącym twardzielem, który rzuca strasznie słabymi one-linerami i nic nie robi na nim wrażenia, ale gdy tylko spotka Dino, momentalnie traci zimną krew i trzęsie się jak w febrze. Na plus można policzyć, że
W tym wszystkim nie wiadomo, co twórcy chcieli uzyskać. Pokazują dużo hamowania lewą nogą, w kinie odwiedzanym przez bohaterów leci "Bullit", dobór samochodów w ostatnim wyścigu też jest niczego sobie. Więc wiedzą mniej więcej o co idzie w tej zabawie. Szkoda tylko że w ich wykonaniu jest to takie puste i nijakie. Gdybym darzył NFS większą estymą, taka ekranizacja by mnie pewnie mocno wkurzyła. A tak jest po prostu szkoda.
* - W filmiku chyba tego nie widać, ale Aaron przeskoczył całą stawkę i jest nowym liderem wśród gwiazd w samochodach za rozsądną cenę.
5 komentarzy
Rekomendowane komentarze