Skocz do zawartości

Skład Gier Sergiego

  • wpisy
    161
  • komentarzy
    916
  • wyświetleń
    178030

Recenzja - Linkin Park - Living Things


Sergi

588 wyświetleń

Linkin-Park-Living-Things-2012.jpg

Krótko po premierze Thousand Suns kolega spytał mnie "czy [płyta] jest dobra, czy znowu coś w rodzaju Minutes to Midnight". Nie powinno bowiem nikogo dziwić, że ogromna rzesza fanów, która pokochała LP za Meteorę i Hybrid Theory nie trawi stylu, w którym utrzymane były późniejsze albumy.

Zaskoczeniem natomiast była wypowiedź Chestera, który dał niedawno do zrozumienia, że na nowej płycie zamierzają powrócić do starego brzmienia.

Osoby, które liczą na powrót do "tamtego" LP rozczaruję już na początku - Nowy krążek NIE jest powrotem do początków. Po trzech płytach, na których szukali nowego brzmienia i zdobyciu milionów fanów powrót do starego grania byłby bez sensu. Linkin Park znalazło się bowiem w punkcie, w którym było już wiele znanych zespołów - według ortodoksyjnych fanów (oldafgów) "skończyli się po...", natomiast krytycy i nowi fani zgodnie twierdzą że kapela z każdą płytą brzmi lepiej.

Krążek składa się z dwunastu utworów (wersja deluxe ma jeszcze trzy live'y), łącznie z promującym płytę "Burn It Down". I singiel całkiem dobrze prezentuje nowe brzmienie - przesterowany syntezator, mocna sekcja rytmiczna i sprawne połączenie dwóch wokali. Nie jest przy tym jedynym dobrym kawałkiem na płycie, z czym spotykam się ostatnio coraz częściej. Płyta nie jest też głośna (audiofile zrozumieją o co chodzi), o co wiele osób obawiało się po nawiązaniu współpracy z Rickiem Rubinem.

W stosunku do poprzednich dwóch albumów uproszczono konstrukcję - mniej jest ballad i łączników z sampli i fortepianu, więcej klasycznie skonstruowanych piosenek. Nie oznacza to przy tym, że jest nudno - Joe i spółka wciąż eksperymentują z brzmieniami i budową, czego wynikiem jest np. "Victimized" łączący przesterowany wokal Mike'a i cyfrowy "brud" z prawie punkowymi wokalem Chestera, blastami i ostrą gitarą Brada.

Innymi przykładem kunsztu zespołu jest "Castle of Glass" - Intro przypomina jak żywo niektóre kawałki z Meteory, po czym gładko łączy się z tym, co słyszeliśmy na "A Thousand Suns" i przechodzi w coś nowego. Jednocześnie osoby słuchające Fort Minor i Dead By Sunrise poczują się jak w domu - Muzycy przenieśli swoje doświadczenia z osobnych "projektów" i połączyli je w zaskakująco spójnym stylu.

Sam bardzo obawiałem się tej płyty i jednocześnie nie mogłem się jej doczekać. Z jednej strony oczekiwałem rozwinięcia aTS, z drugiej synergii z MtM, z trzeciej czegoś jeszcze innego, a po wypowiedzi Benningtona zupełnie się pogubiłem w domysłach. Każdy z pomysłów był po części słuszny, ale żaden nie przewidywał jaki naprawdę będzie ten krążek.

Nowa płyta nie jest powrotem do źródła, ale to nie wada. Pomimo że utwory pozornie brzmią podobnie, zespół przebył długą drogę przez ostatnie pięć lat. Stylistycznie nie wpadli w żadną koleinę, nie grają tego, co wszyscy i wciąż się rozwijają. Można narzekać, że to już nie "tamto LP", ale trzeba dostrzec, jak dobre jest "to LP" :)

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...