Mieszkaniec Evil Pięć
No proszę!
To nam CDA zrobiło miłą niespodziankę - przyznam, że od dawna tak się nie ucieszyłem na wieść o pełniaku - Panowie, chylę czoła!
Resident Evil 5 zostało okrzyknięte objawieniem na firmamencie komputerowej rozgrywki - pełne zachwytu zapowiedzi (które, jak wiadomo, z reguły są przegięte) były tylko preludium przed wiwatem ze strony recenzentów, którego kulminacją jest średnia ocen 86 (dla PC) na Metacritic. Festiwal peanów nie dawał innego wyboru, jak z drżeniem rąk włożyć płytkę DVD do napędu, wywalić z żalem Bulletstorma (którego to świeżo sprezentowana mi kopia czeka na upgrade sprzętu - BOOYAH!) i...
ZAGRAĆ!
Filmik wprowadzający powalił mnie klimatem, zrobiono go naprawdę niesamowicie - od ręki przypominają się filmy takie jak Black Hawk Down, Body of Lies czy nawet Green Zone - paskudnie gorąca pogoda, ciasne i brudne slumsy, egzotyczny język, wszędobylski kurz - RE5 startuje z wysokiego tonu!
Ale... Co dalej?
No właśnie, dalej robi się nieco... dziwnie - kamera pokazuje nam ułamek świata w paskudnym przybliżeniu, skacze jak popaprana* i obraca się jak koło młyńskie nad leniwym potokiem. Słowem - kiepsko. Ale nie dajemy się - gramy.
Fabuła!
No tak, na razie standard - tajemniczy goście w kapturach, tajemniczy wirus, tajemniczy wpływ wirusa na ludzi (zombie to czy para-zombie?) i tajemniczy główny boh... No nie, ten akurat nijak tajemniczy nie jest, bo to Chris... Chris... (checking Wikipedia) Redfield! Ponoć już się w serii pojawił (nie grałem w żadną oprócz 4 przez chwilę) i jest strasznie typowy - umięśniony, mężny i smutny (bo jego partnerka nie żyje). Strasznie typowy, ale nie odrzucający, więc jego postać też można po stronie zalet zapisać. Ale wracając do fabuły - są zombie, jest żołnierz, więc resztę sobie dośpiewajcie..
Rozgrywka
Niezbyt skomplikowana, ale przez to przyjemna - idziemy i nawalamy do owych zombie-niezombie. Ciężko się zgubić czy zablokować, bo plansze są proste niczym zwoje umysłowe co drugiego czołowego polityka. Gorzej jednak z nadążaniem za akcją - twórcy postanowili wrzucić nas w środek wojnodomowej zawieruchy (takie to skojarzenia przywołuje) i obrzucać nas raz po raz hordami wrogów do spacyfikowania. Wszystko pięknie by było, gdyby nie wspomniana wcześniej ślamazarność kamery - starcia sprowadzają się do machania myszą i nieudanych prób wycelowania w łeb potworów (bo w nic innego nie opłaca się strzelać), w czym dodatkowo przeszkadza niemożliwość wykonania ruchu podczas celowania.
Wszystko to sprawia, że choć zadbano o graficzne fajerwerki, to nie mamy czasu na nie patrzeć, bo zajęci jesteśmy ratowaniem postaci przed śmiercią, a nawet w chwili spokoju patrzymy jak 1/3 ekranu zajmują nam plecy bohatera - mało to wygodne jak dla mnie. Zwłaszcza że animacja głównej postaci też pozostawia wiele do życzenia*.
Podsumujmy
Resident Evil 5 na pewno nie jest grą złą - klika się przyjemnie, chce się iść dalej (chociaż po wyłączeniu jej nie daję gwarancji, że włączę ponownie), ale bardzo trudno mi zrozumieć te wcześniejsze piania nad jej genialnością - może wpływ na to miał mój brak sentymentu do serii, może coś przegapiłem, nie wiem. Ładna grafika nie rekompensuje niewygód niesamowicie kiepskiego sterowania, i równie kiepskiej animacji. Jakkolwiek Resident Evil 5 jest grą niezłą, tak na pewno nie fantastyczną - w skali CDA na 7/7+.
Ale może nie jestem "targetem". Niemniej cieszę się, że CDA dodało ją na covera - taki tytuł warto mieć w kolekcji, choćby żeby spróbować.
Krzych
*Może to wina mojego sprzętu, ale na medium wszystko (poza tą nieszczęsną kamerą) działa w miarę płynnie
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.