Filmów garść #2
Tym razem porcja mordobicia, strzelania i wybuchów. Zapraszam!
To już chyba trzeci film o takim tytule.
Artur Bishop jest Mechanikiem - zawodowym zabójcą, najlepszym z najlepszych. Do swoich zadań przygotowuje się jak Tobias Reaper i pozoruje je tak, żeby nawet firma ubezpieczeniowa nie miała do czego się przyczepić. Jest dokładny i bezwzględny. Aż pewnego razu dostaje zlecenie na swojego mentora, Harry'ego Mckenna.
Na szczęście później sztampa jest już lepiej ukryta.
To nie kino akcji w pełnym tego słowa znaczeniu - Bohaterzy nie prują z KaeMów do wszystkiego co się rusza, i nie każdy budynek, do którego wejdą wylatuje w powietrze. Zamiast tego mamy bardzo dobrze zrealizowane, dynamiczne sceny walki w zwarciu i z użyciem broni palnej. Tutaj w krytycznej chwili od dodatkowego pasa amunicji bardziej przyda się ukryty w gaciach nóż albo zawczasu podłożona bomba.
Fabuła nie poraża, podobnie jak aktorstwo, ale przyjemnie się to ogląda.
Kolejny po udanym X-Men Geneza: Wolverine prequel historii mutantów. Tym razem cofamy się do lat '60 i poznajemy początki znajomości Erica Lenshera, Charlesa Xaviera, Raven Darkholm (dziwnie pucułowatej) i Hanka McCoya (nawet po przemianie niepodobnego do Bestii, którą znam). Jako że mamy lata sześćdziesiąte, i trwa zimna wojna, toteż X-Meni muszą uratować świat przed konfliktem nuklearnym.
Po drugiej stronie barykady staje m.in. demoniczny Sebastian Shaw (świetny Kevin Bacon) i Azazel, który... ah, co wam będę opowiadał, tego gościa po prostu musicie obejrzeć w akcji. Pojawią się także m.in. Emma Frost, Havok, Banshee i Angel, mignie nam też Storm i Wolvervine.
Jeśli oglądaliście choć jeden film z X-Menami, to wiecie, czego można się spodziewać. Fani komiksu pewnie zgrzytają zębami na przekłamania i nieścisłości, ale film ogląda się dobrze. Szkoda tylko, że cała seria jedzie na jednym, wytartym problemie moralnym - akceptacji siebie i akceptacji społecznej mutantów. No i - jak to z prequelami bywa - od początku wiemy, że coś skończy się źle.
FF podejmuje wątek dokładnie w miejscu, gdzie zostawił go poprzedni film - Dominic Toretto zostaje odbity z więziennego transportu przez towarzyszy.
Później akcja przenosi nas do Rio de Janeiro, gdzie zbiera się "rodzina" i szykowany jest skok. Potem szykowany jest jeszcze większy skok, a na jego potrzeby zostają ściągnięci bohaterzy poprzednich części, m.in. Roman, Ludacris i Han. Film upodabnia się do nowej "Włoskiej Roboty" czy "Takers" (który przy okazji polecam), z tą różnicą, że więcej jest samochodów (duh) i duży nacisk kładziony jest na relacje pomiędzy bohaterami, ckliwych tekstów, jak to "jesteś mi bratem", "troszcz się o nią", etc. Taki był w końcu koloryt rodziny Toretto, po pierwszej części od niego odeszli, a teraz wracają z hukiem.
Na to wszystko wpada Dwayne "Dragon" Johnson (tym razem jako funkcjonariusz DSB) i robi z tego MW2 (wiadomo - fawele, nie można przepuścić okazji).
Nagięte zostają prawa fizyki (
Potwór zatrzymujący rozpędzony autobus więzienny, samochody holujące sejf etc.
), logika też momentami kuleje, ale - jak to często bywa - nie ma czasu na takie analizy.
Film jest bardzo dobrze zrealizowany - montaż, dźwięk, walka, ujęcia dosłownie wciskają w fotel, a widz jest trzymany w napięciu aż do końca. Końca, który... no właśnie. Jest brzydką furtką do szóstej części.
Mimo tych drobnych zgrzytów film ogląda się bardzo dobrze i nigdy nie ma się dość tej serii, więc czekam na szóstkę.
Czwarta część przygód Jacka Sparrowa, tym razem bez Orlando Blooma, Keiry Knightly i Billy'ego Nighy, za to z Penelope Cruz.
Celem podróży jest źródło młodości, do którego ściga się Czarnobrody, Jack, Barbossa i hiszpańska armada.
Film nie jest częścia trylogii, i to czuć. Sparrow wciąż świetnie fechtuje, jest dobrym akrobatą i komikiem, a sztuczki prestidigitatorskie nawet rozwinął, ale brakuje tutaj tej iskry, którą miały poprzednie części. Jack walczy o uwagę widzów i pozostałych bohaterów, zostaje nieco zepchnięty na dalszy plan, niemal na równię z Barbossą i Gibbsem. Ciekawą postacią jest Czarnobrody - zna voodoo, za pomocą szabli potrafi zdalnie kontrolować statki (łącznie z żaglami i takielunkiem), a schwytane łodzie trzyma w butelkach. Niestety, po takiej legendzie spodziewałem się większej charyzmy, a pan Teach jest raczej mało porywającą postacią.
Dostajemy jeszcze melodramatyczny wątek misjonarza, który Depp podsunął osobiście. Wątek, który nijak nie pasuje do kina pirackiego. Dużego pola do popisu nie daje także rola Penelope Cruz, a zakończenie jest mało emocjonujące.
O ile trylogia należy do tzw. "Nowej klasyki" i wypada ją znać, o tyle tą część można sobie bez żalu darować.
Piszcie co sądzicie
1 komentarz
Rekomendowane komentarze